Rozdział 54 - Rajski ogród

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lauren Pov

Od dobrych kilkunastu minut krzątam się po kuchni przygotowując śniadanie. W tle lecą piosenki z drugiego albumu Halsey, a ja uśmiecham się sama do siebie przewracając na bok ogromnego naleśnika. Nie sądziłam, że przygotowanie śniadania dla osoby którą się kocha może sprawiać tyle radości. Że w ogóle takie małe gesty mogą mi sprawiać tyle radości. Mimowolnie sięgam pamięcią do naszego pierwszego spotkania z Camilą. Chyba nigdy nie zapomnę jak wykłócała się z Normani w hallu firmy. Albo naszego wypadu na plażę motocyklem. Wtedy pierwszy raz się przed nią otworzyłam. Cholera, jak wiele zmieniło się od tego czasu. A jak dużo jeszcze może się zmienić.

  - Dzień dobry Lo - odzywa się Camila, obejmując mnie od tyłu i kładąc głowę na moje ramię, zaciągając się przy tym moim zapachem.

  - Dzień dobry Camz. - odpowiadam, odwracając się w jej stronę i delikatnie całując, na co dziewczyna cicho mruczy. - Jak się spało?

  - Dobrze, chociaż teraz bez ciebie było mi trochę chłodno. - przyznaję, na co obejmuję ją mocniej w talii.

  - Chłodno? Przecież nasza pościel...

  - Pościel pościelą kochanie, ale kto rozpali moje zmysły z rana, hm? - mruczy, na co tylko się uśmiecham.

  - Jesteś niewyżyta. - stwierdzam, śmiejąc się.

  - Po prostu nie potrafię się tobą nacieszyć. - szepcze wprost w moje usta, po czym namiętnie całuje.

  - W takim razie w ramach rekompensaty za ten okropny poranek pojedziemy gdzieś dziś wieczorem? - proponuję przygryzając przy tym wargę.

  - Cóż, chyba jestem w stanie na to przystać. - odpowiada po chwili, uważnie mi się przyglądając. - Nie idziesz dzisiaj przypadkiem do pracy?

  - Wzięłam wolne. - mówię, odwracając się tyłem i przekładając gotowego naleśnika na talerz.

  - Wolne? - pyta, opierając się o blat.

  - Tak. Chciałam spędzić trochę czasu z tobą. - przyznaję, na co dziewczyna się uśmiecha.

  - Mogłaś mi powiedzieć wcześniej. Mam zaplanowane na dziś spotkanie z Rogerem. - mówi, na co krzyżuję ręce na piersi.

  - W takim razie go nie przekładaj. Załatwię w tym czasie kilka spraw, które i tak odkładałam od dłuższego czasu, a później spędzimy razem wieczór.

  - Brzmi świetnie. - stwierdza, przygryzając przy tym wargę. - Chociaż z wielką chęcią wcale nie spotykała bym się z tym bucem.

  - Wiem. - mówię, uważnie jej się przyglądając. Kiedy tylko wspomniała o tym facecie jej wyraz twarzy od razu się zmienił. Coś tu zdecydowanie jest nie tak i nie chodzi tu tylko o niechęć do mężczyzny. - Coś często ostatnio się z nim widujesz.

  - Odkąd napisałam kawałek Roger nie daje mi spokoju. Poza tym... - przerywa na chwilę, krzyżując ręce i patrząc gdzieś w dal. - on... próbuje namówić mnie do pewnego projektu. A ja nie do końca się z nim w tej kwestii zgadzam. Właściwie to... w ogóle się nie zgadzam. Cholera, strasznie to skomplikowane. Ale wiesz co?

  - Hmm? - mruczę cały czas jej się przyglądając.

  - Powiem mu, żeby umówił mnie do jednego z najpopularniejszych talk-show. Ostatnio ciągle narzeka, że powinnam udzielać więcej wywiadów.

  - I co w związku z tym? - dopytuję, na co Camila staje na przeciwko mnie, chwytając mnie za dłonie.

  - To, że razem udzielimy wywiadu i powiemy światu o tym, że jesteśmy razem. Oczywiście Roger nie będzie wiedział o tym, że będziesz tam razem ze mną. Chyba trochę skandalu nie zaszkodzi. - uśmiecha się, co odwzajemniam.

  - Sprytne Camz. Ale jesteś pewna, że tego chcesz?

  - Tak. Nie chce ciągle ukrywać naszego związku ze względu na to, że jest on trochę inny niż przewidują normy. Mam dość tego, że nie mogę powiedzieć o tym światu, najbliższym w normalny sposób, tylko za każdym razem robię przy tym jakieś popieprzone podchody, przez cały czas bojąc się, że coś pójdzie nie tak. Niech się dzieje co chce. Nie dopuściłam do tego, żeby dowiedzieli się o nas kiedy byłyśmy na Dominikanie, więc zrobię to teraz. Oczywiście, jeśli nadal chcesz.

  - Pewnie, że chcę. - mówię, unosząc kącik ust na samo wspomnienie o ucieczce przed paparazzi.

  - To dobrze. A teraz przepraszam, ale muszę się już zbierać. - stwierdza, robiąc przy tym smutną minę.

  - Wiesz, co? W takim razie cię podwiozę. - mówię, na co dziewczyna unosi kącik ust.


 

  - Normani, przecież ja nie dam rady. - wzdycham, chowając twarz w dłoniach.

  - Oczywiście, że dasz. Teraz masz zamiar się wycofać? Dziewczyno, przeszłaś niejedno w swoim popieprzonym życiu, więc to nie powinno stanowić dla ciebie problemu.- stwierdza Kordei, siadając obok mnie na kanapie w jej mieszkaniu i przytulając mnie do siebie.

  - Ale...

  - Żadne "ale" Jaguar. Potraktuj to wszystko jak zwykłą randkę i będzie dobrze. Z resztą jak to ty, wszystko i tak jest dopięte na ostatni guzik.- przerywa mi Dinah, wchodząc do salonu z kubkiem parującej herbaty.

  - Nie byłyśmy nigdy na takiej randce randce. - stwierdzam, odchylając się do tyłu i lądując na oparciu.

  - Cała Dominikana to była jedna wielka randka. Po prostu tego tak nie nazywałaś. Podobnie jak wasz wypad nad morze czy ostatnia impreza. - mówi Jane, na co wzdycham.

  - A co jeśli Camila...

  - Skończ pierdolić głupoty. - tym razem przerywa mi Normani, zabierając dłoń i patrząc na mnie uważnie. - Musisz zadać sobie jedno ważne pytanie, skoro masz aż takie wątpliwości w związku z tym wszystkim.

  - Kochasz ją? - pyta Dinah, patrząc na mnie z pewną czułością, ale jednocześnie uwagą.

  - Jak cholera. - odpowiadam od razu, na co DJ szeroko się uśmiecha.

  - Więc nie rozumiem o co ci chodzi. Przecież to tylko zwykła randka. - wzrusza ramionami DJ, przez co obrywa ode mnie z poduszki.

  - Kochanie, naprawdę mogłabyś się czasami powstrzymać i ugryźć się w ten twój długi język. - karci ją Kordei, kiwając przy tym głową.

  - Ale przecież ty uwielbiasz mój język. Nie będę uszkadzać części ciała, która sprawia ci... - przerywa, obrywając poduszką od ciemnoskórej.

  - Jeszcze jedno słowo, a przez tydzień będziesz spać na kanapie. - ostrzega ją Normani, na co lekko się uśmiecham. Uwielbiam jak te dwie się ze sobą droczą.

  - Dobrze, już dobrze. Zero nawiązań do naszych spraw łóżkowych. Kumam. - mówi blondynka, unosząc ręce w obronnym geście.

  - Dinah!

  - No co? - pyta zdziwiona dziewczyna, na co wybucham śmiechem.

  - Naprawdę nie wiem, dlaczego wybrałaś ją na dyrektora oddziału. Przecież ona ma zero wyczucia, zero dyskrecji i przede wszystkim taktu. - stwierdza Kordei, patrząc z wściekłością na Jane.

  - Dobrze, że nie wiesz o czym mi opowiada, kiedy nie ma cię w pobliżu. - stwierdzam, przez co w oczach Normani mogę dostrzec czystą chęć mordu.

  - Dinah!

  - Ale ja mówię o samych pozytywnych rzeczach, przecież...

  - Od dziś śpisz na kanapie. - przerywa jej Kordei, po czym wypuszcza ze świstem powietrze. - Związałam się idiotką.

  - A ja z najseksowniejszą kobietą jaką widziałam. - mówi Dinah, uśmiechając się w stronę obrażonej dziewczyny.

  - I tak nie zmienię zdania DJ. - stwierdza ciemnowłosa, unosząc przy tym delikatnie kącik ust.

- Lauren, prawda jest taka, że nie masz nic do stracenia. - odzywa się po dłuższej chwili Jane. - Pamiętaj, że zawsze też masz nas i...

  - Na razie skupmy się na tu i teraz. - przerywa jej Kordei, karcąc przy tym wzrokiem. - Masz już wybrany jakiś strój? Skoro to randka, musisz wyglądać idealnie.

  - Właściwie, to zaprosiłam ją na kolację, a nie na...

  - Więc DJ to sprostuje, kiedy będzie odbierać Camilę. Prawda słońce?

  - Jasne. Powiem też, żeby ładnie się ubrała, bo idziecie w pewne wyjątkowe miejsce, ale nie mogę powiedzieć gdzie, ponieważ jest to niespodzianka. - odpowiada Jane, powtarzając przy tym wspólnie wymyślony plan. - Później, zaproponuje jej, że pomogę jej w doborze garderoby, a kiedy wszystko będzie gotowe, Lauren podjedzie pod dom.

  - Dokładnie tak. - potakuje Kordei, uśmiechając się w moją stronę.

  - Boże, tak dawno nie zabierałam nikogo na taką prawdziwą randkę. - wzdycham, na co mina Normani poważnieje.

  - Proszę cię Laur, tylko bez sentymentów. Nie dzisiaj.

  - Ale ja nie potrafię tak po prostu usunąć Amber ze swoich myśli.

  - Wiem. Ale myślę, że Amber byłaby szczęśliwa widząc, że na nowo układasz sobie życie z kimś kogo kochasz. Zależało jej na tobie. A jeśli komuś zależy, to przede wszystkim pragnie szczęścia tej drugiej osoby. - mówi Kordei, chwytając mnie za rękę w geście wsparcia.

  - Normani ma rację. Ty pewnie też chciałabyś, żeby Amber była przede wszystkim szczęśliwa. Nie możesz zmienić przeszłości, ale możesz sprawić, żeby twoja przyszłość była lepsza. Że będziesz żyć u boku osoby, która kocha cię pewnie podobnie jak Amber. Myślisz że ona by chciała, żebyś przez wzgląd na nią, rezygnowała z czegoś co daje ci szczęście?

  - Pewnie nie. - odpowiadam po chwili, na co Kordei się do mnie uśmiecha.

  - No właśnie Lauren. Nie zawiedź jej i zadbaj o swoje szczęście.  - mówi Normani, chwytając mnie za rękę i ciągnąć w stronę jednego z pokoi. - A teraz zrobimy cię na bóstwo.





Podjeżdżam pod dom Camili, po czym po chwili namysłu zapalam papierosa. Uczucie ulgi, pomieszane z przyjemnością rozchodzi się po całym moim ciele, na co ciężko wzdycham. Jeszcze raz w głowie obmyślam cały plan działania, sprawdzam czy wszystko mam, po czym wysiadam z samochodu, zabierając ze sobą kwiaty i gasząc papierosa. Podchodzę do drzwi, naciskając na przycisk dzwonka kilka razy, a kiedy w końcu się one otwierają, przez chwilę nie wiem co powiedzieć. Mam wrażenie, że przede mną stoi nie moja dziewczyna, a anioł. Jasna, dopasowana sukienka, świetnie podkreśla jej idealne kształty, a lekki makijaż i opadające kaskadą na jej ramiona włosy, sprawiają że wygląda jeszcze piękniej niż zwykle.

  - Coś nie tak? - pyta Cabello, kiedy zaczyna panować między nami niezręczna cisza. Niemal od razu wracam na ziemię, lekko odchrzakując.

  - Nie, nie, wszystko w porządku, po prostu... Camz pięknie wyglądasz. - mówię, wyciągając zza pleców bukiet róż. - Nawet te kwiaty przy tobie wyglądają marne.

  - Dziękuję, ale... Lauren brałaś coś czy postanowiłaś zostać poetką? - pyta Camila, na co tylko się rumienię i strzelam sobie mentalnie w twarz. Dlaczego kiedy się denerwuję muszę gadać takie głupoty?

  - Cóż ja...

  - Żartuje Lo. Po prostu rzadko mówisz mi takie poetyckie komplementy, jeśli w ogóle można tak powiedzieć. - stwierdza uśmiechając się i biorąc ode mnie kwiaty. - Włożę je tylko do wazonu i możemy iść.

  - Pewnie. - mruczę pod nosem, obserwując jak Cabello wchodzi do jednego z pomieszczeń. Biorę kilka głębokich wdechów próbując się uspokoić, ale nic to nie daję. Dlaczego mój mózg nie może ze mną współpracować? - Boże Lauren, weź się w garść.

  - Coś mówiłaś? - pyta Camila, która nagle pojawia się tuż obok mnie.

  - Nie, nic. Chyba ci się wydawało. - odpowiadam, lekko się uśmiechając i przy okazji modląc, żeby dziewczyna nie drążyła tematu. Nawet nie wyjechałyśmy, a ja już zdążyłam dwa razy zrobić z siebie idiotkę. Nawet nie chcę myśleć co będzie dalej. - Idziemy?

  - Tak. - potakuje, po czym idziemy w stronę samochodu. - Ty też pięknie wyglądasz Lo. - stwierdza po chwili, całując mnie w policzek. Chyba wysiłki Normani i godzinne wybieranie sukienki nie poszło na marne.

  - Nie do końca się z tym zgadzam, ale niech ci będzie. - mówię, otwierając jej drzwi, a następnie zajmując miejsce kierowcy.

  - Właściwie dlaczego nie powiedziałaś mi, że dzisiejszy wypad to tak naprawdę randka? - pyta, kiedy włączam się do ruchu.

  - Jakoś tak... sama nie wiem... to miała być niespodzianka. - odpowiadam, nawet nie patrząc na dziewczynę.

  - Jesteś strasznie spięta. - stwierdza dziewczyna, na co gratuluję sobie w myślach. Racja Lauren, jeszcze więcej pokazuj jak bardzo jesteś zdenerwowana. Wtedy na pewno wszystko wyjdzie. - Stało się coś?

  - To tylko praca, nic takiego. - kłamię, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy.

  - Przecież miałaś dzisiaj wolne. - zauważa, na co mam ochotę zapaść się pod ziemię. Moje myślenie chyba naprawdę się wyłączyło.

  - Tak, ale i tak musiałam odebrać kilka telefonów z firmy. Wiesz jak to jest. Nawet w dni wolne nie dają ci spokoju. - mówię, mając nadzieję, że Cabello odpuści ten temat.

  - Tak, wiem. - odpowiada, wypuszczając głośno powietrze. - Ale już o tym nie myśl. Mamy teraz czas tylko dla siebie, więc po prostu skupmy się na tym i cieszmy się sobą, dobrze?

  - Yhmm. - mruczę, przez co Camila obejmuję moją dłoń znajdująca się na skrzyni biegów. Gdyby tylko wiedziała, że wcale nie chodzi o pracę.

  - A powiesz mi chociaż gdzie jedziemy? - odzywa się po kilku minutach całkiem przyjemnej ciszy.

  - Niespodzianka Camz. - uśmiecham się, skręcając w prawo.

  - Lauren, nie możesz chociaż dać jakiejś podpowiedzi? - pyta, na co zatrzymuje samochód.

  - Jesteśmy na miejscu. - oznajmiam, przez co Camila uważnie mi się przygląda.

  - Nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Niespodzianka to niespodzianka. - stwierdzam wysiadając z samochodu, a następnie otwierając drzwi dziewczynie.

  - Miała być tylko kolacja, a nie niespodzianka.

  - Chciałam zrobić dla ciebie coś wyjątkowego. - mówię, splatając nasze palce i idąc w dół chodnikiem.

  - Robisz to codziennie, po prostu ze mną będąc. - odpowiada, na co całuję jej policzek i gładzę kciukiem jej dłoń.

  - Przesadzasz. - stwierdzam upewniając się, że wszystko ze sobą wzięłam. Nie mam ochoty na kolejną wpadkę tego dnia.

  - Wcale nie Lo. - zatrzymuje się, obracając się w moją stronę i obejmując mój policzek. -  Wiele razy gdyby nie ty...

  - Nie wracajmy do tego. - przerywam jej, przyciągając ją bliżej siebie.

  - W porządku. - szepcze, po czym mnie całuje. To głupie, że od rana zdążyłam już zatęsknić za smakiem jej ust, za jej bliskością. Kiedy pogłębiamy pocałunek, wszystkie moje wątpliwości znikają, a ja się rozluźniam. Chyba właśnie tego było mi trzeba.

  - Chciałaś wiedzieć gdzie idziemy, prawda? - pytam, odsuwając się od niej i opierając swoje czoło o jej. - Możesz spojrzeć w prawo.

  - Ale, to...

  - Po drugiej stronie jest ładniejszy widok. - przerywam jej, patrząc na budynek znajdujący się kilkanaście metrów od nas.

  - Czy ty właśnie wynajęłaś domek? - pyta zdziwiona, na co tylko się uśmiecham.

  - Można tak powiedzieć. - odpowiadam, otwierając bramę i wpuszczając Camilę do środka.

  - Lauren, nie wiem co ty kombinujesz, ale... - przerywa, kiedy tylko wchodzimy ogródka, który jest jednocześnie tarasem widokowym, skierowanym wprost na otaczający nas ocean.

  - Widziałam jak bardzo podobało ci się na Dominikanie, więc postanowiłam znaleźć coś podobnego w pobliżu Miami.- stwierdzam, podchodząc bliżej niej i obejmując od tyłu. - Taras i dom są całkowicie otoczone palmami i egzotyczną roślinnością, a do tego jest to teren prywatny, podobnie jak plaża znajdująca się niżej. Nikt nie ma prawa nam przeszkadzać.

  - Lo, tu jest jak w raju. Nie musiałaś tego wszystkiego robić. - odzywa się po chwili, obracając przodem do mnie. - Miałyśmy iść tylko na kolację.

  - I tak jest. Tylko, że będziemy ją jeść przy nieco ładniejszej scenerii. - mówię, na co Cabello uważnie mi się przygląda. - Obróć się kochanie.

  - Ale tu nic nie widać, oprócz ogrodu i skał. - zauważa Cabello na co się uśmiecham.

  - To nie jest cały ogród Camz. Idź jeszcze trochę do przodu.

  - Okej. - mówi nie do końca przekonana, po czym wykonuje moje polecenie. Kiedy tylko dociera do miejsca, w którym znajduje się nasza kolacja, staje na środku, nie wiedząc co powiedzieć. Przed nami rozciąga się ocean, w którym odbija się światło zachodzącego słońca, a kolorowe kwiaty, zdobiące szklane ścianki, oddzielające nas od przepaści, dodają temu wszystkiemu uroku. Na samym środku, stoi przystrojony stolik z jedzeniem i zapalonymi świeczkami,  a po bokach wiszą różnej wielkości lampiony, tworzące niepowtarzalny klimat.

  - Lauren...

  - Tak, kochanie? - pytam, podchodząc bliżej i obserwując zachwyconą dziewczynę. Chyba mi się udało.

  - Kocham cię. - mówi, obracając się moją stronę i splatając nasze palce.

  - Też cię kocham Camz. - odpowiadam, delikatnie ją całując. - A teraz chodź coś zjeść.

  - Nie wierzę, że dzisiaj to wszystko zorganizowałaś. - stwierdza, kiedy zajmujemy miejsce przy stole.

  - Fakt, planowałam to trochę wcześniej. - przyznaje, zabierając się do jedzenia.

  - To dlatego Dinah była cała w skowronkach, kiedy po mnie przyjechała.

  - Właśnie dlatego. DJ nigdy nie umiała ukrywać swojej radości i podekscytowania. - stwierdzam, patrząc jak promienie słoneczne, nadają tęczówką dziewczyny jaśniejszy i jeszcze ładniejszy odcień.

  - Wiesz, chyba nigdy nikt nie zrobił mi takiej niespodzianki. - mówi dziewczyna, przez co na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. A pomyśleć, że to jeszcze nie koniec niespodzianek na dziś.

  - Dla ciebie mogłabym robić takie niespodzianki codziennie.

  - I zbankrutowała byś po roku. - zauważa Camila, cicho się śmiejąc.

  - W tym wypadku pieniądze nie grają roli. Dla ciebie mogłabym i zbankrutować. - wzruszam ramionami, na co Cabello kręci z niedowierzaniem głową.

  - A po tak spektakularnym bankructwie musiałabyś zamieszkać u mnie.

  - Widzisz, problem wspólnego mieszkania byłby rozwiązany.

  - Byłabyś zdana na moją łaskę i niełaskę. - śmieje się dziewczyna, przez co się uśmiecham.

  - Jakby już tak nie było. - śmieje się, na co Kubanka patrzy na mnie z politowaniem.

  - Idiotka.

  - Ale twoja. - stwierdzam, a na twarzy Camili pojawia się uśmiech.

  - Moja. - powtarza, a między nami pojawia się przyjemna cisza. Mimo tych kilku miesięcy spędzonych razem, pewna część mnie nadal nie może uwierzyć w to, że jesteśmy razem. Zupełnie tak, jakbym miała obudzić się z jakiegoś głębokiego snu. A jeśli faktycznie to tylko swego rodzaju mydlana bańka, która za chwilę pęknie? Chwila wytchnienia przed jeszcze jeszcze większymi kłopotami, w które tak bardzo lubię się pakować?

Przenoszę swój wzrok na Camilę, zastanawiając się po raz kolejny co ta dziewczyna we mnie widzi. Mogłaby mieć dosłownie każdego. Dlaczego padło na mnie? Przyzwyczaiłam się do tego, że ludzie w moim życiu pojawiają się tylko na pewien okres. Pojawiają się w najmniej oczekiwanym momencie, okazując się przy tym najlepszym co mogło mi się w danej chwili przytrafić, po czym znikają. Tak po prostu. Czy jeśli zrobię to co zamierzam, Camila nie zniknie jak inni? Czy zrobi to po prostu po dłuższym czasie, raniąc bardziej niż wszystko inne dotychczas? Nie dowiem się, jeśli nie zaryzykuję.

  - O czym myślisz? - odzywa się Cabello, uważnie mi się przyglądając.

  - O nas. - odpowiadam, nawiązując z nią kontakt wzrokowy. Widzę, że bije się z myślami, chcąc coś powiedzieć, jednak ja w tym momencie wstaję od stołu, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź brązowookiej. Podchodzę bliżej barierki ozdobionej kwiatami i skupiam się na otaczającym mnie widoku, jednocześnie próbując się uspokoić. Boże, przecież ja się do tego nie nadaję.

  - Lo, wszystko w porządku? - pyta Kubanka,  podchodząc bliżej mnie i kładąc dłoń na moim ramieniu w geście troski.

  - Tak. - odpowiadam, odwracając się przodem do niej, jednocześnie po raz kolejny sprawdzając zawartość swojej kieszeni.

  - Ale? - dopytuje, doskonale wiedząc, że nie mówię jej wszystkiego. No Jauregui, tylko nie zrób z siebie idiotki.

  - Ale po prostu nadal nie wierzę w to, że ze mną jesteś. - mówię, patrząc gdzieś w ocean.

  - Hej, już to przerabiałyśmy.

  - Wiem, ale po prostu...

  - Po prostu już nic nie mów i chodź tu do mnie. - szepcze Cabello, jednak ja kiwam przecząco głową.

  - Najpierw muszę ci coś powiedzieć. - mówię, na co dziewczyna poważnieje. Przez chwilę panuje między nami nieprzyjemna cisza, którą przerywam głośnym westchnieniem. Czas zaryzykować. - Przeżyłam w swoim życiu wiele ciężkich, czasami i tragicznych sytuacji...

  - Lauren...

  - Proszę, daj mi dokończyć Camz. - przerywam jej, lekko się uśmiechając. - Mówię o tym, ponieważ kiedy moje życie zaczęło się sypać, byłaś przy mnie. Nie fizycznie, ale dzięki swojej muzyce. Przez te wszystkie lata, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, byłaś moim aniołem stróżem, niejednokrotnie ratując mnie przed kolejnym błędem. Kiedy po tych wszystkich latach, zobaczyłam cię w hallu mojej firmy, wiedziałam, że w pewien sposób znów mnie uratujesz. Tym razem od samej siebie. W ciągu kilku tygodni stopiłaś lód otaczający moje serce, co nie udało się dotąd nikomu innemu. Dałaś mi też możliwość poznania siebie od nieco innej, ale jeszcze piękniejszej strony. Nigdy nie przypuszczałam, że osobiście poznam swojego anioła stróża. Że będzie on tu teraz stał przede mną, nad wodami oceanu i wpatrywał się we mnie z uczuciem. Wiem, że może to co mówię, nie ma dla ciebie większego sensu. Po prostu próbuję przez to powiedzieć, że w całym swoim popapranym życiu nie spotkałam nigdy kogoś tak wyjątkowego, wrażliwego, kochającego i pięknego nie tylko ciałem ale i duszą. Stałaś się moim własnym promieniem słońca, rozjaśniającym każdy mój dzień i dającym mi wciąż nadzieję na to, że mimo wszystko gdzieś w środku nadal jest we mnie człowiek zdolny do prawdziwej miłości. Właśnie dlatego tak długo zwlekałam z wypowiedzeniem tych dwóch najważniejszych słów. Jednak mimo tego wiem, że jeszcze sporo brakuję mi do ideału kobiety na jaki zasługujesz. Mam jednak nadzieję, że pozwolisz mi nadal być u twojego boku, i że dzięki tobie będę mogła stawać się coraz lepszym człowiekiem. Camila, wiem że być może nie jest to najodpowiedniejszy moment, że być może powinnam dać ci trochę więcej czasu, ale nie mogę po patrzeć na kobietę moich marzeń, na kobietę którą kocham do szaleństwa i nazywać ją tylko swoją dziewczyną, nie dając jej tego na co naprawdę zasługuje. - mówię, wyciągając z kieszeni pierścionek i klękając przed dziewczyną. - Camz... czy zechciałabyś spędzić ze mną resztę swojego życia i być nie tylko moim aniołem stróżem, ale także i żoną?

  - Lauren...

  - Oczywiście jeśli to dla ciebie za wcześnie, albo nie chcesz, to...

  - Kocham cię. - przerywa mi, klękając na przeciwko mnie i namiętnie całując. Po chwili na moich ustach, czuję słony smak łez, przez co lekko się odsuwam, gładząc jej  mokry policzek.

  - Nie płacz Camz. - szepczę, na co dziewczyna tylko się uśmiecha.

  - Tak. - mówi po chwili, patrząc wprost w moje oczy.

  - To znaczy, że...

  - Chcę zostać twoja żoną Lauren. - przerywa mi, na co szeroko się uśmiecham, a moje oczy robią się szkliste. Delikatnie biorę dłoń Camili, zakładając na jej palec pierścionek z połyskującym w słońcu diamentem, wciąż nie mogąc uwierzyć, że się zgodziła.

  - Mam nadzieję, że ci się podoba. - odzywam się po chwili, przyglądając się mojej narzeczonej. Boże, jak to cudownie brzmi.

  - Jest piękny Lo. - mówi, obracając swoją dłoń. Nie musiałaś tego wszystkiego robić. Nawet gdybyś...

  - Wyjątkowa kobieta zasługuje na wyjątkowe rzeczy. - przerywam jej, pomagając wstać. - Mam coś dla nas.

  - Ostatni raz kiedy tak powiedziałaś skończyłyśmy w łóżku. - śmieję się Cabello, na co tylko unoszę kącik ust.

  - Jeśli tylko chcesz, ten wieczór też może się tak skończyć. - stwierdzam, wyjmując dwa kieliszki i otwierając butelkę szampana.

  - Pomyślę nad tym. Teraz mam ochotę na coś innego. - stwierdza Camila, na co obracam się do niej przodem.

  - Co takiego? - pytam, zdziwiona jej odpowiedzią.

  - Na spacer po plaży z moją narzeczoną i  kieliszek szampana. - odpowiada dziewczyna, na co się uśmiecham.

  - W takim razie chodźmy. - mówię, splatając nasze dłonie i idąc w stronę schodów.

  - Wiesz, to zabawne, że tak naprawdę wszystko zaczęło się od plaży. - stwierdza Cabello, schodząc na piasek. - Na plaży pierwszy raz się przede mną otworzyłaś, pierwszy raz wyznałaś mi miłość...

  - A ostatecznie oświadczyłam ci się na klifie tuż przy plaży. - kończę zdanie, na co Camila gładzi moją dłoń.

  - Teraz w wywiadzie nie przedstawię swojej dziewczyny, a narzeczoną. - mówi, przez co cicho się śmieje.

  - Będzie jeszcze większy skandal. - uśmiecham się, popijając szampana. - Już widzę wściekły wzrok twoich wielbicieli. Chociaż wcale się nie dziwię.

  - Przesadzasz.

  - Ani trochę. - zaprzeczam, przez co Camila,  zmniejsza między nami odległość.

  - Wiesz, co?

  - Hmm? - pytam, przygryzając przy tym wargę.

  - Powtórzmy to z plaży w Miami. - proponuje Camz, a jej oczy momentalnie robią się ciemniejsze.

  - Znowu chcesz mieć  przemoczone ubrania? - pytam zadziornie, na co Cabello składa krótki pocałunek na moich ustach.

  - Część z nich już jest mokra Lo. - stwierdza,  przez co unoszę kącik ust. - Chodziło mi raczej o to, żeby powtórzyć to bez ubrań. - mówi, wyrzucając za siebie pusty kieliszek.

  - Kusząca propozycja kochanie. - mruczę, również wyrzucając kieliszek i namiętnie całując dziewczynę. Kiedy zaczyna brakować nam powietrza, biorę Kubankę na ręce i bez chwili wahania, wchodzę z nią do wody, po czym ponownie łączę nasze usta w zachłannym pocałunku. Czuję jak zachodzące promienie słońca, ogrzewają nasze mokre ciała, a ręce Camili coraz mocniej szarpią się z zapięciem mojej sukienki. W jednej chwili stałam się najszczęśliwszą kobietą na ziemi, trzymającą cały swój cały świat w ramionach.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam Was po dość długiej przerwie. Mam nadzieję, że rozdział się podobał i nie macie mi za złe tego, że pojawił się on z ponad miesięcznym opóźnieniem. Totalny brak weny i spora ilość rzeczy do zrobienia niestety zrobiła swoje😅

W ostatnim miesiącu sporo się także wydarzyło w moim życiu. Stałam się dorosłym człowiekiem, miałam z tej okazji świetną imprezę, dzięki której przekonałam się, że mam wspaniałych znajomych i klasę. Dotarło do mnie, że mimo iż tak naprawdę zmienia się wszystko w dniu osiemnastych urodzin, tak naprawdę nie zmienia się nic. Wciąż jesteśmy takimi samymi osobami, z tymi samymi problemami, ale chyba z większą świadomością tego, że nasza przyszłość i nasze życie zależy tak naprawdę tylko i wyłącznie od nas. Dotarło także do mnie, że mimo wszystko  czasami warto podejmować ryzyko, a zmiany w naszym życiu są nam czasami naprawdę potrzebne i chociaż czasami wcale tego nie chcemy, są nieodłącznym elementem naszego życia.

Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was swoimi pewnie mało ciekawymi spostrzeżeniami, i że (tu już totalnie wracając na ziemię) w dobie epidemii, zostajecie w domu i dbacie o siebie i swoich najbliższych.

Dajcie znać, czy podobał Wam się sposób w jaki Lauren oświadczyła się Camili i czy w ogóle się tego spodziewaliście ☺️

Trzymajcie się ciepło i bądźcie zdrowi☺️

🌈☕


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro