Rozdział 1. Nie taki stary dinozaur.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Małe wtrącenie na start. W tej książce będzie się pojawiać trochę odniesień do popkultury. Filmów, seriali i masy innych tworów. Każde takie odniesienie będzie oznaczone gwiazdką* i na koniec rozdziału zostanie pokrótce wyjaśnione, na wypadek jakby czytelnik go nie znał. To tyle. Miłej lektury! :D

------------------------------------------------------------------------

Dzwonek na lekcje wybrzmiał idealnie w chwili, gdy Marek podszedł do drzwi swojej sali. Uczniowie z ociąganiem przestali opierać się o ścianę lub wstawali z nielicznych na korytarzu ław. Widać już po nich było, że to miała być ich ostatnia lekcja tego dnia, jak i również w tym roku szkolnym. W zasadzie to jego też więc w pełni rozumiał ich znużenie. Kto by chciał w taki ładny dzień siedzieć w dusznej klasie? Nie każąc im więc dłużej czekać, przekręcił klucz w zamku, po czym puścił młodzież przodem.

        Przekroczył próg jako ostatni, gdy uczniowie, których było co najmniej o połowę mniej niż zazwyczaj, zajęli swoje miejsca. Były to głównie te w ostatnich rzędach, tak jakby obawiali się, że siedzenie zbyt blisko nauczyciela zarazi ich zbyt dużą ilością wiedzy. No, a przecież nie zamierzał ich pytać ani sprawdzać zeszyty ostatniego dnia szkoły, w końcu nie był jakimś potworem. Nie rozumiał więc tego ich dystansowania się od niego. Marek jednak tego nie skomentował. Poza tym miał na tyle dobry wzrok, że doskonale widział, co każdy na końcu sali uczeń robi, kto zakrywa sobie usta, po kryjomu podjadając jakieś przekąski, lub kto niby bez powodu wpatruje się w swoje krocze, ukrywając tam telefon.

        Położył pokrowiec z laptopem, neseser oraz dziennik na biurku, jednak nim usiadł na obrotowym krześle, podszedł do najbliższego z okien. Uchylił je tak jak i kolejne, by choć trochę wywietrzyć tę wszechobecną duchotę. Uczniowie w tym czasie korzystając z nieuwagi nauczyciela, zaczęli między sobą rozmawiać, co dość szybko przeistoczyło się w mały gwar.

        Marek postanowił im tym razem darować, co nie znaczyło, że nie zamierzał się z nimi trochę podroczyć. Wyminął swoje biurko i usiadł na jednej z pustych przednich ławek. Nie umknęło jego uwadze kilka nowych napisów, które się na niej pojawiły, czy to nagryzmolone długopisem, lub wydrapane, zapewne cyrklem.

        – No dobrze moi kochani, skoro przerobiliśmy już cały materiał na ten rok, to może zrobimy teraz kilka zadań maturalnych? – zaproponował i tak jak się tego spodziewał, w odpowiedzi uzyskał zawodzenie i stękanie niezadowolonych uczniów.

        – Niech nam pan już odpuści, prosimy! – odezwała się jedna z dziewczyn, siedząca najbliżej, a koleżanka z jej ławki przytaknęła na tę prośbę. Obie miały splecione włosy w podobny sposób, zapewne, by podkreślić swoją przyjaźń po grób.

        – Jeszcze cały rok mamy do matury! Zdążymy przerobić do tego czasu wszystkie pana ćwiczenia – dołączył się wysoki chłopak z ostatniej ławki, który nawet nie zdjął z głowy czapki po wejściu do klasy. Stopy za to usadowił na pustym krześle ławki przed sobą.

        I gdzie się podział szacunek do dobrych manier? Zastanawiał się Marek, wzdychając.

        Żaden z uczniów nie wyraził chęci dodatkowej pracy. Czego w zasadzie się spodziewał, bo było tak co roku z każdą klasą, a później zaczepiali go na korytarzu tuż przed maturą, wypytując o dodatkowe zajęcia. Mimo to nie naciskał. Drapiący go kołnierz koszuli oraz pot spływający mu po plecach, sprawiły, że on sam nie miał zbytniej ochoty patrzeć na liczby, zadania i wzory. Doskonale więc ich rozumiał, po części współodczuwając tę niechęć do pracy. Może i to oni musieli się wysilać, by rozwiązać te zadania, ale za to później on musiał te ich wypociny sprawdzać, co również wymagało od niego sporego wysiłku, co wcale nie tak rzadko potrafiło zszargać mu nerwy oraz samopoczucie.

        – No niech wam będzie, ale od nowego roku bierzemy się ostro do pracy, wszyscy! Zrozumiano? – odparł łaskawie i spojrzał na uczniów. Tamci chórem podziękowali z wyraźną ulgą.

        Ledwie dał im spokój, a oni już zaczęli się odwracać do siebie nawzajem, by kontynuować rozmowy, ale Marek nie chciał im dawać, aż takiej swobody.

        – Skoro jesteście tacy chętni do rozmów, to może niech każdy opowie, jakie ma plany na wakacje? – Pochylił się nieco w ich stronę na znak zachęty i oczekiwania. Tym razem nie wszyscy byli do jego propozycji aż tak zniechęceni. Jako pierwsza wzbiła się do góry ręka z pomalowanymi paznokciami we wszystkie kolory tęczy.

        – Jadę z rodzicami na dwa tygodnie do Włoch na narty – pochwaliła się uczennica z burzą jasnych włosów, z których wystawały już kasztanowe odrosty.

        – To świetnie Klaro. Tylko pamiętaj, by nie jeździć sama, zwłaszcza po zmroku – pouczył ją z troską. Domyślał się, że uczennica doskonale zdawała sobie sprawę z możliwych zagrożeń, mimo to takie napominanie było silniejsze od niego. Z własnego doświadczenia wiedział, że młodzież lubi czasami zaszaleć, chcąc poczuć dreszczyk emocji, co nie zawsze kończy się dobrze.

        – Oczywiście, będę ostrożna – zapewniła, z poważnym wyrazem twarzy, czym rozśmieszyła koleżankę z ławki obok.

        – Kto jeszcze? – zapytał, rozglądając się po klasie i nie musiał długo czekać. Tym razem rękę podniósł klasowy śmieszek.

        – Jadę nad morze wyrwać kilka lasek, przywieźć panu jedną? – zapytał rozczochrany brunet, szczerząc się głupkowato, czym zasłużył sobie na śmiech kolegów.

        – Nie dzięki, jeszcze jestem za młody na podpieranie się laską, ale ty się nie krępuj – odparł, a śmieszek tylko wywrócił oczami na mało oryginalny żart Marka. Następny uczeń odezwał się już bez potrzeby pytania.

        – Ja idę do roboty, oszczędzam na samochód – oznajmił, po czym przybił piątkę z kolegą z ławki.

        – Świetnie, daj znać, jaki wybrałeś – pochwalił z uznaniem. Miło było usłyszeć, że ktoś spożytkuje wakacje na ciężką pracę, a nie tylko na słodkie lenistwo.

        W takim klimacie minęła im ostatnia godzina lekcyjna. Nawet ci, co nie byli początkowo chętni na udzielanie głosu, również podzielili się swoimi mniej lub bardziej ciekawymi pomysłami na spędzenie tegorocznych wakacji. Jednak jak tylko wybrzmiał dobrze wszystkim znany dźwięk dzwonka, uczniowie w pośpiechu pozabierali swoje rzeczy i ulotnili się w tempie bliskim prędkości warp*.

        Marek pozostał w klasie sam i leniwie się przeciągnął. Nie zapomniał, by zamknąć uprzednio otwarte okna przed wyjściem, a kiedy zbierał własne klamoty z biurka, usłyszał na korytarzu odbijające się echem kroki.

        – Panie Marku, niech pan nie zamyka, od ręki poustawiam krzesła i podłogę umyję. – Do jego klasy weszła starsza pani w krótkich, ale elegancko przystrzyżonych włosach i fioletowym fartuszku. W rękach trzymała za to mokrą ścierkę i miotłę.

        – Dobrze pani Krysiu, może pomóc z tymi krzesłami? – zaoferował, widząc, jak sprzątaczka odwraca pierwsze krzesło do góry nogami i kładzie je na ławce. Uśmiechnęła się do niego promiennie, ale pokręciła przy tym głową przecząco.

        – Doceniam pana pomoc, ale nie trzeba, to już i tak ostatnia klasa. Niech pan już zmyka do siebie – odparła i z zaskakującym wigorem jak na jej wiek, podniosła kolejne krzesło, układając je obok poprzedniego.

        Wychodząc z klasy przeszło mu przez myśl, że sam chciałby mieć w takim wieku tyle siły i determinacji w oczach, co pani Krysia, wykonująca swoją pracę. Sam nie dobił jeszcze do czterdziestki i już go w krzyżu łamało, ilekroć się schylał, by założyć kapcie z rana. Trochę wstyd, no ale co poradzić?

        Nie zwlekając dłużej, jak tylko odniósł dziennik do gabinetu nauczycielskiego i pożegnał się innymi nauczycielami, opuścił opustoszałą już szkołę. Wsiadł do swojego już solidnie zmaltretowanego forda, który od stania na słońcu, w środku stał się prawdziwą krainą duchoty. Sam samochód, choć bardzo go lubił, miał już swoje lata i zwykle potrzebował kilkudziesięciu minut, by odpalić, tak było i tym razem. Przekręcał kluczyk i próbował zmusić silnik do pracy, a ten wydawał zawodzące niemal łkające z wysiłku odgłosy, nim w końcu rozległ się wyczekiwany warkot.

        Marek w myślach upomniał się chyba po raz już setny, by zabrać go do warsztatu na przegląd. Ciągle jednak odwodził go od tego pomysłu fakt, że jak tylko zaprowadzi do niego swój wóz, to przyjaciel znowu będzie go namawiał do kupna nowego, a nie ciągłego wskrzeszania tego grata. Marek nie lubił tego słuchać. Jeszcze długo nie zamierzał zmieniać samochodu i był w tym postanowieniu nieugięty.

        Droga z pracy do jego mieszkania nie była zbyt długa, co go zawsze cieszyło. Odkąd się przeprowadził i zmienił pracę, miał do niej znacznie bliżej niż w rodzinnym mieście do poprzedniej szkoły. Znalazł się pod bladobeżowym blokiem w niecałe piętnaście minut i od razu przywitał się ze starszymi sąsiadkami siedzącymi na ławce obok drzwi wejściowych.

        Panie dyskutowały właśnie, wymieniając się anegdotami z młodzieńczych czasów i porównywały je do tego, jak żyły teraz ich wnuki, które nie miały czasu je odwiedzać, tak często jakby sobie tego życzyły. No bo przecież na samym początku wakacji, dzieciaki pierwsze o czym marzą, to odwiedziny u dziadków, prawda? Marek nie chcąc psuć im tego poglądu, pośpiesznie zniknął za drzwiami.

        Odgłosy jego kroków odbijały się echem po opustoszałej klatce schodowej, to był jedyny dźwięk, jaki mu towarzyszył aż do momentu dotarcia do jego drzwi mieszkania. Gdy już miał wyciągnąć klucze z kieszeni, rozległa się melodia "The Imperial March"*, miał ją ustawioną tylko do jednego numeru, więc od razu wiedział, kto do niego dzwoni. W pośpiechu wsadził wszystkie swoje klamoty pod pachę, jedną ręką macał kluczem zamek, a drugą wyciągnął telefon i odebrał połączenie.

        – Co słychać u kochanej mamusi? – powiedział na powitanie, wchodząc do mieszkania.

        – Teraz to kochana, ale nigdy nie dzwonisz, nie piszesz. Ładnie to tak unikać matki? Już nawet nie wspomnę o tym, kiedy ostatni raz mnie odwiedziłeś! – odezwał się karcący głos jego rodzicielki.

        – To dobrze, że mamuś nie wspomina – odparł, uśmiechając się pod nosem, rzucając klucze na niewielką komodę. Doskonale pamiętał, że był u niej ze dwa tygodnie temu, więc pretensje mamy wydawały mu się całkiem bezpodstawne.

        Przeszedł przez korytarz swojego niedużego mieszkania, miał tu do dyspozycji trzy pomieszczenia, nie licząc łazienki, w skład których wchodziła oczywiście sypialnia oraz kuchnia, do której wchodziło się przez salon. Jednak Markowi ta przestrzeń w zupełności wystarczała, miał przynajmniej pretekst, by nie urządzać dużych imprez.

        – To kiedy w końcu poświęcisz trochę czasu swojej starzejącej się nieubłaganie matce? Dobrze wiesz, że nie mam już dużo czasu, jestem już jedną stopą w grobie! – lamentowała po drugiej stronie.

        Po Marku jej słowa spływały jak po kaczce, ponieważ miał powody, by powątpiewać w jej słowa. Zwłaszcza że Judyta Lipska już sześćdziesięciopięcioletnia kobieta, emerytowana pani doktor, miała doskonałe zdrowie, pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że lepsze od własnego syna. Dwa razy w tygodniu od dobrych pięciu lat chodziła na pilates i regularnie uczęszcza w pieszych wędrówkach ze swoimi przyjaciółeczkami. Tak, zdecydowanie jest bliska śmierci... Marek przewrócił tylko oczami, ciesząc się, że ona tego nie może zobaczyć i przy okazji zerknął na godzinę na telefonie.

        – Wiem mamuś, przyrzekam, że wpadnę do ciebie w przyszłym tygodniu, ale teraz naprawdę nie mam za wiele czasu. Zaraz przychodzi uczeń na korepetycje – starał się brzmieć na tak skruszonego, jakby brak czasu na odwiedziny u mamy było dla niego istną katorgą. Ta niestety za dobrze go znała, by się nabrać.

        – Tak, tak, oczywiście kochanie, porozmawiamy w przyszłym tygodniu, o ile będę jeszcze wtedy w stanie mówić i nie znajdziesz mnie zimnej na dywanie w salonie... – odparła apatycznie, zamiast na medycynę, powinna pójść na aktorstwo, bo od zawsze uwielbiała odstawiać mu takie teatrzyki.

        – Cieszę się, że rozumiesz, kocham cię! – powiedział szybko do telefonu i się rozłączył. Wiedział, że nie zasługuje na miano syna roku, ale oboje nie byli idealni. Przynajmniej w ten sposób mógł się zemścić za ciągłe próby wyswatania go z córkami jej koleżanek.

        Zakończył rozmowę w idealnym momencie. Ledwo zdążył zdjąć buty i pacnąć swoje rzeczy na łóżko w sypialni, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy je otworzył, w progu zobaczył jedenastoletniego chłopca, dość niskiego jak na swój wiek. Jasne włosy miał świeżo wygolone po bokach, a ciemne oczy wpatrywały się w podłogę. Obiema rękami trzymał paski plecaka, niezbyt zadowolony, że musiał go przy sobie mieć.

        – No i jest mój stary kumpel! – zawołał Marek wesoło na powitanie i otworzył szerzej drzwi, wpuszczając gościa do środka. – Co tam Czarek jak życie? Opowiadaj!

        Raźnym krokiem zaprowadził chłopca do kuchni gdzie na stole czekało już opakowanie ciastek i dzbanek dopiero co wyjętej z lodówki mrożonej herbaty z cytryną.

        – Może być – odparł, zdejmując z ramion plecak i zawiesił go na oparciu krzesła.

        Na stole po chwili wylądował zeszyt i piórnik, na obu przedmiotach widniały naklejki z piłkarzami. Marek usiadł naprzeciwko i pogwizdując, nalał każdemu herbatę do szklanki. Gdy chłopiec chciał otworzyć zeszyt, to on zgarnął go przednim, odkładając na bok. Znał już Czarka na tyle długo, by rozpoznać, że chłopiec jest nie w humorze, co było u niego rzadkością.

        – Widzę, że coś cię trapi. Śmiało, opowiadaj, ułamki poczekają – zachęcająco popchnął opakowanie ciastek w jego stronę. Czarek bez obiekcji sięgnął po jedno.

        – To nic takiego – powiedział, biorąc sporego gryza.

        – Z takiego nic, może wyjść duże coś, więc lepiej się z tego wygadać, póki nic jest niczym – stwierdził i upił łyk herbaty, zastanawiając się czy to co powiedział, miało choć trochę sensu. Chłopiec najwyraźniej też się nad tym zastanawiał, sądząc po jego wyrazie twarzy, ale chyba jednak trochę miało, bo skinął głową, przyznając mu rację.

        – Koledzy się ze mnie śmieją, bo muszę w wakacje chodzić na korepetycje – wyznał speszony, nie odwracając wzroku od ciastek.

        – Aaa... takie buty. – Oparł podbródek na dłoni w zadumie. Wśród dzieci takie dokuczania z byle powodu, było czymś powszechnym, niestety.

        – Nie chcę, by się ze mnie śmiali – przyznał chłopiec smętnie.

        – Może i teraz się z ciebie śmieją, ale zobaczysz, że będzie im łyso, kiedy zdobędziesz najwyższy wynik na teście szóstoklasisty! – spróbował jakoś podnieść go na duchu, ale chyba obrał złą taktykę.

        – No nie wiem – odparł Czarek bez entuzjazmu, również biorąc łyka zimnego napoju. Marek westchnął na to w duchu. No to pora wyciągnął inną artylerię.

        – Wiesz co? Też mi kiedyś dokuczano w szkole – wyznał, wzruszając ramionami. To co prawda już stare dzieje, ale dalej to miał w odmętach pamięci. W końcu takich rzeczy łatwo się nie zapomina.

        – Naprawdę? Tobie? – To go zaciekawiło, na co Marek liczył.

        – Teraz jestem duży i silny, ale jak byłem w twoim wieku, to straszne ze mnie było chucherko. Byłem znacznie drobniejszy od ciebie, a dzieciaki z klasy śmiały się ze mnie, bo jako jedyny chłopak, kiepsko grałem w piłkę. Nawet najsłabsze dziewczyny, były w tym lepsze ode mnie! – Odchylił się na krześle, czekając na reakcje swojego podopiecznego. Ten wyglądał na szczerze zaskoczonego.

        – Grałeś aż tak źle? – nie dowierział.

        – Nawet gorzej! W trakcie szkolnego meczu między klasowego potykałem się o własne nogi, a nawet nie byłem blisko piłki! Wszyscy wołali na mnie łamaga. – Uśmiechnął się krzywo na to wspomnienie.

        – To nie było miłe – przyznał Czarek ze współczuciem.

        – Tak, nie było, ale wiesz, co wtedy zrobiłem? – Tym razem uśmiechnął się szczerze i z satysfakcją.

        – Co? Co zrobiłeś? – dopytywał i poprawił się na krześle, zaciekawiony odpowiedzi.

        – Pewnego dnia postanowiłem, że utrę im nosa! Wziąłem starą piłkę ojca skitraną w garażu, była co prawda cała popękana i dziurawa ze starości, ale posklejałem ją taśmą i napompowałem pompką do roweru. Codziennie chowałem się w ogrodzie za domem, gdzie nikt ze szkoły mnie nie widział i grałem. Kopałem ją, biegałem, ćwiczyłem celność i mięśnie. Nie ważne czy padał deszcz, czy sypał śnieg, uparcie trenowałem, byle już nigdy nie słyszeć śmiechów i drwin pod swoim adresem. Mama nie była zadowolona tym moich nagłym zainteresowaniem się piłką, ale udało mi się ją przekonać, że to dla mnie ważne, nawet siostra mi pomagała, czasami stając przed trzepakiem imitującym bramkę i łapała moje strzały. – Przerwał opowieść wgryzające się w jedno z ciastek. Maślana kruchość i czekolada rozpływała mu się w ustach.

        – I co się stało potem? – zapytał Czarek, już całkiem pochłonięty jego historia. Marek nie trzymając już go dłużej w niepewności, kontynuował.

        – W końcu nadszedł kolejny dzień meczu i pokazałem wszystkim, gdzie raki zimują. Nikt nie mógł mnie dogonić ani odebrać piłki i strzelałem gol za golem, aż moja drużyna wygrała! – oznajmił z dumą.

        – Naprawdę?!

        – Naprawdę, naprawdę. Chyba mam jeszcze gdzieś mój medal z tamtego dnia... – zastanawiał się, próbując sobie przypomnieć, gdzie i kiedy go ostatni raz widział. Chyba było to niedługo po jego przeprowadzce tutaj. Może schował go do szafy?

        – To, czemu nie zostałem piłkarzem?

        – Piłkarzem? – Zamrugał zaskoczony, wytrącony z rozmyślań. Czarek patrzył na niego z błyskiem w oczach, ściskając piórnik.

        – No tak, skoro tak dobrze grałeś, to czemu nie zostałeś piłkarze? – dopytywał z uporem. Marek doskonale zdawał sobie sprawę, że chłopiec sam miał takie właśnie marzenie względem swojej przyszłości. Uśmiechnął się więc do niego przepraszająco, bo przeczuwał, że odpowiedź może go zawieść.

        – Nigdy nie lubiłem piłki, ćwiczyłem tylko po to, by się odegrać na dokuczających mi kolegach. Po tamtym meczu przestali i ja również skończyłem z grą – wyjaśnił, wzruszając ramionami, a Czarek aż się zachłysnął śliną i zaczął krztusić.

        Marek w pośpiechu podał mu szklankę, a gdy ten już się uspokoił, zamyślił się nad tym, co właśnie usłyszał. Następnie ze zrozumieniem pokiwał głową niczym dorosły, rozsądny mężczyzna.

        – Bo wolałeś matematykę? – domyślił się i to dość trafnie.

        – Tak, wolałem matematykę – przyznał mu rację, kiwając przy tym głową.

        – Ja za to wolę piłkę i nie lubię matematyki, ale muszę nad nią ćwiczyć – podsumował, a Marek mu przyklasnął, ciesząc się, że chłopak zrozumiał, do czego zmierza.

        – No właśnie, skoro ja woląc matematykę, dałem radę dzięki ciężkiej pracy wygrać mecz w piłkę, to ty na pewno dasz sobie radę z matematyką, choć wolisz grać w piłkę – zakończył wykład, zadowolony z uzyskanego rezultatu.

        – I potem ci nie dokuczali? – upewniał się, a Marek potwierdził.

        – Już nie, wraz z końcem meczu skończyły się docinki i wyśmiewanie moich krzywych nóg.

        – To mi też się uda! – zawołał Czarek, któremu dobry humor i zapał powrócił na dobre. Otworzył zeszyt na stronie z wypisanymi zadaniami, po czym zerknął znowu na nauczyciela. – Ale mi pomożesz?

        – Możesz na mnie liczyć – zapewnił go, a chłopiec z uśmiechem sięgnął po długopis i gotowy do pracy, patrzył na niego wyczekująco.

        Marek zaśmiał się w duchu i podyktował mu zadanie na rozgrzewkę. Gdyby tylko jego inni uczniowie byli tak łatwi do zmotywowania, co Czarek, życie nauczyciela stałaby się rajem na ziemi. Czy gdy był w jego wieku, też taki był? Już dokładnie nie pamiętał.

        – Eh, ale ja już jestem stary... – mruknął, bardziej do siebie niż do niego, ale chłopiec i tak zareagował, poklepując go po ramieniu niczym dobry kumpel.

        – Wcale nie jesteś taki stary – zapewnił go.

        – Wybacz młodzieńcze, ale ten dinozaur nie słyszy już tak dobrze, jak kiedyś. Czy mógłbyś powtórzyć? – zapytał, udając głos staruszka i z przyłożoną do ucha dłonią, pochylił się nieco w jego stronę, jakby po to, by lepiej go słyszeć.

        – Nie jesteś taki stary! – zawołał głośniej, chichocząc z rozbawienia.

        – Świetnie! Skoro już to ustaliliśmy, to może pokaż temu nie tak staremu dinozaurowi, jak to było z tymi ułamkami, co? – Po tych słowach w wesołych nastrojach przystąpili w końcu do pracy, by już w pełnym skupieniu zająć się rozwiązywaniem zadań. 

------------------------------------------------------------------------

Oto pierwszy rozdział! Muszę przyznać, że publikując go czuję lekkie zdenerwowanie, bo to historią nad, którą pracowałam już od dość dawna i jestem z niej ogromnie dumna. 

Jak wrażenia po przeczytaniu? Czy Marka da się polubić?

Koniecznie daj znać, co sądzisz!

A teraz obiecane wyjaśnienia odniesień:

Prędkość warp - to szybkość z jaką porusza się statek kosmiczny używający fikcyjnego napędu warp, wymyślonego na potrzeby serialu Star Trek. 

The Imperial March - jest jednym z tematów muzycznych napisanych przez Johna Williamsa do ścieżki dźwiękowej Gwiezdnych Wojen. Po raz pierwszy pojawił się w "Imperium kontratakuje" w dziewiętnastej minucie tego filmu w scenie przedstawiającej armię imperialną i Dartha Vadera na mostku niszczyciela i od tego czasu nierozerwalnie wiąże się z tą postacią.

Jeśli o jakimś zapomniałam, to daj mi o tym znać! 

Do przeczytania! :D


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro