wpis 02 - rywale

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Kaskada mokrych pocałunków spłynęła na twoją odkrytą szyję, subtelnie tłumiona przez stukot naczyń w zlewie. Naznaczona bliznami koloru purpury dłoń bawiła się skrawkiem twojej bluzki na ramiączkach, nie pozwalając ci w skupieniu wykonać tak prostej czynności jak mycie naczyń. Intencje właściciela ręki były jasne, ale musiał mieć świadomość, że gdyby nie ty, już dawno utonęlibyście we własnym brudzie (co szczerze mówiąc nie przeszkadzało mu tak bardzo, był w pełni przyzwyczajony do nieczystości).

- Czy mogę dostać chociaż pięć minut na umycie tych trzech talerzy? - zapytałaś, przekręcając subtelnie głowę, aby spotkać się oko w oko z przyczyną twoich problemów.

Czując na sobie spojrzenie [kolor] oczu, oderwał usta od delikatnej skóry twojej szyi (teraz naznaczoną pokaźną malinką) i uśmiechnął się leniwie, jasno przekazując ci, że nie zamierza odpuścić.

- Nie wiem, możesz? - zarechotał, jakby powiedział najśmieszniejszą rzecz na świecie i powrócił do atakowania kolejnych odkrytych połaci twojej skóry, spychając na bok twój dyskomfort.

Przekręciłaś jedynie oczami, dobrze wiedząc, że na słowa z nim nie wygrasz. Był zbyt sprytny na ten rodzaj konfliktu, co udowodnił już wiele razy jeszcze zanim zaczęliście mieszkać razem.

Pozwalał sobie na zbyt dużo, ale nie byłaś w stanie go powstrzymać. Albo może nie chciałaś. Ciężko było określić podwaliny waszego związku, ale nawet ślepy zauważyłby, że nie jest zdrowy, nie opiera się na tych samych zasadach co relacje innych ludzi, ale była to kolejna sroga cena, którą musiałaś zapłacić za zadawanie się z niewłaściwymi osobami.

- Jak skończysz, to obejrzymy jakiś film. Może dam ci nawet wybrać jaki - wymamrotał prosto do twojego ucha, by następnie przygryźć je delikatnie. Wszystko dla możliwości zobaczenia różnych typów emocji wyrytych na twojej pięknej buźce. Może tym razem uda mu się nawet wywołać u ciebie zazdrość swoimi zbereźnymi komentarzami o tej lub tamtej aktorce. Na samą myśl robił się podekscytowany. Nie zawiedziesz go, prawda?

- Zakochany kundel - parsknęłaś, nawet nie próbując powstrzymać śmiechu, kiedy zobaczyłaś jego skwaszoną minę.

- Nie cwaniakuj się, bo ja dokonam wyboru. Ciekawe czy wtedy też będziesz tak rżała ze śmiechu - ostrzegł niskim, gardłowym tonem, który momentalnie uprzytomnił ci, że takie żarty mogą skończyć się tragicznie. Już raz prawie wywalili was z mieszkania, kiedy to on wybierał film. Nie chciałaś, aby tym razem rzeczywiście doszło do takiej sytuacji.

Waszą uroczą konwersację przerwał dzwonek do drzwi. Dabi zamarł, mrużąc oczy i natychmiast okręcając cię do siebie. Co to ma znaczyć?! - krzyczały jego oczy, kiedy gromił cię wzrokiem. Typowe, zawsze zwalał całą winę na ciebie, chociaż nie miałaś przecież absolutnie żadnego wpływu na to, czy ktoś postanowi cię odwiedzić, czy nie.

Co w zasadzie zaniepokoiło i ciebie, bo oprócz Dabiego nikt spoza tego bloku nie wiedział, gdzie mieszkasz. Ceniłaś swoją prywatność, nie wpuszczałaś tutaj byle kogo.

- Lepiej żebym usłyszał jakieś porządne wyjaśnienia.

- Tutaj nie ma co wyjaśniać - odpowiedziałaś, pamiętając, aby nie unikać jego spojrzenia - Nikogo nie zapraszałam, bo niby po co, a moje grono znajomych ogranicza się właściwie tylko do innych czubków z Ligi.

- To nie są twoi znajomi - poprawił cię, już czując jak zazdrość wypala mu żołądek - Ty nie potrzebujesz znajomych, bo wystarczam ci ja, ale najwyraźniej jest to nadzwyczaj trudne do pojęcia, bo ktoś właśnie dobija się do naszych drzwi - wypluwał słowa niczym jad, wciskając dłonie w ciało twojej talii coraz mocniej i intensywniej, aż doprowadził do bólu. Nie syknęłaś jednak, ani nie pokazałaś uległości, którą tak bardzo chciał zobaczyć, przyzwyczajona do odczuwania cierpienia. Nie tylko z jego ręki.

- Ja nie mam znajomych - powtórzyłaś, ale nie wyglądał na przekonanego. Miałaś wrażenie, że tylko bardziej go rozsierdziłaś, kiedy do bólu doszło jeszcze odczucie potęgującego się ciepła. - Mam za to sąsiadów, z którymi czasami wchodzę w interakcję i to najpewniej oni stoją teraz pod moimi drzwiami, najprawdopodobniej prosząc o cukier albo inne nieważne gówno.

Popatrzył chwilę w twoje oczy, doszukując się fizycznych oznak kłamstwa, ale kiedy takowych nie znalazł, uśmiechnął szyderczo. W turkusowych oczach błysnęła idea planu.

- Przekonamy się o tym. Pójdziesz teraz otworzyć drzwi, a ja będę stał tuż obok, przysłuchując się, czy to rzeczywiście sąsiad. Bo chyba nigdy nie zdradziłabyś swojego chłopaka, prawda, kotku?

Puścił cię i delikatnie popchnął w stronę drzwi. Wredny uśmieszek zniknął zastąpiony przez dyskretną wściekłość. Nieważne kto stał po drugiej stronie, czy sąsiad, bohater, czy ktokolwiek inny. Mogła być to nawet twoja rodzina, a on nie miałby żadnych hamulców przed ich zniszczeniem. Tylko on mógł zajmować miejsce w twoim sercu, tylko dla niego wygosporadowałaś tam miejsce. Resztę ludzi porównywał do kurzu. Jeżeli się pojawiali, należało ich sprzątnąć, aby nikt nie mógł cię zabrudzić.

Twoim oczom ukazała się młoda twarzyczka chłopaka z mieszkania obok, Tadao. Studiował i często piekł ciasta, czasami udało ci się skosztować co nieco. Raz wspomniał ci nawet, że jego największym marzeniem jest założenie własnej cukierni, a tobie zaklepał pierwsze darmowe zamówienie, co było oczywiście na ten moment niemożliwe, bowiem ledwo starczało mu na wynajem mieszkania. Poza tym, zdawał się nie wiedzieć kim byłaś z zawodu, ani kto ostatnio wprowadził się do ciebie na stałe. Nie zdawał sobie sprawy z wielu rzeczy, żyjąc w błogiej nieświadomości.

Rozpromienił się natychmiast widząc znaną mu osobę, która w tejże chwili była mu niesamowicie potrzebna.

- Dzień dobry, [Nazwisko]! - przywitał się pogodnie.

- Dzień dobry - odpowiedziałaś. Nie umknęło ci, że skierował wzrok na świeżutką malinkę. Dodatek do kolekcji reszty na odkrytym dekolcie.

Zimny pot wyścielił twoje plecy. Dabi go zabije. A ty nie byłaś w stanie przekazać mu, żeby uciekał. W momencie kiedy zapukał do twoich drzwi, jego los był przesądzony.

Śmierć i zabójstwa nie były ci obce, ale w tamtym momencie zrobiło ci się niedobrze.

- Niestety mamy kod czerwony - bawił się palcami; tik nerwowy, który widziałaś u niego już mnóstwo razy. Odcinał się od twojego wzroku. Nie wiedziałaś czym był bardziej zawstydzony - swoim zapominalstwem, czy twoim dewiacyjnym wyglądem.

- Znowu zapomniałeś proszku do pieczenia? - skrzyżowałaś ramiona na piersi, siląc się na pogodny i przyjazny ton. Dabi stał tuż za drzwiami. Czekał.

- Tak - spuścił głowę - Mógłbym cię prosić o torebkę? Obiecuję, że odwdzięczę się kawałkiem ciasta.

Nieautentyczny, sztuczny uśmiech zakłopotania zawitał na twoje usta.

- Dzisiaj zużyłam ostatnią torebkę - skłamałaś, kątem oka wyczuwając ruch po twojej prawej. O nie, o nie, o nie! - Wybacz, młody.

- Oh - momentalnie zmarkotniał, ale szybko zatuszował dyskomfort. Nie mogłaś się dowiedzieć, że chciał spędzić z tobą trochę więcej czasu niż zazwyczaj - W takim razie poproszę kogoś innego.

Naznaczona bliznami doń, teraz otoczona niebieską łuną, owinęła się wokół krawędzi drzwi, ale było już za późno na ratunek. Dabi odepchnął cię, abyś przez przypadek nie znalazła się w randze jego daru, a przez tą krótką chwilę widziałaś surową furię wypisaną na okaleczonej twarzy. A potem z wyciągniętej prosto w twarz Tadao ręki wytrysnął ogień, niczym niebieskie konfetti, spopielając twojego sąsiada na miejscu. Przynajmniej zginął szybko i bezboleśnie.

Błyskawicznie poczuł ulgę. Kładąc kres niszczącym go płomieniom, czuł jedynie wytchnienie, że w końcu pozbył się szczura, który poczuł się nieco zbyt komfortowo w twoim towarzystwie. Śmiech sam pchał się do gardła. Zabijanie sprawiało mu przyjemność, ale zabijanie dla ciebie? Nie potrafił porównać tego uczucia z niczym co ziemskie.

- Podobało ci się moje przedstawienie? - zabrał głos.

Odwrócił się, by móc spijać twoje przerażone spojrzenie, ale widząc [kolor] oczy utkwione w żałosnych szczątkach jeszcze żałośniejszego szkodnia, rozbawienie nagle go opuściło. To nie popiołom powinnaś poświęcać uwagę. Złapał twój podbródek, szybko i agresywnie, nakierowując twój wzrok na właściwe tory. Uśmiech powrócił, tym razem nakrapiany głęboko zakorzenionym sadyzmem.

- Co jest, nie rusza cię to? Zabiłem ci kolegę, a ty nawet nie zapłaczesz? Co za nuda.

- To nie był mój kolega - odpowiedziałaś - Przychodził jedynie po składniki do ciasta, nic mnie z nim nie łączyło.

Przekrzywił delikatnie głowę, jak pies, który usłyszał nieznany mu dotąd dźwięk. Byłaś taka naiwna, że czasami zastanawiał się, jakim cudem przetrwałaś tak długo jako osoba spod ciemnej gwiazdy. Mogłaś wmawiać sobie co tylko chciałaś, ale nie byłaś w stanie zmienić rzeczywistości.

- A ja mam w dupie, czy ktoś przychodził do ciebie po mąkę, cukier, czy na herbatkę. Jesteś moją własnością, dotarło? Zabiję każdego, kto się do ciebie zbliży, nie ważne czy będą to twoi starzy, brat, siostra, pies, czy sąsiad. Zabiję wszystkich bez wyjątku, a ty będziesz towarzyszyć mi przy każdej egzekucji. - powtórzył, a następnie pocałował, nie dając ci czasu na odpowiedź.

W jego mniemaniu dyskusja była zakończona. Przegrałaś, w niektórych kwestiach nie miałaś prawa się z nim spierać, chociaż bardzo lubił, kiedy przedstawiałaś mu prawdziwą paletę emocji podczas swoich sesji irytacji.

- A teraz - wsunął ci dłoń pod koszulkę - na czym skończyliśmy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro