Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Mogłam się domyśleć, że ten idiota będzie mnie ze wszystkim pospieszał. Po tym jak wparował mi do domu, oznajmił że już jutro mamy wyjazd. Jak zwykle wszystko na ostatnią chwilę. Coś czuję, że zrobił to specjalnie. Zawsze wszystko robi tak, aby mi dopiec. Muszę wziąć się za pakowanie, bo w takim tempie na pewno nie zdążę do jutra. Pakuję do walizki potrzebne ubrania i rzeczy, nie jestem pewna ile mnie nie będzie w domu, więc walizka jest dość spora. Uśmiecham się na widok skończonej pracy. Spoglądam na zegar i widzę już późną godzinę, a jutro muszę wcześnie wstać. Wzdycham i kieruję się do łazienki uprzednio biorąc piżamę. Po szybkim prysznicu i wysuszeniu ciała, wracam do pokoju. Szybko omiatam wzrokiem pokój i wskakuję do łóżka, nawet nie wiem kiedy moje powieki stały się ciężkie i zasnęłam.

Śniła mi się ulewa. Przeklęłam głośno i z hukiem spadłam z łóżka. To wcale nie była ulewa, jestem cała mokra. Wściekłym wzrokiem szukam sprawcy i natrafiam na szczerzącego się Ivana. Wstaję szybko i zaciskam dłoń na jego koszulce.

-Ciebie do końca pogięło?! – wrzeszczę jak mogę najgłośniej, nie mógł mnie normalnie obudzić tylko musiał odstawić jakiś cyrk, normalnie jak małpa w zoo.

-Budziłem cię, twoja mama również chciała, jednak jej nie wyszło. Byłaś niezwykle oporna aby wstać, więc podjąłem odpowiednie kroki. – czuję jak pulsuje mi żyłka na czole, mam ochotę go pobić, jednak moją uwagę przykuwa zegar wskazując naprawdę mało czasu do odlotu.

– Czemu mnie nie obudziłeś wcześniej? – warczę.

-Ja miałem cię budzić? Jaśnie pani sama nie nastawiła budzika, a teraz pretensje do mnie. – cholera, ma racje.

-Ale to i tak przez ciebie się spóźnimy, ponieważ zmoczyłeś mi włosy, a w mokrych nie pojadę. – uśmiecham się triumfalnie.

- Co za baba – wzdycha i kieruje się do mojej łazienki. Dopiero teraz dostrzegam jego wytatuowane ramiona, koło uszu także ma jakieś wzorki. Kiedy on to zrobił? Wiedziałam, że ma kolczyka w prawej dziurce nosa, tatuaż na szyi ale reszty nigdy nie widziałam. Może dlatego, że przeważnie nosił długie bluzki? Ale jestem głupia, oczywiście, że tak. Inteligentna Lydia się kłania. Z rozmyślań wyrywa mnie jego głos.

- Nadal będziesz tak stać i się gapić czy idziesz? – zdumiona i trochę speszona ruszam w jego kierunku. Czego on chce? – Zacznij się szykować, a ja ci wysuszę włosy.- zgłupiałam, naprawdę zgłupiałam. On chce co? – No nie mamy czasu, a ty się guzdrasz. Zawsze jesteś taka powolna? – pyta ze śmiechem i ciągnie mnie w stronę umywalki. Nadal do mnie nie dociera dlaczego jest nagle taki miły. Podejrzliwość jednak zwycięża.

- Dlaczego mi pomagasz?

- Za dużo gadasz. Przez ciebie się spóźnimy na samolot, a może po prostu wolisz lecieć mokra i w piżamie? – uśmiecha się łobuzersko, a do mnie dociera, że nadal jest durniem.

- No nie powiem przez kogo jestem mokra.- odpowiadam naburmuszona. Biorę szczoteczkę do zębów, nakładam pastę, a Ivan w tym czasie włącza suszarkę.

Widzę skupienie na jego twarzy, jest niezwykle precyzyjny w tym co robi. Nabieram wody w usta, po czym wypluwam ją, przemywam twarz i dalej obserwuję co robi. Jestem tak w niego wpatrzona, że nie zauważam kiedy skończył swoją pracę i także zaczyna się we mnie wpatrywać. Nie widzę na jego twarzy złośliwego uśmiechu ale skupienie. Jego oczy są tak głębokie, że mogłabym w nich zatonąć. Po chwili dociera do mnie co robię i szybko sięgam po ręcznik, wycieram nim twarz i biegnę do pokoju. Biorę z szafy czarne dopasowane spodnie i białą koszulę z wzorem w strzały. I z powrotem kieruję do łazienki wymijając Ivana. Robię szybko lekki makijaż i zakładam ubrania.

- Możemy iść. – oznajmiam i zaczynam schodzić na dół.

- A twój bagaż? – pyta, on jest głupi czy głupi? Jest facetem, więc to logiczne, że niesienie bagaży to jego działka.

- Ty zaniesiesz. – słyszę jak prycha. Uśmiecham się i idę po schodach.

Wchodzimy do kuchni, gdzie widzę moją rodzicielkę krzątającą się po kuchni. Widocznie dzisiaj ma wolne od pracy.

- O jesteś kochanie, budziłam cię ale miałaś zbyt twardy sen, więc Ivan zaproponował mi pomoc. Taki miły z niego chłopak.- patrzę z szokiem na moją mamę wpatrującą się w tego idiotę jak w ósmy cud świata. Czy jej do końca odbiło? Nie mam pojęcia co tu się wyprawia, sięgam szybko po kanapkę z serem i gryzę kawałek.

- Kochanie, już nie zdążysz zjeść, przez twoje guzdralstwo. – odzywa się słodko Ivan, wyraźnie czuć w jego głosie kpinę, lecz skutecznie ją zakrywa przed moją mamą. Trzymajcie mnie bo zaraz rozwalę mu tą piękną buźkę. Patrzę na niego z mordem w oczach. Muszę wyglądać komicznie bo ten baran wybucha śmiechem i łapie mnie za policzki lekko je ściskając.

- Wyglądasz uroczo z takimi policzkami, a jak się nie odzywasz to miód dla moich uszu. – przegiął, chyba do niego dociera co powiedział, gdy z rozmachem uderzam otwartą dłonią w jego policzek. Patrzy na mnie z szokiem, a moja mama natychmiast do niego podbiega krzycząc na mnie. Gdyby mój wzrok mógł zabijać, już leżałby martwy. Zerkam przez szybę i widzę jego samochód na podwórku.

- Czekam w samochodzie. – mówię chłodno, wymijam go, całuję mamę w policzek i cicho szepczę, że będę ją na bieżąco informować. Chwytam bagaż i kieruję się do drzwi nie zaszczycając go spojrzeniem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro