Rozdział osiemnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trzy miesiące minęły bardzo szybko. Zaczynał się kwiecień, a na dworze robiło się coraz cieplej. W Miami znów zawitał upalny wiatr i słońce. Wszędzie panowała zieleń i piękne błękitne niebo ze pięknie złocistym słońcem. Wszystko wracało do życia po zimnej zimnie. Zima tego roku była naprawdę chłodna, zważywszy na to, że to jednak Miami. Tutaj zazwyczaj było bardzo ciepło i tylko od czasu do czasu padał deszcz lub wiał silny wiatr. Jednakże Matka Natura miała inne plany.

Chris szedł wolno ulicami miasta, rozglądając się przy tym wokoło. Był dziwnie poddenerwowany. Ostatnimi czasy wszystko się zmieniło. Nie był już samotny, bo miał Larę, a mimo to czuł dziwną pustkę. Bał się, że to przez niego dziewczyna będzie miała kłopoty. Nie był przecież idealny i nie był nawet w jednym procencie dobry dla niej. W dodatku przez ostatnie miesiące niebezpiecznie zbliżył się do nastolatki i mimo, że chciał choć trochę ją od siebie odsunąć, to nie mógł. Bez niej czuł się zagubiony, smutny i samotny. Mimo, że chciał ją opuścić, to po prostu wszystko kazało mu wrócić. Lara dla Chrisa była kimś wyjątkowym. To przecież ona jako jedyna go zrozumiała, wysłuchała i pomogła. Starała się dla niego, zwłaszcza, gdy było zimno. Teraz, kiedy wracała wiosna, Chris bał się, że dziewczyna o nim zapomni, ponieważ nie potrzebował już jej. Przecież teraz mógł już normalnie mieszkać w swoim domu, zimno już mu nie przeszkadzało, bo nawet go nie było. Lecz on bardzo chciał, aby Lara z nim została. I to był największy problem chłopaka - uzależnił się od niej.

Chris stanął przed wielkim budynkiem szkoły po drugiej stronie ulicy i spojrzał na niego. Nie zamierzał tam iść, dokładnie tak samo jak przez ostatni miesiąc. Czuł, że wcale nie chce i nie musi tam być. Już dawno był pełnoletni, a do szkoły chodził tylko dlatego, że mógł tam spotkać się z przyjaciółmi, a potem z Larą. Niestety teraz unikał budynku jak ognia, nie wiedząc dlaczego. Oddalił się od przyjaciół. Zostawił ich i odszedł. Też nie wiedział dlaczego. Jedynie od czasu do czasu spotykał ich gdzieś na ulicy i wtedy zazwyczaj rozmawiali o tym, dlaczego nie chodzi do szkoły. Chris bardzo nie lubił tych rozmów. Wolał się napić i posłuchać o czymś ciekawym, a nie o tym, że wszyscy o niego pytają. Oczywiście po latach spędzonych w centrum uwagi powinien się do tego przyzwyczaić, a jednak tego nie lubił. Wolał być na uboczu.

Westchnął, wypuszczając powietrze z ust, włożył ręce do kieszeni spodni, po czym odprowadził wzrokiem do wejścia ostatnich uczniów, a gdy zadzwonił dzwonek, odwrócił się i pomaszerował do pobliskiej knajpy. Wszedł do środka budynku i zaraz poczuł charakterystyczny zapach pieczonych, ostrych potraw. Była to kuchnia meksykańska, więc nic dziwnego. Zrobił kilka kroków do przodu, chcąc zobaczyć, czy ktoś tu jest. Lokal jak zwykle o tej porze był pusty, większość osób przychodziło tu po południu, rano woleli zjeść coś łagodniejszego.

- Dzień dobry! - zaczął Chris. - Jest tu ktoś?

Za ladą również nikogo nie było, ale gdy zadał pytanie, od razu zza kotary wyszedł niski, chudy mężczyzna o szarych włosach i wąsach w bordowym fartuchu.

- Ah, Chris! - krzyknął, rozkładając na boki ręce, kiedy zobaczył chłopaka. - Tak dawno cię tu nie było.

Brunet zaśmiał się, poprawił jak zwykle włosy, gdy się denerwował i wyciągnął z kieszeni ręce, gdy starszy posłał mu znaczące spojrzenie.

- Przepraszam, panie Rodriguez,  ale ostatnio dużo się działo i nie miałem zbytnio czasu... - wytłumaczył.

W oczach mężczyzny zauważył dziwny błysk oznaczający, że chce posłuchać więcej. Lubił plotki w przeciwieństwie do innych mężczyzn. Zawsze lubił rozmawiać o tym, co się dzieje wokoło.

- Siadaj i mów. - Poprowadził chłopaka do pobliskiego stolika i posadził go na obitej skórą kanapie. - Może chcesz coś do picia albo do jedzenia?

Pokręcił przecząco głową, mimo że żołądek ściskał mu się z głodu. Aczkolwiek nie chciał nic jeść, postanowił tylko opowiedzieć poniekąd o swoim życiu w ostatnich dniach, a potem wyjść, jak najdalej stąd.

- W takim razie mów - ponaglił go starzec, uśmiechając się szeroko.

- Więc... - zaczął. - Nie chodzę do szkoły, bo po prostu nie chcę - powiedział szybko, widząc, że tamten chce o coś zapytać.

- Dobrze... - przyznał. - Rób jak uważasz, jesteś dorosły i masz do tego prawo, ale proszę uważaj na siebie i na innych ludzi. Nie ufaj obcym.

- Ufam tylko jednej... dziewczynie. - Starszy podniósł do góry brwi w zdumieniu, a Chris ścisnął w ręce serwetkę, którą wziął ze stołu. - Ma na imię Lara i jest rok młodsza. To ona... ona mi pomagała, wtedy w zimę. .. No wie pan... Ona...

- Spokojnie, Chris. To, że darzysz uczuciem tą dziewczynę, nic nie zmienia. Uspokój się, a ja cię wysłucham, to naprawdę nic takiego.

Chris wetschnął opuszczając wszystkie emocje. Chciał się uspokoić, by móc powiedzieć wszystko jak najlepiej.

- Dobrze pan wie, że trudno mi idzie w życiu, ostatnio jeszcze bardziej, ale pewnego dnia spotkałem ją. Pomogła mi, dała mi wsparcie i mnie wysłuchała. Sprawiła, że jej zaufałem i choć nigdy nie chciałem tego robić, to jednak to się stało. Nie wiem jak. Po prostu czułem to. Jest naprawdę niesamowitą dziewczyną. Nie chcę jej stracić, ale wiem, że nie mogę z nią być... Nie chcę jej na nic narażać.

W pomieszczeniu zapanowała cisza przerywana jedynie głośnym oddechem starszego. Nikt się nie odzywał, a Chris żałował, że poruszył ten temat. Nagle mężczyzna wstał, pokazując, aby młodszy zrobił to samo. Położył rękę na ramieniu chłopaka i zaczął:

- Kochać i martwić się jest rzeczą ludzką. To normalne, ale musisz uważać. Uważać na to, aby jej nie stracić. Od miłości do nienawiści dzieli nas cienka granica, którą łatwo zniszczyć. Uważaj, abyś ty tego nie zrobił. Ta dziewczyna, to twój dar. Opiekuj się nią, bo w przeciwnym razie, już nic nie będzie takie samo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro