Rozdział 18 - Pobojowisko

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Camila Pov

Moje ciało i umysł od dobrej godziny odmawiają mi posłuszeństwa. Wszystkie złe wspomnienia nie tylko z wczorajszego dnia, ale także z ostatnich kilku lat uciążliwie wyświetlają się w moich myślach, potęgując drżenie całego organizmu, który coraz bardziej zaczyna się buntować. Przewracam się z boku na bok, próbując się jakoś uspokoić, jednak duże, puste łóżko wcale mi w tym nie pomaga. Oczywiście dzięki obecności Lauren, która uparcie śpi piętro niżej na kanapie, czuję się o wiele bezpieczniej, ale przed moim własnym umysłem niestety nie jest ona w stanie mnie w żaden sposób obronić. Wyrzuty sumienia z poczuciem krzywdy i strach przed tym, co nastąpi, sprawiają, że powoli mam tego wszystkiego dość. Poza tym uciążliwa myśl o tym, że być może w tym momencie straciłam już Lauren, boli niemal fizycznie. Dzięki temu, że nie ma nigdzie w pobliżu Shawna, będę w stanie jej kilka rzeczy wyjaśnić, ale czy to cokolwiek da? Widzę jej zrezygnowane spojrzenie, zamyślenie, ból. Być może jako Karla byłabym coś w stanie ugrać, ale im więcej będę nią, tym mniej będę kimś, z kim tak naprawdę chcę, żeby Jauregui nawiązała więź, a raczej ją odbudowała.

Przez cały ten czas, czuję się, jakbym była zamknięta w klatce. Mogła zrobić coś po swojemu tylko do pewnego momentu, a później już nic. Tak bardzo chciałabym wrócić do tego, co było kiedyś między Lauren a mną. To było takie beztroskie, piękne, bez tych wszystkich ograniczających zobowiązań. Chyba nie byłoby dnia, żebym nie wyobrażała sobie, że tamten wieczór potoczył się zupełnie inaczej. Że mogłybyśmy jak zwykle wrócić nieco zmęczone do domu, wziąć ciepłą kąpiel, a potem dyskutując na różne tematy zasnąć w swoich ramionach, nie przejmując się jutrem.

Moje ciało na samą myśl o tych szczęśliwych chwilach zaczyna drżeć mocniej. Zupełnie tak, jakbym miała gorączkę. Przez chwilę próbuje uspokoić nie tylko swoje myśli, ale i cały organizm, jednak na próżno. Z jednej strony chciałabym zasnąć, a z drugiej strony wiem, że niesokończyło by się to dla mnie dobrze. Te wszystkie silne emocje, wywołałyby tylko serię snów, które jeszcze bardziej by mnie zdołowały. Stwierdzając, że kolejne próby zaśnięcia i tak są bezsensu, narzucam na siebie bluzę i schodzę na dół do kuchni. Nie chcąc obudzić Lauren, korzystając jedynie ze światła księżyca i pojedynczych smug światła lamp ulicznych wypadających do środka, nalewam sobie wody do szklanki i zachłannie wypijam całą zawartość, jakby to miałoby mi w jakiś sposób pomóc.

Nie mam pojęcia, co mam ze sobą zrobić. Nie chcę budzić Lauren, w końcu zasługuje, chociaż teraz na chwilę odpoczynku. Dziwnie jest tu chodzić w nocy ze świadomością, że po tym wszystkim jest tutaj, ale śpi na dole, a nie tam, gdzie zawsze, w naszym łóżku. No właśnie, naszym. Czy tak wyglądałaby noc po naszej jakiejś poważniejszej kłótni, gdybyśmy wzięły ślub? Czy Jauregui cały czas zachowywałaby się jak na początku naszej znajomości, tak troskliwie, z delikatnością i uczuciem? Ciekawe czy gdyby wtedy to wszystko doszło do skutku, nadal byśmy były tu, w Miami?

Uśmiecham się lekko na samą myśl o tych wszystkich momentach, które mogłybyśmy przeżyć, jednocześnie czując, jak po moim policzku spływa pojedyncza łza. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że stoję oparta o ścianę, skąd mam idealny widok na niespokojnie śpiącą dziewczynę. Znów śnią jej się koszmary? A może powtarzające się sekwencję wspomnień, nie tylko z tamtego wypadku, ale i więzienia? Czy ja też w nich jestem? Jako ten najgorszy charakter zadający najwięcej bólu? Bo przecież wiem, że cierpi przez tę całą sytuację, przeze mnie, przez moje decyzje. Czuję się tak źle ze świadomością, że tak jest, że za każdym razem staram się odpychać tą wciąż powracającą myśl. W końcu zraniłam kogoś, kogo w głębi duszy obiecałam chronić, kochać i zawsze być, zawodząc przy tym i siebie i ją. I to w imię kogoś, kto wczoraj podniósł na mnie rękę, kto zrównał mnie z niczym i przy okazji miał akurat w tej kwestii rację.

Po moich policzkach zaczyna spływać jeszcze więcej łez, a ja uświadamiam sobie, że rozkleiłam się najzwyczajniej w świecie, patrząc na kobietę, z którą jednocześnie tak dużo mnie łączy i dzieli. Niespokojny sen Lauren przybiera na sile, to też po chwili podnosi się gwałtownie do pozycji siedzącej, próbując złapać oddech. Nie jestem w stanie nawet do niej podejść, kurczowo trzymając się ściany, zupełnie tak jakbym miała za chwilę się przewrócić. Jej wzrok po chwili krzyżuje się z moim, a ja nie mogę nawet nic powiedzieć. Czuję się jakbym została teraz przyłapana na gorącym uczynku.

- Stało się coś? - odzywa się zachrypniętym głosem, uważnie mnie obserwując. Doskonale wiem, że nie może dokładnie zobaczyć, w jakim jestem stanie, ale chyba moja obecność tutaj wystarczy jej do wyciągnięcia pewnych wniosków.

- Nie, nic ja... poszłam napić się wody. - odpowiadam nazbyt nerwowo.

- Dlaczego ci nie wierzę? - pyta, wstając z kanapy i przeczesując dłonią swoje nieco rozczochrane włosy.

- Bo szczególnie teraz masz takie prawo. - odpowiadam, maksymalnie zmniejszając odległość moich pleców od ściany.

- Jesteś tu z tego samego powodu, przez który ja niespokojnie śpię, przez który nawet nie można pozbierać myśli i nie udawaj, że jest inaczej. - mówi, podchodząc do mnie i z niepokojem patrząc na moje mokre od łez policzki. - Płaczesz przez niego?

Nie odpowiadam. Bez słowa wtulam się w jej ciepłe ciało, które już nie raz stawało się dla mnie schronieniem, bezpiecznym portem pośrodku morza nieszczęść i oceanu rozczarowań. To ja z naszej dwójki zawsze mniej ukrywałam emocje, byłam wrażliwsza i potrzebowałam więcej czułości, a teraz kiedy tak po prostu stoimy same w półmroku bez tych wszystkich dodatków w formie innych ludzi, kamer czy naszych bliskich, nie jestem już dłużej w stanie udawać, że nie mam emocji, że kompletnie mnie to wszystko nie rusza. Wystarczył jeden wieczór, żeby moje wszystkie mury obronne runęły. Jedna kobieta i jedno spojrzenie, które potrafi odczytać wszystkie moje emocje i myśli.

- Przepraszam, ja powinnam dać ci spać i...

- Jeśli właśnie tego teraz potrzebujesz, to jakoś przeżyje te kilka godzin snu niej. W końcu doskonale wiem, jak to jest zmagać się z tym wszystkim samemu. - niemal szepcze, jednak do mnie docierają te słowa, jakby właśnie w tym momencie do mnie krzyczała. Nie daję rady dalej tego wszystkiego w sobie dusić i po prostu się rozklejam. Płaczę w jej ramię nad swoim marnym losem, nad jej cierpieniem, mając żal do siebie o to, że to wszystko tak się musiało skończyć. Lauren z lekkim zawahaniem obejmuje mnie, delikatnie prowadząc w stronę kanapy. Bez słowa przykrywa nas kocem, lekko przy tym wzdychając. Doskonale wiem, że musi jej być ciężko. Mimo wszystko korzystam z okazji, wtulam się w jej tułów i zaczynam wsłuchiwać się w jej rytmiczne bicie serca, zupełnie tak jak kiedyś, kiedy jeszcze wszystko było między nami w porządku. Zupełnie tak jakby nic się nie zmieniło, chociaż tak naprawdę dzieli nas gruby mur żalu, wściekłości i bólu który, mimo że już nieco nadkruszony, nadal nieprzerwanie stoi.



Kiedy ponownie otwieram oczy, na zewnątrz jest już jasno, dziewczyny nie ma obok, a ja z zadowoleniem stwierdzam, że się wyspałam. Stopniowo zaczynam przypominać sobie to, co wydarzyło się dzisiaj w nocy, zachowanie Lauren, moje dręczące myśli. Wstaję powoli, czując jak prawy bok zaczyna mnie lekko boleć, co jest prawnie odpowiedzią organizmu na wczorajszy upadek i agresję Shawna. Powoli zaczyna do mnie docierać, że zapewne na tym ta cała historia z Mendesem się nie skończy, że to dopiero początek problemu. Prawdziwy wierzchołek góry lodowej.

Idę powoli do kuchni z zadowoleniem stwierdzając, że śniadanie stoi już na stole. Uśmiecham się sama do siebie na widok zwykłych, kanapek z dodatkiem sporej ilości zdrowych warzyw. Shawn nie robił dla mnie śniadań, a ona mimo tego, co się wydarzyło, jak bardzo jesteśmy w pewnym sensie pokłócone, zrobiła je, jakby zupełnie nic się nie zmieniło. Jakby był to kolejny beztroski dzień w mydlanej bańce. A przecież nie musiała tego robić, być tu, pocieszać, jak dzisiaj w nocy.

Kiedy tylko pochłaniam zawartość talerza, zabieram się do sprzątania, próbując odwlec rozmowę z Lauren. Mimo że nigdzie jej nie widzę, to czuję i doskonale wiem, że jest gdzieś niedaleko. Należy jej się trochę przestrzeni szczególnie po wczoraj. Chociaż i tak najbardziej przeraża mnie fakt, że muszę się z nią skonfrontować. I to bez otoczki z policją, nie pod osłoną nocy, łez, czy chwilowej słabości. Ona nie zasługuje na dalsze zwodzenie, a ja nie potrafię robić tego dalej. Oczywiście, że będzie to punkt zapalny, ale tej kobiecie należy się garstka prawdy, o którą tak bardzo ostatnio zabiegała.

Kiedy stwierdzam, że nie ma już w domu nic, czym mogłabym się zająć, narzucam na siebie rozciągniętą bluzę i wychodzę na taras, gdzie w oddali mogę dostrzec sylwetkę dziewczyny. Niepewnie podchodzę, chcąc wybadać sytuację, a przede wszystkim jej nastrój. Mimo złotego serca nie potrafi ona kryć swojego złego humoru, czy pretensji, co właściwie ciężko nazwać wadą czy zaletą. Jednak kiedy podchodzę na tyle blisko, by móc to wybadać, jedyne co zastaję to zamyślenie, pewnego rodzaju obojętność i papierosa, który jakby od niechcenia balansuje między jej dwoma palcami. Bez słowa zabieram jednego z paczki leżącej niedaleko i nieco niezdarnie odpalam, próbując się przy tym nie udusić. Dopiero teraz dziewczyna odwraca głowę w moją stronę, cały czas opierając się przy tym o kawałek balustrady, która pełni funkcję ozdobną w ogrodzie. Przez chwilę uważnie mnie obserwuje, jakby analizując to, ile razy zdążę w międzyczasie zakaszleć, po czym uśmiecha się z politowaniem.

- I pomyśleć, że robiłaś mi kiedyś wykłady na temat szkodliwości palenia. - odzywa się, gasząc papierosa i zaraz po tym odpalając następnego. Musi intensywnie nad czymś myśleć.

- Chwile kryzysu weryfikują pewne rzeczy. Poza tym to, że tyle o tym mówiłam, nie znaczy, że gdzieś w głębi duszy sama nie chciałam tego posmakować. - odpowiadam, dość mocno się zaciągając i jednoczesne walcząc z napływającymi do oczu łzami. Cholerny dym.

- Złe rzeczy smakują najlepiej, prawda? - unosi kącik ust, odwracając się tyłem do balustrady.

- W takim razie musisz być cholernie zła. - ciągnę temat, wypuszczając kłąb dymu i przyglądając się jej nieco zamrużonym oczom.

- Cały czas mnie zadziwiasz, wiesz? - zaciąga się mocno, wkładając dłoń do kieszeni spodni. - Zastanawia mnie to, jak potrafisz tak zwinnie balansować pomiędzy grą aktorską a prawdziwymi uczuciami, pomiędzy prawdą a kłamstwem. A przede wszystkim, czego tak naprawdę ode mnie chcesz?

- Nie udawałam wczoraj ani ostatnio, kiedy się spotkałyśmy. Cały czas jestem z tobą szczera, oprócz jednego momentu. - odpowiadam, gasząc papierosa. - Wiem, że to wszystko wyszło fatalnie, dlatego tym bardziej chciałam ci podziękować za wczoraj, że zostałaś, że w nocy tak po prostu mnie przytuliłaś. Może wydawać ci się to dziwne, a brakowało mi takiej czułości, ciebie w tym wszystkim.

- Shawn nie potrafił ci tego dać? Przecież byliście taką cudowną parą. - prycha, krzyżując ręce na piersi i patrząc gdzieś w bok.

- On ma jedną podstawową wadę, nie jest tobą. - mówię, patrząc na jej zamyśloną twarz. - Posłuchaj, wiem, że zwodziłam cię przez ten cały czas, ale chcę, żebyś znała prawdę i chociaż po części mnie zrozumiała.

- To zabawne, że w momencie, kiedy zaczynam sobie odpuszczać, ty nagle sobie przypominasz o czymś, co powinno być rozstrzygnięte już dawno temu. - stwierdza, strzepując coś ze swojej marynarki, która wciąż ma na sobie ślady krwi.

- Kiedy policja zabrała cię z tamtego balu, w jedynym momencie mój świat się zawalił. Zostałam sama z naszymi marzeniami, pustym domem, ze świadomością, że mogłaś brać za moimi plecami, zupełnie tak jakby w twoim życiu nadal ci czegoś brakowało. Jakbym ci nie wystarczyła, była wybrakowana. Mimo że odwiedzałam cię w więzieniu, wiedziałam, że to nie jest to, co kiedyś. Czułam się tak strasznie samotna, wyprana z życia. Pech chciał, że wtedy na balu był Shawn. Współpracowaliśmy wcześniej, a fakt, że był wtedy obok, kiedy cię zabierali sprawiło, że za namową Rogera rozpoczęliśmy współpracę, zbliżyliśmy się do siebie i rozstaliśmy parą. Nie chciałam tego, ale była to namiastka normalności, nadzieja na to, że będę mogła funkcjonować jeszcze przez jakiś czas bez ciebie, nie tracąc przy tym zmysłów. Przez pewien czas, porównywałam was nawet do siebie i za każdym razem i tak ty wypadałaś lepiej. Po twoim wyjściu chciałam to zakończyć, z resztą, tak też mieliśmy podpisaną umowę na wspólne kawałki, ale ty pojawiłaś się wcześniej. Teraz kiedy go aresztowali, być może sprawa się rozwiąże, ale i tak to wszystko jest strasznie zagmatwane. Nie chciałam zareagować tak, jak wtedy kiedy przyjechałaś z kwiatami, spanikowałam. Żałuję tego, ale jednocześnie wiem, że bez Shawna obok nie mogłabym normalnie funkcjonować. Poza tym byłam na tyle wściekła na to, że miałaś przy sobie te prochy, że chciałam się na tobie w pewien sposób odegrać, niczym głupie dziecko.

- A co ja miałam powiedzieć? Byłam sama wśród kryminalistek, z dala od ciebie, dziewczyn i wszystkiego, na czym mi zależało. - odpowiada zdenerwowana, cały czas gdzieś się wpatrując. - Wiesz, gdybyś mi powiedziała, co czujesz, czego potrzebujesz... być może zgodziłabym się na to, żebyś z nim była. A ty postanowiłaś się pobawić, zadecydować za mnie, odciąć się od wszystkich, a później mnie zwodzić! Odegrać... i to za to, czego nie zrobiłam!

- Byłam zagubiona, nadal jestem. Nie potrafię już być sama w domu, bez nikogo bliskiego. Nie mogę już normalnie funkcjonować. - ostatnie słowa niemal szepcze, przez co nasze spojrzenia się krzyżują. Jest rozdarta.

- No to jest nas dwie. - prycha, nerwowo stukając palcami o swoje ramię.

- Wiem, jak to teraz zabrzmi, ale zależy mi na tobie i tobie na mnie chociaż trochę też, skoro wczoraj tu przyjechałaś. - mówię spokojnym tonem, widząc jej zaciśniętą ze złości szczękę.

- Przyjechałam tylko dlatego, żeby ci powiedzieć, że nie bawią mnie twoje gierki i że nie mam zamiaru więcej się w nie bawić, a przy okazji poinformować, że znikam z Miami na jakiś czas! - odpowiada, ledwo panując nad emocjami. Ostatni raz widziałam ją w takim stanie, kiedy w jeszcze niedokończonym domu, pojawili się moi rodzice. Jednak tamta sytuacja w porównaniu do tej wydaję się teraz mało znacząca.

- Uciekasz... - szepcze, analizując jej zachowanie.

- Raczej będę załatwiać służbowe sprawy z dala od... - przerywa, kiedy staję tuż przed nią, intensywnie wpatrując się w jej zielone, wściekłe spojrzenie. Nie chcę, żeby wyjeżdżała, nie przeze mnie i nie z dala ode mnie, szczególnie teraz, kiedy część rzeczy już się wyjaśniło.

- Z dala ode mnie? - dopytuje, przypatrując się jej zmęczonej twarzy.

- Problem z tobą jest niestety taki, że choćbym nie wiem jak bardzo chciała od ciebie uciec, za każdym razem jakimś sposobem twoja cholerna postać pojawia się w najmniej odpowiednim momencie na, chociażby pieprzonym wieżowcu. Nie ma dnia, żeby ktoś o ciebie nie pytał, nie wspomniał o tobie, a co najgorsze, nie ma pierdolonej godziny, żebym o tobie nie myślała. Rozumiesz? Nawet choćbym chciała, nie da się od ciebie uciec, od tego, co nas kiedyś łączyło. - fuka, próbując opanować swój niejednostajny oddech.

- Mogłabym powiedzieć o tobie to samo. - mówię spokojnie, czym zbijam ją z tropu. Z lekkim zawahaniem obejmuje jej zdrowy policzek, gładząc go lekko kciukiem. Lauren nic nie mówi, jakby pod wpływem dotyku cała jej złość wyparowała, albo chociaż zmniejszyła swój zakres. Czyżby dotyk nadal po takim czasie działał na nią w ten sposób?

- Camila... - odzywa się po chwili zachrypniętym głosem, jakby resztkami zdrowego rozsądku chciała sprowadzić rozmowę na poprzednie tory.

- Lauren wiem, że masz do mnie żal, ale chyba obydwie nie chcemy do końca dnia się kłócić skoro, możemy spożytkować czas w inny sposób. Poza tym, kłótnie na dłuższą metę nigdy nam nie wychodziły.

- Chcesz po prostu zamieść to pod dywan?

- Nie, chce ratować to, co z tego wszystkiego zostało, mimo że będzie to cholernie czasochłonne i tak naprawdę nigdy nie wróci do pierwotnego stanu. - mówię, cały czas gładząc jej policzek i patrząc, jak jej ostatnie mury obronne zamieniają się w ruinę.

- Cieszę się, że zdajesz sobie, chociaż z tego sprawę. - stwierdza już o wiele spokojniej.

- Wiesz, chciałabym chociaż przez jeden dzień poudawać, że wszystko jest w porządku, że tamtego balu nie było, a my...

- Nie wydaję ci się, że za daleko się zapędzasz? - przerywa mi, na co tylko się uśmiecham.

- Nie, wydaję mi się, że nawet dobrze by nam to zrobiło. - odpowiadam, przyciągając ją bliżej siebie za pomocą zmarnowanej już marynarki.

- Jedyne, na co możesz w tej chwili liczyć to... - przerywa na chwilę, przybliżając się do mnie na tyle, że nasze usta niemal się ze sobą stykają. - ... to mój pobyt tutaj przez następne kilka dni w ramach bezpieczeństwa, jednak od razu mówię, żebyś nie wyobrażała sobie za dużo. Powiedzmy, że nadal w pewien sposób się o ciebie martwię.

- Zawsze wiedziałam, że masz złote serce. - odpowiadam, na co dziewczyna odsuwa się ode mnie, unosząc przy tym kącik ust.

- A ja od zawsze wiedziałam, że bez względu na to, czy będziemy razem czy nie, będę musiała się w jakiś sposób kiedyś tobą zaopiekować. - mówi, wkładając ręce do kieszeni i powolnym krokiem idąc w stronę domu. Nie idę za nią. Postanawiam ponownie dać jej przestrzeń, jednocześnie krzycząc w środku z radości, że być może nie wszystko stracone. Mam tylko nadzieję, że wyrachowanie Lauren, które tak często przejawia w pracy, nie będzie miało miejsca i tutaj, bo w takim przypadku, nie tylko zginę od własnej broni, ale też i będę mogła porzucić wszelką nadzieję na cokolwiek.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dzień dobry, wiem że znowu była dłuższa przerwa od rozdziałów, ale po prostu ostatnio mam sporo rzeczy na głowie. Praca, ogarnianie studiów, wyjazdów mniejszych lub większych pochłania sporo czasu, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie.

Mogę Wam też się w tym miejscu pochwalić, że dwumiesięczna przerwa w pisaniu rozdziałów przed maturą dała rezultaty 😁 dostałam się na politechnikę, na kierunek, który chciałam, także chyba było warto. Z tego miejsca chciałabym pogratulować tegorocznym maturzystą bez względu na to czy matura była zdana, czy nie, w końcu mierzenie się z samym sobą przy powtórkach to już spory sukces, a przecież ostatecznie nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

Co do kolejnych rozdziałów, to w ten weekend jadę na małe wakacje (przez przypadek wyszło, że jedzie z nami dziewczyna, która już dawno temu zwróciła moją uwagę, więc będzie ciekawie), także to czy rozdział się pojawi jest jedną wielką zagadką, z resztą ostatnio nie pierwszą taką, ale wynika to raczej z faktu, że wszystko jest tworzone na bieżąco. Stąd też te nieszczęsne opóźnienia.

W każdym razie mam nadzieję, że rozdział się podobał, dajcie znać co o nim sądzicie i do napisania 📝

🏳️‍🌈☕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro