|12|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


*Kilka dni później...*

Przez te 72 godziny nikt mnie nie zaczepiał... nikt nie groził... nikt nie próbował zabić. Jednak na samą myśl o rudzielcu przechodziły mnie ciarki. Praktycznie nigdy nie zostawałam sama. Od kiedy Jennifer dowiedziała się o wszystkim nie odstępowała mnie na krok. Albo ona... albo O'brien...

Dylan bardzo przejął się całą tą zaistniałą sytuacją. Podobno Michael dostał już za swoje. Nadal nie wiem co mam z nim zrobić. A dokładniej o tym co mi powiedział, "Mam go zostawić, bo źle się to dla mnie skończy..." A co jeśli nie kłamał i jakimś cudem uda mu się skrzywdzić mnie i O'briena?

Byłam w stołówce na obiedzie. Dochodziła piętnasta. Grzebałam widelcem w miseczce spaghetti. Nie miałam dzisiaj zbytnio humoru. Westchnęłam.

Jennifer zachorowała i leży w łóżku. Nie pozwalają nam jej odwiedzać. Nie wiem dlaczego. Przecież zwykłe przeziębienie to nie koniec świata prawda? Ktoś zasłonił mi oczy uniemożliwiając widzenie.

- Emi? spytałam.

W prawdzie wiedziałam kto to. Tylko Dylan ma takie duże ręce.

- Tak, Emi - zaśmiał się Dylan, przywracając mi widoczność. - Hejka, jestem Emily! - zaczął naśladować moją przyjaciółkę. Prychnęłam.

- Co chcesz? - spytałam pokazując mu, żeby usiadł.
- No zgadnij - oznajmił, opadając na krzesło.
- Dzisiaj...? - mruknęłam z nadzieją aby to nie było dzisiaj.
- Noom, w końcu jutro mam egzaminy, a brakuje mi tylko wyuczenia ostatniego rozdziału podręcznika. Najtrudniejszy niestety - westchnął pod koniec.
- To już jutro? - zdziwiłam się nawijając spaghetti na widelec.
- Nooo - wytrzeszczył oczy. - Nie mów, że zapomniałaś?
- N-nie? Nieee - odpowiedziałam błądząc oczami po ścianach.

Zaśmiał się.

- To co, za godzinę u mnie? - spytał.
- Okej - zgodziłam się biorąc łyka wiśniowego kompotu. Uwielbiam go, jak zresztą wszystko co związane z tymi małymi, czerwonymi owocami.

***

Po skończonym posiłku wyszłam ze stołówki. Na mojej drodze napotkałam dawno nie widzianą Jessie.

- Cześć! Gdzie ty się podziewałaś? - powiedziałam z udawanymi pretensjami.
- Aaa... h-hej Madeline - jęknęła trochę przestraszona. - A nigdzie... przepraszam cię, ale jestem zajęta.

Nie dane mi było nic powiedzieć. Po prostu odeszła, nic więcej nie mówiąc. Westchnęłam. Jessie wydała się bardzo dziwna. Ciekawe dlaczego. Nagle usłyszałam za sobą huk. Dochodził on od głównego wejścia. Spojrzałam w tamtą stronę. Ujrzałam tam... siebie? Kompletne odwzorowanie mnie. Czy to możliwe?

- Co się tak gapicie? - krzyknęła zła.

I nawet z charakteru podobna. Jak na zawołanie wszyscy wrócili do swoich wcześniejszych czynności. Podróba mnie szła z walizką przez korytarz. Podeszła do kogoś. Chyba pytała o coś. Razem z tym chłopakiem poszli głównym korytarzem.

- Na kogo się tak patrzysz my lady? - zaśmiał się O'brien.

Jeszcze raz popatrzałam w miejsce, gdzie przed chwilą stała dziewczyna, a potem na Dylana.

- Kto to był? - wydarłam się.

Cały korytarz popatrzał na mnie.

- Co się gapicie!? - zdenerwowałam się.

Serio... jesteśmy  do siebie mega podobne.

- To Eveline - powiedział chłopak.
- Że kurde kto? Eyeliner!? - zdziwiłam się.

Szatyn strzelił facepalma.

- Eveline. To imię - powiedział wolno i wyraźnie.
- A-aa - jęknęłam. - Ale ona była taka sama jak ja...

- Nie przejmuj się - złapał mnie w pasie. - I tak cię rozpoznam.
- Ejejej - oznajmiłam ściągając ręce Dylana. - Nie pozwalaj sobie za dużo.
- Dobrze, spokojnie... misiu - powiedział śmiejąc się, a po chwili dodając ostatnie słowo.
- Ooo nie, za tego misia to oberwiesz - zaśmiałam się.
- Chłopaków się nie bije - zaczął się bronić.
- A dziewczyny to tak!? - zirytowała się. - Osz ty...

*Dylan*

Nie chciałem więcej znosić jej paplaniny, a więc postanowiłem, że zrobię to na co zbieram się cały czas. Złączyłem nasze usta w pocałunku. Madeline bardzo się zdziwiła. Delikatnie oddała pocałunek. Zakończył się on bardzo szybko, ale dla mnie znaczył bardzo dużo.

- Too... tak? - spytałem uśmiechając się.

Lekko zdezorientowana pokiwała głową. Ze szczęścia ponownie złączyłem nasze usta.

*Madeline*

Jestem z Dylanem? Ja? Dziewczyna, która wręcz nienawidziła płci przeciwnej? Serio, O'brien zmienia. Ale chyba na lepsze. Prychnęłam.

- Z czego się śmiejesz? - zdziwił się.
- Serio chcesz być z taką durnotą jak ja? - zaśmiałam się.
- Bardzo - powiedział bardzo wyraźne, aby to do mnie dotarło. Widać, że nie robił sobie ze mnie jaj.
- Alee... czemu ja? - nie mogłam w to wszystko uwierzyć.
- Jesteś wyjątkowo... - nie dokończył.
- Wkurzająca? - spytałam.
- Niee - prychnął. - Wyjątkowo urocza.
- Dobra nie słodź mi już tak, bo się rozpłynę - przewróciłam oczami.
- Okeej - oznajmił. - To idę po książki i widzimy się u ciebie.
- Niech ci będzie - mruknęłam.

Zaczęłam wracać do swojego pokoju. Byłam w połowie drogi, kiedy ktoś pociągnął mnie z tyłu za rękę po czym zatkał mi usta. Próbowałam się wyrwać, ale nie dane mi było uwolnienie.

Zaciągnął mnie do jakiejś klasy. Mogłam zobaczyć kto to. Michael... Puścił mnie.

- Czego ode mnie chcesz debilu! - zezłościłam się, ale w głębi duszy byłam wystraszona, jednak nie chciałam, żeby to poznał.
- Jak to co! - zaśmiał się psychopatycznym śmiechem. - Mieliśmy umowę.
- Nie było żadnej... - zacięłam się, ponieważ rudzielec wyciągnął z kieszeni nóż.
- Nie było? Ojj jak mi przykro, chyba zaraz się popłaczę - odpowiedział ironicznie. - Miałaś trzymać się od tego chłopaka z daleka, ale jak widać nie posłuchałaś mnie. Teraz niestety, ale skończysz marnie.

Zaczął zbliżać się do mnie z nożem. Na początku chciałam uciec, ale drzwi były zamknięte. Podbiegł do mnie i popchnął do rogu. Nie miałam jak uciec. Chciałam wyrwać mu ten nóż, ale nie udało mi się. Zamknęłam oczy. Oby to był tylko sen...
Poczułam niewyobrażalny ból w brzuchu. Powoli otworzyłam oczy. Michael wbił we mnie nóż. Oczy naszły mi łzami. Zaczął go przekręcać przez co sprawił mi jeszcze więcej bólu. Krzyczałam. Wyciągnął ze mnie sztylet po czym uciekł. Osunęłam się po ścianie. Tak zakończy się moje życie? Akurat wtedy kiedy znalazłam miłość mojego życia i jakoś zaczęło się układać? Nie chcę tak zginąć, ale widocznie tak musiało być, nic na to nie poradzę.

Strużki krwi zaczęły ze mnie wypływać. Powoli zaczęłam tracić przytomność. Zero ratunku... zero pomocy... Po prostu pustka. Tak oto prawdopodobnie ostatni raz otworzyłam oczy.



















:'( Mało osób go czyta... nwm pisać to dalej czy zawiesić? Bo to chyba nie ma sensu xd I z góry przepraszam, że takie opóźnienie, no alee szkołaa ;-;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro