Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stoję oniemiała. Kurczowo zaciskam dłoń na ramieniu Salvara, na ten widok ludziom naprzeciw mnie tężeje wzrok. Uśmiech im blednie ale mimo tego starają zachowywać się normalnie. Mimowolnie się cofam. Azarow czuje to i mocniej mnie ściska. Przenoszę wzrok na niego i mrugam szybko.

- To jakiś żart? – pytam go. Staram się nie patrzeć na moich samozwańczych rodziców.

- Nie – mówi. – To są twoi prawdziwi rodzice.

- Ale... ale jak? – wyrywam mu się i w panice gwałtownie przeczesuję włosy.

Wszyscy robią krok w moją stronę, a ja jak oparzona cofam się do tyłu. Kręcę głową i podpieram się o szafkę. Zrobiło mi się słabo. Jak to w ogóle możliwe?

- Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? – pytam drążącym od emocji głosem.

- Nie mogliśmy wcześniej się tobą zająć. Zajmowaliśmy się złymi rzeczami. Oboje wiedzieliśmy, że jeśli z nami zostaniesz, będziesz narażona na niebezpieczeństwo – mówi kobieta. Spogląda na mnie ze smutkiem w oczach.

- Dojdziemy do tego – do rozmowy włącza się mężczyzna do tej pory siedzący cicho. – Zacznijmy od tego jak się nazywamy.

Moja klatka piersiowa unosi się w zastraszającym tempie. Zapewne teraz wyglądam, jakbym przebiegła maraton. Tak też się czuję, zupełnie jakby brakowało mi powietrza. Nie patrząc na nich siadam na najbliższym krześle. Wszyscy w skupieniu obserwują moje poczynania. Salvar niepewnie siada obok mnie i próbuje chwycić moją dłoń. Wyrywam mu się i spoglądam na niego z wyrzutem. Przez cały czas trzymał mnie tylko po to aby... aby co?

- Nazywam się Lev Tartarov, a to moja żona Elena. Twoja matka Anna tak naprawdę byłą moją siostrą. Wyszła za mąż za Antona Hendersona. Nie mogli mieć dzieci, a jako, że ty nie mogłaś zostać z nami zaoferowali się, że się tobą zaopiekują. Od bardzo dawna pracuję dla Nicolaia Aristowa, a jeszcze wcześniej dla jego ojca. Baliśmy się o twoje bezpieczeństwo, dużo ludzi czekało aż podwinie mi się noga. Wspólnie zadecydowaliśmy, że tak będzie lepiej.

- Lepiej dla kogo? Dla was? Cały czas żyłam w przeświadczeniu, że moi rodzice zmarli w wypadku samochodowym, że to byli moi prawdziwi rodzice – kręcę głową. – Myślicie, że jak to będzie teraz wyglądać? Przez większość mojego życia zajmował się mną wujek Edgar – w tym momencie zdaję sobie z czegoś sprawę. – On wiedział, prawda? – pytam cicho.

- Tak skarbie – odzywa się obca dla kobieta. – To on zaczął się opiekować tobą po wypadku Anny i jej męża.

- Dlaczego dopiero teraz? – marszczę brwi i czekam na ich odpowiedź.

- Ponieważ teraz jesteś na tyle dorosła aby zrozumieć zasady, jakimi rządzi się nasz świat. Gdy niespodziewanie pojawiłaś się w Rosji, wiedzieliśmy, że to już jest ten czas. Poprosiliśmy o pomoc panią Azarow – ich wzrok kieruje się ku staruszce na wózku. – To ona miała cię wprowadzić w nasz świat i wpoić zasady, jakimi się rządzi.

Głośno przełykam ślinę. Prostuję się na krześle i mocno napinam mięśnie. Za dużo tego jak na jeden raz. Wszystko się pokomplikowało. Wolałam żyć w nieświadomości. Tyle lat dawałam sobie bez nich rady, więc teraz też sobie poradzę. Nie potrzebuję ich łaski. To dla mnie zupełnie obcy ludzie, którzy z buciorami wtargnęli w moje życie. Co najdziwniejsze nie czuję do nich niczego. Nie czuję złości z powodu tego, że mnie zostawili. Bardziej denerwuje mnie fakt, że przez ich egoizm siedziałam zamknięta w domu Salvara od wielu tygodni.

- Co teraz zamierzacie? Ujawniliście się, więc macie jakiś plan dotyczący mojej osoby – oznajmiam. Kątem oka widzę, jak Salvar się spina. Pięści ma tak mocno zaciśnięte, że aż zbielały mu kostki.

- Dokończysz to co zaczęłaś pod okiem pani Azarow. Później wprowadzisz się do nas. Chcielibyśmy cię lepiej poznać – już po raz kolejny raz tego dnia marszczę brwi.

- Jestem pełnoletnia. Nie wam decydować gdzie będę mieszkać – Tartarov się spina. Zapewne nie jest przyzwyczajony do niesubordynacji.

- Jesteśmy twoimi rodzicami. Dopóki nie wyjdziesz za mąż to my decydujemy o twoim losie – wtrąca się Elena.

- Jak na ironię akurat was nie powinno to obchodzić – mówię i opuszczam ich bez słowa.

Za plecami słyszę podniesiony głos staruszki, o tym że nic się nie nauczyłam. W tym momencie nie obchodzi mnie nic. Jestem zła. Nie mają prawa decydować o moim losie. Nigdy nie uznam ich za rodziców. Moi prawdziwi zginęli wypadu parę lat temu w Islandii.

- Ophelio poczekaj! – krzyczy za mną Salvar.

Zatrzymuję się koło mojego pokoju i gwałtownie odwracam. Mężczyzna z rozmachem na mnie wpada, przez co upadam na podłogę, lecz jego silne ręce amortyzują upadek. Rosjanin leży na mnie, a ja wpatruję się w jego jasne oczy. Słyszę jego szybki oddech przy twarzy. Patrzy na mnie przez chwilę, a po chwili jego wzrok ląduje na moich ustach, w które gwałtownie się wpija. Przez moment nie wiem co zrobić ale, gdy czuję jak jego język chce wedrzeć się do mojej jamy ustnej jęczę i próbuję go zepchnąć. On jednak nie daje za wygraną i gwałtowniej na mnie napiera. W końcu udaje mi się go odepchnąć, lecz on nie schodzi ze mnie. Jego wzrok jest pociemniały, a w udo wbija mi się jego męskość. Tatuaż na twarzy dodaje mu drapieżności.

- Wcześniej zrobiłbym wszystko, żebyś opuściła mój dom jak najszybciej, teraz jest wręcz na odwrót. Nie chcę abyś z nimi wyjechała – mówi.

Powaga bije z jego twarzy. Jest niewiarygodnie męski w tym wydaniu. Może gdyby nie fakt, że trzymał mnie w zamknięciu tak długi czas, byłabym skłonna się w nim zakochać. Zawsze stroniłam od mężczyzn, jednak on to co innego.

- Znajdę sposób abyś została...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro