Rozdział dwudziesty piąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Za kilka minut epilog!

Chris stał w ciemnym pomieszczeniu kamienicy ze związanymi rękami oraz pistoletem przystawionym do skroni trzymanym przez jednego ze zbirów. Serce biło mu jak oszalałe, ale nie z powodu strachu, on po prostu martwił się o życie Lary. Cała ta akcja była pułapką polegającą na tym, aby złapali i jego i dziewczynę. A jednak do tej pory nie wiedział, co takiego ona zrobiła, że i ją chcą unicestwić. Miał tylko nadzieję, że nie będzie tak głupia i nie przybiegnie tu, aby go ratować.

- No, Velez... - odezwał się szef bandy tym swoim zachrypniętym niskim głosem i uśmiechnął się, pokazując przy tym złote zęby. - Twoja laleczka już tu jest, czyż to nie cudowne?

Chłopak nagle spiął wszystkie mięśnie na jego słowa, zrobił smutną, wręcz załamaną minę i przygryzł wargę tak mocno, że po chwili zaczęła się z niej lać strużka ciemnej krwi.

- Oj, nie krzywdź się. Nie chcesz chyba, żeby twoja dziewczyna widziała cię w tym stanie, co? - prychnął cynicznie.

- Czego ty od niej chcesz? Przecież ona ci nic nie zrobiła. To ja... To mnie powinniście zabić, ją zostawicie w spokoju.

Mężczyzna po raz kolejny zaśmiał się, po czym gwałtownie wyrwał pistolet z dłoni swojego pomagiera i sam przystawił go do głowy chłopaka. Zrobił to tak mocno, że Chris nie mal czuł jak lufa wbija mu się w czaszkę.

- Oh, nie martw się. Zabiję i ciebie, i ją. A jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć dlaczego... Sprawa jest prosta. On już poznała moją słodką tajemnicę i mogłaby nas szybko wsypać. Nie spodziewałem się jednak, że jest tak naiwna i głupia, że zamiast iść na policję, przybiegła tutaj. Chociaż... - zamyślił się. - To chyba jednak lepiej. Będę miał dwie pieczenie na jednym ogniu.

Oddał broń koledze i odszedł na kilka kroków od bruneta. Stanął przed nim i klasnął w dłonie zadowolony ze swoich słów.

- Zostaw ją, proszę... - W oczach Chrisa pojawiły się łzy, ale nie zaznały ujścia. Wciąż kołysały się na jego rzęsach, czekając tylko na odpowiednią chwilę.

- Nie rycz, chłopie! Nie jesteś małym dzieckiem! - krzyknął, ale chłopak nie przestawał. - Nie rycz do cholery! Twoja laleczka właśnie przyszła, chyba nie chcesz, żeby widziała cię w tym stanie?

Mężczyzna podszedł do drzwi, a Chris podążył za nim wzrokiem. Na końcu zobaczył coś, czego tak bardzo nie chciał zobaczyć. Facet wciągał siłą do pomieszczenia Larę, a ona płakała głośno. Uspokoiła się jednak, kiedy zobaczyła bruneta całego i zdrowego.

- Chris... - Uśmiechnęła się przez łzy. On jednak tego nie powtórzył. Patrzył na nią ze smutkiem, chcąc jej przekazać proste słowa: to już koniec.

Dziewczyna została postawiona przed nim na odległość dwóch metrów, a drugi z bandytów złapał ją za ręce, tak aby nie mogła się ruszyć.

Chris spojrzał w jej oczy. W jej piękne, duże, brązowe oczy, w które tak bardzo uwielbiał patrzyć. Zeskanował całą jej twarz, począwszy od ust, kończąc znów na oczach. Zawiesił wzrok na jej ustach, które kochał całować, potem na jej małym nosku, aż w końcu znów wrócił do jej oczu. Widział w nich ból i rozpacz, ale nie mógł nic zrobić, by choć trochę ją pocieszyć. Żadne słowa nie mogłyby tego zrobić. Każdy już wiedział co za chwilę się stanie.

- Proszę, zostawcie ją... - Desperacja w głosie Chrisa była coraz większa. Wierzył, że mężczyzna zmieknie. Oh, jak bardzo się mylił. - Nie zabijaj jej.

- Oh, nie ja to zrobię - rzekł tajemniczo. - Tylko ty, a ona zabije ciebie.

Potem wszystko działo się tak szybko. Obydwaj faceci puścili parę nastolatków, dali im po pistolecie i nakazali do siebie podejść. Chris drżącą dłonią dostawił rewolwer do skroni dziewczyny i teraz już nie powstrzymał łez, tak samo jak ona. Obydwoje tonęli we łzach.

- Mówiłem, że to on cię wykończy - zwrócił się do Lary z szyderczym uśmiechem.

Dziewczyna pociągnęła nosem. Ręce trzęsły jej się w zawrotnym tempie, a serce biło tak szybko jak jeszcze nigdy. Właśnie stała na przepaści życia i śmierci. A jedyną ucieczką była właśnie śmierć. Nie mal czuła jak łapie ją swoimi zimnymi dłońmi i ciągnie do siebie. Lecz nie było z nią chłopaka. Miał zginąć z jej rąk. Z rąk, które jeszcze niedawno gładziły jego twarz. Tak bardzo go kochała i widocznie byli pisani sobie do końca życia, oh jaka szkoda, że tak krótkiego. I choć dziewczyna była przerażona, to jednak uspokoiła się, kiedy pomyślała, że chłopak będzie przy niej, tak jak obiecywał.

- Kocham cię, Chris... - szepnęła ledwo słyszalnie, zaraz po słowach faceta, każących im się pośpieszyć.

W głębi miasta słychać było wycie syren policyjnych, więc mężczyźni bali się, że zaraz zostaną przyłapani. Jednakże żadne z nastolatków nie cieszyło się na ich dźwięk. I tak nie zdążą...

- Ja ciebie też, Lara... - odpowiedział.

Potem z uśmiechami na ustach i łzami spływającymi po ich twarzach, strzelili równocześnie, a ich ciała osunęły się bezwładnie na betonową podłogę.

Mężczyźni uciekili czym prędzej, a oni leżeli tuż obok siebie z pistoletami w rękach. Lecz ich drugie dłonie ułożyły się tak, że dłoń Lary leżała na dłoni Chrisa. Tak, jakby cały wszechświat chciał pokazać, że zawsze będą razem. Ich bicie serca zamilkło równocześnie, tak jak ich dusze odeszły do nieba, by tam móc cieszyć się sobą i szczęściem, jakie podarował im Pan.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro