Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słońce wpadało do pokoju przez nie do końca zasłonięte okna. Przetarłam twarz dłońmi, chcąc odgonić zmęczenie i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z ciężaru na moim brzuchu. Odwróciłam się w ramionach Theodora i uśmiechnęłam się rozczulona, widząc jak słodko wyglądał podczas snu. Jego twarz była nieskazitelnie piękna. Zazdrościłam mu długich rzęs, które okalały piękne czarne oczy. Boże, jego oczy też były cudowne. W dzień bardziej brązowe, przez czarne plamki nocą wyglądały jak onyks. Delikatnie odgarnęłam zbłądzone kosmyki włosów z jego czoła, muskając palcami ciepłą skórę.

- Uwielbiam czuć na sobie twój wzrok. – nagle brzmiący głos Theodora nieco mnie przestraszył. Mężczyzna uśmiechnął się sennie, powoli unosząc powieki. Jego oczy od razu odnalazły moje. – Dzień dobry, skarbie.

Uśmiechnęłam się szeroko na to powitanie. Mogłabym budzić się przy nim codziennie. Nachyliłam się nad nim, by musnąć ustami jego wargi. Villenc wzmocnił uścisk na mojej talii, sprawiając, że całym ciałem wylądowałam na nim.

- Nie chciałam cię obudzić. – wyszeptałam w jego usta, śledząc palcem zarys jego szczęki.

- Wiesz, że nie potrzebuję snu. – przypomniał z uśmiechem, odgarniając rozczochrane włosy z mojej twarzy. – Jak się czujesz?

Zmarszczyłam czoło i przypomniałam sobie wczorajszy wieczór. Wspaniałą randkę, samochód i wiadomości. Zapomniany koszmar postanowił do mnie wrócić. Jak na zawołanie przypomniałam sobie o paskudnych bliznach, które ostatnim razem zostawiły mi wilki.

- Boję się. – wyznałam szczerze, układając głowę na piersi ukochanego. – Nie chcę przechodzić przez to drugi raz.

- Nie pozwolę, by cokolwiek ci się stało. – złożył pocałunek na czubku mojej głowy, a jego ramiona zapewniały mi bezpieczeństwo przed całym światem.

- Proszę, mów mi tym razem o wszystkim, co się dzieje. – podniosłam głowę, by spojrzeć w brązowe oczy.

- Będę. – zapewnił. – Nie chcę mieć przed tobą tajemnic.

- Też tego nie chcę. – złożyłam pocałunek na jego brodzie. – Muszę skorzystać z łazienki, zaraz wrócę. – z niechęcią wyswobodziłam się z objęć Theodora i zauważając, że wciąż mam na sobie ubrania z wczoraj, po drodze zabrałam z szafy czysty podkoszulek i dresy.

W łazience załatwiłam poranne potrzeby i szybko przebrałam się w czyste ubrania. Wyglądałam całkiem dobrze, nie licząc fioletowych odznaczeń po wczorajszym płaczu pod oczami. Wyszłam z łazienki z nastawieniem, że tym razem nie pozwolę bandzie wilków się skrzywdzić. Poproszę Theodora i Vernona o kilka lekcji samoobrony. Może i nie pokonam w ten sposób mitycznych bestii, ale chociaż w małym stopniu będę czuć się pewniejsza siebie.

- Dopiero wstałaś? – wzdrygnęłam się, gdy przed wejściem do pokoju zatrzymał mnie głos Ewy.

- Tak, późno wczoraj wróciliśmy. Musiałam odespać. – posłałam szatynce lekki uśmiech, ze zdumieniem zauważając, że miała na sobie elegancką czarną sukienkę i do tego dopasowane rajstopy. Jej twarz zdobił delikatny makijaż, a włosy zostawiła rozpuszczone. Wyglądała zupełnie inaczej niż gdy jeszcze parę tygodni temu wychodziła na nocne spotkania. Aż dziwnie było widzieć ją w nie zdzirowatym wydaniu.

- My? Theodore jest z tobą? – uniosła brwi, a jej usta wygięły się w niezadowolonym grymasie. Gdy poprawiła włosy, dostrzegłam, że w drugiej ręce trzyma małą torebkę, a jej palce zdobią pierścionki. Nigdy wcześniej nie widziałam, by Ewa nosiła jakąkolwiek biżuterię, prócz złotego łańcuszka z zawieszką serduszka przeplatanego z nieskończonością, który wiecznie wisiał na jej szyi.

- Tak. Wychodzisz gdzieś? – zmieniłam temat, nie mogąc powstrzymać ciekawości.

- Tak. – uśmiechnęła się tak smutno, że aż zabolało mnie serce. – Stary znajomy zatrzymał się niedaleko i poprosił o spotkanie. Powspominamy trochę. – zaśmiała się, ale zabrzmiało to tak wymuszenie, że zrobiło mi się jej szkoda.

- Wszystko w porządku? Nie musisz się z nim spotykać, jeśli to coś przykrego. – zauważyłam.

- Przeszłość zazwyczaj niesie ze sobą wiele smutku. – wzruszyła ramionami, posyłając mi uśmiech. – Uważaj na Theodora.

- Baw się dobrze. – życzyłam, gdy schodziła po schodach, jednocześnie ignorując jej przytyk.

Weszłam do pokoju całkowicie zdezorientowana tym, jak bardzo w ostatnim czasie zmieniła się moja matka. Wciąż nie umiałam się przyzwyczaić do jej zainteresowania i braku jadu w słowach, które do mnie kierowała. Zupełnie jakby podmienili ją kosmici.

- Coś się stało? – Theo podszedł do mnie, wyrywając mnie z zamyślenia.

Odłożyłam ubrania na krzesło i usiadłam na kraju łóżka obok ukochanego.

- Słyszałeś moją rozmowę z Ewą? – spytałam, co potwierdził. – Wciąż nie mogę zrozumieć jej nagłej zmiany. Proszę, powiedz że Deidra nie rzuciła na nią żadnego zaklęcia.

- Nic mi o tym nie wiadomo, ale na pewno nie posunęłaby się do czegoś takiego. Wie, że sama musisz sobie poradzić z matką. – zapewnił Theo, wciągając mnie na swoje kolana.

- Dzisiaj wydawała się szczęśliwa, ale jednocześnie była tak bardzo smutna. – rozmyślałam. – Aż mam ochotę dowiedzieć się, jaki znajomy z przeszłości może wywołać w niej takie... - zamilkłam, nagle zdając sobie sprawę, na spotkanie z kim mogła udać się Ewa. – A jeśli to mój ojciec? – podniosłam się na nogi tak nagle, że niemal uderzyłam Theodora w głowę własną głową. – To by tłumaczyło, dlaczego była smutna i szczęśliwa jednocześnie. – chodziłam po pokoju, próbując skleić puzzle. – Pewnie wciąż coś do niego czuje. Przecież w ciągu tych wszystkich lat nie znalazła sobie nikogo innego. – wyrażałam na głos swoje myśli. – Ale dlaczego nie może mi powiedzieć, kto nim jest? Skoro nas zostawił na pewno wie, że ma córkę. Nie chce mnie poznać? – spojrzałam na Theodora, gdy ten wstał, układając ręce na moich ramionach.

- Nie wiesz, czy Ewa spotyka się z twoim ojcem. To tylko domysły. – zauważył spokojnie, odgarniając zbłąkane kosmyki z mojej twarzy.

- Więc chodźmy za nią i...

- I skąd będziesz wiedzieć, że facet z którym rozmawia to właśnie on? – słusznie zauważył Villenc. – O ile w ogóle tym znajomym jest mężczyzna.

- Brzmiała jakby spotykała się z mężczyzną. – tego byłam pewna. – Poza tym, po co miałaby się tak stroić na spotkanie z koleżanką?

- Nie wiem, Liv, ale może skoro wreszcie chce naprawić wasze relacje to w końcu powie ci, kto jest twoim ojcem. Może teraz to tylko kwestia czasu? – Theo złożył pocałunek na czubku mojej głowy.

- Może masz rację. – westchnęłam, wtulając się w wampira.

Obiad zjedliśmy z dziadkami, a popołudnie spędziliśmy z Deidrą i Vernonem. Pojechaliśmy na łyżwy, gdzie co chwilę któreś z nas się przewracało, ale wszyscy świetnie się bawiliśmy. Potem zjedliśmy gofry z bitą śmietaną kupione w budce obok lodowiska, do których była wielka kolejka, a i w smaku nie były wybitne. Natomiast wieczorem zrobiliśmy sobie w domu maraton filmów Marvela i przez to położyliśmy się spać dopiero nad ranem. Obiecałam sobie, że to ostatnie dni, w których nie chodzę do szkoły, bo niestety maj zbliżał się nieubłagalnie szybko.

- Wiem, że to jeszcze miesiąc czasu, ale co roku w Święta Wielkanocne w Salem organizowany jest zjazd wszystkich przedstawicieli wampirzych rodów, wilczych alf i przewodników czarownic. – zaczął Theo, gdy wieczorem odwoził mnie do domu. – Chciałbym, żebyś mi towarzyszyła. Pojechałabyś ze mną?

- W Salem? – zdziwiłam się.

- Początkowo mój ojciec organizował je w Transylwanii, ale po klęsce w Salem przenieśliśmy je właśnie tam, by uczcić pamięć zamordowanych. – wyjaśnił, parkując pod moim domem. – Wylecielibyśmy na całe święta.

- Muszę porozmawiać z dziadkami, ale bardzo chciałabym ci towarzyszyć. – zapewniłam, składając pocałunek na policzku mężczyzny. – Zobaczymy się jutro?

- Oczywiście. – Theo wyszedł z samochodu i okrążył go w błyskawicznym tempie, aby otworzyć mi drzwi.

Wyciągnął dłoń w moją stronę, a gdy podałam mu swoją, ucałował jej wierzch i pomógł mi wyjść z auta. Zamknął za mną drzwi i przyciągnął do siebie, kradnąc pocałunki z mych ust.

- Już tęsknię. – wyszeptał.

- Przecież zobaczymy się jutro. – zaśmiałam się, wtulając w wampira nieco mocniej.

- To cała noc do przetrwania bez ciebie.

- To tylko kilka godzin.

- Mówiłem ci, że uzależniasz. – przypomniał, całując mnie w czoło. – Jeszcze chwila i nie będę w stanie odstąpić cię na krok.

- Kocham cię. – zapewniłam, składając pocałunek na brodzie mężczyzny i niechętnie wyswobodziłam się z jego uścisku. – Dobranoc.

- Dobranoc, kochanie.

Theo odjechał dopiero gdy drzwi domu zamknęły się za mną. Bardzo ceniłam jego troskę. Z każdym dniem coraz mocniej uświadamiałam sobie, że moje serce biło tylko dla niego.

- Och, to ty słońce. – babcia wychyliła się z kuchni, uśmiechając się do mnie. – Jak się bawiliście?

- Nie robiliśmy nic nadzwyczajnego, ale było super. – zapewniłam, pozbywając się zimowego nakrycia. – Mogłabym w święta lecieć z Theodorem do Stanów? – spytałam, wchodząc do kuchni. – Theo ma mieć jakieś ważne spotkanie biznesowe. Przy okazji pokazałby mi swój dom i czym się zajmuje. – próbowałam przekonać opiekunów, mówiąc jednocześnie kłamstwa i prawdę.

- Nie za dużo czasu mu poświęcasz, kwiatuszku? – dziadek starał się nie denerwować, ale po jego minie mogłam stwierdzić, że nie podoba mu się ten pomysł. Siedział przy stole, przeglądając jakąś starą gazetę, którą odłożył, gdy weszłam do pomieszczenia. – Za niecałe trzy miesiące masz pisać egzaminy, które mogą zadecydować o twojej przyszłości. Powinnaś bardziej skupić się na nauce.

- Uczę się. – zapewniłam. – Theo też bardzo mi pomaga, a ten wyjazd to tylko kilka dni. – próbowałam dalej. – Wezmę ze sobą książki i będę czytać w samolocie, i nawet wieczorami, gdy będę się nudzić. – wątpiłam, abym faktycznie nudziła się w Salem i dziadek też w to nie wierzył.

- Musimy się nad tym zastanowić, skarbie. – babcia stanęła za dziadkiem, układając ręce na jego ramionach. – Rozmawiałaś może z Ewą? Nie wróciła wczoraj do domu.

- Natknęłam się na nią, gdy wychodziła na spotkanie z jakimś starym znajomym, ale nie mówiła nic więcej. – wzruszyłam ramionami. – Może wróciła do starego trybu życia. – przewróciłam oczami, choć z tyłu pojawiła się myśl, że coś mogło jej się stać.

Postanowiłam jednak dać jej jeszcze jeden dzień. Jeśli jutro nie da znaku życia wtedy zacznę się martwić. W końcu już nie raz znikała na parę dni. Co prawda ostatnio się jej to nie zdarzało, ale kto wie, co mogło się wydarzyć.

🩸🩸🩸

Theo odwiózł mnie do szkoły. Na szczęście przez te dwa dni nie miałam żadnych kartkówek czy sprawdzianów, więc nie musiałam wiele nadrabiać. Notatki spisałam od Natalii i słuchałam opowiadań dziewczyny, o tym, jak to Jasiek zabrał ją w Walentynki do kina, ale nie kupił wcześniej biletów i na miejscu okazało się, że nie ma już miejsc na żaden seans, więc ostatecznie wylądowali w McDonaldzie.

Ewa wróciła do domu w ponownie podłym nastroju. Zupełnie jakby znów podmienili ją kosmici. Jedyne dobre co zostało, to że wciąż ubierała się elegancko, jakby naprawdę chciała komuś się spodobać. Jednak te dwa kroki, które wykonała ku naprawieniu naszej relacji wyzerowały się, a my wróciłyśmy do stanu, w którym jedna unikała drugiej. Taka postać rzeczy trwała cztery tygodnie.

Theo codziennie odwoził i przywoził mnie ze szkoły, a także pomagał w nauce po zajęciach. W weekendy organizowaliśmy podwójne randki z Deidrą i Vernonem, a piątkowe wieczory spędzaliśmy na próbach zespołu. Dodatkowo magiczna trójka uczyła mnie podstaw samoobrony. Vernon twierdził, że idzie mi nie najgorzej. Coraz bardziej stresowałam się maturami, ale bardziej przerażała mnie niewiedza tego, co chcę robić dalej. Chciałam iść na studia, ale nie byłam pewna, co chcę studiować. Pocieszał mnie jedynie fakt, że do konieczności wyboru miałam jeszcze trochę czasu.

Było wpół do czwartej, gdy skończyłam piec naleśniki. Theo miał przyjechać za trzy godziny. Babcia z dziadkiem nie wrócili jeszcze z cukierni, a Ewa weszła do domu w momencie, w którym ja wychodziłam z kuchni z talerzykiem, na którym przygotowałam sobie kilka naleśników. Zdziwiłam się jednak, bo nie była sama. Z ganku dobiegał szmer rozmów, w których jeden był męskim głosem. Ewa nigdy nie zapraszała nikogo do domu.

Moja ciekawość zwyciężyła, więc zawróciłam, siadając przy kuchennym stole i jak gdyby nigdy nic jadłam naleśniki, udając że wcale nie podsłuchuję, kogo przyprowadziła do domu moja matka.

„Ewa zaprosiła do domu faceta." – nie mogąc się powstrzymać, napisałam do Theo krótką wiadomość.

„To chyba dobrze, prawda? Może w końcu chce ruszyć do przodu." – odpowiedź przyszła niemal natychmiast, a za nią kolejna wiadomość. – „Znasz go?"

„Jeszcze nie wiem, ale wątpię, że znam jakiegokolwiek znajomego mojej matki"

- Oooo, już jesteś. Myślałam, że kończysz później. – zakrztusiłam się naleśnikiem, gdy tak nagle usłyszałam głos Ewy.

Kobieta stała w wejściu do kuchni. Miała na sobie krwiście czerwoną koszulę i czarną obcisłą spódnicę, kończącą się tuż nad kolanami. Włosy spięła w luźnego koka, a twarz zdobił lekki makijaż i nieco rozmazana już w okolicach ust szminka. Zaraz za nią stał wysoki szatyn, ubrany w białą koszulę i garniturowe spodnie. Wyglądał bardzo młodo, niemal tak, jakby był rówieśnikiem Theodora. Mógł mieć maksymalnie trzydzieści lat, ale jednocześnie w jego błękitnych oczach tkwiło coś starego. Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie spotkałam, ale widziałam w nim coś znajomego. Jakbyśmy już kiedyś się spotkali.

- W piątki mam mniej zajęć. – odpowiedziałam, gdy przestałam kaszleć. – Zrobiłam naleśniki, jakbyście byli głodni. – wskazałam pełen wypieków talerz za sobą.

- No tak, właśnie. Chciałabym, żebyś poznała Thomasa. – Ewa weszła do kuchni, odsłaniając postać mężczyzny, który niczym cień wsunął się do pomieszczenia za nią. – To Oliwia, jest... - popatrzyła na mnie, jakby nie pewna tego, jak powinna mnie nazwać.

- Jestem córką Ewy. – uśmiechnęłam się niezręcznie, wycierając tłuste palce w spodnie. Boże, nie byłam gotowa na poznawanie facetów mojej matki. Wyglądałam jak niechluja w potarganych dresach i za dużym podkoszulku Theodora. – Miło mi pana poznać. – wyciągnęłam rękę w jego stronę, jednocześnie zmuszona byłam stanąć o wiele za blisko ich obojga.

- To wiele wyjaśnia. Urodę odziedziczyłaś po mamie. – mężczyzna uścisnął moją dłoń i złożył lekki pocałunek na jej wierzchu. - Proszę, mów mi Tom. – uśmiechnął się subtelnie, ale choć wydawał się być miły, coś mi w nim nie pasowało.

Gdy tylko przekroczył próg kuchni powietrze w pomieszczeniu zgęstniało, a jego osoba mnie przytłaczała. Nie rozumiałam dlaczego. Czym było to spowodowane?

- Jasne. – wysunęłam rękę z jego uścisku, czując się niezręcznie, gdy trzymał ją o te kilka sekund za długo. Do tego jego wzrok. Miałam wrażenie, że niebieskie oczy chcą prześwietlić mnie na wylot. – Częstujcie się. – cofnęłam się po swój talerz.

- Nie dotrzymasz nam towarzystwa? – głos mężczyzny zatrzymał mnie przed przekroczeniem progu kuchni.

Odwróciłam się w stronę Ewy, która niewzruszona wyjmowała talerze i szklanki z szafki. Chciała, żebym z nimi siedziała, czy gryzła się w język, żeby tylko znów nie zmieszać mnie z błotem? O co jej chodziło?

- Może następnym razem. Muszę zbierać się na próbę. Chłopak za chwilę po mnie przyjeżdża. – naprawdę starałam się być uprzejma, ale coś w tym mężczyźnie mnie przerażało i sprawiało, że jak najszybciej chciałam opuścić pomieszczenie, w którym się znajdował.

- Theodore dziś też do ciebie przychodzi? – Ewa spojrzała na mnie niby bez emocji, ale w jej oczach błysnął strach. Zupełnie nie rozumiałam, o co mogło chodzić. Zwłaszcza, że gdy padło imię wampira, Tom zbyt szybko przeniósł wzrok ze mnie na Ewę.

- Jak codziennie, bez zmian. – potwierdziłam. – No nic, do zobaczenia. – posłałam im wymuszony uśmiech. – Miło było cię poznać, Tom.

- Ciebie również, Oliwio. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

Nie odpowiedziałam, a jedynie uśmiechnęłam się jeszcze jeden raz i wyszłam na korytarz. Zmusiłam się, by schody na górę pokonać normalnym powolnym tempem, choć miałam ochotę pobiec do swojego pokoju. Kim był ten człowiek i dlaczego wprowadzał tak dziwną aurę?

🩸🩸🩸

Wyprowadziłam cios, próbując trafić Vernona w twarz, ale był za szybki. Wilkołak uchylił się w lewo i złapał moją dłoń, ciągnąc mnie w swoją stronę i jednocześnie obracając, tak że ostatecznie moje plecy obiły się o jego tors. Vernon wciąż trzymał moją rękę, a drugą przyłożył mi do szyi, imitując nóż.

- Przegrałaś. – parsknął, gdy jeszcze próbowałam się uwolnić. – Znowu.

- Nie mam z wami szans. – westchnęłam zrezygnowana, gdy wreszcie mnie puścił.

Theo w ogóle nie oponował, gdy miesiąc temu poprosiłam go o lekcje samoobrony. Nawet sam zaproponował, że Deidra i Vernon też mogą mnie czegoś nauczyć. Byłam im bardzo wdzięczna, zwłaszcza że na czas naszych treningów zamienili garaż na salę wyłożoną materacami. Samochody stały na zewnątrz, a w środku ja wylewałam z siebie siódme poty, próbując pokonać wilkołaka, czarownicę i wampira.

- I tak idzie ci lepiej. – Knight próbował mnie pocieszyć, szturchając w ramię, gdy kierowaliśmy się do wyjścia z garażu. – Przynajmniej już nie potykasz się o własne nogi.

- Ej, wcale nie było tak źle. – oburzyłam się, wchodząc za brunetem do salonu, gdzie przebywała Deidra.

Na stole, przy którym siedziała rozłożone było kilka grubych ksiąg, jakieś fiolki i kamienie. Parę miesięcy temu, gdy pierwszy raz zobaczyłam ją, jak rzucała zaklęcia byłam przerażona, ale teraz nie robiło to już na mnie żadnego wrażenia. W końcu to wciąż była ta sama Deidra, może tylko trochę bardziej niesamowita niż początkowo się wydawało.

- Nad czym pracujesz, moja mała wiedźmo? – Vernon stanął za mulatką, opierając ręce na jej ramionach i pochylił się, by złożyć pocałunek na czubku jej głowy.

Boże, jak oni uroczo razem wyglądali. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu zawsze, gdy Vernon nazywał ukochaną wiedźmą. Robił to w tak słodki sposób, że bawiło mnie to i rozczulało jednocześnie. Mimo to nie zdecydował się jeszcze jej oświadczyć.

- Robię naszyjnik dla Liv. – dopiero, gdy podeszłam bliżej nich zobaczyłam, że Weaver naprawdę trzyma w szczypcach srebrny naszyjnik. – Już kończę. – Deidra uśmiechnęła się, puszczając mi oczko.

- To bardzo miłe, ale dlacz...

- To nie taki zwykły naszyjnik. – wzdrygnęłam się, gdy tuż za mną rozbrzmiał głos Theodora. Nim zdążyłam się obrócić, jego ręce objęły mnie w talii, a on sam przylgnął do mnie całym ciałem. – Poprosiłem Deidrę, by przygotowała coś, co mogłoby uchronić cię przed wpływem innych.

- Jak to? – patrzyłam to na Vernona to na dziewczynę.

- Sporządziłam specjalny eliksir z jemioły, czosnku i paru innych ziół, aby ochronić twoją głowę przed czarownicami i wampirami. Srebro i czary zapewniają dodatkową barierę. – wyjaśniła szatynka. – Jeśli będziesz nosić naszyjnik, nikt nie zdoła wkraść się do twoich myśli w żaden możliwy sposób.

- A także nie będzie pragnął skosztować twojej krwi. – dodał Vernon, puszczając mi oczko. – Będziesz pachnieć raczej niezbyt apetycznie.

- Wow, to niesamowite. – byłam zachwycona. – A wam to nie będzie przeszkadzać?

- Cóż... Ulepszyłam naszyjnik tak, że na nas nie ma aż tak dużego wpływu. – Deidra uśmiechnęła się do mnie przepraszająco. – Wybacz, ale największe męki przechodziłby Xanthos. – wzruszyła ramionami, a ja wciąż przyzwyczajałam się do tego, jak nazywali Theodora jego pierwotnym imieniem. - To znaczy żadne z nas nie może czytać ci w myślach, chyba że nauczysz się je nam przekazywać. Natomiast o swoją krew nie musisz się bać. Żadne z nas nie odważyłoby się cię skrzywdzić.

- Dziękuję. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. – ułożyłam ręce na dłoniach Theodora, które oplatały mnie w talii.

- Chcemy, żebyś czuła się bezpiecznie i ja chcę mieć pewność, że jesteś bezpieczna. – Villenc złożył pocałunek w zgłębieniu mojej szyi.

- Zwłaszcza, że wciąż nie wiemy, kto wysyła ci te groźby. – westchnął Vern.

- Nie dostałam żadnej od miesiąca. – zauważyłam.

- Po ataku też długo się nie odzywali. – przypomniała Deidra. – To ich plan. Czekają w ukryciu na coś, czego nie umiemy przewidzieć. Co jakiś czas przypominają o swojej obecności, ale nie mamy pewności, kiedy znów zaatakują i dlaczego za cel obrali sobie właśnie ciebie.

- To akurat proste. – westchnął wampir. – Chcą zemścić się na mnie, a wszyscy dobrze wiemy, że najłatwiejszym sposobem na zemstę jest skrzywdzenie najcenniejszej dla wroga osoby.

- Nie martw się, księżniczko, nie pozwolimy, by coś ci się stało. – Vernon uśmiechnął się pocieszająco, składając pocałunek na czubku głowy wiedźmy.

Wiedziałam, że bardzo starali się zapewnić mi bezpieczeństwo w świecie, o którym jeszcze kilka miesięcy temu nie miałam pojęcia, że w ogóle istnieje. Dlatego pozwoliłam sobie zaufać moim nowym przyjaciołom i mężczyźnie, który skradł moje serce. Wiedziałam, że z nim u boku nic mi nie grozi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro