Rozdział 6 - Szklane serce

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Lauren Pov

Z piskiem opon wjeżdżam na teren przed moim domem i ze zrezygnowaniem gaszę silnik. Przez prawie całą drogę na zmianę próbowałam powstrzymać wciąż napływające łzy i odrzucałam kolejne połączenia od Dinah i Normami. A pomyśleć, że mogłam ich posłuchać i zjeść z nimi obiad. Nacieszyłabym się wolnością, chociaż te kilka godzin, zanim znów zostałabym uwięziona w klatce pod tytułem nieodwzajemniona miłość i złamane serce.

Widząc kolejne połączenie od Normani, szybko odpisuje jej, że jakoś się trzymam i że w porządku, po czym głośno wzdycham i opieram się o zagłówek. W głowie mam tysiące myśli, których nie potrafię w żaden sposób ogarnąć. Żal, smutek, zawód, ból psychiczny, rezygnacja, myśl, że po prawie dwóch latach wracam do swojego pustego już domu. Mam ochotę krzyczeć, płakać, kompletnie się załamać, a co najśmieszniejsze wrócić do więzienia, które wydaję mi się teraz ciepłym i przytulnym miejscem bez bólu. Bo co inne to tęsknota za kimś, kto zapewnia, że cię kocha, a co innego świadomość, że straciło się tę osobę właściwie na zawsze. Kurwa na zawsze. Ta myśl tak bardzo odbija się echem w mojej głowie, że natychmiast otwieram drzwi, czując nagłą potrzebę zaczerpnięcia świeżego powietrza. Biorę kilka głębokich wdechów, pozwalam kolejnym łzą spłynąć po moim policzku, po czym wysiadam, mając wrażenie, że za chwilę uduszę się wewnątrz tego samochodu.

Po kilku minutach spędzonych na podpieraniu karoserii auta przywołuję się do porządku i resztkami silnej woli, zabieram wszystkie rzeczy i idę w stronę drzwi. Waham się. Jednocześnie chcę i nie chcę otwierać tych drzwi. Tylko czego się tak boję?

Pod wpływem impulsu przekręcam klucz i wchodzę do środka. Patrzę na korytarz, obrazy, kwiaty i już wiem, czego się obawiałam. Powrotu wspomnień, które teraz uderzają we mnie niczym pocisk. Przypominam sobie to, jak pierwszy raz spotkałam się tu z Camilą, jak otworzyłam jej drzwi, będąc tylko w bieliźnie, jak razem projektowałyśmy jej dom, jak wspólnie spędzałyśmy razem czas, flirtowałyśmy, uprawiałyśmy seks. Pamiętam każdy jej dotyk, spojrzenie, gest, niewypowiedziane słowa. Pamiętam wszystko.

W pewnym momencie wspomnienia stają się tak realne i żywe, że w ataku niepohamowanej złości na całą tę zaistniałą sytuację, z impetem zrzucam ogromny wazon z różami, stojący na półce. Z różami, które tak uwielbia. Zanim dociera do mnie bezmyślność mojego zachowania, z kuchni wychodzi Martha, starsza pani, która od kilku lat jest moją gosposią. Patrzę na nią żałośnie przez załzawione oczy, próbując powstrzymać drżące ręce. Resztkami sił, próbuje doprowadzić się do porządku, zdając sobie sprawę z tego, jak strasznie muszę wyglądać, jednak nic to nie daje. W tym momencie czuję się jak mała bezsilna dziewczynka.

- Lauren, wystraszyłaś mnie. - odzywa się pierwsza, patrząc to na mnie, to na rozbity wazon. Widać, że jest zmieszana. - Daj, posprzątam to, a ty możesz już siadać do stołu. Dziewczyny mówiły, że pewnie będziesz głodna.

- Sama to posprzątam, jeszcze się pani pokaleczy. - mówię, wysilając się na uśmiech. - Nie trzeba było, sama bym sobie coś zrobiła.

- Ale chyba w końcu po to tu jestem, prawda? Poza tym w tym stanie jedyne co byś mogła sobie przyrządzić, to siekane palce i wizytę u chirurga na deser. - uśmiecha się przyjaźnie, podchodząc bliżej.

- Przepraszam, nie chciałam narobić bałaganu, na pewno...

- Spokojnie, przecież nic się nie stało. Po tym wszystkim i tak podziwiam, że zbiłaś tylko wazon.

- Gdybym zbiła kogoś innego wróciłabym z powrotem do więźnia. - wzdycham, na co kobieta delikatnie obejmuje moje ramię.

- Doskonale wiem, że jesteś niewinna. Może i jestem stara, ale swoje wiem i swoje widze. I choćby nie wiem co, będę cię nakłaniać do tego, żebyś walczyła o swoje. Straciłaś Camilę, co było ciosem poniżej pasa, straciłaś dwa lata życia, reputację... Nie chce, żebyś straciła też i resztę życia. Nie zasługujesz na to. Kto inny będąc w więźniu zatroszył by się o starą kobietę i wypłacał jej normalną pensję przez cały ten czas? Kto inny martwiły się o firmę i pracowników w takim momencie swojego życia? Jesteś dobrym człowiekiem i nie zapominaj o tym.

- Dziękuję. - odpowiadam, lekko się uśmiechając. To miłe z jej strony.

- Nie dziękuj mi za to, kim jesteś. A teraz siadaj, a ja...

- Mówiłam już, że sama to posprzątam. Z jedzeniem też sobie poradzę. Nie miej mi tego za złe, ale wolałbym teraz zostać sama. - przerywam jej, nie chcąc, żeby dłużej oglądała mnie w takim stanie.

- Może zadzwonie do Normani albo Dinah?

- Naprawdę nie trzeba. Dam sobie radę.

- W porządku. Dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała.

- Zadzwonię. - odpowiadam, patrząc jak kobieta zabiera swoją torebkę, lekko się uśmiecha i wychodzi.

- I dziękuję za to wszystko. - mówię, kiedy otwiera drzwi.

- Nie ma za co. To ja powinnam ci dziękować.- stwierdza, po czym wychodzi. Przez chwilę patrzę, jak kobieta idzie wzdłuż ścieżki, po czym całkowicie tracę ją z oczu. Zostaję całkowicie sama ze swoimi myślami.

Powolnym krokiem ruszam w stronę kuchni, nie patrząc na to, czy właśnie deptam po rozbitym wazonie. Jestem teraz tak zrezygnowana, że w tym momencie mogłabym chodzić po rozgrzanych węglach czy postawionych w szpic szpilkach, a i tak ból byłby mniejszy, niż ten wewnętrzny, który niemal rozrywa mnie od środka. Podchodzę do wyspy kuchennej, na której stoi moje ulubione spaghetti, jednak mijam je obojętnie i sięgam po jedną z kilku paczek papierosów. Uśmiecham się przez łzy, bo Martha pamiętała nawet o tym. Co prawda w więzieniu rzadko paliłam, bo tam, jak wiadomo ciężko z tym bywa, ale myślałam o tym, żeby po powrocie rzucić to cholerstwo. Tylko jakie ma to teraz znacznie? Dla siebie tego nie rzucę, bo zbyt bardzo lubuję się w zabijaniu samej siebie.

Zabieram zapalniczkę i popielniczkę, po czym ruszam w stronę salonu i bez sił opadam na kanapę. Nigdy nie palę w domu, ale dzisiaj... mam to wszystko gdzieś. Odpalam drżącymi rękoma papierosa i zaciągam się mocno, odchylając głowę do tyłu. Tego mi było trzeba.

Zaczynam analizować przebieg całej tej rozmowy z Camilą na nowo. Nie wyglądała na pocieszną, ale dopóki nie zjawił się ten dupek, przynajmniej zachowywała się normalnie. A później? Mówił za nią, jakby wszystko wiedział. Zerwanie? Niby kiedy? Jak to możliwe, że o niczym nie wiedziałam, że ona mi nie powiedziała? Okłamała go? Tylko dlaczego to zrobiła i dlaczego w ogóle z nim jest? Te wszystkie próby i przesiadywanie w studiu krótko przed balem. Spotykała się wtedy z nim? Zdradzała mnie?

Ta myśl uderza mnie z taką siłą, że zapalam następnego papierosa i chwiejącym krokiem idę lodówki obok barku. Nie powinnam tego robić, ale nie ma opcji, żebym myślała o tym wszystkim na trzeźwo. Jak wyobrażenia sobie to, że oni mogą teraz... Stop Lauren. Nie mogę przecież myśleć o tym, co teraz robią, a raczej o tym, co przez te kilkanaście miesięcy się wydarzyło, że teraz nie jesteś obok swojej narzeczonej. Byłej narzeczonej. Kurwa.

Biorę pierwszą lepszą butelkę wódki, pocieszając się, że nikt pewnie w najbliższych dniach mnie nie skontroluje, po czym biorę kilka dużych łyków. Substancja w znajomy i przyjemny sposób pali mój przełyk, a ja już doskonale wiem, jak dzisiaj skończę. W końcu tylko w tym jestem dobra. W piciu, paleniu i rujnowaniu innym i sobie życia. Nawet narzeczonych nie potrafię przy sobie utrzymać. Z dwojga złego, dobrze, że Camz nie skończyła jak Amber. Ja pierdole jestem beznadziejna.

Osuwam się bezwładnie na podłogę i zaczynam płakać jak małe dziecko. Łzy zaczynają kapać z moich policzków, a ja wpatruje się na swoje dzieło w postaci potłuczonego szkła i zdeptanych czerwonych róż. Przez głowę przechodzi mi myśl, że jest to teraz idealny obraz mojej sytuacji. Znów jestem na samym dnie, samotna, mając za towarzystwo jedynie używki. Zupełnie jak trzy lata temu w Blue Lagoon.

Mimowolnie zaczynam przypominać sobie moje pierwsze spotkanie z Camilą w firmie. Ten jeden jedyny wyjątek z perspektywy czasu kosztował mnie zbyt dużo. Pozwoliłam samej sobie ponownie się zakochać. I jak skończyłam? Ze złamanym sercem, nadal na zabój zakochana w kimś, kto bez słowa mnie zostawił i ułożył sobie życie na nowo. Cały ten czas w więzieniu żyłam nadzieją, że jak w końcu stamtąd wyjdę, będzie czekał na mnie ktoś, komu tak samo zależy. Łudziłam się, że zrozumie, zaczeka. Rozmawiałyśmy o tym nie raz, myślałam, że wie, że rozumie. Myliłam się. Jak ona mogła mi to zrobić?

Biorę kolejny, potężny łyk wódki, gaszę papierosa i ruszam w stronę korytarza, gdzie zostawiłam wszystkie rzeczy. Znowu rozdeptuje wszystko. Chwytam telefon i wybieram numer do Camili. Przecież to nie może się tak skończyć. Potrzebuje odpowiedzi. Chcę wiedzieć, co ma ten dupek, czego ja nie mam. Chcę wiedzieć, czy jest jej z nim teraz lepiej? Czy za mną tęskni? Czy nadal mnie kocha?

Jednak jedyną odpowiedzią jest cisza po drugiej stronie słuchawki. Dzwonię jeszcze raz i jeszcze raz. Kiedy po raz nasty wybieram numer, telefon jest już wyłączony. Widziała, że dzwoniła? Zrobiła to specjalnie? Czy to był Shawn?

Wkurzona na samą siebie, kopię w odłamki szkła, w taki sposób, że po chwili tracę równowagę i przewracam się wprost na resztki wazonu. Czuję, jak z moich rąk zaczyna płynąć krew, podobnie jak z mojego policzka. Znów zaczynam płakać jak dziecko. Zaczynam krzyczeć z bólu psychicznego i fizycznego. Mam ochotę zniknąć z tego świata, wrócić do więźnia, a najlepiej cofnąć się w czasie i nie dopuścić do tego, co się stało. Moja krew zaczyna mieszać się z łzami, a ja nie mam siły wstać. Durny głosik w mojej głowie zaczyna powtarzać jak mantrę, że mnie zostawiła, że znów jestem sama, że znowu wszystko spieprzyłem, że do niczego się nie nadaje. A ja się z tym wszystkim bezdyskusyjnie zgadzam. Dociera do mnie kim, naprawdę teraz jestem. Kryminalistyką i rzekomą narkomanką, której nikt nie chce i przy której, jeśli ktoś ceni sobie życie, lepiej nie zostawać na dłużej. Tym teraz jestem. Rodzina od dawna nie chce mnie znać, przyjaciółki spławiłam jakieś dwie godziny temu, wierząc jak idiotka w to, że Camila przyjmie mnie z otwartymi ramionami, a reszta traktuje mnie jak śmiecia i potencjalną konkurencję.

Wyjąć z żalu, zmuszam się do tego, żeby wstać, jednak jedyne co mi się udaję to upaść ponownie. Resztkami sił czołgam się do wyspy kuchennej, zostawiając za sobą ślady krwi. Podnoszę się do pozycji siedzącej, opierając się o jasny kamień i po raz kolejny wypijam kilka dużych łyków alkoholu. Z zawodem stwierdzam, że wróciłam do punktu wyjścia sprzed trzech, a nawet pięciu lat. Mój punkt zwrotny, jakim okazało się poznanie Camili, okazało się gwoździem do trumny. Do mojej własnej trumny. A biorąc pod uwagę fakt, że i tak jestem już na samym dnie żalu i rozpaczy, który śmiało można porównać do dołu, w którym grzebie się zmarłych, to pozostaje tylko jedno pytanie. Kto będzie czynił honory i zrzuci na mnie pierwszą garstkę piachu?

🌈☕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro