puppy || kuroken

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzień był w stu procentach idealny. Słońce od samego rana nie ukryło się nawet za jedną, maleńką chmurą i bezustannie ogrzewało powietrze, nic więc dziwnego, że lodziarnie i baseny pękały w szwach, spryskiwacze na ulicach były oblegane zarówno przez dzieci jak i dorosłych, a w parkach nie było nawet kawałka wolnej przestrzeni, by móc choć na chwilę skryć się w cieniu drzew i odpocząć. Właśnie dlatego Kenma cały dzień przesiedział w domu, grając na konsoli i chłodząc się wiatrakiem. Telewizja już od tygodnia trąbiła o wysokich temperaturach, zawczasu więc wyposażył lodówkę i zamrażalkę w lody i napoje gazowane. Nie potrzebował niczego innego.

Pies, który leżał na dywanie tuż pod jego nogami i spał, otworzył w pewnym momencie oczy i ziewnął potężnie. Wychylił głowę, by zza stolika dojrzeć okno - na zewnątrz powoli już się ściemniało, a co za tym szło - zbliżała się pora spaceru. Zwierzak w jednej chwili zapomniał o smacznej drzemce, którą sobie uciął i radośnie merdając ogonem, podniósł się z dywanu. Kenma, dostrzegając kątem oka ruch z jego strony, westchnął przeciągle; nie miał najmniejszej ochoty wychodzić teraz z domu na godzinę lub więcej, ale nie mógł nic na to poradzić.

— Mamo, wychodzę z Adéwalé! — krzyknął w głąb mieszkania, by jego rodzicielka go usłyszała. Kobieta nie odpowiedziała, nie czekał jednak na to, tylko od razu złapał za smycz, w którą wyposażył skaczączego przy jego nogach pupila. — Nie bądź taki niecierpliwy... — mruknął, zamykając za nimi drzwi mieszkania.

Gdy Adéwalé zjawił się w ich domu pierwszy raz, a było to zaledwie kilka miesięcy temu, młodsza siostra Kenmy przyrzekła, że będzie opiekwać się szczeniakiem i dbać o niego. Jednak obie z matką zupełnie zapomniały, że pies potrzebował dużo ruchu, a zapewnić mu to mogły tylko spacery do pobliskiego parku, czego żadna z nich nie pilnowała. Cały obowiązek, włącznie z karmieniem i czyszczeniem, spadł na Kenmę.

Adéwalé był energicznym szczeniakiem, który zawsze rozglądał się ciekawsko po otoczeniu i reagował na wszystko merdaniem ogona. Ilekroć mijali jakiegoś psa, zdawało się, że uśmiechał się do niego przyjaźnie, próbował podejść, co zawsze kończyło się warczeniem drugiego zwierzaka, krzykiem właścicieli i irytacją blondyna. Z jednej strony nienawidził tego psa, z drugiej zaś był on powiernikiem jego sekretów (tak, Kenma nie miał znajomych).

— Właź — warknął w stronę pupila, który z zainteresowaniem próbował pójść w stronę latarni, pod którą stała jakaś grupka nastolatków. Nogą lekko wepchnął psa przez furtkę do środka parku, gdzie nie dostrzegł żywej duszy. Widocznie dla innych było już zbyt ciemno, by wyprowadzać swoje zwierzęta, Kenma jednak stanowił wyjątek od reguły. Jak zawsze. — Leć i mnie nie denerwuj — mruknął, odpinając smycz. Adéwalé, czując wolność, zerwał się do biegu i już po chwili nie było go widać.

Kenma zajął pierwszą lepszą ławkę i wydobył z kieszeni bluzy konsolę. Zmrużył oczy, gdy po uruchomieniu jej w twarz uderzyło go białe światło, zaraz jednak przyzwyczaił się do niego i mógł w spokoju grać. Od czasu do czasu słyszał wesołe poszczekiwanie Shiba inu, który biegał po parku i ocierał się możliwie o wszystkie drzewa. Kenma ucieszył się w duchu, że pies szybko tracił zainteresowanie nim, gdy w grę wchodziła otwarta przestrzeń.

Wkrótce jednak serce podeszło mu do gardła, gdy zamiast radosnego szczekania usłyszał te groźne, ostrzegawcze i krzyk jakiegoś mężczyzny. Adéwalé wydał z siebie krótki pisk, wystarczający, by Kenma za chwilę zerwał się z ławki i krzyknął jego imię, próbując go przywołać. Nic z tego.

— Cholera jasna — zaklął cicho pod nosem i puścił się pędem w stronę, z której dochodziły odgłosy. Miał tylko nadzieję, że nie zastanie swojego psa zagryzionego przez coś większego. — Adéwalé!

Shiba inu był głupi. Skakał dookoła większego od siebie jakieś cztery razy psa, który, wyposażony w kaganiec i krótką smycz, obserwował go uważnie, w milczeniu. Trzymający go mężczyzna starał się odgonić Adéwalé, który widocznie wziął to za zabawnę, bo ani myślał odpuścić. Kenma uderzył się w czoło, niepotrzebnie się martwił, pędził tu jak na złamanie karku tylko po to, by zastać taki widok.

Szybko zbliżył się do ruchliwego szczeniaka i gdy udało mu się go złapać, przypiął mu smycz do obroży i odciągnął na bezpieczną odległość od psa, który sprawiał wrażenie, jak gdyby samego Kenmę mógł zabić jedną łapą. Blondyn przełknął ślinę, łapiąc kontakt wzrokowy z jego właścicielem.

— Przepraszam — wymamrotał, z trudem utrzymując Adéwalé przy swoich nogach. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, widząc jego nieporadność, nie skomentował tego jednak.

— Spoko, nic się nie stało — odparł, kucając przy swoim olbrzymie, który nadstawił łeb, spragniony głaskania. — Morrigan jest tresowany, nie rzuciłby się na twojego szczeniaczka, gdyby nie musiał — oznajmił po chwili, uśmiechając się szerzej. Morrigan, jakby na potwierdzenie tych słów, usiadł i wlepił spojrzenie dużych oczu w Kenmę. Chłopak schylił się i wziął swojego psa na ręce - tylko tak mógł go utrzymać, bo wiedział, że ten uwielbiał pieszczoty. Podrapał go za uchem, rumieniąc się delikatnie.

— Jemu też przydałaby się tresura — mruknął, spoglądając na Adéwalé, który rozkoszował się drapaniem go za uchem.

Nieznajomy zaśmiał się głośno, a był to śmiech tak piękny i uroczy, że Kenma o mały włos nie upuścił swojego psa z wrażenia. Poczerwieniał jeszcze bardziej, gdy ujrzał dołeczki w policzkach mężczyzny, który wyprostował się wolno.

— Swojego szczeniaka tresowałem osobiście, myślę więc, że mogę ci pomóc — zaproponował, opierając dłoń na biodrze. Miał na sobie spodnie moro i oficerskie buty, a wyglądał w nich tak seksownie, że Kenmie zmiękły kolana. — Pierwsza rada jest taka, że musisz pokazać zwierzakowi, kto rządzi. Nie mam na myśli, że masz go bić, ale nie puszczaj go od razu bez smyczy.

— To akurat wiem — mruknął blondyn, odwracając się tyłem do mężczyzny, by na niego nie patrzeć. Czuł, że jeśli zrobi to jeszcze przez sekundę, oszaleje. Musiał jak najszybciej wrócić do domu. — Jeszcze raz przepraszam, za Adéwalé, a teraz wybacz, ale...

— Adéwalé? Jak ten pirat? — zapytał niespodziewanie mężczyzna, sprawiając, że Kenma zastygł. — Ten z gry o assassinach?

Blondyn powoli odwrócił się, spojrzał na mężczyznę, który wciąż się uśmiechał.

— Morrigan to statek Shay'a - zauważył trafnie, a po jego plecach przeszły ciarki.

— To jak? Chcesz tej pomocy? — Mężczyzna mrugnął do niego, jak gdyby wysyłał w ten sposób jakąś propozycję. Kenma przełknął ślinę, pokiwał lekko głową.

— A dasz mi swój numer?

coś lekkiego, słabego na koniec dnia~

piesek Kuroo to tosa inu

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro