Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W klubie siedzę już pół godziny i opijam smutki. Jason próbuje mnie pocieszyć, jednak gdy wcześniej powiedziałam mu co zaszło w domu, był wkurzony. Mówi, że jak spotka Ivana to mu da w pysk. To jego dosłowne słowa.

Jasona znam krótko, a już traktuję go jak brata, którego nigdy nie miałam. Mogę przy nim być sobą. Czuję się swobodnie. On także nie czuje do mnie pociągu, również traktuje mnie jak siostrę.

Ciekawi mnie skąd Ivan wytrzasnął jakieś nasze zdjęcia. Podejrzewam, że jacyś jego dawni przyjaciele, jak to kiedyś określił, dali mu cynk i fotki. Najlepsze określenie dla Morozowa to pies ogrodnika. To idealnie go odzwierciedla. Na pewno nie jestem mu obojętna, bo wtedy nie zachowywałby się jak zaborczy dupek.

- Nie myśl o nim – szepcze do mojego ucha Jason.

- Aż tak to widać? – uśmiecham się rozżalona.

Wszystko jest nie tak jak powinno. Już dawno powinnam wypełnić moje zadanie i lecieć samolotem powrotnym do mojej ojczyzny, ale nic nie jest takie proste. Jak zwykle życie podkłada mi kłody pod nogi. Kiedy wychodzę na prostą, zaraz jest ostry zakręt i tak w kółko.

- Właściwie to dlaczego tu przyjechałaś? – bełkocze już lekko podpity. – Nie wciskaj mi kitu, że chciałaś pozwiedzać miasto lub tym podobne.

Zastanawiam się chwilę nad odpowiedzią. Mówię mu wszystko od początku do końca, aż do tej chwili, nie ukrywam niczego. Może znamy się bardzo krótko, ale darzę go zaufaniem. O Ivanie też powiedziałam wszystko, także moje uczucia względem niego. Dobrze jest z siebie zrzucić choć trochę ciężaru. Dobrze jest mieć osobę, dzięki której można ten balast staje się lżejszy.

- Jeśli chodzi o dzieci szefa nie mogę ci powiedzieć, kim one są. Szef mi zabronił, dlatego zapytałem czemu tu przyjechałaś. Teraz wszystko jasne. Gdybym nie należał do jego świty, śmiało bym ci powiedział, ale tak to rozumiesz...

Nie wiem co myśleć o jego wyznaniu. Dostał rozkaz, rozumiem go, jednak w środku czuję się jakby zdradzona. Zna mnie krótko i może nie jestem mu tak bliska jak myślałam.

- Ej ej ej, nie myśl, że mi na tobie nie zależy. Naprawdę jesteś dla mnie ważna. Znamy się krótko, bo dzień ale mogę śmiało powiedzieć, że jesteś moją przyjacielską bratnią duszą – szczerzy się – obok Audrey oczywiście.

Uśmiecham się lekko na jego słowa, zrobiło mi się miło.

- Wiesz Rey czasami może sprawiać wrażenie zimnej i niemiłej, ale w rzeczywistości taka nie jest. Po prostu boi się zranienia dlatego często odpycha od siebie ludzi. Proszę miej to na uwadze.

- Przekonałam się o tym – uśmiecham się na swoje słowa i biorę łyk piwa. – Na samym początku mnie przerażała, ale z obserwacji i własnych doświadczeń wydaje się być całkiem w porządku.

Trochę czasu minęło od naszego przyjazdu tutaj. Zaczynam się czuć jak tutejsza – uśmiecham się do swoich myśli.

Rozmyślanie przerywa mi dzwoniący telefon. Dzwoni władca. Odbieram niepewnie. Od razu dobiega do mnie wiązanka przekleństw przeplatanych pytaniami o moje położenie. Jest wściekły, mówi, że szuka mnie od godziny. Nie mam zamiaru zdradzać mu gdzie jestem, więc kieruję do niego parę niemiłych słów i kończę połączenie.

Z tego wszystkiego zrobiło mi się duszno, mówię mężczyźnie, że idę na zewnątrz. Nie zatrzymuje mnie, tylko zaczyna konwersację z barmanem. Przy okazji to ten sam, który był obecny przy strzelaninie. Potem musze dopytać o mężczyznę o ciemniejszej karnacji, z którym wtedy rozmawiał.

Wychodzę na zewnątrz, od razu otula mnie chłodne powietrze. Mam ciarki, jednak to mnie nie powstrzymuje. Odchodzę nieco od budynku. Aktualnie znajduję się na parkingu. Wyciągam z paczki fajkę i odpalam. Gdy jestem w połowie, podjeżdża auto. Reflektory świecą na mnie uporczywie, a z samochodu wysiada znajoma mi sylwetka.

- Co ty tu robisz?

- Przyjechałam po to co moje – odpowiada Ivan, a następnie chwyta mnie za rękę i ciągnie w kierunku auta. Zaczynam się wyrywać, na co ten przerzuca mnie przez ramię i idzie do pojazdu. Biję go w plecy, wierzgam i próbuję kopać, jednak to na nic. Czuję tylko mocne klepnięcie na tyłku, a następnie zostaję wrzucona na siedzenie. Nawet nie daję rady otworzyć drzwi , a on już jest na miejscu kierowcy i od razu odpala silnik.

Całą drogę kieruję w jego stronę obraźliwe słowa, nic sobie z tego nie robi i cicho podśpiewuje lecące w radiu kawałki. Wkurza mnie jeszcze bardziej.

Dojeżdżamy pod dom, od razu chcę wysiąść ale zablokowane drzwi skutecznie mi to uniemożliwiają.

- Przepraszam.

- Możesz powtórzyć? – mówię kpiąco. Akurat teraz na przeprosiny mu się zabrało.

- Przepraszam! – ryknął tak, że mimowolnie podskakuję na siedzeniu. – To wszystko jest pochrzanione. Nie spałem z tą kobietą, znaczy spałem ale nie w tym sensie. Ta szminka na koszuli to był czysty przypadek. Szła za mną, a ja gwałtownie się zatrzymałem, dlatego znajdowała się na karku.

- Czy ty wiesz jak to brzmi? – śmieję się. – Jesteś niepoważny, w ogóle dlaczego mi się tłumaczysz, przecież nic nas nie łączy i nie połączy. Nawet nie przedstawiłbyś mnie swojej rodzinie, pamiętasz?

- Wiem jak to brzmi, ale mówię prawdę. A co do tamtych słów... chciałem zwrócić twoją uwagę. Nawet nie wiem, kiedy stałaś się dla mnie taka ważna. Szaleję za tobą, gdy nie ma cię w pobliżu ciągle rozmyślam, czy nic ci się nie stało. Jestem w tobie zakochany – te ostatnie słowa szepcze cicho, ale na tyle abym je usłyszała.

Patrzę w jego oczy i nie widzę w nich nieszczerości. To co mówi jest prosto z serca.

- A dzisiaj to co to było? Chciałeś mnie zgwałcić, przyporządkować swojej woli – mówię przez łzy. Nie kryję ich, nie mam zamiaru.

- Dzisiaj mnie poniosło, dlatego przepraszam cię ponownie. Mówiłem ci, że zobaczenie ciebie nawet po tak krótkiej przerwie, wywołało u mnie takie uczucie ale nigdy, nigdy bym cię nie zgwałcił. Nie zranię cię, już nie...

- Robisz to cały czas.

- Zobaczysz naprawię to. Sprawię, że zapragniesz być ze mną jako moja kobieta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro