Rozdział 38 - „K" jak kłopoty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lauren Pov

Na przeciwko mnie siedzi Normani z poważną i niezadowoloną miną, a ja jakby nigdy nic piję kawę stwierdzając, że jej rysy twarzy chyba ostatnio się wyostrzyły. Co też Dinah robi z tą dziewczyną?

  - Hej, słuchasz ty mnie w ogóle? - pyta zirytowana, a ja łapię z nią kontakt wzrokowy.

  - Nie. Możesz powtórzyć?

  - Serio Lauren? - pyta, jednak widząc, że nie żartuję, głośno wzdycha. - Mówiłam o tym, że Lucy tutaj, nie jest dobrym pomysłem, tym bardziej że jesteś z Camilą.

  - Wiem.

  - Camila chociaż o tym wie?

  - Że Lucy tu pracuje, tak. Że łączy nas przyjaźń z korzyściami, nie.

  - Po prostu świetnie. Jak chcesz to zawalić, to to jest właśnie idealna droga do tego. - prycha, krzyżując ręce na piersi.

  - Spokojnie, przecież nic się nie wydarzy. Rączki mam przy sobie. - stwierdzam głupio się uśmiechając.

  - Jasne a ja jestem świętą. Weź nie pierdol głupot i zrób z tym porządek.

  - To tak nie działa.

  - To daj jej kasę i tyle. - wzrusza ramionami.

  - Myślisz, że nie chciałam? Od razu jej to zaproponowałam i wyszło na to, że traktuję ją jak dziwkę.

  - Bo tak jest.

  - Nie pomagasz Normani. - mówię, opierając ręce o blat biurka i masując sobie skronie. Cała sytuacja w którą się wplątałam jest trudna, ale nie bez wyjścia.

  - Bo cię uświadamiam dziewczyno. Za chwilę zrobi się tu niezły bajzel i to ty będziesz musiała go posprzątać. - stwierdza, stukając palcami o swoje ramię.

  - Jestem jej to winna. Poza tym wiesz, że od dawna namawiałam ją do tego.  - mówię, patrząc na swoje dłonie.

  - Owszem jesteś. I to nawet więcej niż to. Ale namawianie ją do pracy tutaj, to nie był twój najmądrzejszy pomysł. - stwierdza wzdychając.

  - Wiem.

  - Gdyby tu pracowała wcześniej, nawet nie musiałabyś fatygować się do klubu, żeby sobie poużywac.

  - To też wiem Normani. Ale jeśli myślisz, że tylko to bym tu robiła, to grubo się myślisz.

  - Więc co chcesz z tym zrobić? - pyta, a ja dopijam do końca kawę. Kordei ma dużo racji, ale nie mogę jej nie pomóc. To byłoby podłe z mojej strony.

  - Nie zwolnię jej. Pracuje tu przecież dopiero kilka dni. - odpowiadam, przygryzając wewnętrzną część policzka.

  - Ale możesz zrobić to wcześniej i zapłacić jej normalnie, nawet z jakimś bonusem. Pomyśl o tym. - mówi uśmiechając się pokrzepiająco. Myślałam o tym i to już nie raz. Prawda jest taka, że chcę tego a jednocześnie nie. Przywiązanie robi z człowiekiem naprawdę dziwne rzeczy.

  - Co prawda myślałam już o tym, ale jeszcze muszę to rozważyć. - stwierdzam, poprawiając przy tym włosy. - Wiesz że już raz twoje przypuszczenia były błędne?

  - Tak, ten jeden jedyny raz. Ale to zupełnie inna sytuacja. Znam Lucy i znam ciebie i doskonale wiem, że to nie jest najlepsze połączenie. Obydwie jesteście jak tykająca bomba.

  - Ej no nie przesadzajmy. - wykrzywiam kącik ust w geście niezadowolenia.

  - Nie przesadzam, tylko cię ostrzegam. - mówi, wypuszczając głośno powietrze. - Pomyśl nad tym wszystkim.

  - Tak zrobię. - odpowiadam, a Kordei wstaję i wychodzi, zostawiając mnie z kłębiącymi się myślami.

Nie mija nawet godzina, a w moim biurze pojawia się Lucy w zadziwiająco dobrym humorze. Jeszcze nie zdążyłam przemyśleć tego, co powiedziała mi Normani, a obiekt zapewne moich przyszłych problemów, siedzi sobie przede mną jakby nigdy nic. Cudownie.

  - Jak Ci się podoba praca? - pytam, chociaż wcale nie mam ochoty z nią o tym rozmawiać.

  - Jest w porządku. W układaniu dokumentów nie ma nic ekscytującego, ale i tak cieszę się, że tak szybko udało ci się coś dla mnie znaleźć. - odpowiada uśmiechając się.

  - Też się cieszę, że mogłam ci pomóc. Gdybyś powiedziała mi o tym wcześniej, może dałabym radę dać ci bardziej adekwatną pracę. - stwierdzam, a dziewczyna wstaję z krzesła i powoli do mnie podchodzi.

  - Ta praca jest w porządku. Z resztą mogę robić coś bardziej ekscytującego tutaj. - zniża głos, stając za moim fotelem.

  - Tak? - pytam, a dziewczyna kładzie dłonie na moje ramiona.

  - Yhmm. - mruczy mi do ucha, po czym przygryza jego płatek. - Wiesz, jesteś strasznie spięta.

  - Stres robi swoje. - przyznaję, a Vives zaczyna delikatnie masować moje ramiona.

  - Myślę, że mogłabym coś na to poradzić. - mówi, zjeżdżając dłońmi w dół i kładąc je na moim brzuchu.

  - Myślisz?

  - Yhmm. - mruczy zabierając dłonie, a ja czuję chłód w miejscu gdzie przed chwilą były.

  - Lauren Michelle Jauregui Morgado. - słyszę charakterystyczny głos a wszystkie moje mięśnie automatycznie się napinają. Co ona tu robi? - Możesz mi wytłumaczyć dlaczego nikt stąd nie wie, że jestem twoją narzeczoną?

  - Bo nią nie jesteś i nigdy nie będziesz Kate. - odpowiadam patrząc na nią z obojętnością.

  - Tobie chyba naprawdę stało się coś z pamięcią. - mówi podchodząc bliżej, jednak ja odwracam wzrok.

  - I właśnie tak Lucy musisz to zrobić w tym programie. - mówię do Vives, mając nadzieję, że zrozumie o co mi chodzi.

  - Dziękuję, już teraz wszystko wiem. - odpowiada, delikatnie dotykając mojego ramienia w geście wsparcia i powoli opuszczając pomieszczenie. Co za wyrozumiała dziewczyna.

  - Kolejna do kolekcji? - pyta siadajcie na krześle i patrząc na mnie badawczo.

  - Nie rozumiem o co ci chodzi. - stwierdzam, udając że robię coś na komputerze.

  - Lauren patrz na mnie jak do ciebie mówię. - podnosi głos, patrząc na mnie ze złością. Po chwili przenoszę na nią wzrok i stwierdzam, że czas i uzależnienie wyjątkowo ją nie oszczędziły. Jej skóra jest bledsza niż zwykle, włosy są podniszczone, a oczy zmęczone. Przez chwilę nawet robi mi się jej żal, jednak od razu przypominam sobie to co zrobiła, i jak bardzo mnie to niszczyło. Poczucie żalu od razu znika.

  - Okej, czego chcesz? - pytam, krzyżując ręce na piersi. Dlaczego zawsze kiedy coś zdążę sobie ułożyć w życiu, ona nagle pojawia się próbuje wszystko przekreślić.

  - Ciebie. Czy to nie oczywiste? - stwierdza, a ja patrzę na nią jak na idiotkę. Mnie? Serio?

  - Mnie, czy moich pieniędzy? Z resztą nie ważne. I tak tego nie dostaniesz.

  - Było nam razem tak dobrze...

  - Człowiekowi pod wpływem zawsze jest dobrze. - odpowiadam obojętnie, a Kate wstaję, po czym opiera się o blat biurka.

  - Tęsknię za tobą... kochanie..

  - Kurwa, możesz tak do mnie nie mówić? - podnoszę głos patrząc na nią wściekle.

  - Niektóre rany nigdy się nie zagoją, prawda? - pyta triumfalnie się uśmiechając i podchodząc bliżej.

  - Są zbyt głębokie, żeby w jakikolwiek sposób mogły. - odpowiadam spuszczając wzrok. Cholera, ta kobieta zawsze wie, jak trafić w mój czuły punkt.

  - Nadal Cię to wszystko męczy? No proszę, idealna pani prezes, jednak ma uczucia. A już myślałam, że pod zbroją obojętności jest tylko pustka.

  - Zawsze je miałam. I doskonale o tym wiesz. - mówię, zaciskając szczękę. Ta rozmowa schodzi na zbyt niebezpieczny temat.

  - Nie prawda. Jedyne co znasz to bezwzględność, porządnie, które nazywasz miłością i wieczną wściekłość. I nawet nie próbuj zaprzeczać. To, że byłam na haju, nie znaczy że nic nie pamiętam z tego co się między nami działo. Wiesz, czasami aż mi jest szkoda...

  - Ani. Słowa. Więcej. - przerywam jej, stając tak, że między nami jest tylko kilkanaście centymetrów wolnej przestrzeni. - Jeszcze jedno takie zdanie i skończysz jak ostatnio.

  - Widzisz? Bezwzględna i wiecznie wściekła. - stwierdza uśmiechając się pogardliwie.

  - Po co tak naprawdę tu przyszłaś? - pytam, a dziewczyna zjeżdża wzrokiem na moje usta.

  - Chciałam dać Ci ostatnią szansę, ale widzę, że koncertowo ją zjebałaś, z resztą jak wszystko czego się tylko dotkniesz. - odpowiada podnosząc z powrotem wzrok i patrząc na mnie z żalem, ale jednocześnie satysfakcją. O co tu do cholery chodzi?

  - I tak bym ją odrzuciła. Nie jesteś jedyną z którą coś mnie łączy. - odpowiadam, na co Kate prycha.

  - Właśnie widziałam. Wszystkie lgną do ciebie jak ćmy do światła. Tylko wiesz co jest w tym najśmieszniejsze? Ty zdecydowanie nie jesteś światłem, ale bardziej ciemnością, która prędzej czy później je pogrąży. - stwierdza, a ja przez pierwsze kilka sekund nie wiem co odpowiedzieć.

  - O co Ci chodzi? Przecież...

  - Nawet nie zaczynaj. Zostawiłaś mnie wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowałam. Myślisz, że dlaczego wyglądam teraz tak jak wyglądam, co? - pyta podnosząc głos.

  - Proszę cię, to ty mnie zdradziłaś. - odpowiadam zaciskając usta w wąską linie.

  - Nie można zdradzić kogoś, kto nigdy cię nie kochał. - mówi, a jej oczy robią się szkliste. Kate zawsze starała się nie okazywać wobec mnie swoich słabości. Dlaczego robi to teraz? - Ten facet dał mi wtedy więcej bliskości niż ty przez ostatnie trzy miesiące.

  - Miałam ciężki okres w życiu. Ale to nie znaczy, że trzeba...

  - Ty zawsze masz ciężki okres w życiu, w ogóle całe twoje życie jest ciężkie. Wiedziałam o tym, ale powiedz mi ile można się użalać nad sobą?

  - To nie było użalanie się nad sobą tylko...

  - Wiem co to było. Co nie zmienia faktu, że nasza relacja i tak kręciła się wokół ciebie. Chciałam kogoś kto pomoże mi się ustatkować, tymczasem ty wpędziłaś mnie w jeszcze większe gówno. Teraz ty masz firmę, jesteś znana, a ja nie mam nic. Tylko skrzywione wspomnienia. - przerywa mi, a jej twarz robi się czerwona. - Wiesz co, współczuję twojej dziewczynie. Kompletnie nie wie na co się piszę.

  - Skąd ty...

  - Mam swoje źródła. I uwierz mi, karma wróci do ciebie w najmniej oczekiwanym momencie.

  - Czy ty mi grozisz?

  - Ostrzegam. - odpowiada, krzyżując ręce na piersi. - Przekaż swojej dziewczynie wyrazy mojego współczucia. Nawet nie wie z kim się zdaję.

  - Kate, wynoś się stąd. Natychmiast. - próbuje opanować głos, jednak nie do końca mi to wychodzi.

  - Spokojnie, jeszcze zdążysz przelecieć tamtą stażystkę. - mówi, uśmiechając się podle.

  - Ja w przeciwieństwie do ciebie nikogo nie zdradzam. - odpowiadam, jednak dziewczyna kręci tylko z politowaniem głową, po czym wychodzi. Chyba w tym momencie Lucy wcale nie jest moim największym zmartwieniem.

Głuchy odgłos uderzania, roznosi się po całym pomieszczeniu, tworząc z moim szybkim oddechem charakterystyczną mieszankę dźwięków, które tak dobrze znam. Moje dłonie i ramiona drżą z przeciążenia, jednak ja uparcie wykonuję te same ruchy, chcąc chociaż trochę dać upust swoim emocją. To wszystko zaczyna mnie przerastać. Po tak długim braku jakiegokolwiek kontaktu Kate zjawia się i zaczyna wszystko psuć, jednocześnie mi grożąc. Wywołuje wszystkie wspomnienia, które tak bardzo mnie ranią, i które są zakopane na samym dnie mojego umysłu, a które tak bardzo chciałabym wymazać. I choćby nie wiem jak nisko upadła ta kobieta, wiem że w tej kwestii ma cholerną rację. I to boli mnie najbardziej. Ale nie to jest w tym wszystkim najgorsze. Boję się, że Camila zostanie wciągnięta przez nią w jakąś intrygę, albo coś jej się przeze mnie stanie. A tego nigdy bym sobie nie wybaczyła.

Ostatni raz uderzam w worek treningowy, wiedząc że i tak nic już mi to nie da. Zdecydowanie potrzebuję czegoś innego. Idę do łazienki, gdzie opłukuje twarz zimną wodą, po czym nie patrząc w lustro idę do kuchni. Nie mam nawet ochoty na siebie patrzeć. Wybieram pierwszą z brzegu butelkę alkoholu, po czym wychodzę na taras, siadając na zimnych płytkach. Opieram się o ścianę domu, podnosząc drżącą dłonią gwint butelki do ust, i biorę duży łyk whisky, który od razu rozgrzewa mój przełyk. Jak bardzo trzeba być beznadziejnym, żeby kłótnia z osobą, która nic dla ciebie nie znaczy, tak bardzo wpłynęła na człowieka. A może to nie sama kłótnia, a wypowiedziane głośno słowa, które od tak dawna są gdzieś z tyłu mojej głowy? Prawda która została wypowiedziana na głos przez osobę, która dobrze cię zna?

Biorę drugi, a następnie kolejny i kolejny łyk alkoholu. Czuję jak moje myśli spowalniają, a ja jestem już w stanie funkcjonować sama ze sobą. W mojej głowie pojawia się irytująca myśl, albo raczej pytanie, które wciąż jest powtarzane w mojej świadomości. Dlaczego tak właściwie Camila chcę ze mną być? Czy gdyby znała mnie tak jak Kate, jej odpowiedź na moje pytanie nadal brzmiałaby tak samo? Po co wciągałam do mojego życia tak świetną dziewczynę?

Po moim policzku spływa łza, a ja przygryzam swoją wargę do krwi, aby powstrzymać jakoś przełamująca mnie słabość. Jestem na samym dnie, będąc jednocześnie na szczycie. Co za ironia losu. Spoglądam gdzieś w bok, biorąc kolejny łyk alkoholu i stwierdzam, że nie zasługuje na to co mam, i gdzie teraz jestem. Chyba czułabym większą sprawiedliwość, gdybym była teraz w tym samym miejscu co Kate. Wiedziałabym wtedy, że dostałam to, na co zasłużyłam.

W oddali, słyszę szybkie kroki, a następnie dźwięk otwieranych drzwi. Nie muszę się nawet odwracać, żeby wiedzieć kto to. Że też musi mnie oglądać w takim stanie.

  - Lauren do cholery, wydzwaniam do ciebie od godziny! Myślałam, że coś ci się stało i dlatego... - przerywa, stając na przeciwko mnie i zapewne zauważając mój stan. - Lo, co się dzieje?

  - Nic takiego. - wzruszam ramionami, a dziewczyna klęka obok mnie, uważnie mi się przyglądając.

  - Gdyby to nie było nic takiego, nie siedziała byś tu w sportowych rzeczach, pijąc whisky. - stwierdza, patrząc na mnie z troską. - Chodzi o pracę?

  - Nie. - odpowiadam krótko, pijąc alkohol, który po chwili Cabello wyrywa mi z ręki, odstawiając poza moim zasięgiem. Normalnie zaczęła bym się kłócić o to, żeby mi go oddała, ale nawet nie mam na to siły.

  - Coś z... Lucy? - pyta, dziwnie akcentując jej imię. Czyżby coś podejrzewała?

  - Nie. - zaprzeczam wypuszczając głośno powietrze.

  - Więc co się stało? - znowu zadaję pytanie, a ja wiem, że już nie ucieknę od odpowiedzi.

  - Kate była u mnie w biurze. - odpowiadam, na co Camila od razu poważnieje.

  - Słuchaj, cokolwiek ta kobieta od ciebie chce, i cokolwiek ci powiedziała, wcale nie ma racji. - mówi, obejmując mój policzek i zmuszając mnie do tego, żebym spojrzała jej w oczy.

  - Ona ma cholerną racje Camila. Może i jest ćpunką, ale jest też moją byłą dziewczyną, czy mi się to podoba czy nie. Zna mnie, i co do pewnych kwestii wcale się nie myli. - wzdycham, przekręcając głowę w bok.

  - Ona po prostu wie, gdzie uderzyć. Co nie znaczy, że ma rację. - stwierdza po chwili, po czym siada obok mnie, opierając się o zimną ścianę.

  - Hej, nie siadaj tu, bo się przeziębisz. - odwracam się, a dziewczyna tylko się uśmiecha.

  - Ty siedzisz tu znacznie dłużej. - zauważa, kładąc głowę na moje ramię.

  - Tak, ale bardziej od mojego zdrowia interesuję mnie twoje. Nie chcę żebyś...

  - Ciii. Nic mi nie będzie. - przerywa mi splatając nasze dłonie.

  - Ale...

  - Nic już nie mów. Cokolwiek powiedziała Kate, wiem że to nieprawda, i że wcale nie jesteś zdolna do tych wszystkich rzeczy. Ona po prostu chce, żebyś tak myślała i się tym zadręczała, ale wiesz co? Nie pozwolę ci na to, bo nie mogę patrzeć jak przez to cierpisz. - mówi, gładząc moją dłoń.

  - Camz, to wszystko nie jest wcale takie proste, nie mogę po prostu... - nie kończę, bo dziewczyna skutecznie mnie ucisza, całując moje usta. Przez chwilę próbuje się jej opierać, jednak ostatecznie odpuszczam i oddaję się przyjemności. Chciałabym, żeby Camila miała rację, ale doskonale wiem kim jestem. Takie nastawienie z pewnością nie zadziała, a odkładanie wszystkich problemów na później, wcale nie jest dobre. Ale żeby jej nie martwić, spróbuję chociaż udawać, że wszystko jest w porządku. W końcu czego nie robi się dla swojej dziewczyny?

🌈☕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro