Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stęskniłem się za nią. Naprawdę mocno.

Minęło sześć tygodni kiedy widziałem ją na żywo ostatni raz. Kiedy ostatni raz czułem jej dotyk. Uporaliśmy się z wilkołakami i tym samym wystarczająco mocno nastraszyliśmy naszych wrogów. Od rzezi na polanie minęły dwa tygodnie i jak na razie wilki nie odważyły się ponownie zaatakować. Vernon również doszedł do siebie, więc spokojnie mogłem wracać do Oliwii. Już nie mogłem się doczekać spotkania z nią. Chciałem wziąć ją w ramiona, przypomnieć sobie zapach jej włosów i smak nieśmiałych pocałunków. Stała się moim uzależnieniem, kiedy tylko po raz pierwszy posmakowałem jej ust.

Wiedziałem, że dzisiaj miała próbę zespołu, jak co piątek. Zajechałem więc na parking przed świetlicą i spojrzałem na wiernie towarzyszącego mi Vernona. Nie wyglądał na zbytnio zadowolonego, że przyjechaliśmy tutaj, zamiast do domu. Nie miał wyjścia, musiał mnie słuchać, bo ostatnim czasem za mocno zaszedł mi za skórę.

Wyszedłem z samochodu, trzymając w dłoni bukiet fioletowych róż. Chciałem tym gestem podkreślić moją miłość od pierwszego spojrzenia i wyjątkowość dziewczyny. Wiedziałem, że znała się na kwiatach i kolorach, więc domyślałem się, że bezbłędnie rozszyfruje symbolikę. Do moich uszu dotarła głośna muzyka, dobiegająca z budynku i strzępki rozmów osób, które na zewnątrz paliły papierosy.

Zignorowałem trzask zamykanych drzwi samochodu i spojrzałem na zegarek. Dochodziła dwudziesta trzecia, ale umysł podpowiadał mi, że Liv wciąż tu była. I miałem rację, bo dostrzegłem ją po chwili przez wielkie okna budynku. Śmiała się w objęciach niskiego blondyna. Wyglądała pięknie z szerokim uśmiechem i szczęściem wypisanym na jej twarzy, ale coś okrutnego zacisnęło się na moim martwym sercu, widząc ją z innym. Zacisnąłem palce w pięści, a Vernon zatrzymał się obok mnie. Jego wzrok również spoczął na scenie za oknem.

- Mogę się nim zająć, jeśli dalej uważasz, że ona jest dobrą partią dla kogoś takiego jak ty. - zaproponował, a ja nie odpowiedziałem, podziwiając, jak dobrze blondynka czuła się wśród swoich znajomych.

Wyjąłem telefon z kieszeni i wybrałem czat do niej, by wystukać wiadomość z prośbą, aby wyszła na zewnątrz. Vernona nie było już obok mnie, doskonale wiedział, co ma robić.

Uśmiechnąłem się, widząc jak Liv odczytuje wiadomość, a na jej twarzy pojawia się niezrozumienie. Nie zastanawiała się wiele. Wzięła kurtkę, którą zarzuciła na ramiona i ruszyła do wyjścia. Rozglądała się dookoła i doskonale widziałem, jak na jej twarzy pojawiały się kolejno niezrozumienie, zaskoczenie i radość, gdy rzuciła się biegiem w moją stronę. Położyłem bukiet na dachu samochodu i wziąłem dziewczynę w ramiona. Blondynka zarzuciła mi ręce na szyję i ukryła twarz w mojej piersi, a ja z ulgą zaciągnąłem się jej uzależniającym zapachem. Zignorowałem nieprzyjemne ukłucie, które spowodowało zetknięcie się mojej skóry ze srebrnym pierścionkiem, który tkwił na palcu Liv.

- Wróciłeś. - wyszeptała, spoglądając na mnie z dołu.

- Obiecałem. - przypomniałem z lekkim uśmiechem, odgarniając zbłąkane kosmyki z jej twarzy. - Tęskniłem za tobą, kochanie. - powtórzyłem kolejny raz, wywołując uśmiech na twarzy Oliwii.

Dziewczyna stanęła na palcach i złączyła nasze usta w delikatnym pocałunku, który odwzajemniłem niemal od razu, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie. Smakowała wódką i miętą, ale teraz najbardziej liczyło się to, że w końcu była obok mnie.

- Mam coś dla ciebie. - wyszeptałem, patrząc w oczy nastolatki, gdy odsunęła się ode mnie lekko. Sięgnąłem za siebie, by wręczyć jej kwiaty.

- Są piękne. - westchnęła z zachwytem, zaciągając się ich zapachem z szerokim uśmiechem.

- Chcę ci coś pokazać. - dodałem, sprawiając że powróciła do mnie zaskoczonym spojrzeniem.

- Teraz?

- Tak, to niedale...

- Co tam się dzieje?! - dobiegł do nas krzyk mężczyzn, którzy zgasili swoje papierosy i wbiegli do budynku.

Liv również spojrzała w tamtą stronę, w tej samej chwili, w której dobiegły do nas krzyki ze środka. Dwóch mężczyzn wypadło na zewnątrz. Jednym z nich był Vernon, a w drugim rozpoznałem blondyna, który chwilę wcześniej obejmował Liv. Dziewczyna też ich zauważyła. Wręczyła mi kwiaty i biegiem rzuciła się w stronę chłopaków i tłumu, który próbował ich od siebie oddzielić.

Przekląłem w myślach na kretyński pomysł przyjaciela. Odłożyłem kwiaty na dach samochodu i ruszyłem za dziewczyną. Nie wiem, jak udało jej się przedostać przez tłum gapiów, ale znalazła się w środku walki i odważnie złapała dłoń Vernona, który skrzywił się na ten gest. Też musiał poczuć palące srebro.

- Natychmiast przestań! - skarciła mojego przyjaciela. - Co ty w ogóle odwalasz? - popchnęła go lekko, odsuwając od drugiego chłopaka.

Widziałem wściekłość w oczach Vernona, ale doskonale wiedziałem, że nie była spowodowana reakcją Liv, czy choćby tym blondynem. Po prostu potrzebował wyrzucić gdzieś swoją złość. Knight obrzucił moją dziewczynę kpiącym spojrzeniem, prychnął i przepchnął się między ludźmi, wracając do samochodu.

- Znasz go? - do Liv podeszła Lena, a inni zajęli się rannym chłopakiem.

Byłem pewien, że Vernon nie zrobił mu wielkiej krzywdy. Widziałem, że się powstrzymywał. Mógł go tylko lekko uderzyć parę razy.

- Tak. - odpowiedziała krótko Liv. - Przepraszam za niego. Nie wiem, co się stało.

- Przyszedł tutaj jak tylko wyszłaś i od razu podszedł do Jaśka. Wymienili ze sobą kilka zdań i zaczęli się bić. - streściła Lena.

- Nic mu nie będzie? - zapytała blondynka.

- Mam nadzieję. - westchnęła druga dziewczyna. - Wracajmy do środka.

- Muszę iść. - wskazała mnie dłonią, więc pomachałem Lenie, gdy ta spojrzała w moją stronę. - Daj znać, jak się czuje Jasiek. Do zobaczenia. - pocałowała przyjaciółkę w policzek i ruszyła w moją stronę. - Nie mówiłeś, że Vernon jest z tobą. - wyszeptała ostro, gdy skierowaliśmy się w stronę samochodu. - Co mu odwaliło?

- Vernon ma gorsze dni. Pokłócił się z Deidrą. - wyjaśniłem pobieżnie.

Prawda była taka, że gdy Vern obudził się po kilku dniach wyśmiał Deidrę, że ta tak bardzo przejęła się jego stanem. Dziewczyna się wściekła, wymienili ze sobą kilka ostrych zdań i skończyło się tak, że od kilkunastu dni ze sobą nie rozmawiali. Chłopak przyjął to gorzej niż sam chciał przyznać.

- To nie powód, by bić moich znajomych. - zauważyła, zatrzymując się przed samochodem.

Vernon zajął miejsce z tyłu i siedział, jak obrażone dziecko, z naburmuszoną miną, dłońmi założonymi na piersi i złym wzrokiem wpatrzonym w przednią szybę.

- Wsiądź do środka. Chcę cię gdzieś zabrać. - przypomniałem, podając jej kwiaty i otwierając drzwi od strony pasażera.

Dziewczyna westchnęła, ale posłusznie wykonała moją prośbę. Obchodząc samochód słyszałem, jak wściekła była na Vernona, choć nie odezwała się do niego ani słowem. Wyruszyliśmy w ciszy, która była tak ciężka, że jeszcze chwila i można by ciąć ją nożem.

- Co ci w ogóle strzeliło do głowy, by rzucić się na Jaśka? Co z tobą nie tak, człowieku?! - Liv nie wytrzymała i odwróciła się lekko, spoglądając ze złością na bruneta.

- Jak jesteś z jednym, nie pchaj się w łapy innego. - odburknął Knight. - W sumie to ciebie powinienem był pobić.

- Co proszę?! - wykrzyczała oburzona Liv, w tym samym momencie, w którym ja ostrzegawczo wypowiedziałem jego imię.

- Wy kobiety jesteście takie bezmyślne. - stwierdził Vernon, gdy skręciłem w jedną z oświetlonych uliczek w sąsiedniej miejscowości. - Prujecie się, gdy my choćby spojrzymy na inną, a same dajecie się obmacywać innym.

- O czym ty w ogóle mówisz? - Liv zmarszczyła czoło, spoglądając na mnie. - O co mu chodzi?

- Widzieliśmy, jak przytulałaś się z tym idiotą. - odpowiedział za mnie Vern. - Nie udawaj takiej świętej.

- Więc ty mu kazałeś go pobić? - czułem na sobie rozczarowane spojrzenie Liv.

- Nie do końca. Sam chciał to zrobić. - znów wyprzedził mnie Knight, mówiąc prawdę, choć wtedy nic takiego nie wypadło z moich ust. Przyjaciel jednak znał mnie zbyt długo, by wiedzieć, co czuję.

Zaparkowałem przed domem, a Liv od razu wysiadła z samochodu, mocno trzaskając drzwiami. W lusterku posłałem zmęczone spojrzenie Vernonowi, ale on tylko posłał mi krótki kpiący uśmiech i również wysiadł z samochodu, więc i ja uczyniłem to samo.

- Zachciało ci się dziecka, to teraz się męcz. – mruknął pod nosem Vern, gdy ruszyłem w stronę dziewczyny.

Blondynka chodziła nerwowo w tę i z powrotem po asfaltowym podjeździe. Miałem wrażenie, że w ogóle nie zwróciła uwagi na miejsce, w którym się znajdowaliśmy. Vernon oparł się o maskę samochodu, przyglądając się dziewczynie z cwaniackim uśmieszkiem. Bawiła go ta sytuacja i liczył na dobre przedstawienie. Cholerny idiota.

- Liv... - powoli podszedłem do dziewczyny.

- Przestań! - odsunęła się ode mnie, a ja zauważyłem pojedynczą łzę, która spłynęła po jej policzku.

Jak na złość zaczynało padać, a blondynka była w tak bojowym nastroju, że wątpiłem, by mnie teraz posłuchała i weszła do środka. Do tego było chłodno, środek listopada zapowiadał zbliżającą się zimę.

- Byłem zazdrosny. Nie mogłem patrzeć, jak obściskujesz się z innym mężczyzną. - tłumaczyłem spokojnie, choć wspomnienie tamtego widoku wywołało we mnie ogromną złość. - Przepraszam, ale...

- To mój przyjaciel! Jest dla mnie jak brat! - wykrzyczała, patrząc na mnie przez łzy. - W dodatku uczyłam go tańczyć. Śmialiśmy się, bo deptaliśmy sobie po palcach!

- Jak miałem to zinterpretować, widząc przez okno moją dziewczynę w objęciach innego? - spróbowałem wytłumaczyć jej mój punkt widzenia. - W dodatku jesteś pijana, mogłaś pozwolić mu na coś więcej, a...

- Wow, cudownie. Dzięki! - Liv zatrzymała się, patrząc na mnie z rozczarowaniem w błękitnych oczach, a ja w myślach wbiłem sobie nóż w serce.

Ależ byłem idiotą, rzucając nieprzemyślane słowa, których zaraz żałowałem. Nie mogłem jej stracić, a odnosiłem wrażenie, że coraz więcej było między nami konfliktów.

- Wróciłam do stanu alkoholika. - wspomniała nasze pierwsze spotkanie.

Deszcz padał coraz mocniej, ale dziewczyna w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Jej łzy mieszały się z zimnymi kroplami, a ubrania były coraz bardziej mokre.

- Nie to miałem na myśli...

- No jasne... - prychnęła. - Bardzo rozsądnie było więc nasłać swojego przyjaciela na mojego. Bo biedna pijana Oliwia jest zwykłą dziwką.

- To nie tak. Wybacz. - powtórzyłem, nie przejmując się tym, że staliśmy na środku pieprzonej ulicy w zimnym deszczu. - Jestem o ciebie cholernie zazdrosny, wiem i przepraszam, ale zrozum... - podszedłem do nastolatki, zatrzymując się kilka centymetrów przed nią. Nie byłem pewien, czy to deszcz, czy wciąż łzy moczą jej policzki. - Chcę być tym, który najczęściej wywołuje uśmiech na twojej twarzy. - objąłem jej twarz, mokrymi dłońmi starając się pozbyć cieczy z jej rozgrzanej skóry. Uspokoiłem się, gdy tym razem nie uciekła przede mną. - Pragnę być tym, który cię pocieszy i w którego ramionach będziesz czuć się bezpiecznie. Chcę być tym który pomoże ci osiągnąć wszelkie cele. Tym, dla którego będzie biło twoje serce. - wyznałem na jednym tchu, nie odrywając spojrzenia od jej pięknych oczu. Dziewczyna pociągnęła nosem, a ja byłem niemalże pewien, że znów jest blisko płaczu. - Spełnię wszelkie twoje zachcianki i marzenia, bo chcę cię uczynić najszczęśliwszą kobietą na świecie. - zapewniłem ciszej, składając delikatny pocałunek na jej czole. - Więc, proszę... Pozwól mi się o siebie martwić. Pozwól mi cię kochać i spełniać twe marzenia.

Oliwia pokiwała głową, ponownie pociągając nosem. Spuściła wzrok na nasze buty, a drobne dłonie ułożyła na moich, które wciąż spoczywały na jej twarzy. Ponownie nie dałem po sobie poznać, że srebrny pierścionek sprawił mi ból i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo Liv zmarzła przez ten cholerny deszcz. Już dawno powinienem był zabrać ją do domu. Słyszałem, jaką bitwę myśli toczyła w głowie, choć było to nieco utrudnione przez srebro, które miała na sobie. Mimo to czułem, że alkohol miał na nią wpływ i nie potrafiła zbytnio się skupić, z czego zdawała sobie sprawę. Chciała być na mnie zła, ale równie mocno nie chciała się więcej kłócić. Mimo wszystko też za mną tęskniła, a ja cieszyłem się z tego małego powodu.

- Po...

- Zacznij teraz. - uciąłem, gdy jej cichy głos przeciął odgłos padającego deszczu.

- Co? - nie rozumiałem.

Oliwia uśmiechnęła się lekko, spoglądając w moje oczy i odsunęła moje dłonie od swojej twarzy, ale nie puściła mnie. Niedbale wytarła twarz brzegiem rękawa i posłała mi smutny uśmiech.

- Zatańcz ze mną. - poprosiła, patrząc na mnie łagodnie.

- Teraz? Tutaj? - rozejrzałem się dookoła. - Przeziębisz się.

- Chwilę wcześniej żadne z nas nie zwracało na to uwagi. - zauważyła, przysuwając się do mnie o krok. - Zatańcz ze mną. - powtórzyła nieco głośniej. - Proszę.

Nie potrafiłem się powstrzymać, gdy patrzyła na mnie tak niewinnie i z tak dziecięcą prośbą. Pokonałem dzielące nasze usta milimetry i pocałowałem ją, delektując się smakiem jej ust mokrych od deszczu i łez przez niego zmytych. Liv odwzajemniła pocałunek, ale nie pozwoliła by trwał długo. Odsunęła się ode mnie z delikatnym uśmiechem, który roztopił moje serce i zaczęła nucić pod nosem.

Georgia, Wrap me up in all your...
I want ya', In my arms
Oh, let me hold ya'

Poczułem się, jakby coś przymurowało mnie do asfaltu. Pierwszy raz słyszałem jak śpiewała coś innego niż ludowe przyśpiewki na występach, czy piosenki w akompaniamencie radia. Jej głos brzmiał jeszcze inaczej, tak delikatnie, a jednocześnie był pełny emocji. Nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Od mojej dziewczyny, wirującej w deszczu do śpiewanej przez siebie melodii.

I'll never let you go again, like I did
Oh I used to say

Była piękna. Idealna w swej niewinności i delikatności. Krucha, choć z całych sił starała się być silna i odważna, i właśnie dlatego taka też była. Być może wpadła na ten pomysł przez alkohol, ale zachowywała się, jakby zupełnie nic jej nie obchodziło.

- No dołącz do mnie. - przerwała piosenkę, wyciągając dłoń w moją stronę. - Czyż nie romantycznie jest tańczyć w deszczu? - uśmiechnęła się szeroko, a ja zmusiłem swe ciało do ruszenia się z miejsca.

Godzinami mógłbym stać i podziwiać tę dziewczynę. Jej kobiecość tak bardzo widoczną w najmniejszych gestach. Jej dobroć i uroczą naiwność.

Musiałem być tym, który ochroni ją przed resztą zła tego świata.

Odwróciłem się, ale Vernona nie było już przy samochodzie. Nie wiem, kiedy odszedł i gdzie się podział, ale wiedziałem, że sobie poradzi.

Spojrzałem w piękne oczy Liv, gdy złapałem jej dłoń. Złożyłem delikatne muśnięcie na jej skórze i stanowczo przyciągnąłem do siebie. Uśmiech, który rozjaśnił jej twarz był przeznaczony tylko dla mnie i chyba dlatego tak cholernie mocno mi się podobał.

Nastolatka wznowiła śpiewanie, a ja prowadziłem nas w nierównym tańcu w rytmie melodii.

"I would never fall in love again until I found him"
I said, "I would never fall unless it's you I fall into"
I was lost within the darkness, but then I found him
I found you

Właśnie tutaj, na środku ulicy, przemoknięty do cna, uświadomiłem sobie, jak mocno kocham tę kruchą istotę. Nie byłbym w stanie pozwolić jej teraz odejść.

Musiałem więc uczynić wszystko, aby została przy mnie na zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro