61.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Nadal tego nie rozumiem.-powiedziałam.

-Co trudnego jest w zrozumieniu, że kot mnie zgwałcił?!-Sasori zaczął się wydzierać.

-Kotka.-poprawił go Kakashi.

Czerwonowłosy popatrzył na niego z politowaniem.

Szliśmy właśnie przed siebie i rozmawialiśmy.

-Kakashi, tutaj się musimy rozstać.-powiedziałam, zatrzymując się.

-Rozumiem.

-I jeszcze jedno, muszę Cię ogłuszyć.

-Po co?

-Na wszelki wypadek, nie możesz znać drogi do bazy Akatsuki.

-To ty tam chcesz wrócić?!-Kakashi jak i Sasori byli zdziwieni.

-Chcę, muszę z kimś porozmawiać. A poza tym, stęskniłam się za pewnymi osobami.

Mimo, że mogłam teraz iść w swoje i robić co mi się podoba to nie, mój kobiecy rozum kazał mi wracać do organizacji. 

Poczułam, jak ktoś mnie łapie za rękę.

-Na pewno?-zapytał Sasori, patrząc się w moje oczy. 

-Jestem pewna.

Po chwili podeszłam do Kakashiego i mocno go przytuliłam.

-Dziękuję. Jeszcze się zobaczymy, zobaczysz.

Gdy się od niego odsunęłam, podszedł do mężczyzny Sasori. Poklepali się po plecach, po czym czerwonowłosy szepnął coś mu na ucho. Zaczęli się śmiać, a ja nie wiedziałam o co chodzi.

-Gotowy?-spytałam, znów do niego podchodząc.

On tylko kiwnął głową, a ja już miałam się szykować do uderzenia, jednak wyprzedził mnie Sasori, uderzający Kakashiego w tył głowy.

-No to co, idziemy?-uśmiechnął się promiennie.

Popatrzyłam się na niego z wyrzutem, na co ten się tylko zaśmiał. 

Bezbronnego Kakashiego zakamuflowaliśmy w krzakach i ruszyliśmy w stronę bazy brzasku.

*Gdy dotarliśmy na miejsce*

Weszłam po cichu do środka. Panowała tutaj cisza, to dziwne. Nagle zza winkla wyskoczyli Tobi z Deidarą. Blondyn zaczął go gonić po całym salonie.

-Zabiję Cię!!

-Tobi chciał dobrze!

-Podmieniając mój szampon na klej z brokatem?!

-Myślałem, że będzie większy połysk!

-Jak Ci zaraz zrobię połysk to...

W tym momencie weszłam do pomieszczenia, a Sasori za mną.

-Wróciłaś!!-długowłosy rzucił się w moją stronę.

-[Imię] wróciła! [Imię] wróciła!-Tobi zaczął się wydzierać i biegać jak dziecko.

Wtedy wszyscy zebrali się w salonie.

Jednak nie wszyscy, brakowało Hidana i Zetsu.

-Gdzie tamci?-spytałam, siadając na kanapie po przywitaniu się ze wszystkimi.

-Zetsu dostał jakieś zlecenie, a Hidan... Chyba jest w pokoju.-odpowiedziała mi Konan.

-Okej, to ja zaraz wracam.-powiedziałam z bananem na twarzy.

Ruszyłam w stronę pokoju Jashinisty.

Byłam już prawie przy drzwiach i miałam już pociągnąć za klamkę, gdy nagle usłyszałam jakieś dziwne mruczenie. Spojrzałam przez dziurkę od klucza. Mój obraz by ograniczony, ale pewne dwie postacie widziałam dokładnie. 

Hidan siedział na kanapie z jakąś gołą, rudą babą na nodze.

Wszystko byłoby jak na Hidana okej, gdyby nie to, że miał czarne oczy i wyglądał, jak ludzkie warzywo.

Ruda, goła, ładna...

A do tego ten hipnotajzing!

Wparowałam do pokoju i pociągnęłam to babsko za włosy, trzaskając nią o ścianę.

-To ja Cię przygarniam, ty zasrany kocurze, a ty gwałcisz po kolei każdego?! Hidan jak Hidan, jego sobie możesz wytarmosić, ale dobrałaś się do mojego Sasoriego!

I wtem nagle ta dzika kocica, czy tam kocur, wyparowała w formie dymu.

To było dziwne...

-O, [Imię]! Już jesteś?!-Hidan się obudził.

-Tak, jestem.

-To dobrze, za cicho było tutaj bez Ciebie. W ogóle to bawiłem się z Twoim kotem i chyba usnąłem.

-Wiem, że się z nim bawiłeś.

-To gdzie on jest?

-Zamienił się w kłębek dymu.

-Przeze mnie?!

-Nie, nie przez Ciebie. Ogólnie pragnę Cię uświadomić w fakcie, iż próbowała Cię zgwałcić.

I w tym momencie wytłumaczyłam Hidanowi o co chodzi. Potem poszliśmy , gdzie intensywnie zaczęliśmy rozmawiać, głównie na temat kotki.

-Czyli nikt z was się nie zorientował nic a nic?

-Nie.

-W takim razie... Co z was za shinobi, że nie mogliście kota gwałciciela rozpoznać?!

-Tak jakoś wyszło...

Pokiwałam tylko głową na boki.

To teraz czas na najgorszą rzecz.

Rudy chuju, zmierzam ku Tobie.

Mam nadzieję, że to usłyszałeś.

Zgrabnym krokiem wyszłam bez słowa z salonu w stronę gabinetu Paina.

Po drodze targały mną różne emocje, a przy okazji myślałam, jakie pytania mu zadać na wejściu i co w ogóle zrobić... Zaatakować? A może spokojnie wejść? Chyba lepsza ta druga opcja.

Bez pukania weszłam do środka.

-Puka się.-usłyszałam głos, a Pain nawet nie podniósł na mnie wzroku zza sterty papierów.

-Porozmawiaj ze mną.

-A, to ty.-wstał i się na mnie spojrzał.

-Dlaczego?- zapytałam, zakładając ręce na piersi.

-Co dlaczego?

-Czemu wymazałeś mi pamięć i czemu Konoha?

-Miałem swoje powody.

-O których mi masz powiedzieć.

-Nie.

-Tak.

-[Imię], to jest skomplikowane.

Popatrzyłam na niego pytająco.

-[Imię], ja...

-Jestem twoim prawdziwym ojcem.

-Nie, ja...

-Się w Tobie zakochałem.

-Nie!- podniósł głos.

-No to co?!

-Ja...

XXXXXXXXXXXXXXX

Yo,

Woah, dzisiaj mija rok, odkąd wstawiłam pierwszy rozdział. Pamiętam jeszcze emocje mi wtedy towarzyszące... A jak nikt tego nie będzie czytał?! A jak dostanę falę hejtu? Czy ja mam w ogóle to pisać i upubliczniać? No i się przełamałam, napisałam. I wcale tego nie żałuję. Moim pierwszym celem było zdobyć 20k wyświetleń. Teraz jest ponad 30k i się bardzo cieszę. Cieszyłam się nawet z pierwszych 100 wyświetleń, myślałam wtedy, że umrę ze szczęścia.

Dziękuję za wszystkie głosy i komentarze oraz mam nadzieję, że rozdział się podobał! :D

~Cherryl.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro