ᴛᴀᴍᴜʀᴀ x ʏᴀᴄᴄʜᴀɴ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mężczyzna nieśpiesznie zapinał guziki swojej koszuli, zupełnie nie kłopocząc sobie głowy tym, że idzie środkiem korytarza i zaraz z którejś z klas może wyjść jakiś nauczyciel, żeby zagonić go na lekcje. Nawet się nie spieszył. Luźnym krokiem wracał w miejsce, które tak właściwie opuścił 5 minut temu. Musiał zabrać swój niebieski sweter, o którym zapomniał, kiedy wychodził, zostawiając chłopaka, z którym tym razem się zabawiał. W sumie to miał szczerą nadzieję, że tamten już się zwinął, bo nie miał ochoty na jeszcze jeden numerek z nim. Za bardzo się do niego kleił.

I w sumie Tamura był już praktycznie przy celu, jednak kiedy wyszedł zza rogu korytarza, aby dostać się do docelowej sali, jakiś hałas wtargnął do jego odpływającego w różne rejony wyobraźni umysłu, sprowadzając go na ziemię. Od razu podniósł głowę znad zapinanej koszuli i stanął jak wryty chcąc nasłuchać, o co chodzi.

Ktoś był w klasie, do której zmierzał i na początku pomyślał, że to jedna osoba, zapewne tamten chłopak, ale potem dotarły do niego również inne głosy i śmiechy. Zatrzymał się, nie będąc pewnym czy aby na pewno potrzebuje tego przeklętego swetra teraz, czy nie woli zawrócić, jednak wtedy do jego uszu dostał się jeszcze dźwięk spadającego krzesła, a potem uznał, że przesłyszał się, bo to niemożliwe, aby usłyszał stamtąd stłumiony krzyk dobrze znajomej mu osoby.

Nie ważne, teraz musi to sprawdzić. Już lekko podburzony pewnie podszedł do drzwi, które nawet nie były zamknięte i stanął w progu, na krótką chwilę, aby obadać sytuację. Teraz uznał, że wolałby tam spotkać chłopaka, z którym się dzisiaj kochał niż to.

Rudowłosy nastolatek, wybranek jego serca, siedział na podłodze, obok przewróconego krzesła, jeden typ za nim, drugi trzymający go za ramię i trzeci siedzący na ławce.

— Oi! Co to, do cholery, jest? — warknął Tamura, teraz uważnie przyglądając się nieznajomym twarzom, które odwróciły się w jego kierunku.

— T-tamu...senpai — wydukał Yacchan, patrząc na niego wzrokiem błagającym o pomoc, albo przynajmniej Tamura tak to widział.

— Spadaj stąd, ty już się zabawiałeś — burknął od niechcenia ten siedzący na ławce i machnął na niebiesko-włosego lekceważąco ręką. Kiedy Yui wcześniej mógł tylko podejrzewać, że dzieje się coś złego, to teraz miał już pewność i w dodatku zdenerwował go ton rozmówcy.

— Jeśli nie chcecie zarobić w wasze krzywe gęby, zostawcie go! — syknął, ofensywnie brnąc do przodu prosto na swój pierwszy cel.

— O co ci chodzi, gościu? Masz dużo klientów, jednego możemy sobie pożyczyć — powiedział ten, kucający za Yacchanem, w momencie kiedy pięść Tamury bez żadnego dodatkowego ostrzeżenia czy też próby nawiązania kompromisu zderzyła się z twarzą chłopaka, siedzącego na stole, tak, że ten zaskoczony stracił równowagę i upadł.

— On nie jest moim klientem! Zabierajcie swoje brudne łapska od niego! — mruknął, łapiąc młodzieńca, który do tej pory trzymał rudowłosego, za tył koszuli i pociągnął gwałtownie w górę. Chłopak uniósł wysoko ręce jakby w geście obrony i zaśmiał się nerwowo, błagając w myślach, żeby nie dostać lania jak jego kolega.

— Już, już. Spokojnie, i-idziemy już s-sobie — wydukał szybko. Tamura zmierzył go pogardliwym spojrzeniem, a potem odepchnął na bok i obserwował, jak cała trójka (właściwie to dwójka, bo trzeciego musieli zbierać z podłogi) ucieka z sali.

— Hej, brzyda... — zaczął Tamura, ale urwał, zanim zdążył skończyć zdanie i uderzył się otwartą dłonią w czoło, przeklinając w myślach swoją głupotę.

— Dziękuję — powiedział cicho Yaguchi. Niebiesko-włosy uśmiechnął się delikatnie i kucnął przy chłopaku, oczywiście czując już wypieki na twarzy.

— Drobiazg, przechodziłem akurat... Zrobili ci coś?

— Nie, chyba wszystko gra — odparł Yacchan, a potem poprawił gumkę przy jednym ze swoich kucyków i wskazał brodą na jedną z ławek, gdzie leżał niebieski sweter. — To twoje?

— Ach, tak. Właśnie po to przyszedłem — odparł Tamura. Yaguchi nie zrobił zdegustowanej miny, mimo że już się domyślał, co musiał robić w tej sali Yui, że zostawił swoje ubranie, ale nieświadomie otaksował go wzrokiem, zatrzymując się na dziwnie odstającej koszuli.

— Źle zapiąłeś guziki — zaśmiał się Yacchan i z jeszcze większym rozbawieniem obserwował, jak Tamura ogląda się nerwowo i jeszcze bardziej czerwieni. Przysunął się do starszego kolegi, żeby mu pomóc, bo ten teraz dziko szarpał się z nieustępliwym materiałem.

— Pokaż to — powiedział rudowłosy, a potem odtrącił ręce wyższego i odpiął źle zapięty guzik, żeby przypiąć go ponownie, ale tym razem już do dobrego oczka. Sam zarumienił się lekko, czując na swojej twarzy wzrok Tamury. — G-gotowe! — powiedział, uśmiechając się promiennie i unosząc wzrok znad ubrania, prosto w szeroko otwarte, zapatrzone w niego niebieskie oczy.

— D-dzięki — odparł wyższy, a potem odruchowo zerknął na ubranie, przez co włosy opadły mu na twarz. Yacchan przechylił trochę głowę, a potem odgarnął kilka kosmyków za ucho chłopaka, tak aby odsłonić konkretny kawałek szyi.

— Wypadek przy pracy? — zapytał, przyglądając się zaczerwienionemu miejscu. — Nie powinieneś dawać się tak oznaczać wszystkim na prawo i lewo — dodał puszczając pochwycone włosy.

Tamura ponownie zerknął na niego, tym razem jeszcze bardziej spięty, że to akurat Yacchan musiał zobaczyć na nim malinki. Niby wszyscy wiedzieli, że jest puszczalski, ale kiedy chodziło o Yaguchiego to zaczynał mu ten fakt przeszkadzać.

— Och! T-tak masz rację, w-wypadek — powiedział szybko, uśmiechając się nerwowo. Yacchan też uniósł kąciki ust do góry, ale wyglądał przy tym smętnie, co było jak kubeł zimnej wody dla Yuiego i kiedy tylko zobaczył, że rudowłosy chce się od niego odsunąć, złapał go za rękę. — C-chciałbyś ze mną gdzieś pójść? — zapytał, a potem widząc lekko zdezorientowaną minę drugiego, dodał: — Nie na seks. Na kawę albo żeby coś zjeść.

— R-randka z tobą?

— Jeśli tak to ujmujesz, to tak, randka. Albo odwdzięczenie się za pomoc z tymi kolesiami — odparł Tamura, próbując złapać Yacchana na swój najlepszy uśmiech, ale za bardzo się przy nim stresował. I tak był pod wrażeniem, że nie palnął jeszcze jakiejś totalnej głupoty.

Zebrał się z podłogi i pomógł wstać Yacchanowi, przy czym kiedy chłopak stanął na obie nogi, zrobił krzywą minę i mimowolnie podparł się ręką o bark Tamury. Wyższy zmarszczył ze zmartwieniem brwi.

— W porządku? Zaprowadzę cię do pielęgniarki, mogłeś coś sobie zrobić podczas upadku — powiedział.

— N-nie trzeba. Odpuszczę sobie dzisiaj trening i do jutra będzie dobrze — odparł niższy, a potem zabrał swoje ręce Yuiemu i sięgnął po niebieski sweter, chcąc podać go właścicielowi. — Z-zastanowię się jeszcze nad randką — powiedział, odgarniając niepewnie kosmyki włosów ze swojego zaczerwienionego policzka.

— TAK! Z-znaczy... cieszę się! Odprowadzę cię, tak dla bezpieczeństwa — dodał, a kiedy niższy skinął głową na znak zgody i uśmiechnął się uroczo, Tamura poczuł jak zalewa go fala ciepła, kumulując się na twarzy, karku i policzkach. W końcu mu się udało!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro