Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Georgina 

Budząc się dzisiejszego ranka, nie miałam pojęcia, że ten ciepły słoneczny majowy poniedziałek będzie ostatnim dniem mojego normalnego życia. Nie dostałam żadnych wskazówek, nic nie ostrzegło mnie przed naciągającym huraganem, który miał wywrócić wszystko, co poukładane, do góry nogami.

Jak zawsze wypiłam kubek kawy, podśpiewując założyłam ulubione, czarne jeansy, szary sweterek i po zrobieniu lekkiego makijażu, popędziłam na poranne zajęcia. Uściskałam Cass, moją przyjaciółkę, następnie z uśmiechami na ustach zajęliśmy swoje miejsca, umawiając się na pyszną karmelową latte w przerwie na lunch. Ale nim profesor na dobre się rozkręcił, wydarzyło się coś, na co absolutnie nie byłam gotowa. Kiedy do sali weszło dwóch osiłków, przełknęłam ślinę na widok ich umięśnionych sylwetek, ogolonych na łyso głów i mnóstwa tatuaży pokrywających ich skórę. Nie miałam pojęcia, co robili w sali wykładowej i wcale nie miałam ochoty wiedzieć. Kto o zdrowych zmysłach chciałby mieć z nimi do czynienia? Myślę, że jednym machnięciem ręki zdołaliby złamać człowiekowi kręgosłup.

Wtedy jeden z nich przekręcił głowę, ze zmrużonymi oczami skanując pomieszczenie. Pamiętam, że nikt ze studentów nie odważył się nawet pisnąć, panowała taka cisza, jakbyśmy czekali na wyrok. Spięci, zestresowani, przestraszeni, wyczekiwaliśmy na kim mężczyzna zatrzyma swój wzrok. Chyba przestałam oddychać, kiedy nasze oczy się spotkały. Próbowałam odwrócić wzrok, zerwać ten kontakt, ale odniosłam wrażenie, jakby mnie sparaliżowało. Jakby nieznajomy rzucił na mnie jakiś czar, przez który moje ciało nie było w stanie nawet drgnąć. Tylko kątem oka wyłapałam podchodzącego do mężczyzn profesora, lecz nadal wpatrywałam się w lodowato błękitne oczy, odczuwając przeraźliwe zimno.

Czy to możliwe, by za pomocą spojrzenia odczuwać, jak krew skuwa lód?

Mężczyzna uniósł dłoń, a profesor Sanders zamilkł. A potem wskazał na mnie palcem, zginając go i przywołując do siebie. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę, wszystkie włoski na skórze stanęły mi dęba. Co takiego mógłby ode mnie chcieć człowiek taki jak on? Próbowałam przypomnieć sobie, czy coś przeskrobałam, czy popełniłam jakiś błąd, ale do cholery, byłam wzorową uczennicą, grzeczną córeczką tatusia. Nie było opcji, by chodziło o mnie. A jednak mężczyzna nie przestawał mnie przywoływać.

– Panowie, radzę opuścić pomieszczenie. Inaczej wezwę ochronę! – Głos profesora brzmiał niepewnie, nie robił na facetach najmniejszego wrażenia.

Z lekko rozchylonymi ustami obserwowałam, jak nerwowo poprawia okulary na nosie i przełykał ślinę. Nie winiłam go za strach, który z pewnością odczuwał. Kto w takiej sytuacji byłby odważny? Profesor w porównaniu z tą dwójką nie miał żadnych szans.

– Ona pójdzie z nami – przemówił ten z lodowato niebieskimi oczami.

Odruchowo pokręciłam głową, nie wyrażając na to zgody. Ponownie zmrużył oczy, przekazując mi niemo swoje niezadowolenie. Miałam ochotę pokazać mu środkowy palec i kazać się pieprzyć, ale nigdy nie zdobyłabym się na taki ruch. Naprawdę się bałam, a kiedy ruszył w moim kierunku, serce niemal wyskoczyło mi przez gardło. Z szeroko otwartymi oczami obserwowałam każdy jego krok, nie wiedząc, dokąd uciec, skoro przy drzwiach stał drugi mężczyzna, a przez okno wyskoczyć nie mogłam. Zajęcia odbywały się na trzecim piętrze, nie sądzę, by po skoku moje kości wciąż były w całości.

– Robisz problemy. – Facet skarcił mnie surowym tonem, po czym bezceremonialnie chwycił pod ramię, stawiając na nogach i bez słowa wyjaśnienia wywlókł z sali.

Zapierałam się, walczyłam, próbując uwolnić się spod jego owiniętych wokół mnie palców. Nie wiedziałam, kim są ci mężczyźni, do czego są zdolni, co zamierzają ze mną zrobić. Nigdy w życiu nie zrobiłam nic złego, nikogo nie obraziłam, zawsze byłam miła, uprzejma, pomocna. Ktoś pokroju nieznajomego nie mógł mieć dobrych zamiarów. A jeśli wywiozą mnie do lasu i po prostu zabiją? Wyglądają na takich, co nie mają żadnych oporów.

Kiedy wpakował mnie na tylne siedzenie i zapiął pasami z dziwnym zabezpieczeniem, wiedziałam już, że mam naprawdę przechlapane. Jego kompan nie odezwał się słowem, przez całą drogę prowadził w skupieniu, zaciskając wytatuowane dłonie na kierownicy. Natomiast ja uważnie śledziłam pokonywaną drogę, byle zapamiętać jak najwięcej. Znalazłam to miasto na pamięć, a mijane budynki widywałam codziennie, tym bardziej byłam zdziwiona, dokąd zmierzamy. Liczyłam się z tym, że wywiozą mnie tam, gdzie nikt mnie nie znajdzie, ale kiedy zaparkował pod moim domem, byłam szczerze zdziwiona.

To na pewno jakaś pomyłka, podpowiadał głos w mojej głowie.

Niestety nic nie było pomyłką, ponieważ nieznajomy mężczyzna bezbłędnie poruszał się po naszym wielkim domu. Wiedział, w której części znajduje się gabinet ojca, chociaż trzeba było skręcić dwa razy w lewo i raz w prawo, by do niego dotrzeć. Bez pukania otworzył drzwi, wepchnął mnie do środka, tarasując przejście wraz ze swoim kompanem.

A więc o to chodziło? Miał mnie dostarczyć do własnego domu jako przesyłkę?

Miałam ochotę krzyczeć! Dlaczego rodzice po prostu do mnie nie zadzwonili? Nie poprosili, bym wróciła do domu? Przecież zrobiłabym to bez wahania, bo nic nie liczyło się bardziej, niż rodzina. Rodzina, która milczała, siedząc w kącie. Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywałam się w bladą twarz matki oraz zaciśnięte w złości usta ojca. Coś nie grało, coś się kroiło, bo tata wyglądał tak tylko w kryzysowych sytuacjach.

– Co się tutaj dzieje? – zapytałam, przeskakując wzrokiem po pomieszczeniu.

Dopiero wtedy zauważyłam siedzącego na krześle pod oknem mężczyznę. Brązowy garnitur był o rozmiar za duży, krawat krzywo zawiązany, jakby ktoś nim szarpał, buty nieco ubłocone. Głowę trzymał nisko, zwijając dłonie w pięści. A potem ujrzałam Diabła w ludzkiej skórze, wygodnie umoszczonego w fotelu mojego ojca. Wyglądał, jakby nie znalazł się tutaj przypadkiem, wręcz przeciwnie; wyglądał jak król tego miejsca. Ubrany w skrojony na miarę garnitur, z idealnie ułożonymi włosami, zarostem oraz kawałkiem tatuażu zdobiącego jego szyję. Aż przełknęłam ślinę, bo wyglądał dokładnie jak ci dwaj stojący wciąż za moimi plecami i zastawiającymi drzwi, jakby w obawie, że ucieknę.

– Witaj, Georgino. – Przemówił mężczyzna, wstając ze swojego miejsca.

Cofnęłam się o krok, nie znając jego zamiarów, lecz on tylko zapiął guzik w marynarce, po czym oparł tyłek o kant biurka, wlepiając we mnie wzrok. Czułam się jak na wystawie, oglądana przez potencjalnego kupującego. Coś w jego spojrzeniu mocno mnie zaniepokoiło, ale postanowiłam wszelkie obawy zatrzymać dla siebie. Stałam bez ruchu, pozwalając mu na taksowanie swojego ciała. Dzisiejszego dnia wyglądałam zwyczajnie, mimo to dostrzegłam w jego ciemnych jak noc oczach dziwny błysk, jakby to, co widział, naprawdę mu się spodobało.

– Nie przywitasz się? – Uniósł wymownie brew.

– Dzień dobry – wydukałam od niechcenia. – Ktoś wyjaśni, o co tutaj chodzi?

– Dzisiejszy dzień jest bardzo ważny dla twojej rodziny, moja droga – oznajmił beznamiętnym tonem, ruszając w moim kierunku. Już nie mogłam się cofnąć, mając za plecami dwóch osiłków, więc stałam niczym posąg, pozwalając mu zatrzymać się tuż przed sobą. – A ty będziesz tego częścią. – Wystawił dłoń, na którą spojrzałam z obawą.

Jasna cholera, kim był ten facet?!

Wystarczył rzut oka na mamę, bym wiedziała, że to nie są żarty.

Byłam zła. Gniew rozchodził się ciepłą falą po całym ciele. Z natury byłam spokojną dziewczyną, ale sytuacja, w jakiej się znalazłam, zaczynała mnie ostro wkurzać. Dlaczego rodzice milczeli? Dlaczego nawet nie patrzyli w moim kierunku, zostawiając mnie na łasce nieznajomego? Byłam niespokojna, przestraszona, a oni nawet nie raczyli mnie zapewnić, że wszystko będzie dobrze. A może wiedzieli, że wcale nie będzie?

– Kochanie... – Dziwny, charczący głos ojca rozbrzmiał w pomieszczeniu.

Posłałam mu zdezorientowane spojrzenie, lecz on tylko przytaknął głową, dając mi niemy znak. Prychnęłam cicho, zacisnęłam zęby i z niechęcią podałam dłoń człowiekowi, którego imienia wciąż nie poznałam. Kroczyłam w stronę biurka jak na skazanie, przyglądając się pulchnemu, pocącemu się mężczyźnie w za dużym garniaku. Jego biała jak ściana twarz mówiła to, czego nie musiały mówić usta; był przerażony. Bał się tak samo, jak ja, chociaż z pewnością on wiedział, co się tutaj wyprawia. Drżącymi dłońmi otworzył skórzaną teczkę, z której wyciągnął papiery. Przysunął je w naszym kierunku, a srebrny długopis położył tuż obok.

– Podpisz i będzie po wszystkim. – Zagrzmiał mężczyzna.

Ach, tak? Ciekawe, pomyślałam.

Zabrałam kartki, by zapoznać się z treścią, ale wystarczył sam nagłówek, by z twarzy odpłynęły mi wszystkie kolory. Aż musiałam podeprzeć się biurka, by nie upaść. W jednej sekundzie cała gama emocji przepłynęła przez moje ciało, ale gniew zdecydowanie przodował. Zacisnęłam zęby, powstrzymując się od wyplucia wiązanki brzydkich słów, za które zawsze karcił mnie tata. Próbowałam przetrawić treść, która szydziła ze mnie perfidnie, uświadamiając, że chyba trafiłam na plan jakiegoś tandetnego kabaretu. To nie mogło dziać się naprawdę, przecież to nie miało żadnego sensu. Po jaką cholerę miałabym wychodzić za mąż w wieku dwudziestu jeden lat, w dodatku za obcego mi mężczyznę?

– To jakiś żart? – zapytałam, rzucając papiery na blat. – Bo jeśli tak, to nieśmieszny.

– Czy widzisz, żeby ktoś się śmiał? – Nieznajomy przechylił głowę, przyglądając mi się z zaciekawieniem.

Nie, nie widziałam, co napełniało mnie niepokojem jeszcze bardziej.

– Kim ty w ogóle jesteś? – zapytałam sfrustrowana.

– Wybacz moje maniery. Nazywam się Caspar Miles. – Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, kiedy ujął moją dłoń i pocałował wierzch, przez cały czas przeszywając mnie spojrzeniem. – I dzisiaj zostanę twoim mężem.

Roześmiałam się, nie dowierzając w bzdury przechodzące mu przez usta. Mężczyzna patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami, zapewne nie takiej reakcji oczekując. Ale nic innego nie mogłam mu podarować. Naprawdę chciało mi się śmiać, bo jeśli sądził, że podpiszę akt ślubu, grubo się mylił.

– Nie wiem, o co chodzi, dlaczego dwóch karków ściągnęło mnie z uczelni, robiąc przy tym niemałą szopkę, ale nie zamierzam brać udziału w tym, co tutaj zaplanowałeś. Nie podpiszę tego. Ani teraz, ani nigdy – oświadczyłam z pełną powagą, patrząc wprost w oczy Milesa.

Moja dusza garbiła się ze strachu, cichy głos w głowie podpowiadał, bym lepiej milczała, jednak mój cięty język mi na to nie pozwalał. Sytuacja była absurdalna, ktoś właśnie próbował zmusić mnie do ślubu, a ja miałabym jak potulna owieczka złożyć podpis i... właściwie co dalej? Jak on to sobie wyobrażał? Jak miałabym dzielić z nim życie? Jak mogłabym poślubić kogoś, kogo nie kochałam?

– Leonardzie, czy zechcesz... – Nie musiał kończyć.

Ojciec nagle zerwał się jak poparzony, a ja śledziłam każdy krok, który stawiał. Tata był pewnym siebie, postawnym człowiekiem, zawsze idealnie się prezentował. Nigdy nie okazywał słabości, dlatego go podziwiałam. Dlaczego więc odkąd weszłam do jego gabinetu siedział cicho, czekając na pozwolenie od Milesa?

Podświadomie czułam, że stało się coś złego, że sytuacja, w jakiej się znalazłam, to nie przypadek, a tata być może miał kłopoty. Praca, jaką wykonywał, nie należała do łatwych, wiązała się w niebezpieczeństwem, groźbami, a czasami sprawy wymykały się spod kontroli. Oblane farbą samochody, podrzucone zwłoki zwierząt, to nic, co robiłoby na mnie wrażenie. Przywykłam do tego życia, bo nie mogłam go zmienić. Leonardo Barroso był najwyżej postawionym sędzią w kraju. Skazywał przestępców w uczciwych procesach, nigdy nie oszukiwał, działał według swojego sumienia, co bardzo w nim ceniłam. W czasach korupcji, dawania sobie w łapę, gróźb, ojciec był jednym z niewielu, którzy się nie uginali.

Czy tym razem coś poszło nie tak? Dlaczego miałam przeczucie, że przyjdzie mi zapłacić za coś, czego nie zrobiłam? Strach widoczny w oczach mojego kochanego ojca był tego idealnym przykładem. Pierwszy raz w życiu widziałam, by tata czegoś się bał.

– Córeczko... – zaczął spokojnie, kładąc mi dłonie na ramionach.

Znałam ten ton, nigdy nie zwiastował niczego dobrego.

– Dobrze wiesz, jak trudne decyzje muszę podejmować na co dzień, to nigdy nie jest dla mnie proste, mimo to staram się być sprawiedliwy. Tym razem sprawy się skomplikowały, Georgino, zostałem postawiony pod ścianą. Powinienem był powiedzieć ci o tym wcześniej, uprzedzić, przygotować na wszystko. – Glos ojca się załamał, co niemal zwaliło mnie z nóg. Byłam pewna, że w jego oczach dostrzegłam łzy. – Nie chcę dla ciebie takiego losu...

– Więc dlaczego muszę za niego wyjść, tatusiu? – Trochę niegrzecznie weszłam mu w słowo, jednak moja cierpliwość wisiała już na włosku.

Ważył się mój los, musiałam wiedzieć, co się u licha działo!

– Kochanie, musisz zrozumieć... – Głośne westchnięcie przerwało wypowiedź ojca.

Oboje spojrzeliśmy na zniecierpliwionego Milesa.

– Wybaczcie, ale nie mam czasu na zbędne dyskusje. Liczyłem na szybkie załatwienie sprawy, ale kiepsko ci idzie, Leonardzie – rzucił bezczelnie, pstrykając palcem w stronę stojącego przy drzwiach osiłka. Tego, który przez całą drogę milczał jak grób.

Mężczyzna przytaknął tylko głową, choć jego szef nie wypowiedział na głos polecenia, następnie wyszedł, a w pomieszczeniu zaległa nieprzyjemna cisza. Moje serce biło jak szalone, dłonie się pociły, nogi drżały. Miałam wrażenie, jakby nagle opuściły mnie wszelkie siły. Spojrzałam na mamę, która wpatrywała się we własne ręce, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Chciałam do niej podejść, poprosić, by cokolwiek powiedziała, ale przede mną wciąż stał ojciec, samym spojrzeniem przekazując, bym była posłuszna. Nigdy go nie zawiodłam, niemniej jednak w tym momencie miałam ogromną ochotę się zbuntować. On naprawdę postradał rozum, wpadając na tak absurdalny pomysł.

– Dokąd go wysłałeś? – zapytałam od niechcenia Caspara.

– Po odrobinę mobilizacji. – Mrugnął okiem zadowolony z siebie.

Kiedy po chwili drzwi ponownie się otworzyły, a w nich stanął osiłek z Cami, moje serce, które przed momentem biło jak szalone, teraz zamarło. Nie mogłam uwierzyć w jego zagrywkę, podłość. Bez mrugnięcia okiem wykorzystywał dziesięciolatkę przeciwko mnie.

Bo to było jego zamiarem, Camille miała mnie zmiękczyć.

Działałam instynktownie i natychmiast ruszyłam w jej kierunku, byle tylko odciągnąć ją od tego olbrzyma. Udało mi się zrobić zaledwie dwa kroki, nim silne ramię owinęło się wokół mojej talii, zatrzymując w miejscu. Szarpałam się, walczyłam ile sił, cały czas patrząc w przerażone, niebieskie oczy mojej siostry. Próbowałam zachować spokój, nie przestraszyć jej jeszcze bardziej, lecz widok moich łez podziałał na nią jak zapalnik. Rozpłakała się, próbowała podejść, a ja wystawiłam dłonie, by mogła skryć się w moich ramionach, niestety odebrano nam tę możliwość.

– Zastanów się raz jeszcze, Georgino – szept przy uchu pozbawił mnie tchu. Czułam za sobą silne ciało, napierał na moje plecy torsem, muskając ustami płatek mojego ucha.

– Pierdol się, sukinsynu! – wysyczałam z wściekłością.

Caspar przycisnął mnie do siebie mocniej, aż zabrakło mi tchu.

– Masz drugą szansę, kwiatuszku. Jeśli odmówisz...

Musiał dać olbrzymowi jakiś znak, bo niespodziewanie przy skroni Camille pojawiła się lufa pistoletu. Zamarłam, wpatrzona w przerażoną, zapłakaną twarz siostry. Nawet matka się ożywiła, zasłaniają usta dłonią. Jedynie ojciec stał w miejscu, jakby spodziewał się tego, do czego posunął się ten skurwiel. To dało mi pewność, że jest winowajcą tej całej sytuacji, to przez niego muszę wyjść za mąż, by uchronić siostrę. Cami była moim oczkiem w głowie, kochałam ją z całego serca, bez wahania wskoczyłabym za nią w ogień.

I tym ogniem okazał się Caspar Miles, dociskający moje ciało do swojego potężnego torsu, ignorujący moje uczucia, łzy, strach. Byle dotrzeć do celu po trupach.

– Albo podpiszesz papiery, albo twoja siostra umrze. Masz dziesięć sekund – oznajmił tonem ociekającym opanowaniem, kiedy ja ledwie byłam w stanie ustać na nogach.

Szach mat.

Nie było czasu na jakiekolwiek przemyślenia. Zdążyłam zaledwie przełknąć ślinę, a mężczyzna odbezpieczył broń, gotowy do oddania strzału. Wiedziałam, że przegrałam. Przekraczając próg gabinetu ojca posiadałam prawo głosu, teraz bezpowrotnie je straciłam. Byłam pieprzoną kartą przetargową, mój kochany tata przehandlował mnie w jakimś konkretnym celu, nie uprzedzając, jaki czeka mnie los.

Rozluźniłam ciało, wciągnęłam do płuc haust powietrza, próbując się uspokoić. Na moment zamknęłam powieki, w ciszy godząc się na tę pieprzoną niesprawiedliwość, a potem wyswobodziłam się z uścisku Caspara, podeszłam do biurka z uniesioną brodą, otarłam łzy z policzków i sięgnęłam po długopis, po czym złożyłam podpis, tym samym przypieczętowując swój koniec. Caspar Miles wygrał, zdobył to, po co tutaj przyszedł, chociaż nie wiedziałam, co to dla mnie oznaczało.


***
Jak podoba wam się prolog? :)
Poniżej wrzucam motywy.
Rozdziały będą dodawane w każdą środę i niedzielę :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro