Yandere!Dream x Reader

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Notka od autorki: Hm... Mogę to określić jako "one shot napisany dwa miechy temu pod wpływem chwili". Zachciało mi się coś napisać i pykło to. I um... nie dla wrażliwców?

~~~~~~~~~~~~

To uczucie, kiedy nic nie piłeś/łaś, a mimo tego głowa boli Cię jakbyś miał/a kaca. Chociaż nie... Czy ból od uderzenia w łeb baseballem można porównać do kaca? Nie wydaje mi się.

Od razu po przebudzeniu rozejrzałeś/łaś się dookoła siebie, dostrzegając jedynie egipską ciemność. Nic nie było widać nawet na parę centymetrów przed Tobą. Podniosłeś/łaś się na opartych o coś miękkiego, opuszkami palców macając to, co znajdowało się pod Twoim ciałem. Materac? I jakiś koc? Chyba tak. Z niemałym trudem, spowodowanym buzującą głową, ułożyłeś/łaś się do pozycji siedzącej, po czym od razu syknąłeś/łaś przez skaleczony łokieć. Poczułeś/łaś jak po Twojej ręce pociekło coś ciepłego, co po chwili kapnęło na Twoje ubranie. Krew. Twój łokieć był tak zdarty, że prawie można było zobaczyć jego kość. Ty na szczęście tego nie widziałeś/łaś... lecz sama myśl o tym przyprawiła Cię o mdłości.

Ile czasu spędziłeś/łaś w tym miejscu? Tak naprawdę nie wiadomo. Kilka godzin? Może dni? Nie znałeś/łaś odpowiedzi. Nie chciałeś/łaś jej poznać. Straciłeś/łaś jakąkolwiek orientację w tym, co się stało. Co się wydarzyło. Jak się tam znalazłeś/łaś. Skąd u Ciebie ten ból głowy. W jakim miejscu byłeś/łaś. Ta...

- Halo? Jest tu ktoś?! - zawołałeś/łaś, wymachując przed sobą rękoma, aby sprawdzić, co znajdowało się przed Tobą. Zamiast tego jęknąłeś/łaś przez szczypiący łokieć. - Auć... Kurna... Jest tu ktoś?! Halo! Pomocy! Pomóżcie mi! - krzyczałeś/łaś łamiącym się z rozpaczy głosem, stając się z każdą sekundą coraz bardziej nerwowy/a. - Jestem ranny/na! Błagam! - Nic. Twoje działania przyniosły jeden rezultat... totalne zero. - Proszę...

Twój puls ekstremalnie przyspieszył, oddech był niestabilny i przerywany. Zamknąłeś/łaś oczy, wyobrażając sobie niestworzone rzeczy o miejscu, w którym się znajdowałeś/łaś... Okay, kanibali i porywaczy to jak jeszcze rozumie... ale lekarza z Outlasta? Serio? Nie wnikam, w porządku.

Ostatecznie zamiast bezczynnie czekać na dalszy przebieg sytuacji postanowiłeś/łaś jakkolwiek zadziałać. Zbierając w sobie pozostałe siły chwiejnym krokiem wstałeś/łaś z materaca, rozkładając ręce na boki, aby nie zaliczyć gleby. Nogi momentalnie Ci się ugięły, kiedy stąpając powoli do przodu wdepnąłeś/łaś w kałużę czerwonego szkarłatu. W pierwszej chwili ciężko było Ci ją zauważyć, jednak gdy Twoje ślepia jakoś przyzwyczaiły się do panującego wokół Ciebie mroku, spostrzegłeś/łaś swoją krew na kafelkach ułożonych w szachownicę. Byłeś/łaś przez nie najwyraźniej ciągnięty/a. Stąd ta krwawiąca rana, a może i niepokojący, silny ból głowy. To stopniowo stawało się jeszcze bardziej pokręcone. Musiałeś/łaś natychmiast uciekać.

- [T/I]! - Znikąd usłyszałeś/łaś skrzyp otwieranych drzwi, a po chwili rażące światło uderzyło w Twoje oczy. Z odruchu zasłoniłeś/łaś je przedramieniem, zerkając spode łba na źródło tego nagłego oświetlenia. - [T/I], obudziłeś/łaś się! - Niewysoka postać stanęła na samej górze schodów i opierając się o barierkę wgapiła się w Ciebie z dziwnym uśmiechem. - Jak się czujesz? Nic Cię nie boli? - zapytał z jakąś nutką troski w głosie, szukając na ścianie prawdopodobnie włącznika światła. Nic nie odpowiedziałeś/łaś, jedynie jak z automatu rozglądnąłeś/łaś się po pomieszczeniu, orientując się przy tym o swoim położeniu. Pusta piwnica bez okien. No lepiej trafić nie mogłeś/łaś. - Hej, czemu mi nie odpowiadasz? Ja się martwię o Ciebie i chcę, abyś był/a bezpieczny/a! - "Bezpieczny/a"? W piwnicy uprowadzony/a przez nie wiadomo kogo? - [T/I], wszystko z Tobą dobrze? - zadał kolejne pytanie, znajdując wreszcie ten przycisk światła, który od razu kliknął.

Twoja twarz przybrała minę wyrażającą więcej niż tysiąc słów - naraz szok, zdziwienie, strach, ale przede wszystkim jedno... niedowierzanie. Ten wiecznie cichy i nieśmiały szkielet z Twojej szkoły schodził powoli po stopniach w Twoją stronę, trzymając w dłoni młotek. W życiu i po życiu nie pomyślałbyś/łabyś, że to akurat on mógłby zrobić Ci coś takiego. Zawsze taki spokojny, nie wyróżniający się z tłumu, z tą swoją słodką, dziecinną twarzyczką. Nie, nie, nie, to nie działo się naprawdę.

- C... co? Ale... Jak to? ...Gdzie ja jestem?! Czemu mnie tu zabrałeś?! - wywrzeszczałeś/łaś, zaciskając pięść, próbując przy tym zadać mu cios zdrową ręką. Nie udało Ci się i sprawnie powalił Cię z powrotem na materac. - Proszę... Nie rób mi krzywdy... Błagam! - Starałeś/łaś się mu wyszarpać, jednak zareagował na to od razu i podłożył Ci koniec młotka pod gardło. - Błagam... Wypuść mnie... B-boję się...

- Shh, już jest dobrze. Nie musisz się bać, skarbie. - "Skarbie"? - Tutaj jest dobrze. Nikt Cię tutaj nie zrani. Chcę Cię chronić, [T/I] - zapewnił, głaszcząc Cię delikatnie po policzku, odsunąłeś/łaś się.

- Chronić? Chcesz mnie kurwa chronić?! To dlatego przez ciebie mam rozwalony łokieć i cała głowa mi pęka?! No to serio zajebiście mnie chronisz! - Ponownie spróbowałeś/łaś się mu wyrwać, przez co mocniej przycisnął młotek aż pisnąłeś/łaś z bólu. - Nie chcę... proszę cię...

- Oj [T/I]... Nie widzisz, że od dawna robię wszystko, abyś był/a bezpieczna? Jesteś taki/a głupiutki/a - zaśmiał się, kręcąc czerepem z politowaniem. - Red. Mówi Ci coś to imię?

Red... Red... Tak, znałeś/łaś tego gościa. Pożyczałeś/łaś od niego pieniądze, kiedy brakowało Ci na zakup torby. Od tamtego czasu nie zarobiłeś/łaś kompletnie nic, przez co zaczął Ci się agresywnie odgrażać. Zastraszał Cię.

- Policja znalazła jego ciało w lesie zasypane liśćmi. Miał poderżnięte kręgi, pocięte nadgarstki i zadrapania na twarzy. Walczył z napastnikiem. Ale przegrał - powiedział całkiem spokojnie, przesuwając palcem po rękojeści młotka. - Myślisz, że mogłem pozwolić mu Cię straszyć? Co to, to nie, kochanie. - Zastygłeś/łaś w bezruchu z szeroko otwartymi ślepiami. - Więc wyeliminowałem go. Nie było mi trudno skoro był pod wpływem alkoholu. - Chciałeś/łaś krzyczeć, lecz sprawie zatkał Ci usta pierw dłonią, a potem szmatką, którą przewiązał przez Twoją głowę. - Oh, bez nerwów, [T/I]. Może teraz pomówimy o tym kolejnym szkielecie, którego ciało leżało w kontenerze na śmieci? - Popatrzył na Ciebie, wbrew Twojej woli pokiwał Twą głową na "tak". - Jak mu tam... Flower?

Flower. Ten z Flowerfell. Niejednokrotnie próbował z Tobą flirtować, co zazwyczaj kończyło się porażką. Kupował jakieś kwiatki, czekoladki czy inne pierdoły. Nie udało mu się jednak Ciebie wyrwać.

- Od jakiegoś tygodnia codziennie spożywał dużą ilość leków, które dosypywałem mu do jedzenia. Trwało to długo, bo w końcu to kościotrup... ale w końcu zdechł. Chciał mi Ciebie odebrać. Nie dopuściłem do tego. - Poruszyłeś/łaś się nerwowo, czego skutkiem było przyciśnięcie Cię do materacu. - A teraz omówmy sprawę samobójstwa Outera.

Outer. Udzielił Ci korepetycji z astronomii, dzięki niemu zaliczyłeś/łaś testy. Spotykaliście się na nauczanie po lekcjach w sali biologicznej. Niektórzy myśleli, że zwyczajnie mizialiście się, lecz do niczego takiego nigdy nie doszło.

- Też chciał mi Cię odebrać. A poza tym... W naszej klasie to on był najlepszy, a Ty zaraz za nim. Pomogłem Ci, żebyś miał/a szansę zabłysnąć. - Nieważne czy miotałeś/łaś i skomliłeś/łaś jak pies... niczym to nie poskutkowało. - Udusiłem go. A potem upozorowałem jego samobójstwo. To wszystko dla Ciebie, [T/I].

Psychopata. Morderca. Więził Cię jakiś cholerny psychol, który cały czas ukrywał się pod tą słodką postacią miłej osóbki. Czyli... pewnie to też on stał za śmiercią pozostałych zaginionych. G, Funerala, Geno, Ice. Stave. Nawet Killer i Error. Zabił ich jak gdyby nigdy nic. A Ty nigdy byś go o to nie podejrzewał/a. Ci wszyscy teraz martwi zapewne także. Taki niewinny, a stał za takimi zbrodniami.

- [T/I]? Wiesz może co to oznacza? - spytał z maniakalnym uśmiechem, starając się Ciebie objąć, nie dawałeś/łaś się. - Możemy teraz być razem! Nikt nam nie przeszkodzi! - zawołał rozradowany, w ogóle nie widząc Twojego oburzenia i przerażenia. - Kocham Cię, [T/I]! kocham ponad życie! - Tak, szkoda, że innych! - Od teraz jesteśmy razem! Będziemy już na zawsze razem! - zarządził, w końcu zabierając szmatkę z Twoich ust.

Natychmiast wziąłeś/łaś kilkanaście łapczywych wdechów, patrząc na jego rozszerzone od ekscytacji oczodoły. Cieszył się nie zwracając uwagi na Twoje nieszczęście. Twój ból. Tak nie mogło być.

- M... myślisz, że po tym, co uczyniłeś b... będziemy razem? - wychrypiałeś/łaś, jego uśmiech minimalnie zmalał. Zmieszał się przez Twoje słowa. - Mylisz się... N... nie będę z kimś, kto m... morduje...

Wprawiłeś/łaś go w osłupienie. Wpatrywał się w Ciebie jak w obrazek. Słaby i wykończony obrazek.

- Ale... ale przecież mnie kochasz... Ja kocham Ciebie, my... musimy być razem - powiedział podniesionym głosem, zaciskając "usta" w wąską kreskę. - Zgrywałeś/łaś się, tak? Bawiłeś/łaś się moimi uczuciami. Heh... Hehe... Kłamiesz. Okłamujesz mnie. Nie mówisz prawdy! - wysyczał przez zęby, puszczając Cię, upadłeś/łaś tym razem na podłogę prawie wrzeszcząc z bólu przez łokieć. - A może masz inną/go? Chodzisz z kimś? Znam ją/go? Odpowiedz mi! - Wymierzył Ci siarczysty cios w policzek aż został po nim piekący ślad. Chciałeś/łaś się bronić, ale Twoje ręce przycisnął stopami do kafelek. - Heh... Nie chcesz ze mną współpracować, prawda? Boisz się mnie? - Przyłożył zimny młotek do twojego czoła, zatrzęsłeś/łaś się. Do Twoich oczu stopniowo napływały łzy. - Wiesz co? Chciałem Cię mieć. Ale chyba nie mogę. Wobec tego NIKT już nie będzie Cię mieć! - Uniósł narzędzie do góry za siebie. - Żegnaj, [T/I]... Nie będziesz nikogo skoro mój/moja nie możesz być... - Wziął zamach i wycelował prosto między Twoje oczy.

Krew zachlapała ściany i podłogę wokół Ciebie, zacząłeś/łaś wić się z bólu. Z gardła wydobywało się ciche dyszenie, rozpaczliwie starałeś/łaś się wyrwać, wyszarpać lub nawet powalić go. Na marne. Ciepła ciecz spływał po Twoim policzku zaznaczając na nim swoją drogę, podczas gdy on kolejnym zamachem połamał Ci nos. Wszystkie momenty z życia przeleciały Ci przez umysł. Chciałeś/łaś krzyczeć, płakać, błagać o litość lub nawet wołać o pomoc. Nie mogłeś/łaś.

- P... pro... sz... ę... - wyszlochałeś/łaś, trzeci raz wycelował w twarz, tym razem młotek utknął w oczodole, wybijając oko.

Męczył Cię w ten sposób dobre kilka minut. Czaszka prawie doszczętnie roztrzaskana, oczy wybite i rozgniecione, szkarłat na podłożu, ścianach i Twoim oprawcy. Scena rodem z filmu grozy. Kiedy skończył uderzać w Ciebie narzędziem zbrodni... nadal żyłeś/łaś. Niczego nie widziałeś/łaś, ból zniknął, nie czułeś/łaś nic. Byłeś/łaś jak sparaliżowany/a strachem, cierpiałeś/łaś w agonii. Ale wciąż słyszałeś/łaś. Jedyny zmysł, który Ci pozostał pozwolił na wyłapanie ostatnich w twoim krótkim żywocie słów:

- Boże, co ja narobiłem! - Po chwili szybkie kroki i trzask zamykanych drzwi.

Zostawił Cię, abyś samotnie wykrwawiał/a się. W spokoju pozwolił Ci odejść do krainy wiecznego snu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro