🌸 Rozdział 7 🌸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzieci są czymś za czym nie przepadam. Ciągle płaczą, krzyczą i są zbyt pewne siebie. Nie odróżniają ważniejszych od nich ludzi, nie patrzą na konsekwencje. Matka zawsze mi powtarzała, że jestem jak dzieciak. Nie patrze na to co zrobie i powiem, nie zachowuje się jak powinienem. I może miała rację, bo jaki przyszły wódz czas spędza w lupanarze? Rozpusta jest dobra tylko dla wieśniaków, jednak instynkty dają o sobie znać, chcąc zaspokoić podniecenie.

Jednak w głębi duszy wiem, że moje potomstwo bym pokochał. Alfę nauczył walczyć i polować, a omegę rozpuszczał pod każdym względem. Dzieci te musiałby być z odpowiednią omegą, inaczej bym ich nie wziął.

Deku wydawał się być osobą, która mogłaby je nawet przygarnąć. Może to przez jego hierarchie, ale sam chłopak wydawał się mieć taką naturę. Nadawałby się na matkę, dba nawet o nieswoje dzieci, jak w tym przypadku. Zamiast zignorować kłócące się bety, nakrzyczał na nie, aby dzieci się nie bały. Samo to, że zajął się mną wydawał się instynktem macierzyńskim.

Z moich rozmyśleń wyrwał mnie dotyk, który poczułem na głowie. Dłoń przeczesała moje włosy, jednak szybko ją odtrąciłem, nie patrząc nawet na winną tego czynu osobę. Dopiero gdy się odezwała, zorientowałem się, że to mała omega.

– Musisz się wykąpać, cuchniesz krwią. Straszysz tym moich ludzi. – oznajmił. – Służki pomogą ci z włosami, są strasznie poklejone. – mruknął, przeczesując moje włosy.

– Sam sobie poradzę. – ponownie odrzuciłem jego dłoń.

– Z tymi ranami wątpię. – westchnął, raz jeszcze zaczepiając moje włosy.

– Zostaw. – warknąłem, co omega skomentowała dziecinnym jękiem znudzenia.

– O Matko, jaka maruda. – stęknął, wywracając oczami. – Z takim nastawieniem na pewno nie znajdziesz sobie omegi. – burknął. – Tap, tap. – mówiąc to, poklepał mnie dwa razy po głowie, po czym podszedł do bety obok mnie. – Nie udław się. – pochwycił szybko niewielką kość wystającą z mięsa, które miał zaraz zjeść.

– Mogłeś mu zostawić, spokójby w końcu był. – parsknął chłopak obok. – W końcu byłaby cisza. – westchnął rozmarzony, czym szybko zganiła go młodsza beta.

– Żebyś ty się zaraz nie udławił. – burknął w jego stronę, a omega skomentowała to jedynie pokręceniem głową na boki.

Denki byłby chujowym ojcem, nawet na wujka by się nie nadawał, bo te dzieci musiałyby zajmować się nim, a nie on nimi. Sero... byłby lepszym bratem niż rodzicem. Zbyt duży z niego marzyciel, co widać teraz po moim ciele. Eijiro nadawałby się i na ojca, i na wujka. Jest pewny w tym co robi, ale jednocześnie łagodny. Mina byłaby zdecydowanie ostrą matką, ale przekazałaby swoim dzieciom dobre wskazówki odnośnie życia. W końcu wychowała ją ulica.

Ponownie spojrzałem na "rozbójników", jak to nas nazywają. Gamonie znowu sobie dogryzały, Kirishima rozmawiał z Deku, a Mina przysłuchiwała im się zaciekawiona, od czasu do czasu dodając coś od siebie. Z ich rozmowy wywnioskować mogłem, że rozmawiają o wyspie, na której się znajdujemy.

– Nieopodal puszczy jest wodospad. – uśmiechnął się rozpromieniony. – A bliżej nas, jeziorko, które nocą odbija księżyc. Kąpiel w nim jest zdrowa, jednak mówi się, że dodaje bladości skórze. Starszyzna wręcz każe mi zażywać kąpieli w tym magicznym miejscu, aby dodać mi bladości. Nie sprzeciwiam się, gdyż i ja kocham to miejsce.

– Więc i u was bladość twierdzi o pięknocie. – przechyliła różową głowę.

– Omegi próbują upodobnić się do naszej Matki, zaś alfy do Swaroga bądź Peruna. Powiadają mi, że wyglądam jak matka. I nie tylko moja rodzona, lecz i od duszy. Ta, która czycha przy mnie w dzień, w dzień.

– Jesteś Słowianem? – spytał zaskoczony smok.

– Oh, nie widać tego? – zachichotał, wachlując swoim pończem. – Mój lud opiera się na tym co widzi, nie na tym co może być. Póki nie zobaczymy, nie uwierzymy. – wzruszył ramionami. – Wy zapewne jesteście innej wiary. Pochodzicie w końcu z końca świata.

– Wierzymy w przodków. W Bogów.

– A więc Hellenizm. Ares, Afrodyta, Zeus, Posejdon. Wy najpewniej czcicie Aresa, wnioskując po opowieściach Kacchana. – wychylił się, aby móc spojrzeć na mnie. – Mówił mi jak to w wieku lat czterech uczył się walczyć.

– Tak, masz rację, czcimy Boga wojny. Rzecz jasna reszcze Bogów również, jednak Aresowi oddajemy poszczególny hołd. – wtrąciła się brunetna beta. – Mówi się, że Ares jest przodkiem Katsukiego, dlatego ten musiał zacząć naukę w niesamowicie szybkim tempie. Nawet i krwiste tęczówki przechodzą z pokolenia na pokolenie, gdyż Ares owe posiadał.

– Łoł, to niesamowite mieć w sobie część Boga. – zachwycił się, mocno mi przypatrując. – Więc i ojciec twój oczy ma jak wojna?

– Matka. To ona jest pierworodną, ojciec pochodzi z innego ludu.

– Matka twoja podróżowała, że znalazła lubnego w innym ludzie?

– Małżeństwo Aranżowane, Deku.

– Oh, to dlatego i ciebie oddali w te plany. – mruknął smętnie. – Na szczęście na naszej wyspie nie ma czegoś takiego jak miłość z przymusu. Tatuś zakochał się w mojej matuli, więc i mi życzy tej przyszłości. – uśmiechnął się z rumianymi policzkami. – Matula była zwykłą, prostą wieśniaczką, jednak zawróciła mojemu tacie w głowie. Tatuś zawsze się śmieje, że nie myśli trzeźwo przez to, iż gdy ten, na ich pierwszym spotkaniu, kradł z jej ogródka maliny, moja mama rzuciła w niego jabłkiem. Miała piętnaście lat, a była taka odważna. Nie obchodziło ją kim był i to urzekło w niej tatę.

– Mnie Eijiro znalazł w jaskini. Latając, skaleczyłam skrzydło, więc musiałam się przemienić. Szybko się mną zajął i obiecał schronienie, bo domu nie miałam. Uważałam się za głupią, zakochując w smoku, którego znam kilka godzin, jednak owy smok również pokochał mnie po tak krótkim czasie. Wtedy zamieszkałam w zamku, z Eijiro i Katsukim.

– To takie ładne. – szepnął cichutko. – Jakby przeznaczenie. Również chciałbym doznać takiego uczucia.

– Pewnego dnia poznasz alfę bliską ci serca i założysz z nią rodzinę.

– To takie ładne. – szepnął cichutko. – Jakby przeznaczenie. Również chciałbym doznać takiego uczucia.

– Pewnego dnia poznasz alfę bliską ci serca i założysz z nią rodzinę. – odparła Mina. – A gdy już to uczynisz, zaznasz takiego spokoju serca jakiego się nigdy nie spodziewałeś.

– Ja tam lubię być samotny. – wtrąciła się beta. – Nikt cię nie ogranicza, robisz co chcesz, nie wysłuchujesz pierdolenia omegi. – wzruszył ramionami. – Same plusy.

– Ciebie to akurat żadna by nie chciała. – parsknął Eijiro. – Gamonia bez roboty.

Na takich rozmowach zeszło nam trochę czasu. Pod czujnym okiem omegi zjedliśmy i napiliśmy się.  I podczas gdy smoki i bety rozmyślały nad tym gdzie będziemy spać, Deku wywlókł mnie na dwór, abym się wykąpał. Zaprowadził mnie do swojego domu, a następnie do łaźni. Zanim wyszedł, rozkazał mi się rozebrać i wejść do wody. Tak też zrobiłem, więc już po chwili znaleźć się mogłem w wodzie. Może i nie była najcieplejsza, ale nie narzekałem.

Mój spokój nie trwał długo, ponieważ po niemalże kilku minutach, do łaźni weszła młoda omega. Trzymając w dłoni dzbanek z płukanką z pokrzyw i róż, podeszła do mnie i stanęła na mną.

– Wyjdź. – oznajmiłem, zanim płukanka spotkała się z moimi włosami.

– Oh, ależ młody wodzu. Izuku kazał mi umyć Panu włosy. – odparła niepewnie.

– Nie będzie on decydował o moim ciele. Wyjdź. – ponagliłem ją, więc ta, odkładając wcześniej dzbanek, wyszła z łaźni. I gdy już wydawało mi się, że mam święty spokój, do środka weszła kolejna omega. Już nieco starsza. – Wynocha. – warknąłem. Kobieta spojrzała na mnie w przedstrachu, po czym kłaniając się delikatnie, wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Lecz gdy usłyszałem jak te ponownie się otwierają, krew we mnie zawrzała. Czy tak trudno zrozumieć, że chce spokoju?! – Wypierdalaj stąd!

– Ja ci dam! – dopiero wtedy zorientowałem się kto właściwie wszedł do łaźni. – Wyganiasz wszystkie moje służki, ty niewdzięczny łobuzie! – warknął, zbliżając się do mnie. – Jeżeli moje panie nie mają przywileju dotknąć zakrwawionych włosów rozbójnika, to ja to zrobię. – burknął, stając za mną. Wziął w dłoń dzbanek, po czym wylał jego zawartość na moje włosy. Nie trudził się z tym, żeby płukanka nie wleciała do moich oczu.

– Nie chcę twojej pomocy. – mruknąłem, czując jak palce omegi wplatają się w moje włosy. Nie lubię przesadnego dotyku.

– Nie obchodzi mnie. Gdybyś próbował umyć sobie włosy, rany by się pootwierały, a ja nie zamierzam znowu ci ich zszywać. – słychać było, że jest zdenerwowany. Nie był delikatny w tym co robił, więc czynność, która zazwyczaj jest przyjemna, nie sprawiała mi zachwytu.

– Hmm. – mruknąłem jedynie. – Nie przeszkadza ci to? Jestem alfą, a ty jesteś w ruji. W dodatku masz na sobie jedynie lnianą tunikę do kostek, a ja jestem nagi. – zauważyłem. Najprawdopodobniej miał pod sobą jakieś spodnie, jednak ja tego nie widziałem.

– Nie podnieca mnie to, jeżeli o to ci chodzi. – westchnął, co skomentowałem małym uśmiechem. – Przez osiemnaście lat musiałem użerać się z dwoma alfami, a wojowników mojego ojca opatrywać. Myłem włosy niejednej rannej alfie, więc ty mi różnicy nie robisz. No chyba, że na ciebie działa dotyk omegi w ruji. – prychnął, mówiąc ostatnie zdanie.

– Twój na pewno nie.

– Naprawdę? – zaśmiał się cichutko przy moim uchu, zjeżdżając dłońmi na moją szyję. Spojrzałem na niego kątem oka, unosząc przy tym brew. – Hmm, niedostępny. – parsknął, ponownie wjeżdżając dłońmi na moje włosy.

– Po prostu mnie nie kręcisz, Deku. – wzruszyłem ramionami.

Nie był on brzydki, można go nawet zaliczyć do atrakcyjnych, ale nie wyobrażam sobie pojąć kogoś takiego jak on. Jesteśmy swoimi przeciwieństwami. I może jego anielska uroda kusi, to jednak sam Deku był... inny? Sam nie wiem jak go nazwać, kogoś takiego jeszcze nie spotkałem. Byłby dobrą omegą, ale nie dla mnie.

– To dobrze. – oznajmił delikatnie. Jego głos brzmiał ulgą, co zaciekawiło mnie odrobinę. Spojrzałem na niego przez ramię. – Każdy syn swego ludu chciał mnie pojąć, to było uciążliwe. Ty na szczęście jesteś w obec mnie obojętny. Czuję spokój, mogąc rozmawiać z tobą jak z przyjacielem. – wytłumaczył.

Jego dotyk stał się delikatny i czuły. Palce docierały za uszy, a paznokcie od czasu do czasu drapały skórę głowy. Czynność ta z nieprzyjemnej, stała się kojąca. Rozluźniłem mięśnie i przymknąłem oczy.

Gdy omega upewniła się, że cała krew zeszła, zmył z moich włosów pianę, a następnie przyklepał ręcznikiem. Rozczesał je jeszcze palcami i irytujące kosmyki na moim czole zaczesał do tyłu. Stanął przede mną, przyglądając się moim włosom. Uśmiechnął się pod nosem.

– No dobra, z ciałem sobie raczej sam poradzić. – stwierdził żartem, co skomentowałem pokręceniem głowy.

– Idź już.

– Matulo, z własnej łaźni mnie wyrzuca. – zaśmiał się, zostawiając mnie po chwili samemu. Westchnąłem zmęczony i zamknąłem oczy, aby choć na chwilę się zrelaksować.

🌸____________________🌸
Rozdział 7 - Kąpiel

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro