'' Jesteś nikim...''

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Tooo hej.- odchrząknął Irwin.

- Hej?- bardziej zapytałam niż się przywitałam.

- Nooo... yyy... my .... ten tego.... przyszliśmy ...i ten...no...- zająkał się Josh.

- Okej, nic się nie stało, bo jesteście świadkami, że wygrałem 50 dolców.- powiedział William.

- Co?- blondynka jakby otrząsnęła się z szoku.

- No pocałowałem Natalie, gdyby nie wy, może byłoby coś więcej i wygrałem zakład.- wyjaśnił brunet. Zamrugałam kilkakrotnie, aby przyswoić do siebie tę wiadomość. 

- Ty pieprzony dupku...- wyszeptałam w jego stronę, aby tylko on mógł to usłyszeć.- Jesteś nikim... Ale nie myśl sobie,że mnie zraniłeś. Dobra, 1:1 kotku, ale pamiętaj gra toczy się dalej.- zabrałam z wieszaka swoją torebkę i wyszłam z hotelu nie zważając na nawoływania ze strony reszty. Jebany pizdokleszcz. Pff, myślał,że jak się o mnie założył i powiedział mi, o tym, prosto w twarz, to co? To się rozpłaczę? Ha, dobre mi sobie. Ze mną się nie pogrywa. A już tym bardziej, o mnie się  nie zakłada. A na pewno nie on. Nie William Collins. 

Szłam już od piętnastu minut w stronę... Właśnie, nawet nie wiem w jaką stronę. Jestem w Paryżu pierwszy raz i nie wiem, co, gdzie, jest. Aż mi się niedobrze zrobiło, jak zobaczyłam całującą się parę. Przewróciłam oczami.

- Miłość jest piękna...- westchnął i posłał mi uśmiech starzec, sprzedający kwiaty.

- Sranie w banię, nie ma czegoś takiego, a jak już jest, to jest to jedno wielkie gówno!- krzyknęłam i oderwałam od siebie tę miziającą się parkę, a ta dziewczyna zachichotała.- No i co w tym śmiesznego? Zobaczysz,że prędzej, czy później cię zdradzi, albo okaże się, że się o ciebie założył o 50 dolców! Kumasz,to laska, 50 dolców?! A jak jest najebany to mówi ahh ty jesteś moim szczęściem, lubię jak tak do mnie mówisz, masz piękny głos! No normalnie, rzygam, kurwa, tęczą!- wrzasnęłam i wyciągnęłam paczkę fajek. Tak, obiecałam, że nie będę, ale teraz mam to w dupie. Odpaliłam truciznę i zaciągnęłam się nikotyną. W kieszeni poczułam wibracje mojego telefonu. Myślałam, że to któreś z moich przyjaciół, ale po chuja będą się o mnie martwić. To mama. Może lepiej, że to ona.

- Halo, mamuś?

- Hej córcia, jak tam?- a no wiesz, co, właśnie ten twój ' mały aniołek' z naprzeciwka założył się, że mnie pocałuje, albo przeleci o jebane 50 dolców.

- A no w porządku.

- No, przepraszam cię bardzo, ale babcia przyjechała i nie mogę teraz rozmawiać.

- Jasne pozdrów ją ode mnie.- rozłączyłam się i ponownie włożyłam papierosa między usta. Spojrzałam w lewą stronę i dostrzegłam postać podobną do Kendall. No, ale przecież tu jej nie ma. Chyba. Za nią zauważyłam neon budynku Clinique d'oncologie à Paris. ( Poradnia onkologiczna w Paryżu). Może jednak przyjechała wcześniej zobaczyć się z ciocią i zrobić nam niespodziankę. Podeszłam więc do niej i nie mam teraz żadnych wątpliwości, że to Kendall.

- Kendall? Nie miałaś zostać w domu?- na mój głos wzdrygnęła się, ale obróciła się twarzą do mnie. Z szoku zasłoniłam usta rękoma. Czerwone oczy od płaczu, a pod nimi sińce, posiniaczone usta, wystające kości policzkowe i bardzo rzadkie włosy.

- Przepraszam Natalie, nie mogę cię więcej oszukiwać.- po jej policzku spłynęła łza.- Wtedy co mówiłam ci o tej ' cioci'- zrobiła cudzysłów palcami.- To nie do końca tak było.

- Tak właśnie myślałam.- przyznałam.

- Nie przerywaj mi.- poprosiła.- Powinnam powiedzieć... Jestem chora. Mam raka. Białaczkę. Zostało mi maksymalnie sześć miesięcy życia.- mówiłam kiedyś, że nie płaczę. Nigdy. Od dziś to się zmieniło. Rozpłakałam się. Nie, ja się rozwyłam.

- Nie, to nie może być prawda.- powtarzałam jak mantrę.

- Nie przerywaj.- ona również płakała.- Przepraszam, że ci nie powiedziałam, ale nie chciałam cię martwić. To jest prawda. Choroba jest tak zaawansowana, że nawet nie ma szans na przeszczep. Teraz odebrałam wyniki. To, co wtedy mówiłam, mówiłam o sobie... Chciałam spędzić z wami... nasze... ostatnie wakacje.- po moich policzkach łzy spływały ciurkiem.- Ostatnie dwa miesiące ' wolności '. Szkoda mi jest... naszych planów. Pamiętasz jak miałyśmy iść razem na studia... razem zamieszkać?- pokiwałam głową.- To już się nie wydarzy. Marzenia się nie spełniają, marzenia trzeba spełniać... Ale w tych dwóch przypadkach już nic nam nie pomoże. Mam nadzieję, że dożyję do powrotu do domu i mam wielką nadzieję.... że o mnie nie zapomisz.

- Błagam, nie mów tak.- wychlipiałam.

- Niestety Natalie, nasze plany, marzenia poszły się pieprzyć.- splunęła i wyciągnęła ze swojej torby flaszkę wódki. Odkręciła ją i pociągnęła łyka.- Tylko proszę nie pierdol, że nie mogę, bo doskonale o tym wiem.- podała mi butelkę.- Nienawidzę tej choroby. Zabrała mi babcię, którą kochałam nad życie i... odbierze mi was. Za parę miesięcy, już nigdy się nie spotkamy. A moją ostatnią wolą jest, aby na moim pogrzebie zagrał Shawn Mendes, a jak nie to Justin Bieber, choć go nienawidzę, ale niech to będzie ktoś sławny.- zażartowała a ja wpadłam w jeszcze większy szloch.- Kocham cię, siostrzyczko.

- Ja ciebie też i nigdy, przenigdy o tobie nie zapomnę.

////////////////////

Jeszcze jeden?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro