Rozdział 11 - Spotkanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lauren Pov

Irytujący dźwięk telefonu od ponad piętnastu minut wydzwania gdzieś piętro niżej, dając mi tylko kilkusekundowe chwile wytchnienia w postaci ciszy. Nie mam siły się ruszyć, a co dopiero wstać z łóżka, odebrać i zakomunikować dzwoniącemu natrętowi, żeby najzwyczajniej w świecie się odpieprzył. Doskonale wiem, że powinnam teraz od dobrych dwóch godzin pracować i odpierać zmasowane ataki w postaci spojrzeń, pełnych zwątpienia i pogardy. Jednak chyba mam prawo pierwszy raz od dobrego miesiąca zrobić sobie wolne. A przynajmniej pojawić się w firmie później.

Mimo że jak na swoje możliwości nie wróciłam aż tak późno do domu, to muszę przyznać, że taka długa przerwa od klubu zrobiła swoje. Bolą mnie nogi, głowa, a przede wszystkim serce, które po usłyszeniu głosu Camili po drugiej stronie słuchawki do teraz nie chce się uspokoić. Jej ton głosu, choć nadal stanowczy, znacznie różnił się od tego podczas ostatniej rozmowy. Czyżby przemyślała kilka spraw? I dlaczego dzwoniła o tej porze, jakby nie mogła zrobić tego wcześniej? Sprawdza mnie w pewien sposób, czy może nawet w nocy nie chce dać o sobie zapomnieć? Boli mnie fakt, że nie mogę jej rozgryźć. Zupełnie tak jakby otoczyła się jakąś niewidzialną osłonką nie do przebicia. Kiedyś potrafiłam wyczytać niemal wszystko z jej oczu, mimiki, gestów. Teraz, choć tak bliska, jest mi zupełnie obca.

Obawiam się naszego spotkania, a jednocześnie chcę to wszystko wyjaśnić i zamknąć ten temat raz na zawsze. Może w końcu uzyskam odpowiedzi, które pozwolą mi ruszyć dalej? No bo przecież to wszystko, jej zachowanie nie może być aż tak skomplikowane, prawda?

Z wielkim wysiłkiem wstaję, po czym prawie się przewracam, potykając o własne nogi. Nie chcąc patrzeć w lustro, na ten zapewne obraz marnoty i rozpaczy, zarzucam na siebie pierwsze lepsze rzeczy i kieruje się w stronę schodów. Na chwilę przystaję, mierząc swoje siły na zamiary, jednak dzwoniący na parterze telefon raczej nie pozostawia mi wyboru. Właściwie, dlaczego go tam zostawiłam i która do cholery jest godzina? Zamazane wspomnienia z wczorajszego powrotu do domu, mieszają mi się rzeczywistym obrazem schodów, przez co zejście z góry wydaję mi się być raczej niemałym wyzwaniem, rodu z pieszej wycieczki ze szlakiem oznaczonym na czerwono. Kiedy w końcu moje stopy stykają się z podłogą, robi mi się nieco ciemno przed oczami, jednak dzielnie udaje się w stronę kuchni, po czym opróżniam sporą zawartość butelki z wodą. Moje przemęczenie pracą i całą sytuacją z pewnością dają teraz o sobie znać, a ja wiem, że może być w tej kwestii tylko gorzej.

Kiedy stwierdzam, że jestem już gotowa na odebranie po raz któryś przychodzącego połączenia, rozlega się dzwonek do drzwi. Momentalnie nieruchomieję, zastanawiając się kto może się dobijać do mnie teraz dobijać? Czyżby Camila postanowiła odwiedzić mnie wcześniej i zmienić miejsce naszego spotkania? Oby nie, bo wyglądam pewnie jak siedem nieszczęść i z pewnością nic sensownego z naszej rozmowy by nie wyszło. Kiedy po raz kolejny ktoś zaczyna dzwonić do drzwi, daje sobie mentalnego policzka i idę w stronę wejścia. Camila, czy nie, trzeba otworzyć te cholerne drzwi i zweryfikować moje domysły.

Jednak kiedy je otwieram, przede mną stoi osoba, której chyba najmniej bym się w tym momencie spodziewała.

- Olivia, co ty tu robisz? - odzywam się pierwsza, momentalnie mając mój wygląd w głębokim poważaniu. A ja myślałam, że to Camila. Ale ze mnie idiotka.

- Dzień dobry pani Jauregui... to znaczy Lauren, ja... - odzywa się niepewnie, patrząc na mój strój składający się jakichś krótkich spodenek i lekko prześwitującej, pomiętej koszulki. No cóż, nie jest to coś, do czego dałam się innym przyzwyczaić. - ... ja to znaczy... Dinah i Normani martwiły się o ciebie, a jako że one nie mogły sprawdzić co się z tobą dzieje, to poprosiły żebym ja to zrobiła.

- No cóż, jak widać jeszcze żyje, większość moich narządów i innych przydatnych rzeczy jest w całości, psychika lekko siada, ale tragedii nie ma. Okaz zdrowia i rzecz jasna pełnej odpowiedzialności. - odpowiadam, uśmiechając się do niej i gestem zapraszając do środka.

- W to nie wątpię. - stwierdza, patrząc na mnie badawczo. - Nie wiem, czy powinnam...

- Zapraszam, więc powinnaś. - mówię stanowczo, przez co dziewczyna więcej nie protestuje i spełnia moje polecenie. Jak zwykle ubrana jest elegancko, jednak tym razem w ciemną, dopasowaną sukienkę. - Wiem, że nie powiadomiłam dziewczyn, ale moja chwilowa nieobecność nie powinna być przez nie tak odbierana.

- Dzisiaj miało się odbyć spotkanie z panem Brownem, pamiętasz? - odpowiada pytaniem, na co przystaję na chwilę. Cholera kompletnie o tym zapomniałam. Co jeden telefon może zrobić z człowiekiem.

- Cholera, faktycznie. Daj mi dwadzieścia minut, postaram się ogarnąć i możemy jechać do firmy. Szlag by to wszystko trafił, gdyby tylko...

- Pan Brown w ostatniej chwili odwołał spotkanie. - przerywa mi, na co wypuszczamy powietrze z ulgą.

- To dobrze, nawet bardzo. - stwierdzam, zdając sobie sprawę, jak komicznie muszę teraz wyglądać. - Przepraszam, nie powinnam tak wyglądać o tej godzinie. Może usiądziesz, napijesz się kawy, a ja w tym czasie zdążę się ogarnąć i pojedziemy wtedy do firmy?

- Jeśli tak sobie pani... życzysz. - odpowiada, uciekając gdzieś wzrokiem w bok.

- Nie liczy się to, co ja sobie życzę, tylko... - przerywam w połowie wiedząc, że taka wymiana zdań do niczego nie doprowadzi. Chcąc nie chcąc nadal jesteśmy na stopie pracownik szef, mimo iż mówimy do siebie po imieniu. - ... z resztą nieważne. Kawy?

- Poproszę. - odpowiada, zajmując wskazane przeze mnie miejsce, a ja w tym czasie naciskam odpowiedni przycisk na ekspresie.

- Chyba nie jest to zbyt codzienny widok, gdzie twoja szefowa wygląda jak siedem nieszczęść i totalnie nie ogarnia co się dzieje. - odzywam się po chwili, podając jej kawę.

- Dla pracownika może nie, ale dla każdego innego człowieka jest to chyba coś naturalnego, że tak wygląda się z rana i jest się nieogarniętym. Społeczeństwo wywarło na nas pewien nacisk w postaci bycia idealnym, bądź sprawiania takich pozorów nawet z samego rana, ale prawda jest taka, że nie jesteśmy w stanie wpasować się w taką wizję. Poza tym każdy z nas ma swoje problemy i takie rzeczy jak zapomnienie o spotkaniu jak najbardziej się zdarzają. - mówi, biorąc łyk kawy.

- Zdarzają się, ale niestety podważają tym moje kompetencje. A problemy, no cóż... chyba mam ich ostatnio za dużo.

- W mojej skromnej opinii i tak sobie świetnie z nimi radzisz. Nie każdy dałby radę z tym wszystkim. - zauważa, na co lekko się uśmiecham.

- Cieszę się, że to dostrzegasz. - odpowiadam, na co na twarzy dziewczyny pojawia się delikatny uśmiech. - Pójdę na piętro doprowadzić się do porządku, mam nadzieję, że nie obrazisz się, jeśli przez chwilę nie dotrzymam ci towarzystwa.

- Skąd, przecież nie możesz być w dwóch miejscach jednocześnie. Poza tym mam teraz niepowtarzalną okazję zobaczyć jak mieszka sama Lauren Jauregui. - śmieje się, na co kiwam z politowaniem głową.

- Nie wiem, czy w tej jaskini lwa jest co podziwiać, ale proszę bardzo. - odpowiadam, po czym po wymianie spojrzeń, wchodzę na samą górę. No tak, kompromitację przed znajomymi, gosposią i Camilą mam zaliczone, a dzisiaj do kolekcji właśnie doszła kompromitacja przed pracownikiem. Cudownie.

Przeplatając uporczywe myśli o swoim braku organizacji i szczęściu w życiu, wraz z szybkim doprowadzeniem się do porządku, nawet nie zauważam, kiedy tak naprawdę jestem już gotowa. To znaczy zauważam, ale dopiero w momencie, kiedy staję przed lustrem. Dopasowane eleganckie spodnie, z białą, lekko rozpiętą koszulą i idealnie skrojoną marynarką, wyglądałyby o wiele lepiej, gdyby ktoś wymazał z mojej twarzy te wszystkie oznaki zmęczenia i częściowej rezygnacji, albo po prostu zastąpił mnie kimś innym. Tak, to chyba byłoby o wiele lepsze rozwiązanie. Z dnia na dzień zniknąć bez śladu i zacząć nowe życie. Tylko czy wtedy miałoby ono jakikolwiek sens? I czy potrafiłabym tak po prostu o wszystkim zapomnieć?

Robię ostatnie poprawki w makijażu, po czym schodzę do Olivii. Widzę jej wzrok na sobie, jednak nie komentuję tego w żaden sposób. Cały czas z tyłu głowy mam dzisiejsze spotkanie z Camilą i to, co ma mi do powiedzenia. To straszne jak ta kobieta na mnie działa. Wystarczył jeden pieprzony telefon, a ja zapominam o całym świecie i o tym, jak się funkcjonuje. Miłość to chyba faktycznie choroba.

- No i proszę, po nieogarniętej Lauren nie ma już śladu. - odzywa się Jones, uśmiechając się do mnie.

- W głębi duszy wciąż taka jest. - zauważam, unosząc kącik ust. - No dobrze, ale chyba już dosyć obnażania moich wad na dziś. I właściwie to... miałabym do ciebie pewną prośbę.

- Jaką? - pyta, wstając z krzesła i podchodząc nieco w moją stronę.

- Podwiozłabyś mnie do mojego auta? Wiem, że to dość nietypowa prośba, ale zapłacę ci za paliwo i w ramach rekompensaty za dojazd tutaj, może postawię, jakąś kawę?

- Chcesz mi stawiać już dzisiaj drugą kawę? Myślałam, że będziesz bardziej kreatywna w tej kwestii. - stwierdza, oblizując przy tym usta.

- Zaproponowałabym wino, ale to chyba byłoby nie na miejscu. - odpowiadam, na co dziewczyna spuszcza wzrok.

- Nie o tej godzinie, ale później, kto wie? Zresztą co ma robić taka kobieta jak ja, na takim stanowisku, w te wszystkie samotne wieczory, które i tak wypełnione są myślami o pracy? - pyta, spuszczając na dół wzrok.

- Miałam wczoraj taki samotny wieczór, ale sama widzisz, jak się on skończył. - również patrzę gdzieś w bok, bawiąc się palcami. - Rozumiem cię, ale uwierz mi, że ty w przeciwieństwie do mnie, masz jeszcze pełno perspektyw i sporo życia przed sobą i naprawdę korzystaj z tego wszystkiego, dopóki możesz. Masz określoną ścieżkę kariery, jak nie moja firma, to inna z chęcią cię przyjmie. A ja albo wyprowadzę nas z tego bagna, albo utonę razem z nim, przy okazji dobijając się prywatnymi problemami. Cholera, niepotrzebnie ci się żale.

- To, że nie mówię o swoich problemach i mojej sytuacji nie znaczy, że ich nie ma. A tak poza tym, miło posłuchać kobiety, która przyznaje się do swoich słabości i nie uważa się za kogoś, kto potrafi wszystko naprawić. Nie uważasz, że w szczególności teraz jest to bardzo rzadkie?

- Być może Olivia. Nie mi to oceniać. Ale w świecie, w którym wszyscy uważają cię za kryminalistę, trudno jest myśleć inaczej.

- Nie powinnaś...

- Dużo rzeczy nie powinnam, ale czy to cokolwiek zmienia? Każdy ma swoją rację, a ja wcale nie uważam, że ci wszyscy ludzie nie mówią prawdy. Każdy ma swoją perspektywę, punkt widzenia. W ich oczach jestem tym, kim jestem, a jedyne co mogę zrobić to postarać się im udowodnić, że tak nie jest.

- Nie dla wszystkich jesteś...

- Jak nie tym, to jestem innego rodzaju kreaturą, wszystko jedno. - mówię, przenosząc wzrok na zmartwioną twarz Jones. Cholera, rozmowa znowu zeszła na złe tory. - Chodźmy już, nie powinnam zabierać ci tyle czasu.

- Nie zabierasz i nie mówię tylko ze względu na to, że jesteś moją szefową. Ale skoro tak mówisz, to chodźmy. - odpowiada, kierując się w stronę drzwi. Między nami panuje teraz przyjemna, choć nieco ponura cisza, jeśli można to tak określić. Bez zbędnych formalności, wsiadamy do samochodu, po czym po podaniu przeze mnie konkretnego adresu, wyjeżdżamy na drogę. Czuję się dość dziwnie siedząc po stronie pasażera, jednak chyba mi to nie przeszkadza. Kiedy dziewczyna skupia się na drodze, ja mam czas pomyśleć. Jeszcze raz analizuję wczorajszy wieczór, reakcję Lucy i Jade, zachowanie Karli, telefon Camili. To wszystko jest tak bardzo poplątane, chociaż nie powiem, spotkanie Karli i wspólnie spędzony czas w klubie były bardzo miłą odmianą. I, mimo że wczoraj czułam się winna, dzisiaj już nie mam wyrzutów sumienia.

- To tutaj? - przerywa ciszę Jones, wskazując na ciemny samochód kilka metrów dalej.

- Tak. - odpowiadam, zdając sobie sprawę z tego ,ile czasu zajęło rozmyślanie nad tym wszystkim. - Dziękuję.

- Nie ma za co. - odpowiada, przekręcając głowę w moją stronę.

- Chyba już ani kawy, ani wina nie zdążę dzisiaj kupić, ale za to masz wolne do końca dnia, a pieniądze za paliwo przeleję ci do jutra, może być?

- Ale ja nic nie chce, za to, że...

- Nie w taki sposób to inny. Ale wolne masz sobie dzisiaj zrobić. To polecenie służbowe.

- Oczywiście. - odpowiada, unosząc przy tym kącik ust.

- W takim razie do jutra. - żegnam, się wysiadając z auta.

- Do jutra. - odpowiada, a kiedy udaje mi się przejść na drugą stronę ulicy, odjeżdża. Że też akurat ją Dinah i Jane musiały ją po mnie wysłać. Chociaż może lepiej ona, niż ktoś, kto obróciłby tę całą sytuację, przeciwko mnie?

Wsiadam do auta, odpalam silnik i odchylam głowę do tyłu, zdając sobie sprawę, że nie zdążyłam dzisiaj jeszcze zapalić. Bez zastanowienia, wyciągam papierosa, po czym zapalam go i zaciągam się dymem. Tego mi brakowało.

Po kilku minutach wyjeżdżam na ulicę, kierując się prosto w stronę firmy. Zaczynam się zastanawiać, po co właściwie było fatygowanie Jones, skoro spotkanie zostało odwołane. Czyżby faktycznie chodziło tylko o to, że się martwiły? I dlaczego same nie mogły przyjechać, skoro tak im zależało?

Odpowiedź na część tych pytań dostaje jednak zdecydowanie szybciej, niż bym się tego spodziewała. Kiedy tylko wjeżdżam na parking przed firmą, dostrzegam tłum ludzi stojących przed wejściem. Zanim orientuję się, kim oni są, po wyjściu z samochodu zostaje przez nich osaczona, a wszystkie mikrofony i kamery wymierzone w moją stronę sprawiają raczej wrażenie broni, aniżeli czegoś, co ma służyć do przekazywania informacji. Szlag by to trafił.

- Jak to jest być w końcu na wolności? - pyta pierwsza osoba, przeciskając się przez dwie inne osoby.

- Jak radzi sobie pani z tą całą presją na pani osobę? - słyszę kolejne pytanie, jednak powoli ruszam do przodu, chcąc jak najszybciej wydostać się z tego gąszczu pytań.

- Co wyniknęło z dzisiejszego spotkania? - nadal idę do przodu, zmuszając tłum, aby się cofnął.

- Czy to prawda, że firma chce sprzedać część swoich oddziałów? - zaciskam usta w wąską linię, próbując się opanować.

- Jak reagują pani bliscy na to, że była pani w więzieniu? - a jak mają? Zaciskam dłoń w pięść i jedyne co się dla mnie liczy, to przedszkolne drzwi firmy.

- Nadal nie przyznaję się pani do popełnienia przestępstwa? - pada kolejne pytanie. Grunt to nie dać się sprowokować.

- Jak czuję się pani w związku z tym, że Camila zostawiła panią dla Mendesa? - pyta jedna z kobiet, przez co przystaję. Trafiła w czuły punkt.

- A jak ma się czuć zdradzona kobieta? - odpowiadam pytaniem, na pytanie, odwracając się przy tym. - Chciałabym, chociaż znać powód takiego zachowania, ale skoro nie było mi to dane, to życzę jej szczęścia.

- Nie uważa pani, że pani prywatna sytuacja za bardzo wpływa na firmę?

- Wszystkie nasze akcje i działania mają jakie konsekwencje. Nie inaczej jest też w tym przypadku. Firma jest powiązana z moją osobą, tak samo, jak ja jestem związana z nią. Jest to normalna sytuacja, aczkolwiek pochopne opinie i działanie konkurencji, pokazują tylko ich słabość. Nie ma ludzi niezastąpionych, a marka zawsze pozostaje marką.

- Co uważa pani o...

- Pozwolę sobie przerwać rozmowę w tym momencie. Jeśli państwo chcecie, możemy zorganizować wywiad ze mną, ale w przystępnym dla nas wszystkich terminie. Nie mam pojęcia, skąd to nagłe zainteresowanie moją osobą, ale mam nadzieję, że nie będziecie państwo mieli tego za złe, jeśli wrócę teraz do moich obowiązków.

- To nie słyszała pani o oszustwie wspólnika pana Browna?

- Niestety nie dotarła do mnie taka informacja, ponieważ pan Brown odwołał dzisiaj spotkanie. Jednak jak najszybciej postaram się zweryfikować te wszystkie doniesienie tak, aby firma na tym nie ucierpiała. - odpowiadam, odwracając się i idąc prosto w stronę drzwi. Co do cholery?

- A co sądzi pani o...

- Przepraszam, ale naprawdę obowiązki wzywają. - przerywam komuś, w końcu dostając się do środka. W pobliżu stoi pełno pracowników ochrony, więc wiem, że dziennikarze dalej nie wejdą. To będzie bardzo ciężki dzień.

Kiedy docieram już do biura, w środki siedzą już Dinah i Normani. Nie wyglądają ani na pocieszone, ani na zadowolone.

- Nie było mnie kilka godzin. Co tu się odwaliło? - odzywam się pierwsza, stając na środku gabinetu.

- Dziś rano dostałyśmy informacje, że wspólnik Browna jest podejrzany o oszustwa podatkowe. Odwołałyśmy spotkanie, ale ktoś musiał przekazać mediom informację o tym, że miało się dzisiaj odbyć. - odpowiada Dinah, patrząc na mnie badawczo.

- Gdybyśmy dowiedziały się o tym na spotkaniu, ciężko byłoby się wytłumaczyć z tego, że robimy interesy z podejrzanymi ludźmi. - dodaję Normani, również przenosząc na mnie wzrok. - Poza tym twoja nieobecność też była jedynym z powodów, żeby to odwołać.

- Cholerny telefon. - klnę, podchodząc do biurka i opierając się o jego kant.

- Co? - pyta Dinah, poprawiając się na sofie.

- Wygląda na to, że po raz pierwszy wizyta w klubie uratowała nam tyłek.

- O czym ty mówisz? - dopytuje Normani.

- Wczoraj po pracy poszłam do klubu. Chciałam trochę odpocząć od tego wszystkiego. Pewnie dzisiaj pojawiłabym się normalnie w pracy, ale kiedy już stamtąd wychodziłam zadzwoniła do mnie Camila. To jedno cholerne połączenie sprawiło, że kompletnie straciłam kontakt z rzeczywistością i zapomniałam o dzisiejszym spotkaniu.

- Chcesz nam powiedzieć, że Camila i twoje zamiłowanie do imprez, przez przypadek nas uratowały? - pyta Normani.

- Na to wychodzi. - wzdycham, zabierając z biurka dokumenty i od niechcenia je przeglądając.

- Co chciała od ciebie o tej godzinie? - dopytuje Dinah, kiedy mój wzrok ląduje na jednej z umów.

- Chciała mnie poinformować, że jeśli chcę się czegokolwiek dowiedzieć, mam być dzisiaj u niej o osiemnastej.

- Tak po prostu?

- Tak.

- Pojedziesz do niej, prawda? - tym razem odzywa się Kordei.

- Jeśli chce uzyskać odpowiedzi, nie mam innego wyjścia. - wzdycham, patrząc na zmartwione dziewczyny. - To dlatego wysłaliście po mnie Jones, prawda? Jest dość zaufaną osobą i nie powie nikomu, jaka była przyczyna mojego spóźnienia.

- Właśnie dlatego. My same musiałyśmy tu zostać. Najgorsze jest to, że brak tego spotkania wcale nie rozwiązuje naszych problemów, a jedynie nie dokłada nam nowych. Czeka nas teraz ciężki tydzień, już nie wspinając o dzisiejszym dniu. - stwierdza Jane.

- To będzie cholernie ciężki dzień. Mam nadzieję, że po tym wszystkim będę w stanie być tu jutro z wami. - mówię, odkładając stertę dokumentów.

- Najwyżej wyślemy po ciebie Jones. - wzrusza ramionami Normani, na co lekko się uśmiecham. No tak, a ja nie wypłacę się z kawą.

Kiedy po pracy wsiadam do samochodu, przed wejściem do firmy nie ma już śladu dziennikarzy. Starałam skupić się dzisiaj na całej tej dziwnej sytuacji związanej z Brownem, jednak im bliżej spotkania z Camilą, tym bardziej się denerwowałam. Tylko czym tak właściwie? Gorzką prawdą, kolejnym kłamstwem, kolejnym odrzuceniem? Wydawać by się mogło, że zdążyłyśmy się dość dobrze poznać, ale nawet nie jestem teraz w stanie przewidzieć jej reakcji. Cały czas zastanawiam się jakim cudem udało jej się wymazać wszystkie te nasze wspólne chwile. Wpuścić do niej krople goryczy, która od momentu wyjścia z więzienia zatruwa wszystkie wspomnienia. Czy naprawdę stała się dla mnie obcym człowiekiem, którego wciąż kocham bardziej, niż bym sobie tego życzyła?

Wyjeżdżając na ulicę czuję, jak cały stres z dzisiejszego dnia zaczyna się we mnie kumulować. Najchętniej spędziłabym resztę dnia w domu, dając pole do popisu moim myślą. Ale chyba bym sobie tego nie wybaczyła, gdybym dzisiaj się z nią nie spotkała. Chęć zrozumienia tego, dlaczego to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej jest tak silna, że nie raz budzę się w środku nocy dręczona możliwymi scenariuszami. To zupełnie tak, jakby nagle zabrano mi cząstkę mnie i brutalnie zdeptano.

W połowie drogi, dwadzieścia minut przed spotkaniem dostaję wiadomość od Camili, w której każe mi zaparkować ulice dalej. Czyżby bała się reakcji Mendesa, a może widziała już relacje dziennikarzy spod mojej firmy i nie chce mieć z tym wszystkim nic wspólnego? To chyba byłoby nawet do niej podobne. Irytuję mnie fakt, że te wszystkie wiadomości są wyprane z emocji. Zupełnie jak polecenie służbowe, nakaz czy wręcz rozkaz. Jakby nasze spotkanie było jakąś formalnością, zupełnie tak jak trzy lata temu. Chociaż chyba nawet wtedy były między nami jakieś drobne uprzejmości.

Parkuję w takim miejscu jak prosiła, po czym upewniając się, że wszystko mam ze sobą idę w stronę jej domu. Nadal jestem ubrana w te wszystkie służbowe rzeczy, a przez tą całą dzisiejszą sytuację nawet nie miałam czasu się przebrać. A może to i lepiej? Niech widzi, że mam zajęcie i nie myślę o niej przez całą dobę, chociaż i tak rzeczywistość jest zupełnie inna. Czasami aż żałuję, że nie potrafię odciąć się od uczuć jak jeszcze kilka lat temu i po prostu udawać, że ich nie mam, tak byłoby o wiele łatwiej.

Biorę kilka głębszych wdechów, po czym staje przed jej drzwiami. Ostatni moment na wycofanie. Patrzę przez chwilę tępo w dzwonek do drzwi, jednak zanim zdążę go użyć, w wejściu staję Camila. Przysięgam, że czuję się, jakbym była sparaliżowana. Fakt, że widzę ją pierwszy raz od ponad miesiąca i że będą z nią mogła porozmawiać dłużej, niż zazwyczaj dodatkowo to wszystko potęguje.

- Cześć Lauren. - odzywa się pierwsza, zupełnie innym tonem niż przez telefon. Jej głos jest łagodny, spokojny i przyjazny zupełnie taki jak to zapamiętałam. - Jak zawsze punktualnie. Wejdź.

- Cześć. - odpowiadam, wchodząc do środka i kątem oka zauważając jej obcisłe spodnie z wysokim stanem i bordowy top. Gdy ze mną była, nie ubierała się w ten sposób w domu. Shawn od niej tego wymaga, czy ubrała się tak dla mnie? - Chcąc nie chcąc praca uczy punktualności.

- Napijesz się czegoś? - pyta, idąc w stronę kuchni, nawet nie sprawdzając, czy za nią idę. O ile jeszcze kilka minut temu drażnił mnie brak jakichkolwiek emocji, tak teraz te wymuszone uprzejmości irytują mnie jeszcze bardziej.

- Soku. - odpowiadam krótko, na co Camila odwraca się i patrzy na mnie badawczo.

- Liczyłam, że napijesz się ze mną kawy. - stwierdza, na co unoszę jedną brew.

- Mogę jedynie dotrzymać ci towarzystwa. Ostatnio dzieje się tyle, że nie potrzebuje dodatkowej dawki kofeiny. - mówię, opierając się o ścianę i obserwując ruchy dziewczyny, która akurat podeszła do blatu. Mimo upływu czasu wystrój wcale się tu nie zmienił. Jedyną zmianą jest brak naszych wspólnych zdjęć, a raczej generalny ich brak. Zupełnie tak jakby mieszkała sama.

- Domyślam się. Słyszałam o Brownie, kiepska sprawa.

- Czasem i tak bywa. - komentuję, krzyżując ręce na piersi. Wymiana zdań jak na spotkaniu starych ciotek. Właśnie na to liczyłam.

- Słuchaj, wiem że te dwa ostatnie telefony nie były o odpowiedniej porze i pewnie nie brzmiał to wszystko zbyt miło, ale nie mogłam inaczej. - odzywa się po chwili, opierając się o blat.

- Nie mogłaś czy nie chciałaś? - pytam, przez co spuszcza wzrok na podłogę. Jej postawa jest zupełnie inna niż po moim wyjściu z więzienia i chyba już bardziej przypomina ją samą.

- Myślisz, że życie bez ciebie było takie proste? - odpowiada pytaniem, podnosząc na mnie wzrok.

- Myślisz, że siedzenie w pierdlu za coś, czego się nie zrobiło, było łatwe? - odbijam piłeczkę, zaciskając przy tym szczękę. Camila przez dłuższy czas się nie odzywa, zdobywając się jedynie na podanie mi szklanki z sokiem. Czy ona chce się teraz bawić w koncert żali i smutków?

- Chyba nie tak zaczęłam tę rozmowę. - odzywa się po chwili ciszy, oblizując przy tym usta.

- To, że było ci ciężko zdążyłam już wywnioskować po twoim zachowaniu i związku. Jedyne co chcę wiedzieć, to dlaczego to zrobiłaś, nawet mnie o tym nie informując. Podaj jeden sensowny powód, a jeśli tylko chcesz, odejdę z twojego życia, zamknę ten popieprzony rozdział i wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie. - stwierdzam, opróżniając szklankę i odkładając ją na kwarcowy blat obok.

- A co jeśli nie chce, żebyś odchodziła? Wiesz jak to jest pragnąc kogoś, kogo nie możesz mieć tuż obok? - pyta, czym kompletnie zbija mnie z tropu.

- W co ty pogrywasz Camila? - odpowiadam pytaniem, podczas gdy dziewczyna do mnie podchodzi.

- W grę zwaną miłość. - zniża głos, podczas gdy jej twarz dzielą centymetry od mojej. Moje ciało momentalnie nieruchomieję, oddech przyspiesza, a wewnątrz budzi się uczucie, którego dawno nie było.

- Czyżby? - pytam, patrząc na jej usta. Co ta kobieta ze mną robi?

- Tęskniłam za tobą Lo i to nawet nie wiesz jak bardzo. - szepcze do mojego ucha, po czym przygryza wargę. - Każdego dnia tęsknię za twoim ciałem, dotykiem, ustami.

- Camz, proszę cię przestań.

- A co jeśli tego nie zrobię? Nie uważasz, że moje emocje w tej chwili są wręcz nagie, łatwe do odczytania? - droczy się ze mną, bawiąc się moją koszulą. - Tęskniłam za widokiem pani prezes.

- Dlaczego ci nie wierzę?

- Bo jeszcze tego nie udowodniłam. - odpowiada, po czym namiętnie mnie całuje. Przez pierwsze kilka sekund walczę ze zdrowym rozsądkiem, jednak pożądanie już po chwili przejmuje nade mną kontrolę. Oddając jej pocałunek, odwracam ją i przypieram do ściany, na co Cabello reaguje stłumionym jękiem. Spragnione swoich ust i dotyku, zatracamy się w pocałunku, coraz mocniej napierając na siebie nawzajem. Przez chwilę odsuwamy się od siebie, a Camila wykorzystuję ten moment, żeby pozbyć się mojej marynarki. Mój zdrowy rozsądek na chwilę wraca, a ja zaczynam analizować to, co przed chwilą się stało.

- Nie uważasz, że najpierw powinnaś odpowiedzieć na moje pytanie? - unoszę jedną brew, lustrując ją z góry na dół.

- Proszę cię, nie mówmy teraz o tym. - odpowiada, znów się do mnie przybliżając. - Pragnę cię bardziej niż bym tego chciała. Tu i teraz.

Te dwa zdania wystarczyły, żeby resztki mojej silnej woli zostały zastąpione przez pożądanie i rozpaczliwą chęć bliskości. Tym razem to ja łącze nasze usta w przepełnionym uczuciami pocałunku. Wszystkie te emocje, żal, miłość zostają przelane na nasze wargi. Kubanka oplata swoje uda wokół moich bioder i obejmuję dłonie tak, że jesteśmy jeszcze bliżej siebie, a ja doskonale wiem, co to znaczy. Unoszę ją delikatnie, po czym powoli kieruję się w stronę schodów, ani na chwilę nie odrywając się od jej ust. Tak bardzo mi jej brakowało. Przez prawie dwa lata marzyłam by znów być z nią tak blisko, a teraz, mimo że okoliczności nie są sprzyjające, w końcu się doczekałam.

Kiedy otwieram drzwi od sypialni, mam chwilę zawahania jednak Cabello wychwytując moje zwątpienie, zeskakuje na podłogę, obraca mnie tyłem do łóżka, po czym na nie popycha. Jej władczość i zdecydowanie z jakim to robi, strasznie mnie podniecają. Może nowa Camila wcale nie jest taka zła?

Dziewczyna siada na mnie okrakiem, pozbywając się ze mnie wszystkich zbędnych rzeczy, jednak ja też nie jestem jej dłużna. Po chwili jesteśmy już całe nagie, napalone i zapatrzone w siebie jak w obrazek. Ku mojemu zdziwieniu to Kubanka przejmuje pierwsza inicjatywę, zaczynając pieścić moje piersi i składając mokre pocałunki na wysokości mojego mostka. Mój puls przyspiesza, klatka piersiowa gwałtownie podnosi się i opada, a moje ciało reaguję drżeniem na każdy, nawet najmniejszy dotyk. Nie jestem nawet w stanie zliczyć, ile razy fantazjowałam o tym momencie. O seksownej Camili, jej jędrnych piersiach, soczystych ustach. A kiedy już pod nią leżę, moje ciało tak po prostu odmawia mi posłuszeństwa.

Kiedy jej usta schodzą jeszcze niżej, moje ciało na chwilę zamiera, a ja chcąc jeszcze większej bliskości, odwracam nas tak, że to teraz ona leży pode mną. Jej pociemniałe z porządania oczy i nabrzmiałe usta, sprawiają, że niewiele myśląc, zachłannie ją całuję. Po chwili przenoszę się na szyję i obojczyk, doskonale pamiętając, które miejscem sprawia jej najwięcej przyjemność. Jej dłonie wędrują w tę i z powrotem po moich plecach, delikatnie je drapiąc, a ja przenoszę się z pocałunkami nieco niżej, mając zamiar zetknąć swoje usta z każdym skrawkiem jej brzucha. Kiedy dochodzę do jej ud, dziewczyna nieco je rozszerza, dając mi kolejne skrawki ciała do pieszczenia.

Widzę, że jest zniecierpliwiona i chce mnie mieć jeszcze bliżej, z resztą tak samo, jak i ja, to też po chwili odchylam jej prawe udo i sama umiejscawiam się w jej czułym punkcie. W odpowiedzi na mój ruch otrzymuje aprobatę w postaci seksownego jęknięcia i stanowczego przyciągnięcia mnie do kolejnego pocałunku. W tym momencie wszystkie nasze wewnętrzne hamulce puszczają, a my zatracamy się w płynnych ruchch naszych ciał. Wydaję się, jakby cała wieczność była zamknięta w tej jednej chwili rozkoszy. I, mimo że robię to już po raz kolejny z moim upadłym już aniołem, to i tak za każdym razem zakazany owoc smakuje coraz lepiej. Nim zdążę ponownie dotknąć wargami jej szyi, Camila wbija swoje palce w moje plecy, jęcząc wprost do mojego ucha, na co odpowiadam stłumionym jęknięciem. Całe napięcie nagle wyparowuje, a ja opadam tuż obok, próbując uspokoić swój nierówny oddech.

- Naprawdę tęskniłam. - odzywa się po jakimś czasie Cabello, kładąc głowę na mojej klatce piersiowej i wtulając się w moje ciało. Zachowuję się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Ale może ja właśnie też potrzebuje chociaż przez chwilę takiej iluzji? Jakby te prawie dwa lata były tylko pstryknięciem, nic nieznaczącą chwilą.

- Yhmm. - mruczę w odpowiedzi, na co dziewczyna opiera głowę w taki sposób, że jej twarz znajduje się kilka centymetrów od mojej.

- Chciałabym ci to wszystko wynagrodzić. - przygryza wargę, głaszcząc kciukiem mój policzek, przez co na chwilę przymykam oczy.

- Obawiam się, że tak głębokich ran nie da się zaleczyć. - szepcze, otwierając powoli powieki. Widzę w jej oczach żal, smutek i bliżej nieokreślone uczucie.

- A gdybym jednak spróbowała? - pyta, wtulając się we mnie.

- Skąd miałabym mieć pewność, że to byłoby prawdziwe? - odpowiadam pytaniem, jedną ręką, gładząc jej nagie plecy.

- Masz prawo podważać wszystko, co powiem, ale...

- Dlaczego? - przerywam jej, przez co dziewczyna podnosi się i przygląda się mojej twarzy. Widzę jak bije się z myślami, otwiera i zamyka usta, jednak ostatecznie nic nie mówi. A kiedy ponownie ma zamiar coś powiedzieć na dole słychać dźwięk przekluczanego zamka.

- Kurwa. - klnie, podnosząc się do pozycji siedzącej i patrząc na mnie z przerażeniem. Wygląda zupełnie tak jak przerażone zwierzę, niewiedzące dokąd ma uciec. - Lauren, ja... musisz się zbierać.

- Co? - pytam, uważnie na nią patrząc.

- Shawn wrócił za wcześnie, nie sądziłam, że...

- Chyba sobie żartujesz. - przerywam jej, wstając z łóżka i odtrącając jej rękę. - I ty masz czelność mówić mi, że mam ci wierzyć w cokolwiek powiesz.

- Lo, to nie jest teraz czas, ani miejscem na takie dyskusje. - mówi, zbierając z podłogi moje rzeczy.

- A niby, kiedy będzie jak nie teraz? - podnoszę głos, a Cabello rzuca we mnie rzeczami.

- Jeszcze będzie, proszę cię ubieraj się.

- A może właśnie tego nie zrobię i porozmawiam z Mendesem o tym, co przed chwilą robiłyśmy?

- Lo, błagam cię. - mówi łamiącym się głosem. - Błagam ubierz się i wyjdź oknem.

- Cokolwiek robisz, mam nadzieję, że ma to jakikolwiek sens. - fukam, szybko zakładając swoje ubrania i podchodząc do okna.

- Lauren? - szepcze, kiedy już chcę otwierać moją drogę ewakuacji.

- Tak? - pytam, kiedy dziewczyna podchodzi do mnie niepewnie.

- Uważaj na siebie. - odpowiada, po czym składa na moich ustach jeszcze jeden pocałunek, a następnie zamyka okno. Doskonale wiedząc, że mogę się tu połamać, wybieram najniższe miejsce, po czym nie odwracając się za siebie zeskakuje z dachu i lekko poobijana przez pewien kawałek biegnę w stronę samochodu. Kiedy wiem, że nikt mnie już nie zobaczymy, staję na chwilę, uświadamiając sobie, że moje połamane serce, zostało w tej chwili jeszcze bardziej zmiażdżone.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Podziało się i mam nadzieję, że warto było czekać na rozdział jeden dodatkowy dzień, tym bardziej że rozdział jest tak samo długi jak ostatni. I wcale nie pisałam większości dzisiaj, wcale xD

W związku z moim opóźnieniem chciałam Was poinformować, że od dnia dzisiejszego aż do końca matur rozdziały mogą pojawiać się sporadycznie, albo wcale. Chciałabym poświęcić większość czasu powtórka i nauce, więc mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi tego za złe.

Dajcie znać jak podobał się Wam rozdział i mam nadzieję, za do napisania za niedługo.

Trzymajcie za mnie kciuki na próbnych maturach, które są już jutro 😅

Miłego wieczoru
🏳️‍🌈☕











Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro