wpis 04 - czułości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cisza. Błoga, subtelnie zakłócana odgłosami budzącymi się do życia miasta cisza.

Ostatnimi czasy towarzyszyła ci niezwykle rzadko. Wasze drogi rozeszły się w momencie zawarcia paktu (związku) z Dabim i od tamtej pory nie potrafiłyście ponownie się odnaleźć.

Aż do dzisiaj. Nareszcie udało ci się z nią skrzyżować. Czułaś się tak, jakbyś spotkała się przypadkiem na ulicy ze starą znajomą, ostatnio widzianą jeszcze w liceum. Piękne uczucie, dawno nie czułaś się tak rozluźniona i ukontentowana. Gdyby tylko było ci dane posiedzieć w towarzystwie ciszy dłużej, może nagromadziłabyś wystarczająco energii, aby jakoś przeżyć dzisiejszy, na pewno wymagający, dzień z Dabim. Niestety los zażyczył sobie inaczej, kolejny raz wypinając się do ciebie plecami.

Nie byłaś zaskoczona, czując ciepłe, ale chropowate i szrostkie dłonie, owijające się wokół twojego brzucha niczym dwa zgniłofioletowe węże. Dabi dołączył by do ciebie prędzej czy później, ignorując twoje potrzeby regeneracji od jego osoby. Nie uznawał czegoś takiego, nie potrzebowałaś samotności, co wyraźnie powtarzał ci dzień w dzień.

Złożył pocałunek na dwóch rzędach srebrnych blizn pozostawionych na twojej szyi po jego ugryzieniu, by zaraz otrzeć się o ciebie policzkiem. Chłód nienaturalnie dużych zszywek również pozostawił całusa na twoim ciepłym policzku. Czarne włosy delikatnie muskały wrażliwą skórę, ale nawet łaskoczące doznanie nie było w stanie wywołać uśmiechu na twojej twarzy.

Nastąpił koniec udawanej, wyimaginowanej prywatności. Teraz to Dabi znajdował się w centrum twojego świata.

Pogłaskałaś go po włosach, ale szybko cofnęłaś rękę, czując w jak opłakanym są stanie.

— Myłeś się wczoraj? — zapytałaś z wyrzutem.

— Dziękuję za to jakże urocze powitanie. Ciebie również miło jest widzieć, kochanie.

— Mhm, witam — odpowiedziałaś prędko, chcąc wrócić do podjętego przez ciebie tematu — Więc?

— A co to za różnica? Myłem je niedawno.

— Dwa tygodnie temu to nie jest niedawno.

— Nie mam ochoty rozmawiać na ten temat — odparł znudzonym tonem. Oparł podbródek o czubek twojej głowy, kiwając wami na boki. — Porozmawiajmy o czymś ciekawszym. Na przykład jak cudownie czułaś się, kiedy wczoraj pieprzyłem cię do trzeciej nad ranem.

— A ja nie chcę mieć robali w mieszkaniu — powrociłaś na moment do ogniska rozmowy. Westchnęłaś — Naprawdę wspaniale. Teraz czuję się jak trup.

— O to chodziło — zaśmiał się — Nikt inny nie zapewniłby ci takich... wrażeń, prawda? — ponaglił.

Lub zadawać ci czasami pytania o podobnym schemacie. Nikt inny nie potrafi tak dobrze całować, nikt inni nie potrafi zrobić ci z wnętrzności papki podczas seksu, nikt inny nie umie tak dobrze się tobą opiekować, nikt inny etc. Czy starał w ten sposób się dowartościować? Możliwe. Jego główną intencją było jednak wyrycie w twoim mózgu podstawowego przykazania, że tak naprawdę potrzebujesz w życiu tylko jego. Nikt inni nie jest ci potrzebny, nie potrzebujesz znajomych, rodziny, przyjaciół, kochanków, bo nikt nigdy nie będzie dla ciebie tak dobry jak Dabi. To on był twoim wszystkim, twoim światem, szczęściem i niedolą. Potrzebowałaś go bardziej niż tlenu, bo bez niego byłabyś nikim, nie poznałabyś, jak wspaniałe może być życie.

Doskonale wiedziałaś czego chce i choć uważałaś jego potrzeby i idea za obłąkane, sama nie mogłaś nazwać się zdrową na umyśle, całkiem pozwalając mu bawić tobą jak szmacianą lalką.

— Oczywiście, że nie — odpowiedziałaś — tylko ty wzniecasz we mnie ogień.

— Pfff — zarechotał, potrząsając głową. Złożył prędki, nieprecyzyjny pocałunek na twoim policzku — To było absolutnie tandetne. Ale podoba mi się. Ty również wzniecasz we mnie ogień.

Tym razem przyszła twoja kolej na śmiech.

— Jesteśmy beznadziejni.

— Owszem — odpowiedział — Ale mi to nie przeszkadza. Lubię być beznadziejny z tobą.

— To takie romantyczne.

Ponownie obdarzył cię niskim, zachrypniętym śmiechem. Ciekawe jak bardzo spalone były jego płuca.

— Idę zrobić herbatę — poinformowałaś go, starając się wydostać z pułapki, silnych, muskularnych, aczkolwiek smukłych ramion.

Dabiemu nie spodał się jednak ani twój pomysł, ani próba ucieczki. Wepchnął cię głębiej w swoje ciało, nie pozwalając wykonać żadnego ruchu. Pierwszy raz od dawna czuł się wyjątkowo komfortowo i nie miał zamiaru tak szybko rozstawać się z tym pięknym uczuciem. A tym bardziej nie chciał żegnać się z tobą.

— Mmm, nie wydaje mi się — mruknął, patrząc na nieokreślony punkt przed sobą. Wydawał się nieobecny, choć czuwał, patrzył i słuchał, wyczulony na każdy twój ruch. — Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Akurat chce mi się przytulać i będziemy się do cholery prztulać. Nie mam zamiaru ustępować, bo chce ci się pić. Nie obchodzi mnie to.

— Dzięki, że o mnie myślisz.

— Ależ nie ma za co. Wszystko dla mojej księżniczki — powiedział z ironią.

Zawsze tak było. Czasami nie mogłaś nawet w spokoju załatwić swoich potrzeb fizjologicznych, bo Dabi albo kazał ci czekać, albo co chwilę cię pośpieszał. To samo tyczyło się każdej innej czynności. Zmywanie naczyń, czytanie, sprzątanie. Nawet na misjach zawsze widziano cię obok niego. Chodził za tobą wszędzie, eksplorując dłońmi każdy zakątek twojego ciała. Nie było chwili, kiedy cię nie dotykał, spragniony połączenia chociaż milimetrem skóry i całkowitej kontroli nad tym co robisz.

Zwykłe czynności stały się maratonem skrywanej irytacji oraz cichym tolerowaniu niechcianej bliskości. Zostałaś zagoniona w kozi róg, bez żadnej bezpiecznej możliwości ucieczki. A on doskonale zdawał sobie z tego sprawę, delektując się twoją bezradnością.

Było jednak za późno na odwrót. Musiałaś ciągnąć ten związek do grobu.

Zatrzymałaś się wzrokiem na pomarszczonej, zaoranej skórze ramion swojego partnera. Na początku raził cię jego wygląd. Zgniły fiolet odpychał, wyróżniał się na tle nie poparzonej skóry, tworząc kontrast między cierpieniem, a niegdyś normalnym życiem. Z czasem nauczyłaś się patrzeć na jego znamiona indywidualności z czymś przypominającym współczucie, a także uznanie, że udaje mu się przetrwać tę gigantyczną falę bólu, chociaż byłaś świadoma, że nie należała mu się litość. Nie od ciebie. Nie od nikogo innego.

A mimo to opatuliłaś palcami poparzone ramię, zataczając kręgi kciukiem blisko terytorium nadgarstka. Jeżeli Dabiego zaskoczył twój dotyk, nie dał tego po sobie poznać.

— Bardzo dzisiaj bolą? — zapytałaś po chwili ciszy, której tak długo wyczekiwałaś.

— Nie jest źle — wydawał się być nieco zdumiony twoim pierwszym ruchem. Niemniej jednak podobało mu się to. Potrafił być dla ciebie najgorszym chujem, a ty i tak znajdowałaś miejsce w swojej nienawiści na troskę. Jak tak dalej pójdzie chyba nieco skruszysz jego skostniałe serce. — Powiedz no, króliczku, uważasz, że jestem paskudny?

Nie spodziewałaś się tego pytania, a tym bardziej tonu głosu, jakim je zadał. Był... obnażony, jałowy, odarty ze standardowej dla niego kąśliwości i jadowitości. Nareszcie schował kły w pewnej próbie przedstawienia ci swoich kompleksów i potrzeby swoistej laurki na znikomym poczuciu własnej wartości, której nigdy nie powinien otrzymać, tym bardziej nie od ciebie. Wiedziałaś jednak, że ten komplement mógł, nie — był fizycznie w stanie — przyjąć tylko od ciebie. Każdą inną osobę spotkałaby natychmiastowa śmierć

— Nie, nie jesteś — poczułaś jak jego usta zatopione w [kolor] włosach układają się w nikły uśmiech — Tylko twoja osobowość jest godna pożałowania.

Wybuchł szczerym, aczkolwiek maniackim śmiechem, który szybko rozpłynął się w próżni. W twoich uszach dźwięczał jednak jeszcze przez długi czas.

— To jest właśnie moja [Imię]. Nie boisz się powiedzieć prawdy, co?

Omal nie parsknęłaś.

Wtulił się w ciebie mocniej, o ile było to możliwe. Znów cię pocałował, tym razem w skroń.

— Cieszę się, że cię złapałem, wiesz? — wyznał, pocałunkami schodząc coraz niżej, na szyi kończąc.

Tam zatrzymał się na moment, zasysając i delikatnie przygryzając skórkę, by po chwili zatopić zęby w delikatnym mięsie. Krew popłynęła strumieniami po twoim dekolcie.

— I już nigdy nie zamierzam puścić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro