" Masz taką samą minę, jak twoja matka..."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miesiąc później...

Miesiąc.

Minął miesiąc odkąd zdałam sobie sprawę, że to koniec. Mój koniec. Jestem naprawdę rozstrzęsiona tym faktem i to po mnie widać. Wiem, że przez tą całą sytuację schudłam minimum parę kilogramów, a o moim wyglądzie lepiej wcale nie mówić. Jak to stwierdził Austin: z takim wyglądem możesz dzieci straszyć. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę.

Co do Shawna, to strasznie się na nim zawiodłam. Odsunął się ode mnie, nie jest już tak jak było kiedyś. To znaczy spotykamy się czasem, ale nie tak jak wcześniej. Raczej są to spotkania ze wszystkimi znajomymi, a nie sam na sam. A jeśli chodzi o nasz pocałunek, to nie czułam wstydu, choć myślałam, że tak będzie, ale czułam, że tracę bliską mi osobę.

A teraz wracamy do rzeczywistości, mamy poniedziałek, siódma rano, ruszamy dupę Ver i idziemy spełniać swoje marzenia.

Hahaha. Marzenia?

Zaśmiałam się sama z siebie i wygramoliłam się z łóżka. Podeszłam do szafy, z której zabrałam czarne rurki i bordową bluzę, a później wybrałam się  do łazienki, aby wykonać poranną toaletę.

Cała w gotowości i pełna chęci do życia zeszłam na dół do kuchni, gdzie przy stole siedziała osoba, której najmniej w tym domu i o tej porze się spodziewałam.

Cloe Reed.

Do jasnej cholery, co ona tu robi?

- Hej, ciocia. Rodziców nie ma, są w pracy.- wysiliłam się na sztuczny uśmiech i otworzyłam lodówkę, aby wziąć z niej mleko.

- No hej, hej Ver. Ja do ciebie.- podrapała się po czole.- Wszystko u ciebie ostatnio w porządku?

- Tak.- pff, jasne, że nie.

- Na pewno?- dopytywała, a jej głos robił się coraz bardziej piskliwy.

- Na pewno.- wlałam mleko do miski, drugą ręką sięgając po czekoladowe płatki.

- Jesteś w stu procentach pewna?

Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu. A później dostałam olśnienia, że ona może coś podejrzewać. Co, jak co, ale jej kontaktów z synem można pozazdrościć.

A jak on jej coś powiedział?

Masz przesrane.

No mam.

Starałam się ukryć swoje poddenerwowanie, dlatego ponownie wygięłam usta w uśmiechu. Kobieta odwzajemniła to, przyjrzała mi się, a później wybuchnęła głośnym śmiechem.

- Z czego się śmiejesz?

- Masz taką samą minę, jak twoja matka, gdy zapytałam się jej, czy jest w stu procentach pewna, że zabezpieczała się z twoim ojcem.- wydusiła, gdy już się opanowała.

- Ta, a dziewięć miesięcy późnej pojawiłam ja. Tak, doskonale znam tą historię.- przewróciłam oczami.

- Skąd znasz zakończenie?- zapytała z powagą wymalowaną na twarzy.- A teraz tak na serio, co jest między tobą, a moim synalkiem. W ogóle gdzie jest mój wnuk?

- Między nami nic nie ma. I nie wiem, o co ci chodzi z tym wnukiem.

- No jak to nie wiesz? Shawn mówił...

- Po prostu nie wiem, ciocia, może faktycznie będziesz miała wnuka, ale to nie będzie moje dziecko.- założyłam ręce na piersi.

- ...że będziecie mieli szczura.- dokończyła.- Hah, ale cię sprankowałam.- upiła łyk kawy z kubka.

Sprankowała?

Boże...

- Ale powiem ci, mój syn jest uparty. Już dawno powinien przyjechać do ciebie na ośle i powiedzieć ci, co czuje.

- Jakim ośle?- spytałam, rozważając zamknięcie mojej ciotki do psychiatryka.- Mówi się na koniu. Rycerz przyjeżdża na białym koniu.

- To jest niemożliwe.

- Dlaczego?

- Shawn ma uczulenie na konie. A mi się nie uśmiecha jechać do szpitala. A jeśli już mówimy o szpitalu, wiesz może, co mu się stało z nosem?- zmarszczyła brwi.

- Nie.- szybko zaprzeczyłam.

Kobieta chciała coś powiedzieć, ale przerwał nam dzwonek do drzwi.

- Kogo tak wcześnie tu niesie?- blondynka wychyliła się, aby spojrzeć przez okno.- Aha, już wiem. Rycerza, Shawna Reed'a na białym ośle.

Ratunku...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro