Rozdział 49 - Wyznanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lauren Pov

Dokładnie i z uczuciem całuję niemal każdy skrawek ciała, znajdującego się pode mną. Camila od dłuższego czasu, wije się niespokojnie, szukając jeszcze bliższego kontaktu z naszymi nagimi ciałami. Uwielbiam widzieć ją w tym stanie. Posklejane od potu włosy, opadające niesfornie na czoło, nierówny szybki oddech, ciemniejsze tęczówki i lekko uchylone usta, z których co jakiś czas wydobywają się podniecające jęki.

- Zwolniłaś. - skarży się Cabello, kiedy lekko się unoszę. Jest tak cholernie niespokojna. Zdana na każdy mój ruch.

- Jeszcze chwila kochanie. - informuję ją, wchodząc w nią mocniej i zajmując się jej prawą piersią. Czuję jej palący wzrok, jednak nic z tym nie robię. Wiem, że nie zdarza mi się często używać tego słowa. Ale... kiedy czuję, że chcę coś powiedzieć, po prostu to robię. Czując, że dziewczyna bierze głębszy oddech, zapewne po to, żeby coś mi powiedzieć, przyśpieszam swoje ruchy, zgodnie z jej życzeniem, przez co Camz wygina się w niekontrolowany sposób. Mam wrażenie, że jej głośne jęki i westchnienia słuchać nawet na zewnątrz, jednak nie dbam o to, a nawet mi to odpowiada. Niech wiedzą, że jest jej ze mną dobrze.

- Cholera... Lauren... - sapie, kiedy rozszerzam jej uda i zniżam się, całując zewnętrzą część jej ud. Doskonale wiem, że za chwilę znajdzie się na skraju rozkoszy, co u mnie samej wywołuje przyjemny ucisk w podbrzuszu.

- Kurwa... - klnie, kiedy tylko mój język styka się z jej kobiecością, na co lekko się uśmiecham. Jej biodra, dopasowują się do mojego rytmu, a palce dziewczyny zaciskają się na moich ramionach, wywołując przy tym satysfakcjonujący ból. Ponownie przyspieszam swoje ruchy, pracując jeszcze mocniej językiem. Wiem, że jest już na skraju.

Moje palce również zwiększają tempo, przez co po kilku sekundach moja praca zostaje nagrodzona głośnym jękiem. Ciało Camili, opada bezwładnie na łóżko, a ja zwalniam, po czym delikatnie z niej wychodzę, kładąc się tuż obok i ciężko dysząc. Uwielbiam takie poranki.

- Musimy robić to zdecydowanie częściej. - odzywa się po dłuższej chwili Cabello, wciąż próbując unormować swój oddech.

- Zdecydowanie. Szczególnie przed pracą. - mówię, na co dziewczyna odwraca się w moją stronę i kładzie głowę na moim nagim brzuchu.

- Naprawdę musisz iść? Nie możesz sobie tak po prostu odpuścić? Albo bardzo się spóźnić? - pyta, malując niewidzialne kółka na moim ciele.

- Niestety Camz. Chociaż bardzo bym chciała kolejny raz posłuchać twoich słodkich jęków. - stwierdzam, przez co obrywam w ramię. - Ała! Za co to?

- Nie nabijaj się ze mnie. - mruczy, na co tylko się uśmiecham.

- Nie nabijam się. Nawet nie wiesz jak bardzo to na mnie działa. - przygryzam wargę, na co Camila składa krótki pocałunek na moich ustach.

- Tak? - pyta zadziornie, a ja gładzę jej plecy.

- Tak. I cholernie uzależnia. - przyznaję, na co Camz unosi kącik ust.

- Jestem twoim uzależnieniem?

- Największym z możliwych. Jesteś moim dealerem i narkotykiem w jednym. Niemożliwym do odstawienia. - stwierdzam, a na twarzy dziewczyny pojawia się szeroki uśmiech. Cholera, szkoda że nie mogę zostać tu z nią dłużej.

Wchodzę pewnym krokiem do firmy, witając się z obsługą tylko skinieniem głowy i kieruję się od razu do windy. Jeszcze przed przyjazdem tutaj, dostałam telefon od Normani, który znacznie zepsuł mój dobry humor. Podobno Lucy rano chciała ze mną porozmawiać, a sama jej postawa była dość poważna. Przez całą drogę próbowałam domyślić się o co może jej chodzić, ale bez żadnych rezultatów. Chociaż tyle dobrego, że Kordei mnie uprzedziła.

- Dzień dobry pani prezes. - wita się Jones, wchodząc do winy, która zatrzymuje się na jednym z pięter. Ma ze sobą jakiś plik papierów, który niebezpiecznie przechyla się na jedną stronę.

- Cześć Olivia. - odpowiadam, odwzajemniając jej śnieżnobiały uśmiech. - Nie powinnaś tyle dźwigać.

- Wiem, ale jest to potrzebne do tego nowego projektu i... - przerywa, kiedy w ostatnim momencie łapie spadające dokumenty. Przez chwilę patrzymy na siebie z bezruchu, jednak szybko przywołuję się do porządku i prostuję się, cały czas trzymając plik papierów. - Cholera, przepraszam. Myślałam, że dam radę zanieść je wszystkie, tym bardziej, że...

- Nic nie się nie stało. - przerywam jej, uśmiechając się uspokajająco. - Zaniosę je do twojego biura.

- Nie trzeba, przecież i tak już mi pani, dużo pomogła. - protestuję, a ja głupio się uśmiecham na zwrot którego użyła.

- Mimo wszystko i tak pomogę. Nie chcę, żeby ci się coś stało. - nalegam, na co dziewczyna potakuje ze zrezygnowaniem i przygryza lekko wargę.

- Inna szefowa raczej nie byłaby zadowolona z takiego obrotu sprawy i kazałaby mi samej sobie poradzić. - zauważa, na co unoszę kącik ust.

- Lubię ratować kobiety z opresji. - mówię, na co Olivia cicho się śmieje. - Ale faktycznie, następnym razem wyślij jednego z twoich ludzi i nie bierz wszystkiego na siebie. Kiedyś cię to zmęczy.

- Zapamiętam. - odpowiada, a w drzwiach windy staję jeden z pracowników wydziału Jones. No proszę, o wilku mowa.

- Właśnie miałem po ciebie iść. - odzywa się młody blondyn, a kiedy zauważa mnie stojąca obok, jego źrenice znacznie się rozszerzają. - Dzień dobry pani prezes.

- Dzień dobry. Na dobry początek zabierz od Olivii i ode mnie dokumenty, a później możesz jej potowarzyszyć w dalszej pracy. - stwierdzam, na co chłopak od razu do nas podchodzi i wykonuję moje polecenie. Nie mija chwila, a on już jest w połowie drogi do biura Jones.

- Cóż, wygląda na to, że jednak nie odprowadzę cię do biura. - zauważam na co dziewczyna lekko się uśmiecha.

- Może następnym razem się uda. Ale i tak dziękuję. - mówi, stając przodem do mnie i lekko się cofając.

- Nie ma za co. Do zobaczenia. - żegnam się, a drzwi od windy zaczynają się zamykać.

- Do zobaczenia. - odpowiada Olivia, po czym drzwi się zamykają. Coś czuję, że będę z nią współpracować częściej niż z jej poprzednikiem.

Kiedy tylko winda zatrzymuje się na moim piętrze, wychodzę z niej szybkim krokiem, kierując się w stronę swojego gabinetu.

- Lucy do mnie. - mówię głośno, przechodząc obok pomieszczenia w którym pracuje, nawet nie zwalniając przy tym kroku. Kątem oka widzę zdziwienie na jej twarzy, spowodowane moim władczym zachowaniem, ale nie dbam o to. Z akompaniamentem moich stukających szpilek, przechodzę przez cały korytarz, jednocześnie czując na sobie wzrok tak samo zdziwionych pracowników, po czym wchodzę do biura. Z przyzwyczajenia włączam ekspres do kawy w przylegającym do biura pomieszczeniu, i siadam za biurkiem przeglądając nowy plik papierów, leżący na samym środku.

- Cześć. - wita się Vives, wchodząc do środka.

- Dzień dobry. - odpowiadam ostro, na co Lucy robi minę zbitego psa. - Chciałaś ze mną porozmawiać.

- Tak, ale... to chyba nie jest najlepszy moment. - stwierdza, na co unoszę jedną brew.

- Słucham? - pytam, dając jej czas na odkręcenie tego co przed chwilą powiedziała.

- Jesteś zła. Nie chcę rozmawiać w ten sposób. Z resztą chyba nawet nie powinniśmy rozmawiać w pracy na ten temat, który chce poruszyć. - mówi, na co prycham.

- Więc o co to całe zamieszanie? - pytam, na co dziewczyna podchodzi bliżej. Korzystając z okazji, taksuję ją wzrokiem i zauważam, że jest bardziej zmęczona niż zwykle.

- Miałam chwilę słabości. Ale chyba mi przeszło.

- Chyba? - dopytuję, kiedy brunetka siada na przeciwko mnie.

- Tak. - odpowiada, a między nami zapada nieprzyjemna cisza. O co może chodzić? - Słuchaj, będę pracować do końca miesiąca. Nie potrzebuję więcej kasy.

- W porządku. Nie będę się upierać. - stwierdzam, na co Lucy spuszcza głowę. - To wszystko, co chciałaś mi powiedzieć?

- Tak. - odpowiada szybko. Zbyt szybko. Przyglądam jej się bliżej, zauważając podpuchnięte oczy i czarne worki pod oczami. Po chwili dziewczyna zaczyna bawić się nerwowo swoimi palcami, a ja domyślam się, że coś ją dręczy.

- Nie to chciałaś mi powiedzieć rano, prawda? - pytam, a Vives unosi głowę do góry i patrzy na mnie wzrokiem zranionego zwierzęcia. Co jest do cholery?

- Tak, ale to i tak nie ma teraz sensu. - odpowiada, wstając z krzesła.

- Czyżby? - pytam, kiedy Lucy idzie w stronę drzwi.

- Tak. Bez sensu. - szepcze, chwytając za klamkę. Doskonale wiem, że jeśli teraz pozwolę jej wyjść, nigdy nie dowiem się o co jej chodziło. W ostatniej chwili, blokuję drzwi, naciskając jeden z przycisków pod biurkiem. Dziewczyna długo szarpie za klamkę, jednak bezskutecznie. Podchodzę bliżej niej, i kiedy ta zrezygnowana odwraca się w moją stronę, dzielą nas od siebie centymetry.

- Co się dzieje Lucy? - pytam delikatniej niż zamierzałam. Dziewczyna patrzy przez chwilę wprost w moje oczy, po czym ciężko wzdycha. - Hm?

- Bo chodzi o to.. - zaczyna, a ja cofam się do tyłu, dając jej więcej przestrzeni osobistej i żeby przy okazji móc ją dokładnie widzieć. - Bo...

- Bo? - pytam, a dziewczyna opiera się o drzwi, odwracając głowę w bok i przygryzając wargę.

- Chyba poczułam do ciebie coś więcej. - mówi, odwracając z powrotem głowę, a ja stoję w bezruchu nie wiedząc kompletnie jak zareagować. Przez chwilę na zmianę otwieram i zamykam usta, ale ostatecznie nic nie mówię. Nawet nie wiem, co mogłabym powiedzieć. - Więcej niż bym chciała.

- Lucy...

- Mówiłam, że to nie jest rozmowa na teraz i to nie jest odpowiedni moment. - wzdycha, spuszczając głowę.

- Zawsze jest dobry moment na wyznanie uczuć. - mówię, podchodząc bliżej. - Ale nie wiem czy wiesz, że od zawsze traktowałam cię jako przyjaciółkę. Owszem, uprawiałyśmy seks, robiłyśmy te wszystkie czułe gesty, byłyśmy dla siebie, ale nawet gdybym chciała, nie potrafię tego odwzajemnić.

- Rozumiem. - mruczy ledwo słyszalnie.

- Poza tym mam dziewczynę. Wiem, że mogłam ci o tym powiedzieć, ale...

- W porządku. Przecież mnie musisz mi się ze wszystkiego tłumaczyć. To nie twoja wina, że poczułam coś do ciebie. - przerywa mi, patrząc wprost w moje oczy.

- Tak, ale i tak czuję się winna.

- Proszę cię. Przecież kompletnie nie masz wpływu na to, że wyglądasz za każdym razem tak cholernie pociągająco, masz trudny, chociaż mimo wszystko dobry charakter i że po prostu jesteś tą perfekcyjną sobą. - mówi, na co unoszę lekko kącik ust.

- Przesadzasz. Wcale nie jestem taka idealna. Mam więcej wad niż zalet.

- Które też w tobie uwielbiam. - stwierdza, jednak kiedy orientuje się co tak właściwie powiedziała, na jej policzkach pojawiają się rumieńce. Słodko.

- Lucy... - zaczynam, podchodząc blisko niej i obejmując dłonią jej policzek tak, żeby na mnie spojrzała. - Jeśli kiedykolwiek cierpiałaś przez moje zachowanie, te wszystkie nieodwzajemnione uczucia, to przepraszam. Przepraszam, że nie mogę cię pokochać, i za to, że pewnie jest i będzie ci ciężko. Jeśli tylko chcesz, usunę się z twojego życia, chociaż nie będzie to łatwe. Ale może w ten sposób będziesz w stanie...

- Nie chcę żebyś odchodziła. - przerywa mi, patrząc w moje oczy. - Byłabym głupia gdybym na to pozwoliła. Nie chcę w ten sposób kończyć naszej przyjaźni, tego co nas łączy. Mówiąc ci o tym, chciałam raczej, żebyś wiedziała, że taka sytuacja jest i żebyś czasami nieświadomie nie zrobiła nic co mogłoby mnie zranić. Jeśli tylko chcesz, zawsze będę przy tobie, jeśli będziesz tego potrzebować. Kurwa, chciałam po prostu, żebyś wiedziała i tyle. Wcale nie oczekiwałam, że to odwzajemnisz, chociaż nie ukrywam, byłoby to wspaniałe uczucie, wiedzieć, że ktoś czuję do ciebie to samo.

- Cholera Lucy...

- Nic już nie mów. Po prostu mnie przytul. - niemal błaga, co od razu robię. Kurde, dlaczego uczucia muszą tak komplikować życie? Po kilkunastu sekundach Vives odsuwa się ode mnie i całuje w policzek, po czym całkowicie wyplątuje się z moich objęć. - Wypuścisz mnie?

- Tak. - mówię, cały czas przetwarzając zaistniałą sytuację. Podchodzę do biurka, odblokowując drzwi, i kiedy Lucy już praktycznie wychodzi dodaję. - Ja też tu zawsze będę dla ciebie, jeśli tylko chcesz.

Vives odwraca się w moją stronę, lekko się uśmiechając, po czym wychodzi. W jej oczach można było dostrzec pewnego rodzaju smutek, ale wcale mnie to nie dziwi. Mi też byłoby przykro. Z resztą, komu by nie było? Dobrze, że chciała o tym porozmawiać. Tylko zastanawia mnie jedna rzecz. Dlaczego akurat teraz i dlaczego zareagowała tak spokojnie?

Jest prawie przed dwudziestą pierwszą, kiedy wychodzę z firmy. Cała ta sytuacja z Lucy i ogrom pracy, którą musiałam dzisiaj zrobić, kompletnie mnie wykończyła. Wsiadam do samochodu, marząc o ciepłej kąpieli i smukłych ramionach Camili oplatających moje ciało. Tak. Właśnie teraz tego potrzebuję.

Odpalam silnik i wyjeżdżam na główną drogę, całkowicie odpływając gdzieś myślami. Analizuje zachowanie Lucy od samego początku, jednak nie za bardzo udaję mi się cokolwiek z tego wywnioskować. Może dlatego, że kiedy już gdzieś ze sobą byłyśmy, to przeważnie byłam pijana? Cholera, nie podoba mi się to wszystko. Ale raczej nie będę wspominać o dzisiejszej sytuacji Camili. Między nami nic nie ma więc, nie ma potrzeby zawracania jej tym głowy. Poza tym z tego co zdążyłam zauważyć Camz i tak za nią nie przepada.

Zatrzymuję się na czerwonym świetle i dostrzegam po drugiej stronie ulicy kobietę, która jest podobna do Amber. Przemykam głośno ślinę i staram się nie patrzeć w tamtą stronę. To nie jest mi teraz potrzebne. Chociaż mój mózg chyba uważa inaczej. Przed oczami pojawiają mi się wspomnienia związane z kobietą. Próbując je zignorować, ruszam na zielonym świetle i lekko przyśpieszam. Ale na marne. Przypominam sobie moment, kiedy pierwszy raz Amber weszła do mojego nowego biura.

- A więc tu teraz będziesz pracować? - pyta Amber, obracając się wokół własnej osi i rozglądając po pomieszczeniu. - Znaczna różnica w porównaniu z twoim małym biurem projektowym.

- Chyba nawet bardziej niż znaczna. Teraz mam dla siebie cały wierzowiec. - mówię, podchodząc bliżej i przytulając się do niej od tyłu. Tak bardzo uwielbiam zapach jej perfum.

- Racja kochanie. - odwraca się do mnie przodem, zarzucając ręce na moją szyję. - Tak się ostatnio zastanawiałam...

- Tak? - pytam, całując linię jej szczęki.

- Też będę musiała zwracać się do ciebie pani prezes? - pyta, na co unoszę głowę. Jej lekko uniesiony kącik ust wskazuje, że dziewczyna jak zwykle się ze mnie nabija.

- Oczywiście, że tak. A jeśli się do tego nie zastosujesz, zastosujemy system kar. - stwierdzam, na co dziewczyna cicho się śmieje.

- Idiotka z ciebie, wiesz?

- Ale za to mnie kochasz. - wzruszam ramionami.

- To prawda. - mówi, całując moje usta.

- Wiesz, że z tym prezesem to jeszcze nie do końca wiadomo. Dobrze wiesz, że...

- Wiem. Ale i tak dostaniesz to stanowisko. Mówię ci. Zasługujesz na nie jak nikt inny. - przerywa mi, przygryzając przy tym wargę.

- Przesadzasz.

- Wcale nie. Nawet nie wiesz jaka jestem z ciebie dumna. Jak bardzo cieszę się i jednocześnie nie dowierzam, że mam taką zdolną dziewczynę - stwierdza, przytulając się do mnie.

- Amber...

- Nawet nie próbuj zaprzeczać. Bo będę się z tobą kłócić. - ostrzega mnie, na co tylko się uśmiecham.

- W porządku kochanie. - mówię chwytając ją za rękę. - Pokażę ci coś.

- Lauren, co ty... - przerywa, kiedy tylko dostrzega widok z przeszklonej ściany. - Ale masz tu piękny widok.

- To prawda, chociaż jeszcze piękniejszy mam tuż obok siebie. - stwierdzam, przez co obrywam w ramię.

- Nie kłam. - karci mnie, lekko się przy tym uśmiechając.

- Wcale nie kłamię. Przecież zawsze mówię ci prawdę. - zauważam, przytulając się do pleców dziewczyny i kładąc głowę na jej ramieniu.

- Skoro zawsze mówisz mi prawdę, to pewnie teraz będziesz spędzać znacznie więcej czasu w pracy. - mówi, na co lekko się spinam. Cholera i tu mnie ma.

- Tylko trochę więcej.

- Trochę, czyli ile Lauren? Chce jeszcze cię widywać w domu. I dobrze wiesz jak bardzo cenię sobie nasz wspólnie spędzony czas.

- Wiem. - całuję jej szyję, jednak dziewczyna pozostaje nieugięta.

- Ile Laur? - pyta, ale jej nie odpowiadam. - Laur? Lauren? Lauren....

Nagle obraz dziewczyny rozmazuje się, a przed oczami mam tylko drogę. Ale nie na długo. Z naprzeciwka po kilku sekundach oślepia mnie jasne światło reflektorów, a następnie do moich uszu dociera dźwięk klaksonu a później głośny huk. Po chwili, widzę już tylko ciemność...

🌈☕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro