Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jedynym plusem spotkania Aristowa, jest moja zimna już herbata. Wizyta przeciągnęła się na tyle, że mogę się teraz w spokoju rozkoszować moim ulubionym zimnym napojem. Wciąż nie dociera do mnie, zamiast z bandą osiłków jadę z jednym człowiekiem ale za to jakim irytującym. Nie było mowy aby sprzeczać się z Nicolaiem, na pewno puściłby mnie samą do obcego kraju w poszukiwaniu... no właśnie kogo? Nie mam pojęcia czy szukać kobiety, czy mężczyzny, a zimny szef mafii nie udzielił mi żadnych informacji. Powiedział ,, radź sobie sama'', skoro tak to dlaczego nie puści mnie samej? Oczywiście przez przysięgę daną mojemu tacie. Życie jest ciężkie, wzdycham po czym biorę łyk zimnej herbaty. Odwracam głowę na dźwięk skrzypiących drzwi, a w nich ukazuje się zmęczona twarz mojej rodzicielki.

- Możemy porozmawiać? – pyta.

- Ostatnio jak pytałaś czy możemy porozmawiać dowiedziałam się, że mam rodzeństwo i nie jestem twoim pierwszym dzieckiem. Jeszcze jakieś rewelacje? – dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że odezwałam się zbyt opryskliwym tonem.

- Nie. – mówi spuszczając głowę w dół, wygląda jak zbesztane dziecko. Robi mi się jej szkoda.

- Przepraszam, ale nie do końca zdaję sobie sprawę z tego co mi powiedziałaś. Chcę znaleźć moje starsze rodzeństwo, ale musisz mi powiedzieć od czego mam zacząć. Gdzie mam jechać? Kogo pytać? Nic nie wiem.

- Właśnie o tym chciałam porozmawiać.

Dalej mam mętlik w głowie. Mimo, że nie do końca rozumiem co czuje, jestem pewna, że chcę jej pomóc. Pragnę jej szczęścia, jeśli uda mi się, to z pewnością będzie szczęśliwa. Spoglądam na moją mamę i zakładam włosy za ucho. Mam cichą nadzieje, że moje rodzeństwo będzie podobne do mojej rodzicielki. Wzdycham i skanuję ją wzrokiem, obie mamy jasnozielone oczy i to chyba najbardziej łącząca nas cecha, gdy ona ma blond włosy, ja swoje brązowe odziedziczyłam po tacie. Od dawna myślę nad zmianą wyglądu, często zastanawiam się jakbym wyglądała w blond włosach, pewnie jak moja mama. Uśmiecham się.

- Co byś powiedziała, gdybym zmieniła kolor włosów? – widzę uśmiech na jej twarzy.

- Lydio rób jak uważasz, zawsze będziesz śliczna. – całą twarz ma radosną, jednak od razu poważnieje.

- Wróćmy do konkretów. – oznajmia – Informacje od Paula dostawałam z Detroit, ponad rok temu przestał cokolwiek wysyłać, żadnych wiadomości, nic – od razu z grubej rury, widać, że jest bardzo konkretna i zdeterminowana.

- A Kenneth? Nie wiesz, gdzie się znajduje? – pytam.

- Nie, Paul sam powiedział mi, że jest w Detroit, podejrzewałam, że Kenneth też. Teraz niczego nie jestem już pewna, wszystko się pokomplikowało. Wszelkie rozmowy między nami odbywały się telefonicznie i były dość krótkie. Mówił jedynie jak sobie radzi, o jego stopniach w szkole, czasami też o problemach z rówieśnikami, zawsze dobrze ważył słowa i skupiał się na tym, co mówi aby przypadkiem nie zdradzić płci.

Bardzo dobrze widzę smutek w jej oczach, muszę doprowadzić sprawy do końca, obiecałam jej ale im bardziej zagłębiam się w szczegóły, tym bardziej pojawiają się wątpliwości, czy podołam.

Moja mama siada obok mnie i lustruje mnie wzrokiem.

- Wiem, że Kenneth po kłótni z ojcem zmienił nazwisko na Patterson, które było panieńskim jego matki. Myślę, że takie też zostawił dziecku.

- No dobra, a jego brat?

- Paul Creed, tak się nazywa i jest od niego młodszy, była ich dwójka. O innej jego rodzinie nic nie wiem. – jej dłonie sięgają po koc, przykrywa się nim najszczelniej jak może – Ma dwadzieścia cztery lata, tyle lat ma moje pierwsze dziecko – mówi.

- Jak wróciłaś do kraju, od razu poznałaś tatę? – pytam.

- Tak, dwa lata później urodziłaś się ty, a on był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. – uśmiecha się na to wspomnienie.

No tak, okazywał mi miłość jak mógł, szkoda tylko, że często nie było go w domu. Praktycznie cały czas siedziałam zła i smutna, ponieważ inne dzieci miały ojców częściej niż ja, mój pojawiał się raz na jakiś czas. Jak już był w domu, to wtedy nie odstępowałam go na krok. Pamiętam jak ufnie wtulałam się w niego i prosiłam o bajki. Wszystko co dobre szybko się kończy, tak jak jego życie. Spoglądam na okno, dopiero teraz widzę jak jest ciemno. Powoli wstaję, podchodzę i zasłaniam je żaluzją. Ledwo kończę czynność, gdy słyszę gwałtowne pukanie do drzwi. Kogo do diabła niesie o tej porze? Idę zirytowana w kierunku drzwi i otwieram je gwałtownie.

- Czego? – niemal krzyczę, a dopiero po chwili zdaję sobie sprawę na kogo patrzę. Ślę najbardziej złośliwy uśmiech na jaki mnie stać.

- Lydio. – słyszę jego lekko podniesiony, złośliwy głos.

- Ivan.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro