Rozdział 31 - Nic nie jest w porządku

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lauren Pov

Siedzę w biurze, całkowicie skupiając się na pracy i nadrabiając ostatnie zaległości. Od mojej kłótni z Camilą minął tydzień, podczas którego praktycznie w ogóle się do siebie nie odzywałyśmy, albo raczej to ja starałam się ją unikać na każdym kroku. Cabello tamtego dnia spakowała się i wyszła zostawiając małą karteczkę z wiadomością, która przeczytałam już chyba z tysiąc razy.

" Przepraszam, że tak wyszło. Myślę, że idealnym opisem tego jak się czuję przy Tobie, jest moja piosenka, która śpiewałaś w radiu, kiedy jechałyśmy z lotniska. Czuję się teraz jak totalna idiotka, ale jeśli tylko chcesz, zawsze będę tutaj, czy gdziekolwiek indziej dla Ciebie. Wiedz, że nie chcę żeby to wszystko się tak kończyło, jeszcze zanim tak naprawdę się zaczęło" ~ C

Mimo że trochę czasu minęło od tamtego dnia, to nadal nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Całą tą kłótnie, przyjazd jej rodziców i wiadomość z karteczki analizuje co chwila na nowo, ale jedyne co to wywołuje, to jeszcze większą flustracje. Camila miała prawo się na mnie wkurzyć po mojej odpowiedzi, ale nie musiała od razu dorabiać do tego wszystkiego całej historii. Chciała szczerą odpowiedz to ją dostała, ale jak widać szczerość nie zawsze wystarcza.

- Hej, przyszłam przypomnieć ci o dokumentach na jutro. - mówi Normani, wchodząc do biura i brutalnie przerywając mi rozmyślanie nad ostatnim tygodniem.

- Właściwie to wszystkie są już przygotowane. - stwierdzam, blado się uśmiechając, podczas gdy Kordei zajmuję miejsce na przeciwko mnie. - Leżą tuż przed tobą.

- Boże, dziewczyno połowa z nich jest potrzebna dopiero na za tydzień. - komentuję, lustrując pokaźny stos papierów.

- Wiem, ale wolałam mieć już to z głowy. - odpowiadam, sprawnie unikając jej wzroku.

- Chodzi o Camilę? - pyta po chwili, przysuwając się bliżej.

- Ostatnio miałam sporo zaległości, więc teraz po prostu staram się to jakoś nadrobić. - unikam odpowiedzi, przesuwając kolejny stos papierów na krawędź biurka, co jest równoznaczne z tym, że są już gotowe.

- Lauren...

- Tak?

- Nie udawaj głupiej. Przecież widzę, że coś się dzieje - mówi, uważnie mi się przyglądając. - Zawsze tyle pracujesz, kiedy chcesz przestać o czymś myśleć.

- Pokłóciłam się z nią. - odpowiadam, jednak wiedząc, że dla Kordei nie będzie to wystarczająca odpowiedź dodaje. - Chciała wiedzieć co będzie z nami po remoncie. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie wiem, więc zaczęła mi zarzucać, że pewnie zawsze robię nadzieję swoim klientom, po czym jakby nigdy nic odchodzę.

- Lauren... można zarzucić ci naprawdę dużo rzeczy, ale jeśli chodzi o profesjonalizm i odpowiednie zachowanie w stosunku do klienta, nie znam bardziej obowiązkowego i przestrzegającego granic człowieka. - mówi, przez co przenoszę swój wzrok na nią.

- A jednak przekroczyłam tą granicę. Ten jeden jedyny raz złamałam swoje zasady i proszę co z tego wynikło.

- Sporo pozytywnych rzeczy. - stwierdza lekko się uśmiechając, na co spuszczam wzrok i nerwowo oblizuje usta.

- Miałaś rację. Trzeba się było tego nie podejmować, albo dać ten projekt do zrobienia komuś innemu. Mogłam cię wtedy posłuchać, ale jak zwykle chciałam udowodnić, że poradzę sobie z tym wszystkim sama i nie potrzebuje niczyich rad. Odkąd tylko zauważyłam ją na korytarzu, byłam zgubiona, chociaż tak naprawdę jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy. Pozwoliłam przejąć kontrolę emocją, które nigdy nie powinny mieć miejsca.

- Wcale nie miałam racji. Zdawałam sobie sprawę z tego jak to może się skończyć, jednak ostatecznie cieszę się, że mnie nie posłuchałaś. - odpowiada, przez co marszczę brwi w geście zdziwienia. - Od dawna się tak nie cieszyłaś na samą wzmiankę o jakiejś osobie, zaczęłaś więcej czasu spędzać w domu i ograniczyłaś wyjścia do klubu. Mimo iż się na ciebie wkurzałam, wiedziałam że taka odskocznia jest ci potrzebna i wyjdzie ci to na dobre. I kiedy już zaczęłam cieszyć się tym, że o wiele częściej się uśmiechasz, ty znowu zaszywasz się w swoim biurze, pracując za trzech i zaniedbując siebie.

- To i tak nigdy nie miało, i nie będzie miało prawa wyjść. Nie ze mną. - stwierdzam, odchylając się niebezpiecznie do tyłu i obserwując poddenerwowaną minę Kordei.

- Za to z pewnością ci wyjdzie jak wciąż będziesz wmawiać sobie te głupoty i siedzieć dwadzieścia cztery godziny w biurze. - mówi dość ostro, przez co przechylam się z powrotem i ciężko wzdycham.

- Dobrze wiesz, że...

- Wiem. Ale chcę żebyś była szczęśliwa. Chcę znów zobaczyć dziewczynę, którą poznałam w liceum i która potrafiła cieszyć się życiem. Chcę znów móc śmiać się z twoich kiepskich żartów i cieszyć się twoim szczęściem, zamiast zbierać cię z zaplecza w klubie albo dostawać telefony o twoich pijackich wybrykach w Blue Lagoon. - przerywa mi, czym mnie zaskakuję. - Wiem, że masz do siebie żal, ale czy nie pora aby w końcu ruszyć dalej?

- Doskonale wiesz, że tamta dziewczyna już nigdy nie wróci. Poza tym to wszystko nie jest takie łatwe.

- Ale z pewnością łatwiejsze niż ci się wydaję. Choć raz, przemyśl to wszystko nie tylko głową, ale też skonsultuj to z sercem. Twój zdrowy rozsądek już za długo zdusza w zarodku wszystkie uczucia, które sprawiają że mogłabyś być szczęśliwa, a które ty uważasz za potencjalne zagrożenie.

- Normani...

- Po prostu to zrób. Jakąkolwiek decyzję podejmiesz, będę przy tobie, jak zawsze. - mówi, wstając z krzesła i patrząc na mnie z troską.

- Wiem. - odpowiadam, na co Kordei lekko się uśmiecha i idzie w stronę wyjścia. - I Normani... dziękuję.

- Przemyśl to i daj sobie szansę. - mówi, po czym jakby nie słyszała tego co do niej mówię, wychodzi z biura.

Parkuje przed dobrze znanym mi podjazdem i przekręcam kluczyk w stacyjce, jednocześnie opierając się o zagłówek fotela. Wkładam papierosa między wargi i odpalam go, zaciągając się dymem, który momentalnie sprawia, że się uspokajam. Chwila odpoczynku, mała kontrola prac, a później znowu do biura. Cóż, przynajmniej teraz będę miała względny spokój.

Wypuszczam kłąb dymu wewnątrz samochodu, przez co widok przede mną momentalnie znika i zamienia się w siwy kłąb. Pewnie teraz jeszcze bardziej będę śmierdzieć papierosami, ale nie dbam o to. Pracownicy i tak nie zwrócą mi uwagi, bo część z nich i tak pali, a reszta już zdążyła się przyzwyczaić. Jeszcze tylko szklanka whisky i czułabym się jak w domu.

Wzdycham ciężko, ostatni raz się zaciągając i wychodzę z samochodu, wyrzucając pozostałość papierosa i wkładając ręce do kieszeni. Sama nawet nie wiem, czy mam ochotę tu być, ale praca jest pracą. Nadal mam w głowie słowa Normani, jednak wiem, że wcale nie będzie tak łatwo się do nich dostosować. Zawsze do podjęcia decyzji potrzebuje czasu. Czasu, którego miałam dosyć przez ostatni tydzień, ale wolałam zagłuszać wszystkie myśli i ciężko pracować.

- Dzień dobry pani prezes. Czyżby kolejna kontrola? - wita się mężczyzna w średnim wieku z równo przystrzyżonym wąsem.

- Oczywiście, że tak. Już zdążyłam zapomnieć jak pachną świeżo pomalowane wnętrza. - odzywam się, unosząc lekko kącik ust.

- W takim razie trzeba nas częściej odwiedzać. - śmieje się mężczyzna, na co też się uśmiecham.

- Chciałabym, ale obowiązki nie zawsze pozwalają. - mówi, na co ten potakuje ze zrozumieniem.

- Może oprowadzić panią po domu? - pyta, na co kręcę głową.

- Poradzę sobie. Powiedz tylko, czy wszystko jest zgodnie z terminem?

- Nawet jesteśmy jeden dzień do przodu, więc w takim tempie wszystko możemy skończyć kilka dni wcześniej. - odpowiada, przez co czuję dziwny niepokój na to, że będę musiała spotkać się z Camilą o wiele szybciej niż planowałam.

- Cóż, w takim razie chyba będę zobowiązana wypłacić wam jakąś nagrodę. - stwierdzam, przez co oczy mężczyzny aż się zaświeciły z radości.

- Jeśli to nie byłby problem, to z chęcią przyjąłbym jakieś dodatkowe wynagrodzenie, podobnie jak moi koledzy.

- Zobaczę co da się zrobić. - odpowiadam uśmiechając się, po czym kieruję się w stronę domu. Kiedy przekraczam próg praktycznie od razu uderza mnie zapach farby i drobny pyłek unoszący się w powietrzu, który świadczy o tym, że prace idą pełną parą.

- Dzień dobry panie i panowie. - witam się z pracownikami, wchodząc do pomieszczenia, w którym docelowo ma być salon. Każdy z nich automatycznie odwraca się w moją stronę, odpowiadając mi tym samym, a po ich zachowaniu mogę wnioskować, że są zaskoczeni moją obecnością. - Czas na małą przerwę. Chciałbym obejrzeć postępy.

Na ich reakcje nie muszę długo czekać, bo każdy po chwili odkłada narzędzia i wychodzi z pomieszczenia, uśmiechając się do mnie, jakby dzięki temu mieli dostać podwyżkę. Zawsze to samo.

Kiedy wiem, że jestem już sama, podchodzę bliżej ściany i sprawdzam jej powierzchnię, kierując wzrok na kominek, który ma już odświeżoną cegłę. Wyobrażam sobie jak Camila siedzi na kanapie, która będzie na przeciwko i przykryta kocem popija herbatę, wpatrując się w tańczący wewnątrz kominka płomień. Wokół niej jest pełno notatek, a na głowie ma słuchawki, na których słucha ulubionych piosenek. Cóż, już niedługo nie będzie to tylko moje wyobrażenie, ale rzeczywistość. Rzeczywistość, którą chciałbym zobaczyć, ale nie koniecznie będzie mi dane.

Przechodzę dalej do kuchni i przejeżdżam ręką po świeżo zamontowanym marmurowym blacie. A jeszcze tydzień temu Camila nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Ciekawe co będzie robić sama w tym wielkim domu? Podobnie jak ja stanie się pracoholiczką, czy szybko znajdzie jakiegoś współlokatora?

Cholera zamiast zająć się tym co powinnam, rozmyślam o niej, w jej własnym domu. Jakby nie było na to lepszego miejsca. Doskonale wiem, że wszystko i tak będzie zrobione perfekcyjnie, więc po cholerę tu przyjeżdżam. Żeby siebie przekonać, udowodnić coś? Po co tu w ogóle marnuje czas?

Momentalnie odwracam się na pięcie i przechodzę do salonu, zła na samą siebie, że ta kobieta znowu bezkarnie wkradła się do mojego umysłu. Kiedy wchodzę na korytarz, moje ciało niespodziewanie uderza o drugie, przez co z impetem upadam na ziemię. Zanim zdążę zarejestrować co się właściwie stało przede mną pojawia się znajoma twarz i para czekoladowych oczu, patrząca na mnie z niepokojem. Czy ona naprawdę musiała się tu zmaterializować w tym momencie?

- Wszystko w porządku? - pyta po chwili, kucając obok mnie i kładąc rękę na moje ramię.

- Nic nie jest w porządku. - odpowiadam, przez co dziewczyna przygryza nerwowo wargę i podaje mi rękę, którą ja ignoruje. - Ale jeśli pytasz, czy nic mi nie jest, to jak widać, jeszcze żyje.

- Przepraszam. - patrzy na mnie ze smutkiem, podczas gdy ja podnoszę się z podłogi.

- To tylko kolejne stłuczenie do kolekcji, więc jakoś przeżyje. - stwierdzam, strzepując kurz ze spodni.

- Nie chodzi mi tylko o to. - mówi po chwili, przez co przerywam swoją czynność.

- Wiesz, nie spodziewałam się ciebie tutaj. - ignoruje to co powiedziała, prostując się i przyglądając jej sylwetce.

- Ani ja ciebie. Ale jak widać ten dom w jakiś sposób przyciąga nas obie. -komentuje, na co tylko krzyżuje ręce, opierając się o ścianę.

- Albo też rozdziela. Wszystko zależy od punktu widzenia. - stwierdzam, patrząc na jej idealne dopasowanie ubranie.

- To nie miało tak być. Niepotrzebnie w ogóle zadawałam ci wtedy to pytanie. Przecież było dobrze tak, jak było. I do tego jeszcze przyjazd moich rodziców... to nie tak miało być. - mówi, przez co unoszę z rozbawienia kącik ust. Przez tyle lat, jeszcze nie nauczyła się, że nic nie wychodzi tak, jakbyśmy sobie tego życzyli?

- Było dobrze, dopóki nie postanowiłaś mieć do mnie pretensji. - stwierdzam, patrząc na jej szkliste oczy. Przez chwilę chcę coś jeszcze dodać, ale ostatecznie rezygnuje, nie chcąc doprowadzić ją do łez.

- Nie powinnam była tak mówić. Przepraszam cię za to. - mówi, podchodząc bliżej i obejmując mój policzek.

- Wiesz, że moja odpowiedź na twoje pytanie jest wciąż taka sama?

- Wiem, ale chciałbym... nie chcę... nie chcę kończyć tego wszystkiego...nie teraz... zanim tak naprawdę to wszystko...

- To wszystko się zaczęło. - kończę za nią, przez co przez chwilę patrzymy sobie w oczy. - Wiem. Czytałam twój liścik.

- Wiesz, ten tydzień bez ani jednego słowa od ciebie, był trudny. - mówi, po czym zabiera swoją dłoń i spuszcza głowę.

- U mnie był pracowity. I to nawet bardzo.

- Znowu mało spałaś? - pyta z troską, a ja nadal analizuję to co powiedziała mi dzisiaj Normani.

- To nie istotne.

- Owszem, nawet bardzo istotne. Nie chcę, żebyś...

- Nic mi nie będzie. To mój normalny tryb życia. - przerywam jej, odpychając się od ściany. - Wiesz, że aż do oddania domu, nie musisz tu przychodzić?

- Wiem, ale chcę widzieć jak się to wszystko zmienia. - odpowiada, a ja wychodzę z pomieszczenia.

- Marnujesz tylko swój czas. - stwierdzam, idąc przez korytarz w stronę wyjścia.

- Tak samo jak i ty. - mówi, przez co zatrzymuje się w połowie drogi.

- To jest mój pieprzony obowiązek Camila. - obracam się w jej stronę, mrużąc z poirytowania oczy. - Obiecałam, że zajmę się tym osobiście, więc to robię. Wykonuję swoją pracę. I ty też powinnaś.

- Ale...

- Do zobaczenia za kilka tygodni. - przerywam jej, dając do zrozumienia, że kończę rozmowę, po czym wychodzę z domu. Nawet nie odwracając się za sobą, wsiadam do samochodu, zauważając tuż obok czerwonego Jaguara Cabello, po czym odjeżdżam z piskiem obok. Kątem oka widzę jak Camila stoi przed drzwiami, jednak ja tylko przyśpieszam i po chwili wyjeżdżam na główną drogę. Nie ma nawet takiej opcji, żebym wróciła teraz do biura. To nie skończyłoby się dobrze. Zaciskam jeszcze mocniej palce na kierownicy, i już wiem, że chyba pora odwiedzieć kilku dobrych znajomych.

Wchodzę do Blue Lagoon pewnym krokiem, z zadowoleniem zauważając, że ludzi jest tu dzisiaj jak na lekarstwo. Cóż się dziwić. Jest środek tygodnia, i każdy normalny człowiek siedzi teraz w pracy, albo po niej odpoczywa. No właśnie. Tylko ja szczerze się na samą myśl o szkockiej, chcąc na chwilę zostawić wszystkie problemy na zewnątrz tego budynku.

- No proszę, proszę któż to do nas wrócił. - odzywa się Jade, kiedy tylko podchodzę bliżej baru.

- Michelle Morgado wróciła. - mówię, siadając na hokerze i głośno wypuszczając powietrze. - Podaj mi szkocką z lodem.

- Ciężki dzień w pracy? - pyta, patrząc na mój ubiór i podając mi alkohol.

- Coś w tym stylu. - odpowiadam, opróżniając na raz połowę szklanki.

- Wiesz, nieźle mnie wystraszyłaś po ostatniej akcji. - mówi po chwili barmanka, wycierając kieliszek.

- Mogłam zamówić wtedy taksówkę. Byłoby mniej problemu. - stwierdzam, biorąc łyk alkoholu.

- Daj spokój, każdy ma jakiś gorszy moment. Poza tym jakby nie patrzeć jesteś współwłaścicielem.

- A jak tam Lucy? - pytam, nie widząc nigdzie brunetki.

- Po jednym dniu jej przeszło, chociaż dawno nie widziałam jej takiej złej. - odpowiada, na co ściskam mocniej szklankę. Idiotka ze mnie.

- Na jej miejscu też bym się wkurzyła. - stwierdzam, opróżniając do końca szklankę i prosząc o kolejną.

- Na czyim miejscu byś się tak wkurzyła? - zadaję pytanie brunetka siadająca obok mnie.

- Na twoim, Lucy. - odpowiadam, odwracając się w jej stronę. - Głupio wyszło.

- Dlatego dzisiaj wszystkie drinki zamawiam na twój koszt. - puszcza mi oczko, zadziornie się uśmiechając. - Dwa razy Martini poproszę.

- Nie masz czasem za dobrze? - pyta z rozbawieniem Jade, podając jej zamówienie.

- Wezmę za Ciebie zmianę w następnym tygodniu i wtedy to tobie Lauren postawi drinki. - stwierdza unosząc kącik ust i biorąc łyk alkoholu patrząc wprost na mnie.

- Mówiłam ci, że...

- Daj spokój, prawie nikogo tu nie ma.

- Cóż, ja piszę się na taki układ. - odpowiada baramanka.

- Więc chyba nie mam wyboru. - mówię, popijając szkocką.

- Zawsze jest jakiś wybór. - stwierdza jakby od niechcenia Lucy, przez co unoszę jedną brew. Mam wrażenie, że wcale nie chodzi jej tylko o tą sytuację, ale postanawiam nie ciągnąć dalej tematu. - Więc co tym razem Laur?

- Tym razem? - pytam, nie do końca wiedząc o co jej chodzi.

- Zawsze tu przychodzisz, kiedy masz jakiś problem, albo chcesz się na chwilę od wszystkiego odciąć. Więc co tym razem? - ponawia pytanie, a ja odwracam się w jej stronę, uważnie patrząc jej w oczy.

- Klientka mnie wkurzyła. Nic takiego. - odpowiadam, opróżniając szklankę.

- Skoro nic takiego, to choć. - mówi, wstając z hokera i wyciągając w moją stronę rękę.

- Ale...

- Nie ma żadnego ale. Chodź. - przerywa mi, podchodząc bliżej i chwytając moja dłoń. Patrzę na Jade, jednak ta tylko unosi kącik ust, spoglądając to ma mnie, to na brunetkę, więc rezygnuje z podjęcia jakiejkolwiek rozmowy i zaczynam iść za dziewczyną. Doskonale wiem dokąd mnie prowadzi i dobrze wiem co ma zamiar zrobić. Część mnie, chcę przerwać to już teraz, jednak dochodzę do wniosku, że mimo wszystko potrzebuje czyjejś bliskości. Kogoś kto wcale nie jest Camilą.

Lucy prowadzi mnie piętro wyżej, gdzie dostęp ma tylko część pracowników, Mike i ja. Jest tu dość przytulne biuro, nieużywany magazyn i dwa pokoje, gdzie do jednego z nich mam dostęp praktycznie na wyłączność.

- Dawno tu nie byłyśmy. - odzywa się Vives, otwierając drzwi i ciągnąć mnie za sobą do środka. - Zdążyłam dość mocno za tobą zatęsknić.

- Tak? - pytam, na co dziewczyna popycha mnie na łóżko.

- Yhmm. - mruczy, siadając na mnie okrakiem, i zadziornie uśmiechając.

- Jak bardzo? - pytam, na co dziewczyna pochyla się nade mną i zachłannie całuje. Biję się chwilę z myślami, jednak ostatecznie oddaje pocałunek, obejmując ją w talii. Kiedy kończy nam się powietrze, obydwie odsuwamy się od siebie, a ja podnoszę się na łokciu, żeby ją lepiej widzieć.

- Przepraszam za tamto na korytarzu. - odzywam się po chwili, na co brunetka unosi jedną brew.

- A od kiedy ty mnie za coś przepraszasz? - pyta, na co przygryzam wargę.

- Od teraz. Wtedy... przesadziłam.

- I to nawet bardzo. Wiesz, nie mam nic przeciwko jeśli jest trochę ostrzej, ale po tym przez tydzień bolały mnie usta, nie mówiąc o tym, że nie chciały się zagoić.

- Sama nie wiem co mnie wtedy napadło. - przyznaje, na co Lucy składa szybki pocałunek na moich wargach.

- Ja też nie wiem, ale teraz możesz to naprawić. - stwierdza, poprawiając się na moich udach.

- Tak po prostu? - pytam patrząc na nią uważnie.

- Tak po prostu. - odpowiada, ściągając bluzkę i przygryzając przy tym wargę. Mój wzrok automatycznie wędruje na jej czarny koronkowy stanik, co nie uchodzi uwadze Vives, która zadziornie się uśmiecha. Zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, dziewczyna namiętnie mnie całuje, zmuszając tym samym do tego abym się położyła. Moje ręce powoli wędrują w górę, zahaczając co chwila o zapięcie jej stanika, na co dziewczyna uśmiecha się wprost w moje usta i chwyta między zęby moją dolną wargę. Jej palce, zaczynają bawić się krawędzią mojej koszulki, jednocześnie muskając skórę na moim brzuchu. Kiedy czuję, jak bluzka unosi się coraz wyżej, zaczyna dochodzić do mnie to, co ja właściwie najlepszego robię. Praktycznie od razu chwytam ją za obie dłonie, czym zaskakuję dziewczynę. Nie mogę tego zrobić. Nie teraz, nie z nią. Już teraz czuję się podle, a co dopiero gdybym faktycznie to zrobiła. Co ja sobie wyobrażałam? Że prześpię się z Lucy i nagle wszystko magicznie się naprawi, a sprawa z Camilą natychmiast się rozwiąże? Że będę się czuć po tym lepiej? Naiwna ze mnie idiotka.

- Lauren, co się dzieje? - pyta zabierając ręce i podnosząc się do siadu.

- Też bym chciała wiedzieć. - wzdycham że zrezygnowaniem.

- Hej, wiesz że możesz mi powiedzieć. - mówi przejeżdżając dłońmi po całej długości mojego tułowia.

- Chyba po prostu... po prostu... nie mam ochoty. - stwierdzam, na co dziewczyna się uśmiecha.

- Trzeba było od razu mi powiedzieć. - mówi, na co przygryzam wewnętrzną część policzka. - Poza tym to do ciebie niepodobne, żeby...

- Wiem. - przyznaję. - Sama ostatnio siebie nie poznaję.

- Każdy ma czasem gorszy czas w swoim życiu. - stwierdza, kładąc się obok mnie.

- Ja mam chyba całe życie. - mówię ze zrezygnowaniem, obracając się w jej stronę.

- Nie mów, bo czasami zdarzą się jakieś fajne momenty. - odpowiada, składając krótki pocałunek na moich ustach. - Widzisz, na przykład takie momenty jak ten.

- Cóż, tutaj akurat nie mogę zaprzeczyć. - uśmiecham się.

- No widzisz. - odwzajemnia uśmiech. - A teraz chodź tu.

- Wiesz, chyba nigdy tego nie robiłyśmy. - mówię, kładąc głowę na jej półnagi brzuch.

- Czego konkretnie? - pyta, głaszcząc moje włosy.

- Nigdy nie spędzałyśmy tak czasu. - odpowiadam bawiąc się swoimi palcami.

- Bo zawsze gdzieś się spieszyłaś, albo odsypiałaś. - stwierdza, a ja słyszę lekki zawód w jej głosie. - Jest to miła odmiana.

- Taki mam tryb życia. - mówię, oblizując usta.

- Wiem, zdążyłam się już przyzwyczaić. - czuję jak wzdycha. - Co nie znaczy, że się o ciebie nie martwię.

- Martwisz się o mnie? - pytam zdziwiona.

- Za każdym razem kiedy wychodzisz zastanawiam się z jakimi problemami wrócisz tym razem, i czy w ogóle będzie ten następny raz. Czy wróciłaś bezpiecznie do domu. - odpowiada, na co odwracam się w jej stronę i podnoszę, patrząc jej w oczy. - To, że łączy nas głównie seks, nie znaczy że się nie martwię i się nie przywiązuje.

- Wiesz, nie sądziłam że...

- Ja też nie. - przerywa mi, a w jej oczach jest coś czego nie mogę rozczytać. - Ale jednak tu leżymy rozmawiając ze sobą i zależy nam na tym co nas łączy. Gdyby tak nie było, nie przepraszała byś mnie, a mnie by tu nie było.

- Kim my jesteśmy Lucy? - pytam po chwili, jakby sama siebie, analizując wszystko to, co przed chwilą powiedziała.

- Sobą. - odpowiada uśmiechając się i gładząc mój policzek. - Zawsze jesteśmy sobą.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Za tydzień do szkoły 😑 jak się z tym czujecie? Albo może nie chodzicie do szkoły i jeszcze macie wakacje jako studenci lub chodzicie do pracy🤔
Ja od września idę do nowej szkoły (ale nie do pierwszej klasy, tylko do drugiej, bo się przeniosłam) i zastanawiam się jak to będzie, praktycznie nikogo tam nie znając. Jakieś praktyczne rady, wskazówki?

W każdym razie, mam nadzieję że rozdział się Wam podobał, mimo że wszystko znowu się pokomplikowało🙈

Do napisania📝

🌈☕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro