Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Będąc w umówionym miejscu, zdążyłam spocić się jak mała świnka. Cały czas wycieram ręce w spodnie, ale nie daje mi to zbyt wiele. Przed oczami mam wkurzonego Bughuula, który znowu powie mi, że bardzo się na mnie zawiódł, kiedy pozna prawdziwy powód opuszczenia domu.

Sytuacja robi się coraz bardziej napięta, kiedy łysy mężczyzna, wyglądający na mniej więcej dwadzieścia cztery lata, uśmiecha się w moją stronę tak promiennie jak słońce pod koniec wiosny.

Udaję, że wcale nie zastanawiam się nad ucieczką, po czym powolnym krokiem idę w jego stronę. Wydaje się być spokojny, opanowany. Jakby chciał mi przekazać, że nie zrobi mi krzywdy i nie mam się czego obawiać.

– Cześć – zaczyna przyjaźnie. – Jednak się zgodziłaś.

– Czego chcesz?

Może nie jestem przyjaźnie nastawiona. Może zachowuję widoczny dystans. Może przygotowałam sobie numer do Bughuula, gdyby coś mi się przytrafiło. Jak to mówią „przezorny zawsze ubezpieczony".

Zamiast odpowiedzieć, łapie za klamkę od drzwi i wpuszcza mnie do mieszkania swojego przyjaciela, u którego aktualnie przesiaduje.

– Może usiądziemy. – Wskazuje dłonią na obskurne kanapy, które odstraszają swoim widokiem.

– Temere, proszę – mówię błagalnym tonem.

Sam fakt, że zaprosił mnie do domu, a nie do restauracji, wzbudza we mnie lekki niepokój... Co ja mówię. Trzęsę się, jakbym leżała po uszy w śniegu w samym stroju kąpielowym. Kiedy tylko podał mi adres mieszkania, byłam gotowa odwrócić się na pięcie i uciec do siebie, ale później coś kazało mi się zatrzymać. Coś, co krzyknęło do mnie, że nie powinnam się bać tylko dlatego, że demon nie mieszka w wiktoriańskiej willi jak mój facet.

Tak więc dotarłam na spotkanie, ale wcale nie uśmiecha mi się spędzanie z nim czasu sam na sam.

– Dobrze. – Przysuwa się do mnie. – Bardzo długo o tym myślałem, aż w końcu stwierdziłem, że chcę ci pomóc. – W pierwszej chwili nie rozumiem tego, co do mnie mówi. – Kiedyś powiedziałem ci, że jeśli pomożesz mi odzyskać rodzinę, dam ci coś w zamian, ale... – wzdycha ciężko. – Ale doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie jeśli najpierw coś ci pokażę. Chciałbym wpierw ci to dać, a dopiero później otrzymać pomoc.

Mówi do mnie tak spokojnie, przyjaźnie, wręcz hipnotyzująco, że mam ochotę również się uśmiechnąć. Ale od razu przypominam sobie, że nie powinnam mu ufać.

– Co masz na myśli? – Marszczę brwi i chowam dłonie za plecami, by nie pokazać mu, jak bardzo się trzęsę.

– Są rzeczy, których nie da się wytłumaczyć słowami. Je trzeba pokazać.

– Twoje niezrozumiałe słowa wcale nie sprawią, że nagle zacznę wszystko rozumieć. – Podnoszę się z miejsca. – Jeśli w przeciągu minuty nie powiesz mi, o co ci chodzi, wynoszę się stąd. Przykro mi, ale wydajesz się być przerażający i naprawdę nie chcę więcej siedzieć w tym mieszkaniu.

– Ally. – Staje dosłownie przede mną. – Jesteś w stanie poświęcić dłużej niż minutę, by poznać prawdę?

Czując na sobie jego oddech, przełykam ślinę. Jego bliskość sprawia, że marzę o ucieczce. Ale słowa jeszcze mocniej intrygują.

Czy prawda jaką chcę dostać, jest tą samą prawdą jaką on chce mi podarować?

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Robię krok w tył.

– Pokażę ci wszystko, co będziesz chciała – tłumaczy ściszonym głosem. – Każdą chwilę, każdy moment... Każdą tajemnicę, którą on przed tobą ukrywał.

Cofam się tak długo aż wpadam na parapet. Okna są pozasłaniane czymś, co ma w teorii robić za firany, ale wygląda jak zwykły zużyty materiał. Właśnie teraz skupiam się na wystroju tego mieszkania. Wszystko wydaje się być stare, poniszczone, zaniedbane. Podłoga skrzypi, a ściany pomalowane są na odcień zgniłej zieleni. W rogach dostrzegam pajęczyny i mieszkające na nich pająki. Nawet dywany w niektórych miejscach posiadają ślady po papierosach i odciski brudnych butów.

Chciałabym móc w spokoju wysłuchać go do samego końca, ale atmosfera jest zbyt gęsta, a jego wzrok zbyt przerażający. Boję się jednak, że na ucieczkę jest już za późno.

– Powiedz coś – nalega, robiąc skruszoną minę. – Nie chcę zrobić ci krzywdy.

– Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym abym poznała prawdę? – Zaciskam zęby. – Kim ty jesteś?

– Nikim istotnym.

– Kłamiesz! – podnoszę głos. Czuję, jak moje błękitne oczy ciemnieją, a ręce same przygotowują się do ataku. – Jesteś kłamcą. Nie podałeś mi swoich prawdziwych danych.

– Uspokój się. – Podchodzi do mnie. – Staram ci się wytłumaczyć, że nic ci nie zrobię. Ale masz rację, skłamałem w wielu sprawach. – Unosi dłonie w geście poddania się. – Gdybym powiedział ci prawdę, nigdy byś nie zgodziła się tutaj przyjść. A ja chcę byś przestała żyć w cukierkowym świecie.

Cholera. Czy to możliwe, że facet stojący kilka kroków ode mnie, może okazać się moją przepustką do rollercoastera, którym popędzę pod samą metę, by w końcu poznać wszystkie sekrety, które tak długo były przede mną skrywane? Czy to w porządku, że zamiast dowiedzieć się tego od własnego męża, ja zaufam typkowi, który okłamywał mnie na każdym kroku?

– Jak chcesz to zrobić? – pytam podejrzliwie.

Wtedy demon wyciąga z kieszeni mały zamykany zegarek, i podaje mi go.

Niechętnie, ale biorę go do ręki. Jest złoty, stary, a pokrywa lekko obluzowana.

– Co to?

– Mój mały wehikuł czasu – mówi z uśmiechem. – Lekko zaniedbany, ale ciągle go przy sobie noszę. Słuchaj, jeśli go założysz i zaufasz mi chociażby w dziewięćdziesięciu procentach, to obiecuję, że nie tylko wyjdziesz z tego bez szwanku, ale i również dowiesz się wszystkiego, czego tylko chcesz.

Przez moment lustruję wzrokiem zwisający na złotym łańcuszku zegarek, a później zamykam oczy i przypominam sobie dlaczego tak bardzo zależało mi na prawdzie. Chciałam być bliżej Stephanie, Bughuula... Zachłanne zachowanie doprowadziło mnie do tego punktu.

– Wystarczy, że to założę? – dopytuję łamiącym się głosem. – Tylko tyle?

– Może pójdziemy do innego pokoju – proponuje, po czym prowadzi mnie do sypialni, w którym znajduje się stare łóżko.

Lustruję go przerażonym wzrokiem.

– Zaśniesz. Na początku może kręcić ci się w głowie, ale najważniejsze to nie panikuj. Cały czas z tobą będę. Będę kierować czasem, lecz to od ciebie zależy, co będziesz chciała zobaczyć.

– Czekaj. Mam rozumieć, że to ty będziesz kierować tym całym „przedstawieniem'? – Robię cudzysłów palcami. – I mam ci niby ufać? Skąd wiesz, co chcę wiedzieć o dawnym życiu mojego faceta?

– Będziemy się komunikować. Niestety nie posiadasz zdolności, które umożliwiłby ci podróże w czasie, więc muszę ci pomóc.

– Wiec to dlatego podczas naszego ostatniego spotkania wypytywałeś się mnie, czy chciałabym zobaczyć przeszłość. Ty wszystko zaplanowałeś od początku.

– Brawo, Ally. A teraz wkładaj to i daj mi działać.

Staję przed trudnym wyborem. Wystarczy, że zasnę i będę mogła zobaczyć co tylko będę chciała. Ale sam fakt, że to Temere – o ile się tak nazywa – będzie wszystkim dyrygował, bardzo mnie przeraża. Zadaję sobie więc pytanie, czy ja tego pragnę. Czy pragnę zbliżyć się do bliskich, by być z nimi w trudniejszych chwilach, i czy moja ciekawość jest aż tak silnia?

– Okej – mówię po chwili. – Ale połóż na mnie te swoje łapy, a obydwie ci odetnę. – Grożę mu palcem, po czym, ani trochę nie przekonana do swojej decyzji kładę się na niewygodnym łóżku.

Już myślę o bólu pleców, który poczuję, kiedy się obudzę.

– Temere – mówię jeszcze, gdy ten ustawia godzinę na moim zegarku, który zawiesiłam sobie na szyi. – Pokaż mi wszystko.

Z sercem na dłoni, zamykam oczy i oddaję się jego działaniom.

Czy się boję? Jak cholera. Czy żałuję? Jeszcze nie wiem. Wiem jednak, że po tym, co dzisiaj zobaczę wszystko się zmieni.

***

– Możesz otworzyć oczy.

Słyszę dziwny głos dobiegający z góry, jakby z nieba. Uchylam powieki i wtedy dociera do mnie, że znajduję się przed domem Bughuula. Marszczę brwi, ale Temere każe mi wejść do środka, informując przedtem, że nikt mnie nie widzi ani nie słyszy, więc mogę być spokojna.

Otwieram wielkie drzwi, które wyglądają dosłownie tak samo jak zawsze. Zresztą, korytarz również wiele się nie zmienił. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że rok, do jakiego się przeniosłam, nie może być aż tak odległy.

Słysząc piskliwy głos dobiegający z góry, staję jak wryta. Z dwoma różowymi walizkami, blond włosa dziewczyna, z rozmazanym tuszem do rzęs, zbiega po schodach. Kładzie torby na ziemi, po czym układa poczochrane włosy i zaczyna swój lament.

– Bughuul, proszę – płacze tak donośnie, że nawet moja siostra nigdy nie odstawiała takich histerii. – Nie możesz mi tego zrobić.

O tak, już wiem, w którym momencie na osi czasu jestem. Dokładnie w tym, gdzie to mój luby, w końcu wyrzucił z domu okropną flądrę, zwaną także Olimpią.

– Możesz się uspokoić? – Staje na samej górze. – Już ci powiedziałem, że to koniec i nie masz czego tutaj szukać.

– Ale kochanie, co z naszymi zaręczynami? Przecież mieliśmy brać wielki ślub. – Pociąga nosem.

– Do niczego nie dojdzie.

Dziewczyna kieruje wzrok ku wychodzącemu z salonu chłopakowi.

– Wyprowadzasz się? – pyta Milo. – Super.

Podbiega do drzwi wejściowych i otwiera je niczym kamerdyner.

– Dajcie spokój – zaczyna się cicho śmiać. – To nie może się tak skończyć. Przecież możemy zacząć od nowa. – Olimpia uśmiecha się sztywno.

– Proszę nie rób scen na cały dom. Zachowaj resztkę godności, zabierz swoje rzeczy i po prostu opuść to miejsce – wzdycha poirytowany demon.

Nie wiem czemu, ale ta scena powoduje u mnie uśmiech. Widok zrozpaczonej Olimpii, która za wszelką cenę próbuję ratować resztkę związku, jest rozkoszujący. To jak ucieleśnienie największej przyjemności, a w szczególności wtedy, gdy przypominam sobie jej zachowanie w stosunku do mnie i chęci ponownego zdobycia mojego faceta.

– Olimpia. – Peter wychodzi z jadalni. – Już wychodzisz? – Rozpościera ramiona, jakby chciał ją przytulić. – Tak bez pożegnania?

– Pieprzcie się! To wszystko przez was.

Oliwy do ognia dodaje Stephanie, która w ogóle nie wygląda jak teraz. Nie ma grzywki, jest delikatnie niższa, a włosy związała ogromną kokardą, którą widziałam może z kilka razy. W sumie, kiedy udaje mi się policzyć na palcach, który jest w tej chwili tutaj rok, dochodzę do wniosku, że Steph ma tylko szesnaście lat.

– Nie będziemy tęsknić – prycha.

Ochoczo przyglądam się, jak blondynka zaciska pięści ze wściekłości i mierzy ich wszystkich piorunującym spojrzeniem. Po chwili, kiedy bierze swoje różowe, ozdobione diamentami – zapewne prawdziwymi – walizki, jeszcze na chwilę otwiera usta.

– Głupie bachory! – Tupie nogą, niczym rozkapryszona dziesięciolatka. – Swoją obecnością tutaj spieprzyliście mu życie – dodaje, stając w przejściu.

– Już nie raz to słyszeliśmy – podsumowuje rozpromieniony Milo, po czym zamyka wielkie drzwi przed nosem Olimpii.

Może już nie widzę jej zrozpaczonej miny, ale jestem pewna, że nadal stoi w jednym miejscu i usiłuje wymyślić plan, by ponownie wkupić się w łaski mojego męża.

To takie dziwne uczucie, wiedząc, że Bughuul jeszcze nawet nie wiedział o moim istnieniu. Jestem pewna, że Vanessy również nie spotkałabym teraz w tym domu.

Przykładam dłoń do rozgrzanego od emocji serca i nagle pojmuję, że wcale nie przeszłam tej drogi, by oglądać jak mój facet po kolei zrywa z różnymi laskami. Tak naprawdę jestem tutaj po to, by przełamać wielką barierę między nami, która wyrosła do granic możliwości.

– Dlaczego mi to pokazałeś? – pytam, patrząc w sufit, chociaż wiem, że nie ma to najmniejszego sensu.

– Chciałem byś się trochę odstresowała, ponieważ następne rzeczy nie będą już tak przyjemne.

– Co masz na myśli? – Marszczę brwi, lustrując wzrokiem, jak wszyscy powoli opuszczają przedpokój.

– Tylko tyle, że historia jest o wiele boleśniejsza niż ci się wydaje.

Nawet go o to nie prosiłam. Nie prosiłam, by pokazywał mi momenty „zwykłego życia" Bughuula. Może nigdy nie zastanawiam się, jak wszystko wyglądało przed moim pojawieniem się, ale nie sądzę, że cokolwiek mogło się w tej kwestii zmienić. Mimo tego, że najprawdopodobniej im dalej będę przesuwać się na osi czasu, dom będzie stawał się bardziej pusty.

Tak czy inaczej, w głowie krząta mi się milion pytań, które już na starcie chciałabym zadać Temere. Czy czas we współczesnym świecie leci normalnie? Ile zejdzie nam ta cała wycieczka? Jak wiele dane będzie mi się dowiedzieć?

– Możemy lecieć dalej? – pyta zniecierpliwiony. – Aktualnie stoimy w pustym przedpokoju, a nie sądzę, że coś się jeszcze tutaj wydarzy.

– Jasne – przytakuję. – Ty dyrygujesz.

Słyszę cichy śmiech demona, ale staram się go zignorować. Dotykam zegarka nawieszonego na mojej szyi, zaciskam powieki i na chwilę wstrzymuję oddech. Tak właściwie ani druga czynność, ani trzecia nie jest mi do niczego potrzebna, ale boję się mieć otwarte oczy, gdy ten będzie przenosić mnie w czasie. A oddech wstrzymuję, bo tak mi podpowiada zdrowy rozsądek. Niestety zdrowy rozsądek zawiódł mnie wtedy, gdy zgodziłam się na propozycję demona i znalazłam się między rokiem dwutysięcznym dwudziestym, a aktualnie dwutysięcznym DZIESIĄTYM!?

– Nie myślałam, że będziemy przenosić się aż tak w tył – dziwię się. – Jeszcze chwilę temu byliśmy w dwutysięcznym szesnastym.

– Kobieto, ty dzisiaj przelecisz całe stulecie. Zobaczysz wiktoriańskie suknie, powozy zaprzęgnięte w konie i BRAK WIFI.

Słysząc to ostatnie, wzdrygam się.

– Nie wiem, czy jestem gotowa na taki szok czasowy.

– Zawsze możesz zrezygnować.

Potrząsam energicznie głową, po czym dokładnie przyglądam się pomieszczeniu, w którym się znajduję. Wyglądem przypomina niewielkich rozmiarów sypialnię. Duże łóżko wykończone z każdej strony kolumnami wykonanymi z ciemnego drewna, zajmuje większość pokoju. Po obu stronach łóżka stoją dwie szafki nocne, a na jednej z nich mała lampka. Okna są przysłonięte czerwonymi kotarami sięgającymi do ziemi. Na środku leży czerwono – złoty dywan, a przy ścianach stoją regały na książki. Całe pomieszczenie wypełnione jest żółtym, ciepłym światłem.

Chcę już otworzyć usta, by zapytać się, co ja tutaj robię, ale demon tylko odchrząkuje, że mam nie tracić czasu na głupie pytania.

Już na pierwszy rzut oka zorientowałam się, że znajduję się w jednym z wielu pokoi do jakich można wejść w domu mojego męża. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, opuszczam sypialnię i wychodzę na długi korytarz.

Żaden milimetr tego miejsca nie zmienił się od lat. Te same złote łuki, oddzielające od siebie poplątane korytarze, czerwone dywany rozłożone po całej długości, podłoga wykonana z ciemnego drewna, która lśni jakby kąpała się w słońcu. I ten cudowny zapach, który wypełnia moje nozdrza i rozpala wszystkie zmysły.

Kroczę przed siebie, aż zatrzymuję się, słysząc donośny odgłos silnika. Marszczę brwi, ale nie daję zbić się z tropu, więc szybkim krokiem ruszam ku przyczynie tego hałasu. Dopiero po kilku chwilach, kiedy wychodzę na główny korytarz, a nim prosto do drzwi wyjściowych, dostrzegam nadjeżdżającą limuzynę.

Dwójka chłopaków, o wiele wyższych ode mnie i z takimi samymi rysami twarzy jak w świecie współczesnym, wybiega z domu. W tamtym czasie osiemnastoletni Milo oraz siedemnastoletni Peter z imprezowym nastawieniem, pukają do czarnej szyby, którą ktoś powoli opuszcza w dół.

Podchodzę bliżej, by przyjrzeć się blondynce, która siedząc na obitym w skóry siedzeniu, unosi okulary przeciwsłoneczne. Po chwili tylne drzwi uchylają się, by wpuścić do środka chłopaków. Bez namysłu idę za nimi i wsiadam do czarnej limuzyny, która rusza z piskiem opon.

Willow z drinkiem w ręce cicho wzdycha. W tym czasie, Milo również rokoszuje się napojem w kieliszku, a Peter odpala papierosa i po zaciągnięciu się, wypuszcza dym z ust.

– Myślicie, że nas wpuszczą? – martwi się dziewczyna.

– Jestem pełnoletni – odpowiada ze spokojem w głosie Milo.

– Jesteś pełnoletnim tylko wtedy, gdy bez problemów możesz iść po piwo – kpi inny chłopak, którego w pierwszej chwili nie poznałam. Dopiero charakterystyczne kreski pod oczami i chory uśmiech mówią mi, że to Jayden.

Nie sądziłam, że w tamtym czasie Milo i Peter dogadywali się z Jaydenem. Zawsze, gdy tylko widzieli go na korytarzu szkolnym wywiercali mu dziurę w brzuchu piorunującym wzrokiem. A teraz się okazuje, że jeszcze dziesięć lat temu siedzieli z nim w jednej limuzynie i prowadzili konwersację.

– Jeśli mój tata dowie się, że znowu policja musiała mnie odbierać spod klubu, do którego mnie nie wpuścili, to dostanę szlaban na całą wieczność! – piszczy. W jej przypadku wieczność, to naprawdę wieczność, więc sama bym się bała. – A przecież mam już siedemnaście lat. Jeszcze trzydzieści wiosen i będę pełnoletnia – prycha, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

No tak system lat w Piekle obowiązujący demony jest przekomiczny.

Mam ochotę sięgnąć po drinka, ale od razu przypominam sobie, że mnie tutaj wcale nie ma i nie powinnam niczego dotykać.

Przez resztę czasu przyglądam się, jak czwórka znajomych rozmawia o różnych rzeczach, aż w końcu docierają pod wspomniany wcześniej klub. Okazuje się, że Willow niepotrzebnie przejmowała się ochroniarzami, bo ci bez problemu ich wpuścili. Założyli im jednak opaski na rękę, które aż krzyczą, że „ci tutaj nie piją napojów wysokoprocentowych". Ale coś czuję, że nawet takie opaski ich nie powstrzymają.

Głośna muzyka dudniąca mi w uszach, zapach dymu tytoniowego drażniący moje nozdrza, masa demonów i kolorowe światła. Kwintesencja każdej imprezy.

– Temere?

– Tak?

– Po co mi to pokazujesz? – Siadam na stołku.

– Jak to po co? Chwila... Który to rok?

– Dwutysięczny dziesiąty – odpowiadam.

– Cholera – klnie. – Mieliśmy przenieść się dwa lata do przodu.

– Co? – Podnoszę się z miejsca. – To znaczy, że straciłam czas na bezsensowne chwile, podczas których Milo i Peter upiją się do nieprzytomności? Naprawdę nie muszę tego oglądać po raz tysiączny. – Opieram dłonie na biodrach.

– Tak właściwie, to impreza kończy się raczej nieprzyjemnie, ale to nie zmienia faktu, że masz rację – przyznaje z cichym westchnięciem.

– W takim razie co chciałeś mi tak naprawdę pokazać?

– Twojego idealnego faceta, gdy podrywa koleją laskę– śmieje się.

– Temere! – warczę. – Jestem tutaj po to, by poznać tajemnice, a nie oglądać bawiących się na imprezie nastolatków, czy Bughuula obściskującego się z dziewczyną, z którą już dawno zerwał. Przestań kręcić i pokaż mi coś czego chcę. – Tupię nogą.

– Wyluzuj. Możesz zostać do końca wieczoru i zobaczyć, jak Jayden dobiera się do pijanej Willow, a później wraca do domu ze złamaną żuchwą i podbitym okiem...

Och. Czyli tak powstał mur między tą trójką. Chłopcy zdenerwowali się i zakończyli znajomość.

– Czy to dlatego Jayden poszedł siedzieć? – pytam zaniepokojona, przyglądając się blondynce, która jeszcze nie spodziewa się ataku ze strony przyjaciela.

– Nie do końca. Bardziej chodziło o ogóle zachowanie. No i on nigdy nie był w więzieniu. Takie plotki powstały, gdy długo nie pojawiał się w akademii, ale koniec końców okazało się, że wyjechał do dalekiej rodziny. Jednak to wcale nie sprawiło, że pozbył się łatki chuligana. Tak właściwie plotki nadal tętnią życiem. Nawet twój facet jest przekonany, że siedział za kratkami. Zresztą Milo czy Peter tak samo... No dobrze. Koniec tej sielanki. Teraz szykuj się na rollercoaster.

– Jestem na niego gotowa od początku.

– Nie jesteś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro