Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Huk i strzelanina ogłuszyły mnie na tyle, że nie wiedziałam co się dzieje. Byłam z Audrey, gdy to się zaczęło. W jednej chwili byłam z nią, a w następnej byłam wciągana w głąb posiadłości. Mój krzyk został zagłuszony przez obcą dłoń. Moje usta były zakneblowane, z oczu ciekły łzy bezsilności. Ostatnie co usłyszałam przed ogarniającą mnie ciemnością to ,,uspokój się''.

Leniwie otwieram oczy i przeciągam się na łóżku. W pierwszej chwili nie rejestruję gdzie jestem. Po kilku mrugnięciach ogarnia mnie panika. Znajduję się w obcym miejscu, na obcym łóżku. Przerażona wstaję, na sobie mam luźną piżamę odkrywającą więcej niż powinna. Szybko podchodzę do okna. Sądząc po krajobrazie jaki rozciąga się przede mną nadal jestem w obcym kraju. Gwałtownie odwracam się na dźwięk przekręcanego klucza. W drzwiach staje drobna kobieta, która uśmiecha się na mój widok.

- Bardzo dobrze, że panienka się obudziła. Pan już zaczynał się martwić – mówi kobieta łamaną angielszczyzną. Wyraźnie słychać rosyjski akcent.

- Gdzie jestem? – staram się trzymać na wodzy moje przerażenie.

- Ohh w posiadłości pana Azarowa.

Nic mi nie mówiło to nazwisko, sprawiło tylko, że poczułam się jeszcze gorzej.

- Pan prosi, aby zeszła pani na kolację. Poczekam za drzwiami, aż panienka się ubierze. Ubrania są w garderobie – wskazała na jedne z drzwi. – A i jeszcze jedno... musi być to sukienka – dodała i wyszła.

Przeszły mnie ciarki. Czyżby porwał mnie jakiś nieznany rosyjski gangster? Nie miałam pojęcia o takim świecie, dopóki dzięki Audrey nie znalazłam się w domu Aristowa. Nie żebym teraz miała większe...

Posłusznie ubieram sukienkę, jest czarna i zwiewna, bez dekoltu. Wolę się nie narażać, nie jestem aż tak brawurowa jak Audrey, czy Ruby. Tutaj wszystko mnie przeraża.

Wychodzę z pokoju i zauważam czekająca na mnie gosposię. Widzi strach w moich oczach, więc aby zająć moje myśli czymś innym próbuje mnie zagadać.

- Nie przedstawiłam się wcześniej, nazywam się Maria. Pan nie jest taki straszny... - zaczyna trajkotać, a ja się wyłączam.

Przede mną znajduje się ogromny hol. Wszędzie króluje przepych. Kryształowe żyrandole idealnie współgrają z kremowymi ścianami, gdzieniegdzie pokrytymi czerwonymi akcentami. To wygląda raczej na pałac, nie na dom. Kobieta nie zrażona moim milczeniem dalej mówi i prowadzi mnie do gigantycznego pokoju, rozmiarem dorównującemu holowi.

Wciągam powietrze. Na środku pomieszczenia ustawiony jest suto zastawiony stół. Wokół niego są krzesła, które również wyglądają na drogie. Stoję jak wmurowana, gdy moje rozmyślania przerywa głośne chrząknięcie.

- Nie jesteś zbyt dobrze wychowana moja droga – odwracam się na te słowa.  Angielski jest bez skazy.

Naprzeciw mnie siedzi kobieta na wózku. Na moje oko może mieć około sześćdziesięciu pięciu lat. Jej włosy są misternie ułożone w ciasny kok. Jej twarz jest pomarszczona i surowa. Z gracją podjeżdża do stołu, a ja wtedy zauważam brak jednego krzesła.

Głośno przełykam ślinę.

- Siadaj dziecko. Mój wnuk oznajmił żebyśmy zaczęły bez niego – posłusznie robię co każe. Nie chce jej się narażać jeszcze bardziej.

W ciszy zasiadam na najdalej wysuniętym siedzeniu.

- Nie, nie tutaj. Naprzeciw mnie - staruszka siedziała na miejscu, które znajdowało się obok centralnego krzesła.

Niepewnie zajmuję miejsce niemal u szczytu stołu. Czuję jak wszystkie moje organy są ściśnięte w supeł.

- Przepraszam mogę zadać pani pytanie? – zbieram się na odwagę.

- Już je zadałaś dziecko – rumienię się na jej odpowiedź.

- Kim jest pani wnuk?

Jak na zawołanie drzwi otwierają się. Odwracam głowę w kierunku źródła hałasu i wciągam powietrze. W drzwiach stoi Salvar we własnej osobie i uśmiecha się łobuzersko.

- To właśnie jest mój wnuk...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro