|5|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Cały dzień się nudziłam. Telefonu nie miałam przy sobie telefonu, przez co czas jeszcze bardziej mi się wydłużał. Wieczorem dostałam kolację, której praktycznie nie tknęłam. Była taka nie dobra.

  Lekarz powiedział, że powiadomił już mój sierociniec o wypadku, i możliwe, iż ktoś do mnie od nich zawita. Wolałabym nie... jakoś nie kojarzy mi się ono za dobrze. Około godziny dwudziestej trzeciej pochłonięta patrzeniem na biały sufit, zasnęłam.

***

  Przeciągnęłam się. Spojrzałam na zegarek, który wisiał na przeciwko mnie. Wskazywał on dwunastą dwadzieścia jeden. Chyba jeszcze nigdy tak długo nie spałam. Chciałam się przejść, ale byłam podłączona do kroplówki. Krople skapywały powoli. Nigdzie im się nie śpieszyło.

  Usłyszałam otwierające drzwi. Do sali weszła moja przyjaciółka Jennifer.

 - Hej! - ucieszyła się podbiegając i przytulając mnie.
 - Cześć! - odpowiedziałam również odwzajemniając uścisk.
 - Jak się czujesz? - spytała siadając na szpitalnym krześle.
 - Nie jest źle - odpowiedziałam. - A ty nie powinnaś być jeszcze na lekcjach? W końcu jest piątek.
 - Made, dzisiaj sobota - patrząc się na mnie jak na idiotkę.
 - To co ja cały piątek przespałam!? - zdziwiłam się podnosząc głos.
 - Na to wygląda - blondynka zaśmiała się.

  Złapałam się za głowę.

 - Co ja robię ze swoim życiem - wsunęłam dłonie we włosy.

 - Ciesz się. Przynajmniej jesteś wyspana - odpowiedziała. - A no tak... patrz co ci przyniosłam.

  Wyciągnęła z torby kilka pomarańczy, 7 days'a i sok jabłkowy. Momentalnie zaburczało mi w brzuchu. W końcu nie jadłam śniadania.

 - Ooo! Jedzenie! - wzięłam od niej pożywienie. - Nawet nie wiesz, jak tutaj źle gotują.
 - Nie chcę wiedzieć - zaprzeczyła.

  Przypomniały mi się wszystkie wydarzenia z czwartku. Emily...

 - Gdzie jest Emily!? - krzyknęłam.

  Chciałam wybiec z sali, ale powstrzymała mnie Jenn i kroplówka.

 - Spokojnie, jest bezpieczna. Nawet nie musiałaś się poświęcać. Ona wyszła sama ze szkoły - odpowiedziała trochę zamyślona.

 - To dobrze - oznajmiłam obierając pomarańczę.
 - Nie do końca. Nie dziwi cię to, że nie było jej w swoim pokoju? Do tego jeszcze wyszła w ogóle z innej strony internatu, z której nie było wyjść. Nawet ubrana już była.
 - Przesadzasz - ziewnęłam.
 - Nie wiem - westchnęła. - Obym się co do niej myliła.

  Nagle ktoś wszedł do sali. To był... nie, nie, nie! Czemu! Dlaczego znowu on! Dylan...

 - Cześć - oznajmił niepewnie.
 - Hej - odpowiedziała rozmarzona Jenn.
 - Po co tu przyszedłeś? - burknęłam.
 - Zobaczyć jak się czujesz - rzekł. - Ale jeżeli nie chcesz mojego towarzystwa...

 - Nie! Ależ ona chce! - dziewczyna podbiegła do bruneta, który właśnie miał wyjść z pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy.
 - Chcesz? - zdziwił się.

  Jennifer szybko spojrzała na mnie wzrokiem szczeniaczka. Dylana trzymała za ramię.

 - Chcę - powiedziałam przez zęby.

 - Okej - uśmiechnął się od ucha do ucha.
 - Dlaczego... - pomyślałam.
 - I jak? Lepiej się już czujesz? - spytała Jenn trzepocząc rzęsami do chłopaka.
 - Już dobrze. Miałem szczęście, że nie zatrułem się dymem - powiedział.
 - Jak to? Przecież mieszkałeś najbliżej wyjścia *pokoje nie były rozmieszczane po kolei* - wytrzeszczyłam oczy.

 - Ona nie wie? - Dylan zwrócił się do blondynki.

 Ta zaprzeczyła. Zamarłam.

 - Kiedy usłyszałem, że się pali od razu poszedłem do twojego pokoju, ale ciebie nie było. Zacząłem cię szukać i usłyszałem przy pokoju numer 14 ciche szepty. Nie wiedziałem kto to, dlatego z trudnością wyważyłem drzwi. Znalazłem cię tam nieprzytomną - opowiedział.
 - D-dziękuję - odwróciłam od niego wzrok przegryzając wargę.
 - Nie ma za co - odpowiedział oschle.
 - Ekhem - odchrząknęła Jenn przerywając krępującą ciszę. - To... może my już pójdziemy? Nie będziemy jej przemęczać.
 - Tak, dobry pomysł - odpowiedział wstając z krzesła.
 - Blondynka również wstała. Na pożegnanie rzuciła zwykłe 'na razie'. Razem wyszli.

  Położyłam się na łóżku. Chciałam to wszystko sobie przemyśleć. nagle poczułam czyiś dotyk na czole. To był Dylan!? Pocałował mnie!?  Spostrzegł się, że otworzyłam oczy.

 - Hehe do zobaczenia Made - zaśmiał się pędem wybiegając z pokoju.
 - Ja ci dam mnie całować ty śmieciu ty! Zginiesz z moich rąk! - krzyknęłam zezłoszczona.








Hejkaaa wszystkim! Wilczaaga teraz widzisz reakcje Madeline na to, że Dylan ją uratował ^^ Standardowo jak wam się spodobał rozdział zostawcie gwiazdkę ;*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro