4 | fantasy | 4 || kuroken

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kenma z hukiem odstawił kielich na stół, krzywiąc się niemożebnie pod wpływem smaku eliksiru. Zioła, użyte do jego sporządzenia, oddzielnie miały słodki bądź delikatny smak, niekiedy przywodzący na myśl słodycz owoców, razem jednak stanowiły okropną mieszankę, zbyt słodką, zbyt budzącą odruchy wymiotne.

Wytarł usta, nie przejmując się brunatnym śladem po eliksirze, który zostawił na rękawie koszuli. Jego wzrok odruchowo padł na sylwetkę Zwiadowcy, nieruchomą, rozciągniętą na łóżku. W powietrzu ponownie unosił się dym z palonych ziół, trzymających mężczyznę w otępieniu. Jego rana została opatrzona przez starca, który zajmował się nim wcześniej; Kenma nie był w stanie kiwnąć nawet palcem, a ilekroć próbował, wykrzesać z siebie odrobinę energii, ból zmiażdżonego nadgarstka prawie odbierał mu przytomność.

Wyciągnął się na krześle, bębniąc palcami zdrowej ręki o blat stołu. Piosenka, którą wystukiwał, niegdyś często śpiewana przez niego w dzieciństwie, teraz znaczyła dla niego tyle, co kurz pokrywający wszystkie meble w komnacie. Wszystko, co kochał, lubił i szanował w dzieciństwie, straciło w jego oczach, stało się zwykłym kurzem, a on nie mógł nic na to poradzić. Magia i jej możliwości zmieniała człowieka, zmieniała jego spojrzenie na świat. Bezpowrotnie.

Usłyszał przeciągły jęk, odwrócił głowę w stronę Zwiadowcy, który kręcił się niespokojnie na łóżku. Intensywny zapach ziół, ich właściwości sprawiały, że mamrotał cicho pod nosem, jakby ogarnięty snem, próbujący się z niego wybudzić.

Wstał powoli, upewniając się, że bandaż owinięty dookoła jego nadgarstka nie utrudnia przepływu krwi do palców i zbliżył się do łóżka.

- Nie ruszaj się - powiedział, pochylając się nad Zwiadowcą. Wciąż nie czuł jego energii, nawet odrobiny, co wywołało dziwne uczucie niepokoju. - Dopiero co zmieniliśmy opatrunek...

Zwiadowca patrzył na niego nieprzytomnie, a mimo to Kenma wiedział, że mężczyzna zdawał sobie sprawę z całej sytuacji. Był zbyt silny, by zioła otępiły umysł, nie potrafił jednak zapanować w pełni nad swoim ciałem. Patrzył więc, mrugając wolno, obserwował wszystkie ruchy blondyna, jakby obawiał się z jego strony czegoś złego. I choć każdy czarodziej uwielbiał takie spojrzenia, bo sprawiały, że czuli się potężni, Kenmę coś ścisnęło w środku.

Widok bezbronnego i zdanego na łaskę innych Zwiadowcy.

Otworzył okno. Ryzykował. Ryzykował bardzo wiele, choćby zmiażdżenie drugiego nadgarstka, jednak chciał z brunetem porozmawiać, chciał zapytać go, jak się czuje. Chciał wiedzieć, dlaczego jego energia nie rozprasza energii czarodzieja.

Wystarczyło dwadzieścia minut spędzonych w ciszy, by wzrok Zwiadowcy zmienił się. Widział, jak napręża mięśnie, zaciska dłonie w pięści i szczękę, jak jego klatka unosi się niespokojnie, arytmicznie.

Przysunął sobie stołek do łóżka i usiadł na nim ostrożnie, jakby obawiając się reakcji bruneta, ten jednak, choć nie spuszczał z niego wzroku, nie poruszył się.

- Jak się czujesz? - zapytał, posyłając Zwiadowcy delikatny uśmiech, na który ten nie odpowiedział.

- Bywało lepiej - mruknął, nieco rozluźniając napięte mięśnie szyi. Kenma pokiwał głową, udał, że zastanawia się nad czymś, długo i uważnie.

- Jeśli to nie problem... - podjął ostatecznie, ignorując ciche westchnięcie Zwiadowcy, mówiące, że prośba blondyna, pytanie, które jeszcze nie padło, było problemem. - Zorientowałeś się pewnie, że jestem czarodziejem. Ściągnięto mnie tu na polecenie doradcy króla, miałem się tobą zająć...

- Zająć? Wyciągnąłeś tę cholerną strzałę, dobrze wiedząc, że mogę umrzeć - przerwał mu Zwiadowca. Kenma odsunął się nieznacznie, zbyt wystraszony, że mężczyzna może się na niego rzucić. Zmiażdżony nadgarstek prawej ręki nie pozwalał mu na swobodne ciskanie zaklęciami i klątwami.

- Wyciągnąłem ją, widząc w tym jedyne rozwiązanie - sprostował, spuszczając wzrok na swoje kolana. Zmieszany, wystraszony czarodziej był kolejnym widokiem, którego niezwykło się doznawać na codzień. - Twoja energia zanikła. Na strzale musiało coś być, coś, co ją blokowało. A ja musiałem się dowiedzieć, co, jednak z tą ręką nie będę mógł tego zbadać.

Zwiadowca wcale nie wyglądał, jakby żałował połamania kości czarodzieja. Uśmiechnął się li i jedynie, dając mu wyraźny znak, że to on panuje nad sytuacją. Mylił się jednak, bowiem żaden nie miał władzy.

- Wysłałem strzałę, a raczej to, co z niej zostało, do Rady... Przyślą odpowiedź w ciągu miesiąca - zakończył, ostatecznie unosząc wzrok na bruneta.

- Nie obchodzi mnie to. Powiedz mi tylko, kiedy będę mógł wrócić do pracy i zodtaw mnie w spokoju - powiedział. Uśmiech zniknął z jego twarzy.

- Nie rozumiesz. - Czarodziej pokręcił głową. - Leczenie takiej rany wymaga czasu, a twoja energia w tym momencie zwyczajnie nie istnieje, nie ma jej i nie przyśpieszy regeneracji.

- A nie możesz mnie uleczyć? - zapytał Zwiadowca. Kenma czuł jego zdenerwowanie całą sytuacją, czuł, że mężczyzna zaczyna pojmować, co tak właściwie oznaczały słowa: "twoja energia nie istnieje".

- Mógłbym, ale... - Kenma uniósł ostrożnie rękę do góry, prezentując zabandażowaną w całości dłoń. Zwiadowca ponownie zacisnął szczękę, tym razem odwracając twarz w stronę okna. - Posłuchaj mnie uważnie - powiedział i niewiele myśląc, ułożył zdrową dłoń na udzie mężczyzny, który zadrżał wyczuwalnie. - Jestem tu, by się tobą zająć. Obiecuję, że zrobię wszystko, by twoja energia wróciła. Pomogę ci nauczyć się korzystać z energii z otoczenia, nim się obejrzysz, znowu będziesz Zwiadowcą - zakończył.

Sam nie wiedział co sprawiło, że każde słowo, które wypowiedział, było szczerą prawdą.

Brunet kiwnął ledwie zauważalnie głową.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro