Wśród Kwiatów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pochyłe pismo - wspomnienia Draco.
Miłego czytania UwU
_________________________________________

Nieczynna łazienka na trzecim piętrze. Ciemna, kamienna podłoga, z której bił nieprzyjemny chłód. Ściany pokryte brzydkimi, zniszczonymi kafelkami. Zużyte umywalki, które nie obcowały ze środkami czyszczącymi Filcha od bardzo dawna, a nad nimi lustro, a raczej to, co z niego zostało. Odłamki szkła słaniały się po podłodze.

Panująca tam zazwyczaj głucha cisza, tym razem była zakłócana przez cichy płacz. W rogu pomieszczenia skulił się mocno zmarnowany, przez chorobę, chłopak. Jego zazwyczaj nieskazitelnie biała koszula tym razem była pokryta plamami ciemnej krwi i równie zakrwawionymi płatkami kwiatów.

Pierś młodzieńca przeszył przeokropny spazm bólu, a potem zaniósł się kaszlem, który próbował stłumić za wszelką cenę. Z jego ust znowu wypadły szczątki roślin pokryte krwawą śliną. 

Jego niegdyś idealnie ciało straciło na swej okazałości. Przede wszystkim mocno wychudł, skóra zrobiła się jeszcze bledsza niż zazwyczaj, co wydawało się być niemożliwe. Ciemne wory pod oczami szpeciły niegdyś śliczną, zdrową cerę. 

Jak to jest, że w jednej chwili mógł być szczęśliwy, a w następnej rozsypał się na miliony kawałków? 

Nieszczęście. Okrutne zrządzenie losu. Draco Malfoy już od dłuższego czasu był zadurzony w pewnym chłopaku. Na początku brał to za tylko nic nie znaczące, głupie zauroczenie. Jednak z czasem, wbrew jego oczekiwaniom, uczucie zaczęło przybierać na sile. Codziennie przeklinał siebie za to, że nie zdusił tego w zarodku.

Doskonale, z najmniejszymi szczegółami, pamiętał bal... Bal dla prefektów ze wszystkich domów, a aby przyjęcie nie było zbyt małe, każdy prefekt mógł zaprosić osobę towarzyszącą. Nie podlegało dyskusji, kogo wezmą Gryfoni, słynny Harry Potter, chłopak o przecudnie zielonych oczach, musiał być w centrum uwagi na niedole naszego zakochanego w tym przeklętym Chłopcu, Który Przeżył nieszczęśnika.

To przyjęcie nie mogło skończyć się dobrze... Sprowadzono mocniejsze trunki, jak na porządną imprezę przystało. Draco trzymał się z dala od alkoholu, nie miał mocnej głowy, i po pewnej namiętnej nocy z brandy ojca wymiotował cały następny dzień, a ból rozsadzał czaszkę od środka. Jednak inni nie byli abstynentami.

Przyjęcie trwało długo, zdecydowanie za długo. Dochodziła trzecia w nocy, gdy Draco postanowił opuścić jeden z lochów i udać się do swojego zacisza. Może gdyby wyszedł 5 minut później, nie doszłoby do tej tragedii!

A więc Draco Malfoy opuścił pijacką potańcówkę i ruszył w odpowiednim kierunku i wtedy zobaczył to, a raczej go. 

Czarnowłosy chłopak siedział na kamiennej posadzce korytarza, w którym panował półmrok. Drżącą ręką podpierał się ściany. 

Pierwszą myślą Ślizgona była ucieczka, ale nie chciał dowiedzieć się, jak wygląda postępowanie w przypadku ucznia, który nie udzieli pomocy innemu uczniowi w potrzebie. Przeklął w duchu i szybkim krokiem podszedł do chłopaka, który był odwrócony plecami do niego. 

Gdy tylko stanął naprzeciwko młodzieńca, serce zabiło mu szybciej, zawsze reagował tak na jego obecność. Wybraniec siedział na podłodze, przy ścianie, której zresztą musiał się trzymać. Cały drżał, okulary leżały gdzieś obok niego, a na skroni widniało krwawe rozcięcie, z którego czerwona ciecz spływała leniwie po boku twarzy.

— Na Merlina, Potter — wykrztusił Arystokrata, którego na początku zamurowało. Natychmiast ukląkł przy poszkodowanym. Harry zwrócił ku niego swoje spojrzenie.

M-Malfoy? To ty? — zapytał niepewnie, bez szkieł nie mógł widzieć wyraźnie, a w dodatku był mocno rozkojarzony. Blondyn sięgnął po okulary i sprawnie założył je na nos swojemu odwiecznemu wrogowi. 

Co ty wyprawiasz?! Rozciąłeś sobie głowę! — Wybraniec zamrugał kilka razy, analizując te słowa, po czym ręką, którą nie podbierał się ściany, chciał dotknąć rany, ale Draco złapał go za nadgarstek, uniemożliwiając ten ruch. — Nie dotykaj tego brudnymi łapskami, pacanie! Lepiej powiedz, co ci się stało? — nalegał Ślizgon.

N-nie p-pamiętam — wyjąkał chłopak. Arystokrata wywrócił oczami. Zapewne wspaniały Wybraniec nachlał się do takiego stopnia, że zataczając się korytarzem, wywrócił się i wyrżnął głową o ścianę! Co za kretyn! Blondynowi przemknęło przez myśl, że powinien zaprowadzić Harry'ego do skrzydła szpitalnego, ale jak wyjaśni pielęgniarce nietrzeźwość jej pacjenta? Jakby nie było, nauczyciele nie wiedzieli o napojach procentowych dodanych w znacznych ilościach do soku dyniowego.

Rana nie wydawała się głęboka, więc Draco powinien sobie dać z nią radę. Czyli postanowione.

Pójdziesz ze mną — oznajmił, a następnie wstał i pomógł wstać, a raczej podniósł Harry'ego, który słaniał się na nogach.

Kolejny spazm bolesnego kaszlu wstrząsnął ciałem Draco, kolejne płatki kwiatów wypadły z jego ust. Chłopak nienawidził siebie, za to, że był tak głupi! Nienawidził Harry'ego za to, że tamtej nocy go spotkał, zabrał go do siebie, a już najbardziej za to, że doszło między nimi do czegoś więcej. 

Gdy tylko zamykał oczy, przypominało mu się to wspaniałe uczucie rozgrzanego ciała Pottera tuż przy jego ciele. Te namiętne pocałunki, a już najbardziej nienawidził Harry'ego za to, że mu się oddał, że zgodził się na ten szybki numerek, że taka okropnie wspaniała sytuacja miała w ogóle miejsce!

Brunet pozwolił Malfoyowi się do siebie zbliżyć, nawet siebie przelecieć, a potem zmiażdżył jego serce. Po prostu zgniótł je bezlitośnie zaraz następnego wieczoru. 

To nie miało znaczenia, Malfoy. To nigdy nie powinno mieć miejsca, po prostu za bardzo dałem się ponieść uczuciom.

Uczuciom do mnie? — zapytał blondyn, na co Harry tylko parsknął od niechcenia śmiechem.

Przez tamtą jedną chwilę myślałem, że może nie jesteś taki zły, a jednak... — odparł czarnowłosy i spojrzał ostentacyjnie na lewą rękę Draco. Arystokrata odruchowa złapał swoje przedramię. — Śmierciożerca, który bezinteresownie "zakochał się" we mnie? Chyba sobie żartujesz — dodał pogardliwym tonem. Potem po prostu wyszedł, a Draco nie miał prawa go zatrzymywać.

Był Śmierciożercą, parszywą istotą, nie zasługiwał na względy Harry'ego. 

Tylko dlaczego, do cholery jasnej, wciąż darzył go tak potężnym uczuciem?! Uczuciem zdolnym do zagnieżdżenia w jego płucach tej przeklętej choroby! Dlaczego po prostu nie podda się zabiegowi usunięciu kwiatów i Harry'ego ze swojego życia? 

Miłość. Nie był w stanie poddać się czemuś, co sprawi, że wszystkie uczucia i wspomnienia z Harrym po prostu znikną. Już wolał umrzeć, co i tak miało mieć miejsce niedługo. Nie potrafił wypuścić z rąk wspomnienia tej pięknej nocy, kiedy był szczęśliwy. Kiedy był tak blisko swojego obiektu westchnień. 

Znowu zaczął płakać, pomimo tego, że sam płacz sprawiał mu tylko więcej bólu. Co miał zrobić, żeby poczuć się lepiej? 

Nie wiele myśląc, złapał drżącą ręką, za fragment koszuli na swoim lewym przedramieniu i wściekle podciągnął go do góry, ukazując smolisty czarny znak. 

— To wszystko przez ciebie! — wyszlochał, zwracając się do czaszki z wężem. Do Voldemorta. Wbił paznokcie w skórę. Było mu już wszystko jedno, ile krwi straci. Kiedy umrze...

10 minut temu przekonał się, że jego żywot na tym beznadziejnym świecie nie ma po prostu sensu.

Wielka Sala. Gdy tylko Draco wszedł do środka, jego wzrok intuicyjnie odszukał Harry'ego, który jak gdyby nigdy nic szedł za rękę z tą rudowłosą dziewczyną! Stanął jak wryty na środku, nie mogąc się ruszyć, aż Ślizgonka idąca za nim na niego wpadała.

Nie blokuj przejścia, Malfoy! — krzyknęła Pansy, wściekle poprawiając włosy i sięgając po lusterko, żeby sprawdzić, czy nie rozmazał się jej makijaż.

Draco nie mógł tam zostać. Wybiegł z sali, chcąc jak najszybciej znaleźć ustronne miejsce. Kaszel próbował wyrywać się z piersi, ale chłopak musiał go tłumić. Musiał zostać sam, żeby poddać się chorobie.

Rozdrapywał niezwykle bladą skórę. Chciał się pozbyć tego przekleństwa na swoim ciele. Znowu zaczął kaszleć, wyrzucając z siebie kolejne porcje płatków kwiatów, jednak to nie powstrzymywało go od swojego zadania. Pełen goryczy i rozpaczy nie zwracał już uwagi na ból. 

Był tak zaabsorbowany, że nawet nie usłyszał, kiedy do łazienki na trzecim piętrze ktoś wszedł.

— Na Merlina... — rozbrzmiał znany mu głos. Blondyn momentalnie uniósł swoją głowę. Piekące i przepełnione łzami oczy utrudniały mu na początku rozpoznanie nowo przybyłego. Dopiero gdy człowiek podbiegł do niego, rozpoznał z bliska Harry'ego. — Na Merlina, co ty wyprawiasz?! — zapytał. 

Arystokrata prawym rękawem przetarł oczy, aby móc lepiej widzieć. Potter był wyraźnie przerażony tym, co zobaczył, to tylko rozgniewało Draco.

— Czego ode mnie chcesz? — warknął, ale zaraz potem ponownie zaniósł się krwawym kaszlem.

— Co się dzieje? — ponowił pytanie, w tym samym czasie wycierając czerwoną ciecz z ust Draco rękawem swojej szaty.

— Nie baw się mną! — wysyczał blondyn, odwracając głowę i tym samym swoje żałosne, zapłakane oblicze. Było mu wstyd, że Potter zobaczył go w takim stanie, w takiej rozsypce. Ślizgon pociągnął nosem. — Zostaw mnie tutaj i idź do swojej dziewczyny.

Harry jednak zignorował jego słowa, po czym swoimi delikatnymi palcami ostrożnie sięgnął do poranionej ręki Draco, a blondyn był już tak obolały i wyczerpany, że nie miał siły na dalsze powstrzymywania Pottera. Chciał po prostu zasnąć i już nigdy się nie obudzić.

— To wszystko moja wina — powiedział cicho brunet, oglądając lewe przedramię Malfoya, który milczał, chociaż miał wielką ochotę zgodzić się z zielonookim. — Co chciałeś osiągnąć, kalecząc siebie? 

— Nie udawaj, że się mną interesujesz — odparł Ślizgon. Potter objął swoimi dłońmi twarz blondyna i uniósł jego głowę  tak, żeby chłopak na niego spojrzał. — Co ty chcesz osiągnąć? Może chcesz uspokoić jakieś swoje wyrzuty sumienia, co? Nie ważne, dla mnie i tak jest już za późno. Wystarczy spojrzeć, żeby widzieć, że długo nie pociągnę.

— Nie mów tak, proszę — odparł Harry drżącym głosem. — Kiedy się zaczęło? 

Malfoy doskonale wiedział, że brunet pyta kiedy hanahaki wdarło się do jego organizmu i zaczęło go niszczyć od środka.

— Może miesiąc. Zaczęło się kilka dni od tamtego wieczoru, po naszej wspólnej nocy. 

— Co zamierzasz zrobić? Nie możesz umrzeć! 

— A ja myślę wręcz przeciwnie, Harry — odparł oschle blondyn, podkreślając imię tego drugiego. Potterowi zaczęły drżeć wargi, tak jakby powstrzymywał szloch, ale on nie powinien mieć prawa do płaczu, to wszystko przez niego!

— Przepraszam cię, tak strasznie cię przepraszam. Jestem tak cholernie głupi — wyznał brunet, po czym przysunął się jak najbliżej do Malfoya i oparł swoje czoło na jego czole. 

— Najwyraźniej tak to się miało skończyć.

— To nie może być koniec, rozumiesz? Nie sądziłem, że naprawdę coś do mnie czujesz. Myślałem, że się mną po prostu bawisz. Nigdy nie pomyślałbym, że doprowadzę do czegoś takiego — dodał, po czym lekko musnął swoimi wargami te blondyna, który nie zamierzał protestować skoro i tak wkrótce umrze, chciał mieć choć trochę szczęścia w tych ostatnich chwilach. Mimo krótkiego pocałunku Harry i tak poczuł w ustach smak krwi. Gdy się od siebie odsunęli, po policzkach Wybrańca spłynęło kilka łez.

— Ej, nie becz mi tutaj — wysapał Draco, wykrzywiając usta w niemrawym uśmiechu. Potter szybko otarł swoją twarz.

— Przepraszam. Już nie będę. Nie bój się, wszystko będzie dobrze, poradzimy z tym sobie we dwoje. Nie zostawię cię — obiecał, po czym przytulił się do Malfoya. — Wszystko będzie dobrze. Przecież kocham cię, Draco. Wyzdrowiejesz, już ja o to zadbam — dodał Harry, po czym ponownie pocałował blondyna, który poczuł, jak kamień spada mu z serca. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro