52.
Usiadłam na gałęzi drzewa i oparłam się o jego pień.
Jak on mógł, jak śmiał. Stworzył ze swojej osoby kawałek drewna i jest z siebie dumny.
-[Imię], wracaj do bazy.-usłyszałam głos w głowie.
-Nie, nigdzie nie idę, nie wrócę tam!- zaczęłam krzyczeć na cały las, gdyby mnie ktoś zobaczył, to by pomyślał, że jestem chora psychicznie.
-Jeżeli nie wrócisz, licz się z konsekwencjami.
-Mam to gdzieś, możesz mnie nawet zabić, albo wiesz co? Poproś kogoś, żeby wymazał mi pamięć i abym wróciła do Suny, do tego można usunąć z moich myśli jednego takiego pana.
-Nie zachowuj się, jak dziecko. Sasori zrobił, co chciał, nie będzie się chyba pytał Ciebie, co ma robić.
No japier... Jak on śmie, rudy chuj.
-Słyszałem to.
Idź już sobie.
Przestałam się opierać o pień i usiadłam po turecku, zaplatając ręce na klatce piersiowej.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na swoim barku, ciepłą dłoń.
-Kim jesteś?-spytałam, nawet się nie obracając. Było mi już wszystko jedno.
-Długo się będziesz na mnie złościć?
-Sasori?!-prawie spadłam z drzewa, ale czerwonowłosy mnie złapał.
-Spodziewałaś się kogoś innego?
-Dlaczego Ty... Jesteś ciepły?
-Nie dałaś mi wtedy czegoś do końca wytłumaczyć. Nie nurtowało Cię czasami pytanie, gdzie moje stare ciało?
-Nie, nie myślałam o tym.
Popatrzył się na mnie spode łba.
-No ale dokończ, co chciałeś powiedzieć.
-Mogę przenosić swoje serce z tamtej puszki, do tego ciała.
-Czyli... że...
-Nie będę wiecznie zimny i jeśli słyszałaś pytanie tamtego blondwłosego oszołoma, to tak, mam jaja.
Uśmiechnęłam się, patrząc prosto w jego oczy, jednak po chwili uśmiech zszedł z mojej twarzy, a ja sama się przeraziłam.
-Co jest?-spytał.
-Pain mnie przechrzci...
-Dlaczego?
-Bo mu powiedziałam, że nie wrócę do bazy no i no...
-Coś jeszcze powiedziałaś?
-Nazwałam go rudym chujem...
Popatrzył się na mnie tylko wzrokiem, jak na niedorozwoja i zaczęliśmy wracać do bazy.
-Czemu od razu nie powiedziałeś mi, że możesz tak się przenosić, wyszłam w oczach innych na idiotkę.
-Oj no przepraszam, chciałem zobaczyć Twoją reakcję.
-Już tego nie powtarzaj, nigdy.
-Niech Ci będzie.
Weszliśmy do bazy zrobioną przeze mnie dziurą w ścianie. W salonie stał zbulwersowany Kakuzu.
-Odejmuję Ci część z zapłaty, za tą ścianę.
-Oj tam, oj tam.
*Niecałą godzinkę później*
Właśnie sobie leżałam na kanapie w salonie, jedząc spokojnie jabłko, gdy mój spokój przerwał wbiegający do pomieszczenia Tobi.
-[Imię]-chan! [Imię]-chan!
-Tobi, spokojnie, co się stało?
-Pain Cię wzywa do siebie! Szybko!
Moje serce stanęło i zakrztusiłam się kawałkiem jabłka. Już po mnie.
Szłam właśnie korytarzem, w stronę jego gabinetu.
Minęłam Deidarę, który popatrzył się na mnie z przerażeniem. Nie zwróciłam na niego uwagi, póki drogi nie zagrodziła mi fioletowowłosa.
-Uważaj, Pain jest strasznie zdenerwowany. Ale co Ty takiego zrobiłaś?
-Nazwałam go rudym chujem?
-Od tego aż tak by się nie rozzłościł.
Konan odsunęła się na bok, a ja idąc do lidera, czułam, jak nogi się pode mną uginają. Gdzie jest Sasori... Wyszedł jakiś czas temu z Hidanem... Jak on mi przerucha chłopaka, to mnie popamięta. Lecz nie teraz czas na śmieszkowanie, właśnie podążam ku paszczy lwa. Z
Zapukałam w wielkie, drewniano-metalowe drzwi.
-Wejść!
-Wzywałeś.
Obrócił się w moją stronę i przeszył mnie wzrokiem. Po chwili podbiegł, złapał mnie za szyję jedną ręką, przygwoździł do ściany i wzniósł ku górze, przez co powoli zaczęłam się lekko dusić.
-Kim Ty jesteś?
Popatrzyłam się w jego oczy.
-Jak śmiesz?
Ściskał coraz mocniej.
-C-czego T-ty ode m-mnie chcesz?-wycedziłam.
Puścił mnie na ziemię. Upadłam na kolana i próbowałam złapać oddech.
-Pomińmy fakt, że nie masz do mnie szacunku.
-Chodzi o t-tą ścianę?
-Nie. Shinra Tensei!
Odepchnął mnie na drugi koniec pokoju, przez co z impetem uderzyłam w ścianę i znów upadłam. Podszedł do mnie i popatrzył się na mnie z góry.
-Powiedz mi dlaczego.
-Ale co?
-Dlaczego nie mogę dostać się do Twojej psychiki dokładnie, do Twoich myśli sprzed zaledwie kilku dni? Powiedz mi.
-Przecież rozmawiasz ze mną przez głowę!
-Mogę tylko poznać Twoje myśli z jednego dnia, reszta jest mi nie znana, nie mam do niej dostępu. W ten sposób pozbawiasz mnie tytułu Boga.-znów mnie złapał za gardło i uniósł do góry.
Jednak zrobił to tak, abym miała większy dostęp do tlenu.
-Tak niepozorna, a tak fascynująca.- nasze twarze dzieliły centymetry.
Plujnęłam mu w twarz.
-Nie pozwalaj sobie.
-Skąd ta pewność siebie? Skąd odwaga?
-Po prostu nie boję się Ciebie.
-A co jeśli Cię zabiję?
-Nie zrobisz tego.
-Niby czemu? Nic mi nie stoi na przeszkodzie, abym teraz Cię udusił, poderżnął gardło, czy zabił w jakikolwiek inny sposób.
-Nie zrobisz tego, bo zależy Ci na moich umiejętnościach. Drugiej takiej osoby nie znajdziesz.
Na jego twarzy zawidniał perfidny uśmiech. Puścił mnie.
-Wyruszysz dzisiaj na misję.
-Jaką?
-Dowiesz się co nieco o nowym Kazekage w Sunagakure.
-Dlaczego ja?
-Bo dobrze znasz tą wioskę.
-A Sasori? Może pójść ze mną?
-Masz iść sama.
-Ale...
-Nie ma ale!
-Hai.
-Kieruj się na południe. Masz na to 3 dni.
-Hai.
-A i jeszcze są dwie sprawy, zanim wyjdziesz. Zwracaj się do mnie z szacunkiem, możesz mówić lider-sama, a drugą jest to, że niedaleko Twojej dziury są drzwi, nimi masz wyjść.
Wyszłam bez słowa. Poszłam do pokoju po kilka niezbędnych rzeczy, w tym pewny szary breloczek z czerwonym kamieniem, który przynosił mi szczęście i ruszyłam w drogę.
Ups, 'zapomniałam' płaszcza. Ale za to wzięłam kapelusz zasłaniający twarz.
*Jakiś czas później*
Gdy dotarłam na miejsce, była już noc.
Siedząc na dachu, zauważyłam staruszkę, idącą do kwatery Kazekage. Czy to była babcia Chiyo?
Wyciszając chakrę, przebiegłam po dachach. Weszłam do kwatery, o dziwo nie było żadnych strażników. Podeszłam do drzwi i przystawiłam do nich ucho.
-Rasa! Mam dość! Gdzie jest [Imię]!
-Mówiłem Ci już, zanim zmarł Trzeci Kazekage, wysłał ją na misję, niebawem wróci.
-Jakoś nie chce mi się wierzyć.
-Zaufaj mi, Czcigodna.
-Jeśli się dowiem, że mnie okłamałeś, razem z bratem odchodzę z rady, przeprowadzamy się za klify i nie będziemy ingerować w żadne sprawy wioski! Nawet, jeśli będzie chodzić o jakąś wojnę, czy Jinchuuriki!
Jinchu... Co? Dobra, mało ważne. Ten Kazekage, to większe ziółko, niż myślałam. Na misję? Pff.
Wybiegłam szybko z budynku i pobiegłam do mieszkania babci, niegdyś też mojego i Sasoriego. Zdążyłam przed Chiyo, więc usiadłam na kanapie.
Drzwi zaczęły się otwierać.
-Witaj babciu.
-A więc jednak wróciłaś z tej misji! Już myślałam, że ten osioł mnie okłamał!- przytuliła mnie.
-Nie chcę psuć Twojego entuzjazmu, ale okłamał Cię. Wybacz, ale ja nie wrócę, nie mogę.
-Dlaczego?!
-Należę do Akatsuki.
-I ty też...- babcia usiadła i posmutniała.
-Wybacz, ale jestem tam siłą.
-Kogo przyszłaś zabić, mnie, czy Kazekage?
-Nikogo! Skąd ten pomysł! Nawet gdybym miała, to bym tego nie zrobiła, na pewno nie Tobie!
-To co Cię sprowadza?
-Miałam się po prostu dowiedzieć kilku rzeczy o Kazekage, ale też miałam pretekst, żeby zobaczyć się z Tobą i Yuuką, jak zdążę.
-Przenocuj tutaj, nierozsądnym by było, abyś nocowała na dachu w strachu przed skorpionami.
-Nie wydasz mnie?
-Skąd Ci to przyszło do głowy!
-Opowiedz mi o Kazekage.
-Tak, więc...
*Ranek*
-Muszę już iść, żegnaj.
-Mam nadzieję, że będzie dane nam się zobaczyć jeszcze raz.
-Na pewno.
Opuściłam dom z ciężarem na sercu. Najchętniej bym w nim została.
Przechodziłam akurat znów obok kwatery i zobaczyłam awanturującą się Yuukę. Kłóciła się ze strażnikami. Podeszłam bliżej.
-Chcę z nim porozmawiać! Nie ma jej już jakiś czas!
-Już Ci powiedział, że jest na misji, a teraz odejdź!
-Nie!
-Ja się nią zajmę.-zniżyłam głos i oderwałam dziewczynę od strażników. Poszłyśmy w ciemny kąt.
-Kim jesteś!- przyjęła pozycję bojową.
-Nie poznajesz mnie?-zdjęłam kapelusz.
-[Imię]!
No i w ten sposób pogadałyśmy ze sobą około dwie godziny.
-Żegnaj.
-Ale zobaczymy się jeszcze?
-Mam nadzieję, że tak.
Przytuliłam ją na pożegnanie i odeszłam.
Szłam uliczkami, aż w końcu zauważyłam mały plac zabaw, a na nim trójkę dość fascynujących dzieci. Dwójka z nich, brązowo-włosy chłopaczek z fioletowymi malunkami na twarzy i blondwłosa dziewczynka z czterema kitkami robili babki z piasku, a na huśtawce siedział, lekko się odpychając czerwonowłosy chłopczyk z pluszowym misiem w ręce. Wyraźnie było widać smutek na jego młodej twarzy. Postanowiłam podejść do dwójki siedzącej oddzielnie.
-Cześć?-zwróciłam się w stronę dzieci.
One się tylko odsunęły.
-Nic wam nie zrobię.
-Tata nas ostrzegał przed obcymi.
-Chciałam tylko zapytać, czemu nie bawicie się z tamtym chłopczykiem.
-To nasz brat, tata nam zakazuje do niego podchodzić.
-Dlaczego?-zdziwiłam się.
-Bo jest niebezpieczny.
Byłam zaskoczona, ale i tak postanowiłam podejść do niego.
-Cześć, jak masz na imię?
Popatrzył na mnie swoimi smutnymi oczami.
-Gaara.
-Ja jestem [Imię]. Nie smuć się, nie warto.
-Ale nie mam nikogo, jestem sam, ze swoim misiem.
-Czemu?
-Boją się mnie, a ja im nic nie zrobiłem!-po policzku chłopca popłynęły dwie łzy.
Przytuliłam go, a ten był zaskoczony.
-Masz.- powiedziałam, wręczając mu swój breloczek.
-To dla mnie?
-Zawsze przynosił mi szczęście, teraz jest Twój.-obdarzyłam go szczerym uśmiechem, po czym ruszyłam w stronę bazy, dyskretnie wymijając wszystkich strażników.
XXXXXXXXXXXXXXX
Yo!
Rozdział trochę dłuższy, ale nie wiem czy czasami nie gorszy, bo strasznie się spieszyłam. Do nauki mam sporo na jutro, ponieważ 4 kartkówki i sprawdzian same się nie napiszą, dlatego chciałam się wyrobić w tym tygodniu jeszcze z rozdziałem i aktualnie wyglądam pewnie, jak maszyna do pisania XD.
Mam nadzieję, że rozdział się w miarę podobał!
Dziękuję, za wszystkie głosy i komentarze!
~Cherryl.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro