Rozdział siedemnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następny dzień był chyba najgorszym dniem w życiu Lary, gdyż oznaczał on powrót do szkoły po przerwie świątecznej. Przecież nikomu nie chce się wstawać tak wcześnie, kiedy już przyzwyczaił się do długiego odpoczynku. Niestety coś się kończy, a coś zaczyna i w tym wypadku zaczynała się szkoła.

Lara przeciągnęła się ospale, po wyłączeniu denerwującego budzika, po czym przetarła oczy i wyszła z łóżka. Skierowała się na korytarz, przeszła nim i weszła do łazienki. Tam zrobiła to co zawsze, jak każdy cywilizowany człowiek. Następnie weszła już gotowa do kuchni i ze smutkiem zauważyła, że są tam już jej rodzice, czyli tata i niestety mama. Po wybuchu złości nastolatki nie odzywały się do siebie i choć było to dziecinne, to według nich tak było lepiej. Oczywiście święta też nie były najlepsze, a najbardziej ucierpiał owy mężczyzna, który za wszelką cenę chciał je ze sobą pogodzić. Matka Lary bowiem nawet nie próbowała powiedzieć chociażby miłego słowa córce, a Lara natomiast nie zamierzała jej przepraszać. Uważała, że to ona była poszkodowana, a nie starsza. Mężczyzna wciąż tylko kręcił głową z dezaprobatą i czekał, aż wszystko samo się unormuje.

- Dzień dobry, tato - zaznaczyła dosadnie ostatnie słowo, dając tym do zrozumienia, że nic nie wróciło do normy.

- Cześć... - westchnął i spojrzał na żonę, która chyba nawet nie przejęła się zachowaniem dziecka. Piła jak zwykle w nienaganny sposób poranną kawę i nawet nie patrzyła na młodszą.

Dziewczyna usiadła naprzeciw taty, po przekątnej do kobiety, po czym wzięła do ręki tosta z dżemem truskawkowym i zaczęła go jeść z uśmiechem na twarzy.

- Masz dzisiaj wyjątkowo dobry humor, mimo że musisz wracać do szkoły - zaczął mężczyzna. - Czy coś się stało?

Lara podniosła na niego wzrok, odłożywszy wcześniej pokarm na talerz i uśmiechnęła się jeszcze bardziej, na co tamten zmarszczył brwi. Oczywiście, była zła, że musi wracać do szkoły, ale wspomnienia z ostatniego wieczoru skutecznie wszystko przeganiały. Nie mogła powiedzieć mu, że pocałowała chłopaka. On by tego nie zniósł. Jak każdy ojciec nie chciał oddawać swojej córki jakiemuś chłopakowi, więc najprawdopodobniej zareagował by gniewem i zabroniłby jej spotykać się z owym osobnikiem płci przeciwnej. Co gorsza, gdyby dowiedział się, że chłopak ten jest (logicznie rzecz biorąc) bezdomny i nie ma pieniędzy, aby zapewnić jej godne życie.

Aczkolwiek jeśli kiedykolwiek wyszłaby na jaw jej mała tajemnica, on musiałby to zrozumieć i zaakceptować, gdyż brunetka uświadomiła sobie wczoraj, że Chris jest osobą dla której pragnie żyć. Zrozumiała to po zaledwie pięciu miesiącach znajomości, z których poświęciła mu tylko półtora miesiąca. Miłość była dla niej czymś nowym, czego nigdy nie chciała doznać. Bowiem w jej domu nigdy jej tego nie uczyli, jedynie tata od czasu do czasu sprawił, że poczuła odrobinę tego uczucia. Zawsze myślała, że jeśli ktoś kogoś kocha, to staje się słaby, i faktycznie - ona również stała się słaba, ponieważ zawsze potrafiła siebie obronić, ale teraz, gdy nie chodziło tylko o jej dobro, ale także o dobro Chrisa, stawała się jak przewrażliwiony na punkcie wszystkiego mięczak.

- To nic, tato. Chyba po prostu cieszę się, że zobaczę przyjaciół - powiedziała i znów zaczęła spożywać śniadanie.

Mężczyzna pokiwał głową, że rozumie i nic więcej już nie powiedział. Jego czoło wciąż było zmarszczone, a brew co jakiś czas podskakiwała do góry, oznajmiając, że nad czymś się zastanawia. W pomieszczeniu panowała grobowa cisza, która sprawiała, że Lara chciała stamtąd wyjść jak najszybciej. Nigdy nie lubiła ciszy. Wydawała jej się być tajemnicza i mroczna oraz o wiele bardziej głośniejsza od hałasu. Nagle od stołu wstała jej matka i złapała się za głowę prawą dłonią.

- Pójdę do pokoju. Sądzę, że mam migrenę - rzekła i nie czekając na niczyją reakcję, wyszła z kuchni.

Dziewczyna zdziwiona podążyła za nią wzrokiem, a kiedy ta zniknęła za zakrętem wypuściła powietrze z ust i zgarbiła się z ulgą.

- Jak dobrze, że wyszła... - westchnęła, a następnie upiła łyk herbaty.

- Przestań, proszę. - Mężczyzna po raz kolejny spojrzał na córkę, ale tym razem miał bardziej gniewny wyraz twarzy.

- Dlaczego? Co masz na myśli?

- Chodzi mi o to, że zachowujesz się w ten sposób w stosunku do swojej mamy. Jest starsza i jest twoją mamą, powinnaś ją szanować.

Założyła ręce na piersiach, zagryzła policzek od środka i przeniosła wzrok na okno. A dzień zapowiadał się tak dobrze...

- Ale to ona zaczęła pierwsza! - zapiszczała jak mała dziewczynka. - Nigdy nie powiedziała mi niczego miłego. Zawsze była zimna i oschła, a jedyne co się liczyło, to tylko moje dobre oceny. Odkąd pamiętam, tak było.

- Pamiętasz, to co chcesz pamiętać, ale nie skupiasz się na faktach. Kiedy zmarł Alberto, ona się załamała, nie potrafiła już okazywać dobrych uczuć. Obwiniała się, że to przez nią on zginął, bo dała mu za dużo miłości. Tak dużo, że pozwoliła sobie wyjść z nim w samej bieliźnie na dwór w mroźną zimę. Tak bardzo go kochała, że nie myślała o konsekwencjach. Dlatego obiecała sobie, że ciebie wychowa na silną kobietę, która będzie potrafiła się opanować. Ona cię naprawdę kocha, ale po prostu musisz to odkryć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro