Rozdział 9 - Jesteś nieodpowiedzialna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Camila Pov

Wychodzę z magazynu, nawet nie oglądając się za siebie. W przejściu, mijam Jade patrzącą na mnie ze współczuciem, jednak omijam ją nawet się nie do niej odzywając. Kiedy jestem już na zewnątrz, wybieram odpowiedni numer i dzwonię do Rose, wręcz błagając ją, aby jak najszybciej tu przyjechała. Naciskam czerwony przycisk na wyświetlaczu, i dopiero teraz mogę w spokoju przetworzyć sobie wszystkie wydarzenia.

Cholera, wczoraj było tak świetnie, zupełnie jakbyśmy grały rolę w jakimś kolejnym filmie o miłości, i całych tych bzdetach, a dzisiaj Lauren budzi się, i stwierdza że nic nie pamięta. To znaczy, zdaję sobie sprawę, że po dużej dawce alkoholu może się tak zdarzyć, sama miałam kiedyś podobnie, ale do cholery, nie wyglądała na jakąś mocno spitą. A może miałam tylko takie wrażenie po alkoholu? Najgorsze jest to, że już zaczynam tęsknić za jej miękkimi wargami.

Oczywiście, że mogłam tam zostać, uspokoić się, i porozmawiać z nią, tłumacząc co się wczoraj wydarzyło, ale to nie byłoby to samo. Może niepotrzebnie dałam się tak wczoraj ponieść? Tylko ta kobieta, ma w sobie takie coś, że... sama nie wiem. Po prostu ciągnie mnie do niej jak magnes.  Może to i lepiej, że tak to się skończyło. W przeciwnym razie, musiałabym zacząć kłamać, żeby nie wydało się kim jestem, czego nienawidzę. A mogłabym być zwykłą dziewczyną, i nie bawić się w żadne przebieranki. Mogłabym budzić się obok niej, i...

  - Długo tak będziesz stać i rozpaczać nad swoim losem? - pyta mnie Rose, opuszczająca szybę samochodu. Ta to zawsze wie, kiedy przerwać człowiekowi wewnętrzne rozważania nad jego egzystencją. 

  - Już idę. - mówię, wsiadając do samochodu, i zamykając szybę.

  - Wiesz, nie spodziewałam się po tobie, że znikniesz na cały wieczór, nie odezwiesz się ani słowem, a potem jak gdyby nigdy nic zadzwonisz sobie do mnie, jakbyś dzwoniła po taksówkę! - mówi z wyrzutem Rose, włączając się do ruchu. Oj, to będzie długa jazda.

  - Nie traktuję cię jak taksówki. - zaprzeczam, patrząc na nią. - Zapomniałam wczoraj zadzwonić i tyle.

  - Bo dałaś się ponieść, z resztą jak zwykle. - stwierdza, nawet na mnie nie patrząc.

  - Sama zaproponowałaś to wyjście!

  - Ale nie sądziłam, że tak się ono skończy!

  - Tak, czyli jak?! - unoszę głos, nie wiedząc o co ona do cholery robi problem. W porządku, nie zadzwoniłam do niej, ale to nie jest jeszcze koniec świata!

  - Pójdziesz się spić, a potem pieprzyć z Jauregui. Ciesz się, że ona jest dziewczyną, a nie facetem, bo z twoją karierą byłoby ciężko. Rozumiem, że Jauregui jest pociągająca, ale...

  - Naprawdę uważasz mnie, za puszczalską laskę, która przy pierwszej lepszej okazji wskakuję komuś do łóżka?! - przerywam jej, patrząc na nią z niedowierzaniem. Czy ona siebie słyszy? Rozumiem, że mogłam ją poinformować, ale to nie jest powód, żeby mówić takie rzeczy! Rose, patrzy na mnie przez kilka sekund, przez co po chwili hamuję z piskiem opon na skrzyżowaniu, prawie przejeżdżając na czerwonym świetle. Super, jeszcze na dodatek nas zabiję.

  - Nie powiedziałam tego. - obejmuję mocno kierownicę i uparcie wpatruje się w sygnalizację świetlną.

  - Ale prawie to zrobiłaś. - mówię, poważnym tonem, przygryzając wargę. - Czy dla ciebie, naprawdę najważniejsza jest moja kariera? Nie mogę choć raz pójść na imprezę jak normalny człowiek?

  - A pomyślałaś, co by było, gdyby...

  - Tak. I szczerze mówiąc gówno by mnie to obchodziło. Może w końcu pojawiłabym się w mediach, tak jak chciałaś. - fukam, widząc że jesteśmy już niedaleko apartamentu. - Poza tym nie jesteś moją matką, tylko przyjaciółką, a w każdym razie tak mi się wydaję. 

  - Ja chcę po prostu dla ciebie jak najlepiej!

  - Zachowując się jak moja matka? Nie bądź śmieszna. 

  - Wcale się nie zachowuję jak twoja matka! - krzyczy, skręcając ostro w prawo.

  - Uważasz, że jestem nieodpowiedzialna! - również na nią krzyczę.

  - A tak nie jest? - odpowiada pytaniem, gwałtownie zatrzymując się przed mieszkaniem.

  - Gdybym była nieodpowiedzialna, nie zaszłabym tak daleko. - odpowiadam odpinając pasy i otwierając drzwi od auta. - Aha, o skoro już jesteśmy taka ciekawa, to nie spałam z Lauren. Z resztą ona nawet nie pamięta co wczoraj robiła, więc raczej moja kariera jest bezpieczna. -  mówię, wychodząc z samochodu i trzaskając drzwiami na tyle głośno, że kilka osób odwróciło się w moją stronę. Przez szybę, widzę wymalowane na twarzy Rose zdziwienie, jednak ignoruję je, i nie odwracając się za nią wchodzę do apartamentu.

Siedzę pod kocem, z już prawie pustym kubkiem herbaty, od jakiś dwóch godzin, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Mam wrażenie, że moja hermetyczna bańka najbliższych osób i spokojnego życia powoli się rozpada. Zdaję sobie sprawę, że muszę w końcu zacząć działać i wziąć sprawy w swoje ręce, w praktycznie każdym aspekcie swojego życia i w końcu je poukładać. Drażni mnie to, że ostatnio żyję jak totalny odludek, a jedyne co robię to siedzę na kanapie i próbuję pisać.

To wszystko nie ma najmniejszego sensu. Tak samo jak moje zachowanie w klubie. Najpierw przychodzę tam, wiedząc że ona tam będzie, a potem obrażam się, że nic nie pamięta bo była nawalona. A może to znak od losu, żebym nie marnowała sobie na nią czasu? W każdym bądź razie nie tą Lauren po pracy. Mimo, że minął jeden dzień od tamtego poranka, mam wrażenie że coś we mnie pękło. Do tego ta kłótnia z Rose. Nie odzywałam się do niej od tego czasu. Mam nadzieję, że ochłonęła...  i że wcale tak o mnie nie myśli. To dobijające, tym bardziej że to ona zaproponowała to wyjście. Tylko, że ja mogłam się nie zgodzić i wtedy wszystko potoczyło by się inaczej. Nie pocałowała bym Lauren...

Nie chcąc tkwić dalej w mojej jaskini rozczarowań i przemyśleń, postanawiam zadzwonić do Lauren i zapytać się o projekt. Z tego co mówiła już wczoraj powinny zacząć się pracę, ale chyba lepiej żebym się upewniła. Wiem, że widziałam ją zaledwie kilkanaście godzin temu w klubie, i że teoretycznie jestem na nią zła, ale prawda jest taka, że wtedy byłam Karlą, a teraz jestem Camilą. Nie mogę mieszać mojego i jej życia prywatnego z życiem zawodowym i pozwolić, żeby ucierpiał na tym projekt domu. Poza tym znając podejście Jauregui, pewnie już dawno jest w pracy, a to że dałam się wczoraj ponieść było moją mało odpowiedzialną decyzją. Wybieram odpowiedni numer z listy kontaktów i naciskam zielony przycisk. Mija kilka sygnałów połączenia, kiedy dziewczyna w końcu odbiera.

  - Lauren Jauregui, słucham?- odzywa się zachrypniętym głosem, zupełnie jakby... spała?

  - Cześć Lauren, tu Camila. Chciałam się spytać, czy mogę wpaść do ciebie do biura? Nadal nie omówiłyśmy do końca projektu i... sama wiesz. 

  - Nie ma mnie dzisiaj w pracy. - odpowiada krótko, a ja czuję pewien zawód. - Obiecałam, że zrobię ten projekt więc... może podjedziesz do mojego domu? Byłoby o wiele wygodniej. 

  - W porządku. - mówię, uświadamiając sobie, że będę mogła zobaczyć jej dom, i to jak mieszka.

  - Wyślę ci za chwilę adres. - odpowiada, po czym od razu się rozłącza. Czyżbym jej w czymś przeszkodziła? Ewidentnie nie ma humoru. Cóż, będę musiała to jakoś przeżyć. Po chwili, dostaję wiadomość od dziewczyny i po kilku minutach siedzę w samochodzie, ustawiając adres w nawigacji. Muszę przyznać, że jest to kawałek drogi stąd. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, przekręcam kluczyk w stacyjce i wyjeżdżam z garażu.

Kilkanaście minut później wjeżdżam na pokaźne podwórko, a za mną od razu zamyka się brama. Podjazd do domu ma kilkanaście metrów i prowadzi do wielkiej bramy garażowej, która jest umiejscowiona po lewej stronie domu, który wyglądem przypomina raczej nowoczesną willę.  Zaraz obok bramy znajduję się wejście do domu, które jest po części oszklone, a piętro wyżej widać oszklony balkon, oraz wychodzące poza parter inne konstrukcje domu, które są połączeniem stali drewna i szkła.  Wokół domu, rośnie kilka pokaźnych palm, kwiatów, których nawet nie jestem w stanie rozpoznać, oraz kilka fragmentów równo przystrzyżonej, wręcz rażąco zielonej trawy. 

Parkuję samochód przed bramą garażową i kieruję się w stronę drzwi, naciskając przycisk dzwonka. Po chwili, w drzwiach stoi zielonooka w szarej lekko za dużej sportowej bluzie i jeansach, z luźnym kokiem na głowie. Muszę przyznać, że wygląda w tym stroju uroczo, i jest to totalna różnica w stosunku do tego, jak ubiera się w biurze, czy kiedy idzie do klubu.

  - Cześć. - przerywam panującą między nami ciszę.

  - Cześć, wchodź do środka. - odpowiada, przepuszczając mnie w drzwiach, co od razu wykorzystuję. Idę kilka kroków prosto, i od razu natrafiam na ogromny salon z dużą szarą kanapą, wielkim telewizorem i głośnikami oraz szklanym stolikiem. 

  - Rozgość się. - mówi Lauren, pokazując na kanapę. - Chcesz może coś do picia, kawy, herbaty, soku?

  - Kawy. - odpowiadam, stwierdzając że przyda mi się trochę kofeiny. Patrzę, jak Jauregui odwraca się w stronę kuchni, która znajduję się na lekkim podwyższeniu po drugiej stronie salonu. Kuchnia, jest praktycznie całą biała, z dodatkami srebra i czarnymi detalami. Na środku, znajduję się wyspa, a dalej za oddzielającą półmatową, szklaną ścianą zapewne znajduje się kuchenka, oraz inne potrzebne sprzęty. Po chwili, przenoszę swój wzrok z powrotem na salon, i dopiero teraz dostrzegam wyjście na taras, oraz część panoramy miasta. Na ścianach salonu, wisi kilka zdjęć jakiś miejsc, jeden abstrakcyjny obraz, a pod wiszącym na ścianie telewizorem znajduję się nowoczesny kominek. Podoba mi się tu.

  - Waniliowe latte. - mówi Lauren wyrywając mnie z zamyślenia i kładąc przede mną parujący kubek.

  - Dziękuję. - odpowiadam uśmiechając się, ale po chwili uświadamiam sobie jedną rzecz. - Skąd wiedziałaś jaką lubię kawę?

  - Miałaś napisane na ostatnio na kubku, kiedy jechałyśmy obejrzeć dom. - odpowiada wzruszając ramionami, a ja dziwię się, że zapamiętała taką błahostkę.

  - Faktycznie. - mówię, biorąc łyk gorącego napoju. - Mogłaś mówić, że masz dziś wolne, to bym ci nie przeszkadzała. - stwierdzam, łącząc ze sobą to jak jest ubrana, i że nie ma jej w biurze.

  - To nic takiego. I tak pewnie bym się tu zanudziła. - odpowiada, a ja marszczę brwi. - Tak dawno nie miałam wolnego, że zaczynam się nudzić, kiedy nie mam nic do roboty. 

  - Whoa, to faktycznie długo. - mówię, karcąc siebie w duchu, za zajmowanie jej prywatnego czasu. Patrzę na nią dokładnie jej się przyglądając, i zauważam dość duże worki pod oczami, oraz ślad nad łukiem brwiowym. Dziewczyna nie ma makijażu, więc jest bardziej widoczny niż zazwyczaj, co przypomina mi ten felerny wieczór w klubie. Swoją drogą, ciekawe jak czuję się po wczoraj, po tym jak wyszłam praktycznie bez wyjaśnień, zostawiając ją na kacu... Chociaż chwila, jak można się po takim czymś czuć, przecież to logiczne, że na pewno nieswojo. Pewnie dlatego nie miała humoru, kiedy do niej dzwoniłam. W sumie... mogłabym jej teraz to wytłumaczyć, tylko że nie jestem teraz Karlą, a Camilą, która nic nie może zrobić. Świetnie.

  - Cóż, sama wybrałam takie życie. - stwierdza, wyrywając mnie z moich przemyśleń. - To co, zabieramy się do pracy? - pyta popijać kawą, której wcześniej nie zauważyłam.

  - Jasne. - potakuję, patrząc jak włącza laptopa i rozkłada kilka kartek. - Wiesz, właściwie wnętrza mogłyby być podobne do tych. Dodała bym tylko trochę więcej drewna i koloru.

  - Podoba ci się tu? - pyta, a ja tylko potakuję, na co dziewczyna szeroko się uśmiecha. - Cieszę się, w większości sama projektowałam wnętrze, więc chyba będziemy miały ułatwione zadanie.

  - W takim razie, bierzmy się do pracy. - stwierdzam, odwzajemniając uśmiech i podejmując dyskusję na temat wnętrz. 

O dziwo, idzie nam szybciej niż się spodziewałam, a z Lauren zgadzamy się w wielu kwestiach. Co ciekawe, czuję się jakbyśmy projektowały dom dla nas, co jest niedorzeczne i dziwne zarazem. Coraz częściej łapię się na tym, że pytam jej się o zdanie w kwestiach nie tylko technicznych, ale także takich o których mogę spokojnie sama decydować. No bo kto pyta się komuś obcemu, czy  podoba mu się kolor wrzosowy do sypialni, w której tak naprawdę tylko on będzie spał? Taa, chyba tylko ja.

 Przez cały ten czas, widzę jak Lauren zmienia odpowiednio wizualizację projektu w laptopie, skupiając się całkowicie na swojej pracy. Podoba mi się to, bo nie dość że projekt z pewnością będzie dopracowany, to przy okazji, mogę trochę podglądać jej pracę, co pewnie niewielu miało taką okazję. 

Mam wrażenie, że cały ten zły humor, który był wyczuwalny podczas rozmowy telefonicznej wyparował, co bardzo mnie cieszy. A może tylko mi się wydaję, i pani architekt potrafi dobrze udawać?

  - Na dzisiaj chyba starczy. - stwierdza dziewczyna, po trzech godzinach ciągłego ustalenia. 

  - Też tak myślę. - potakuję, widząc jak zielonooka wychodzi z programu, przez co na ekranie pojawia się artykuł z moim zdjęciem. Co to do cholery jest? Przecież... kto mi to zrobił?

  - Co to jest? - pytam, próbując zachować spokój.

  - Miałam ci powiedzieć trochę wcześniej... - mówi spoglądając na mnie, a widząc moją niezadowoloną minę, kontynuuję. - Ktoś napisał o tobie artykuł, o tym że spotykasz się z kimś kto jeździ samochodem na zdjęciu, i pewnie dlatego nie udzielasz się w mediach.

  - Co? - pytam głupio, próbując przyswoić te wiadomości. Wystarczy, że człowiek przez dwa dni nie śledzi tego co o tobie piszą, a tu nagle takie coś.

  - Sama zobacz. - mówi podając mi laptopa z artykułem. Czytam go uważnie prawie dwa razy i zaczynam przetwarzać wszystkie wiadomości z artykułu. 

  - Chwila, oni twierdzą że zaniedbałam swoją karierę, tylko dlatego, że spotykam się z właścicielem czarnego Maserati, którym właściwie jesteś ty? - pytam, próbując utwierdzić się w tym co właśnie przeczytałam.

  - Dokładnie tak. - potakuję Lauren, przyglądając mi się ze zmartwieniem. - Wychodzi na to, że jesteśmy razem nawet o tym nie wiedząc. - mówi, próbując rozluźnić atmosferę, ale mnie to wcale nie bawi. To znaczy wizja jej i mnie razem nie jest wcale taka zła, ale to co wyprawiają reporterzy, jest już po prostu żenujące.

  - I na dodatek zmieniłaś płeć. - dodaję, próbując zażartować, aby nie zrobiło się zbyt niezręcznie.

  - Czego to człowiek dowiaduje się o sobie z internetu... - podsumowuję, wzdychając. - Może chciałbyś jeszcze coś wypić, albo...

  - Nie, dzięki muszę się i tak już zbierać. - przerywam jej wstając z kanapy. - Dzięki, że mi to pokazałaś, bo... wiesz jak jest.

  - Taa, sława nie zawsze jest usłana różami. - mówi, również wstając i odprowadzając mnie do wyjścia. 

  - Jest usłana różami, tylko te mają cholernie ostre kolce. - odpowiadam uśmiechając się do niej na pożegnanie. - Przyjadę w tygodniu do biura.

  - W porządku. - stwierdza przygryzając wargę, a kiedy wsiadam do samochodu, dodaję. - Uważaj na siebie.

  - Będę. - odpowiadam, czując jak robi mi się ciepło. Czyżby Jauregui na mnie w jakimś stopniu zależało?

🌈☕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro