🌸 Rozdział 1 🌸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Hej! Widzicie to? – oznajmiła, wskazując palcem na pewien punkt za nami.

Zerknąłem sobie przez ramię, aby móc zobaczyć co tak rozpromieniło i obudziło dziewczynę, a widząc tam wyspę obrośniętą drzewami i krzewami, sam się rozweseliłem.

– Ląduj Eijiro, znaleźliśmy nowy dom. – oznajmiłem do smoka, który od razu zaczął lecieć w stronę wyspy.

– Jak myślicie? Jest zaludniona? – zagadnął Kaminari.

– Nie wygląda. – odparła smoczyca. – Patrząc na te drzewa i brak jakichkolwiek domów, stwierdzić można, że ją odkryliśmy. – dokończyła.

– A nawet jeżeli byłaby już zamieszkiwana, dostosujemy się do zasad tam panujących. – westchnął czarnowłosy.

– Mów za siebie. – parskneła, patrząc na mnie.

– Ja mam własne zasady. – oznajmiłem.

– Zauważyliśmy. – zaśmiała się, wstając z miejsca.

Przeszła przez całe siodło aż doszła w końcu do początku szyi Eijiro. Z łatwością przebiegła przez całą jej długość, żeby już po chwili znaleźć się przy głowie smoka. Zasiadła na jej czubku, a plecami oparła się o czerwony róg. Lądujemy.

Duże łapy smoka uderzyły o piasek, a dziewczyna szybko zjechała z pyska Eijiro. Po chwili i ja zszedłem z czerwonowłosego, a tuż za mną pozostali. Świeża bryza momentalnie uderzyła w mój nos, a do uszu wleciał śpiew ptaków. Chłopacy szybko poradzili sobie z siodłem, które rzucili na piasek, a już po chwili zamiast smoka stał nagi mężczyzna. Sero momentalnie wręczył mu ubrania, w które ten się przebrał. No cóż, nic nie jest do końca idealne.

– Pięknie tu! – zachwyciła się, rozglądając po drzewach. Drzewach pełnych kokosów.

– I to wszystko tylko dla nas. – uśmiechnął się szeroko, ubrany już, alfa. – Stworzymy tu wspaniały dom. – podszedł do smoczycy, po czym przytulił ją do siebie od boku.

– Z gromadką małych smoczków. – zachichotała.

– Na to zaczekajcie kochasie, najpierw trzeba przebadać teren. – oznajmiłem, wchodząc wgłąb puszczy.

Było tu pełno gatunków roślin, drzew i zwierząt. Już na drugim drzewie zauważyć było można wiewiórko-borsuka. O dziwo widząc nas nie uciekł, tak jakby był oswojony bądź nie znał jeszcze zagrożenia. Powietrze było świeższe niż w Arestii, a widoki piękniejsze. Ciekawe czy złoto też tutaj jest.

Było spokojnie. Wydawało się aż za, jednak to wszystko było prawdziwe, było nasze. Każde drzewo, każdy krzak, każdy wodospad był nasz. Mieliśmy to na własność. Do czasu. Dzida leżąca tuż nieopodal krzaku wyjaśniała wszystko.

– Nie jesteśmy sami. – oznajmiłem, podchodząc do broni. Wyjąłem wbitą w ziemię broń, po czym pokazałem ją pozostałym.

– Może nas przygarną? – wzruszył ramionami czarnowłosy.

– Albo zabiją. – zacząłem rozglądać się po drzewach.

Rozglądałem się do momentu, w którym strzała przeleciała tuż przed moim nosem. Kurwy. Momentalnie rzuciłem dzidą w stronę oddania strzału, a ta z łatwością wbiła się w ciało mężczyzny. Młodego mężczyzny. Co ja gadam, to nawet nie był mężczyzna, ten chłopak miał maksymalnie osiemnaście lat. I kolejny strzał, na szczęście niecelny. Następnie z krzaków zaczęli wychodzić uzbrojeni wojownicy. Coś czuję, że nie skończy się to najlepiej.

W tym czasie, w centrum wyspy przechadzała się mała omega urodą przyprawiającą dreszcze, a zapachem rumieńce. Kolorowe pióra, z każdym ruchem zielonowłosego, poruszały się w powietrzu. Uśmiechał się wesoło do mieszkańców, co ci odwzajemniali. Szedł do ojca, miał do niego pewną sprawę. Długo nie zajęło mu dotarcie do sali biesiadnej, w której powinien znajdować się jego najdroższy tata.

Drzwi zostały mi otworzone, więc jedyne co musiałem zrobić, to przez nie przejść. Tak też zrobiłem. Wszystkie oczy, a było ich sześć, poleciały na mnie, a trzy wargi ułożyły się w uśmiech. Podbiegłem do taty, po czym mocno się w niego wtuliłem.

– Oh, Izuku. – zaśmiał się. – Co cię tu sprowadza? Miałeś być przecież w wiosce, przygotowywać biesiadę.

– Mam sprawę. – odparłem, odklejając się od niego. – Do was wszystkich. – spojrzałem na pozostałych mężczyzn. Stryjaszek uśmiechnął się pogodnie, natomiast braciszek przytaknął głową na znak, że mam zacząć. – Potrzebuje żywego strusio-pawia.

– Zuzu, wiesz jak trudno go znaleźć?

– Wiem, wiem! Jednak tym zajmę się osobiście. – zaśmiałem się, na co tata pokręcił rozbawiony głową.

– Więc czego oczekuje moja pociecha?

– Smoczej łuski.

– Nie! Odpadam! – Tomura podniósł ręce w gęście poddania się. – To jest bardziej niemożliwe od znalezienia tego twojego strusia.

– Strusio-pawia. – poprawiłem go. – Tato? – spojrzałem na wodza.

– Twój brat ma rację słońce, nie uda nam się znaleźć smoczych łusek. – uśmiechnął się do mnie pocieszająco. – Po co ci w ogóle te łuski?

– Żeby złapać strusio-pawia! Zbawię go nimi.

– Jeju, naprawdę mamy zdobyć smocze łuski po to żebyś miał pawia? – parskneła alfa.

– Strusio-pawia, braciszku. – naburmuszyłem się.

– Dobra tam. – machnął na mnie ręką. – Skąd my ci mamy niby wytrzasnąć łuski? Smoki są tylko w Arestii, a to kawał drogi stąd. Dobrze wiesz, że mało kto o nas słyszał.

– Ale ja go potrzebuje. – stęknąłem.

– Po co ci niby? – zaśmiał się stryjek.

– Oswoję go i na nim zasiądę. – oznajmiłem, na co Tomura głośno się roześmiał. Tata parsknął pod nosem, a stryj trzepnął Tomure w ramię.

– Takiej bzdury to ja dawno nie słyszałem. – dalej się śmiał.

– Jesteś niemiły braciszku. – zagryzłem w złości wargę. – Jak zawsze muszę polegać na sobie! – warknąłem, odwracając się do nich tyłem. Jednak gdy już udałem się w stronę wyjścia, nasłuchując śmiechu, drzwi otworzyły się z głośnym hukiem.

– Wodzu! – zaczął jeden z wojowników. – Mamy intruzów.

Stanąłem w miejscu. Spojrzałem na poważny wyraz twarzy taty, po czym wzrok przeniosłem na brata. Wyglądał tak samo jak tata. Stryjaszek natomiast był zmartwiony, ja tak samo. Alfy momentalnie ruszyły w stronę wyjścia, a ja z stryjem tuż za nimi. To co zobaczyłem przyprawiło mnie o dreszcze.

Krew, śmierć, rozszarpane ciała. Jeden mężczyzna trzymany był przez pięciu, z czoła skapywała mu krew. Musiał dostać urazu głowy. Żebro było przecięte, a z każdym ruchem rana tylko się powiększała. Widać było wnętrze ciała alfy, jego mięso umazane krwią. Rana była na tyle mocna, że dotarła aż do kości, co wyglądało wyjątkowo obrzydliwie.

– Nie patrz. – stryj zasłonił mi dłonią oczy, prowadząc w ustronniejsze miejsce.

Czułem się źle i czułem się jakbym miał zaraz zwymiotować. Wymiotować za każdym razem gdy przypominałem sobie tę scenę. Mięso, kości, krew, skóra. Moje kolana się uginały, a do gardła podchodziły posiłki. Zatrzymałem się ostro, po czym szybko podbiegłem do pobliskiego krzaka, zza którego uwolniłem nieprzyjemne uczucie. Poczułem dłoń stryjaszka na plecach oraz to jak ściąga z mojej głowy koronę. Gdy skończyłem, splunąłem jeszcze resztkami wymiocin w trawę, a następnie odsunąłem się od krzaka.

– W porządku?

– Już tak, dziękuję. – odparłem niemrawo. Beta spowrotem położyła koronę na mojej głowie. – Muszę się uspokoić, chodźmy nad wodę. – mruknąłem, kierując się w stronę morza, a tuż po mojej lewej znajdował się stryjaszek z dłonią usadowioną na moim prawym ramieniu.

I gdy tak szli w stronę morskich głębin prowadzeni przez bryzę, Katsuki został wepchnięty do jednego z namiotów. Jego nadgarstki zostały przywiązane do słupa, tak że jego twarz skierowana była do wodza oraz klęczał. Czuł się poniżony, nie pozwoli się jeszcze bardziej zbłaźnić. I jako dowódca swojej grupy, to on musiał odpowiadać na wszelkie pytania ich dotyczące, a wódz miał ich sporo, zaczynających się od:

– Kim jesteście i czego chcecie. – warknął, bodajże wódz.

Nie odpowiedziałem. Nawet na niego nie spojrzałem. Nie zamierzam ośmieszyć siebie i moich ludzi jeszcze bardziej.

– Jesteś jakiś niepełnosprytny? Mów śmieciu! – dalej milczałem. – Jesteś szpiegiem czy innym gównem? – nie odezwałem się. – Dobra, jeżeli nie chcesz mówić po dobroci. – zaczął, przyjmując od jednego z wojowników chłostę. – To zrobimy to po mojemu. – kurwa.

Zamachnął się i zadał cios. Uczucie to było cholernie piekące, czułem jak rozrywa mi skórę i nadrusza mięso. Zerknąłem w dół, tam gdzie zaistniała rana. Pierdolone dzikusy. Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, na moim ciele pojawiła się i druga rana. Syknąłem, jednak dalej milczałem. Wolę zdechnąć niż stracić dumę.

– Jebany Kutas. – warknął drugi. – Pewnie nawet gdybyś go wychłostował, to gówno by ci powiedział, ojcze. – i masz, pierdoloną, rację.

– Sugerujesz coś?

– Pozwól, że ja się nim zajmę. – zaczął, wyjmując z buta niewielki nożyk. Podszedł nim do mnie, po czym za pomocą ostrej części uniósł moją brodę. – Bez jednego oka nie byłbyś już taki ładny, co? – zaśmiał się. – I co? Dalej nic? – cisza.

Jego mina się skfasiła, a kolano z impetem wylądowało na moim brzuchu. Poczułem ostry ból oraz równie ostrą ochotę zwymiotowania. Powtórzył to i powtórzył. Przy około siódmym kopnięciu, moje wargi przybrały czerwonego odcienia. Krew spłynęła po nich aż dotarła do brody.

– Mów kurwa!

– Pierdol się. – uśmiechnąłem się zadziornie, co tego jeszcze bardziej wkurwiło.

Złożył dłoń w pięść, po czym z całej siły uderzył mnie nią w twarz. Poczułem jak rozerwał mi wargę, a z nosa leci już tak dobrze znana mi substancja. Sznur boleśnie wbijał się w nadgarstki, a otwarte rany na żebrach piekły niemiłosiernie. Ale lepsze, kurwa, to niż małżeństwo z dziwką, którą ledwo znam.

Odwrócił się do mnie tyłem i odszedł kilka kroków. Stanął tuż obok swojego wodza, po czym nawet się nie odwracając, rzucił we mnie nożykiem. Ten idealnie wylądował tuż nad moją głową, nie kalecząc żadnej części mojego ciała. Jebany ma cela. Chociaż czy można to nazwać celem skoro nawet nie patrzył gdzie rzuca?

– Idę sprawdzić co z Izuku, widziałem jak wymiotuje. – oznajmił, wychodząc z namiotu.

– Widzisz? Nawet omegi rzygają na twój widok. – zadrwił wódz. – Ah, nie wiem już co mam z tobą zrobić. – westchnął. – Podtopić? Chyba, że wolisz zawisnąć na gałęzi. – To miał być wybór? – Muszę wymyślić coś na tyle cichego, żebyś nie przyciągnął uwagi mojego syna. – mruknął.

To nie tak, że przed chwilą byłem przez jego syna torturowany? Chyba, że ma więcej bachorów. Pewnie równie obrzydliwe co on i ten mały pojeb. Alfa westchnął, po czym podszedł bliżej mnie. Wyciągnął z drewnianego słupa nożyk i spojrzał na mnie z góry.

– Nie jest ci szkoda życia? Jesteś młody, twoi ludzie też. Powiesz nam to co chcemy i was puścimy. – gówno prawda. A pozatym i tak nie mamy gdzie wrócić, znowu krążylibyśmy w kółko, szukając miejsca nowego zamieszkania.

– Myślisz, że nie znam tych waszych jebanych sztuczek? Powiem czy nie powiem, i tak czeka mnie śmierć z twoich rąk. – wyplułem te słowa z obrzydzeniem i krwią. Wódz uśmiechnął się pod nosem, po chwili cicho się śmiejąc. Chyba nie tego się spodziewał skurwiel.

Natomiast omega, w czasie okrutnych tortur Katsukiego, dotarła w końcu na miejsce. Piasek przyjemnie zadziałał na jego bose stopy, a bryza wleciała do nozdrzy. Od razu zrobiło mu się lepiej. Wszystko było idealne, takie jak zawsze, z wyjątkiem jednej rzeczy. Siodła dziesięć razy większego niż te normalne.

Miałem tylko jedno pytanie. Po co komu tak ogromne siodło? Chociaż na mój język nasuwało się również drugie. Czyje ono jest? Nie myśląc za wiele, podszedłem do niego, po czym bliżej mu się przyjrzałem. Miało pełno zdobień i runicznych napisów.

– Piękne. – oznajmił, podchodząc bliżej siodła. Kucnął przed nim, po czym położył dłonie na twardej skórze. – Wykonane z dobrych materiałów. – przejechał dłońmi po całej długości. – Zapewne należy do tych rozbójników.

– Na jakie zwierzę mogłoby ono być? Co jest na tyle duże, żeby potrzebowało siodła? – mruknąłem pod nosem, samemu kucając oraz kładąc dłonie na siodle. Skóra faktycznie była bardzo dobra.

– Może jakąś orkę? Lub... – spojrzał na mnie z tym swoim specyficznym uśmieszkiem.

– Lub na smoka. – oczy same mi się zaświeciły. – Sprawdź stryjaszku drugą stronę, może znajdziemy jakieś łuski. – oznajmiłem podekscytowany, poszukując kolorowych łusek.

Zajrzałem wszędzie, w każdy zakamarek i w każdą szczelinę, jednak łuski ani jednej nie znalazłem. Stryj również nic nie odnalazł. Westchnąłem zmęczony, siadając na siodle.

– A już miałem nadzieję. – mruknąłem.

– Nie dołuj się Izuku, może jeszcze uda ci się napotkać smoka. – mówiąc to, usiadł tuż obok mnie, po czym poczochrał po głowie. – Choć twój ojciec pewnie wolałby, żebyś nie pakował się w tarapaty. – zaśmiał się.

– Mam osiemnaście lat, a dalej traktuje mnie jak dziecko! Mam nawet tatuaże! – fuknąłem.

– Dla niego zawsze będziesz ośmioletnim chłopcem z nadwyżką energii. – uśmiechnął się do mnie czuło. – Bo tata cię kocha.

– A ja kocham jego. – również się uśmiechnąłem. Bardzo, bardzo kocham.

🌸____________________🌸
Rozdział 1 - Najeźdźcy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro