Chapter 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~perspektywa Courtney~

Jakimś dziwnym przypadkiem obudziłam się w swoim łóżku.
Z poprzedniego wieczoru pamiętałam tylko, że ten gównol - Tim, opuścił naszą kapele, a na jego miejsce miał wstąpić niejaki Farrokh.

Sprawdziłam godzinę na moim różowym budziku, z lat jeszcze przedszkolnych - była dziewiąta czterdzieści siedem.
O jedenastej trzydzieści miało się odbyć spotkanie, na którym zaplanowaliśmy bliżej poznać Bulsarę.

Wstałam z łóżka i poczłapałam do kuchni. W domu już nikogo nie było, starszy brat i rodzice już pracowali, a młodsze rodzeństwo - urocze bliźniaczki, chodziły do szkoły. I chociaż tego dnia była sobota, rodziciele posłali je na jakieś zajęcia kościelne, ponieważ moja rodzina uchodziła za natarczywie pobożną. Ja również uczęszczałam na te zajęcia, gdy przypominam sobie o interpretacjach pisma świętego przechodzą mnie ciarki. Mozolnie zjadłam śniadanie i poszłam do łazienki, aby się przebrać z wczorajszych ubrań. Zazwyczaj zakładałam przeróżne swetry. Były one prawdopodobnie moim ulubionym ubraniem.

Gdy byłam już gotowa, zadzwoniłam do Roger'a. Chciałam się zapytać, czy przy okazji by mnie podrzucił na miejsce.

- Halo? - zabrzmiał jego głos w słuchawce.

- Oh...Hej! - przywitałam się - Roger, z tej strony Courtney, słuchaj, o kt...

- Ouuu...nasza Śpiąca Królewna, - przerwał mi chłopak - a raczej nie "nasza", tylko Brian'a.

- Czekaj...Co?- spytałam skołowana

- Nic, nic...- zaśmiał się blondyn - Co chciałaś?

- Umm... Czy podjechałbyś po mnie? Wiesz, gdy będziesz jechał na to spotkanie.

- Tak, jasne. - zgodził się, a następnie się rozłączył

Zawsze mogłam polegać na Roger'rze w sprawach podwózki. On za każdym razem, gdy jeździł swoim samochodem był szczęśliwy, a ja szybciej się przemieszczałam. Zawsze po próbach rozwoził wszystkich, a dopiero pod koniec on sam zaparkowywał przed swoim domem. Chociaż płacił więcej za paliwo i był narażony na gniew rodziców, nie przejmował się tym, ponieważ naprawdę ubóstwiał jazdę autem.

Taylor i ja praktycznie mieszkaliśmy obok siebie.
Jako dzieci non-stop chodziliśmy do siebie nawzajem na zabawę. Mam wrażenie, że spędziłam z nim moje całe dzieciństwo.
Moja rodzina także była bardzo do niego przywiązana. Jeździł z nami na wszystkie wakacje, biwaki lub spędzał w naszym domu całe tygodnie, nikomu nie przeszkadzając. Wszyscy traktowaliśmy i kochaliśmy go jak członka rodziny. Oczywiście jego rodzice także mnie lubili i zapraszali do siebie, chociaż na pewno rzadziej...

Jego rodzice byli...specyficzni. Bardzo im zależało, aby Roger został w przyszłości lekarzem.
Często zabraniali mu z nami wychodzić, ale zawsze jakoś udawało mu się wymknąć. Zazdrościłam niebieskookiemu takiego podejścia do życia. Wszystko co sprzeciwiało mu się lub przeszkadzało po prosu ignorował. Być może to nie jest dobra cecha, ale wadą tego nie można nazwać.

Wytwarzając sobie opinie na pewne tematy i patrząc pusto w lodówkę usłyszałam dźwięk klaksonu. Błyskawicznie zerwałam się z krzesła i wyjrzałam przez okno. Dostrzegłam uśmiechniętego blondyna, opartego o swój wóz, który próbował znakami, a raczej przypadkowymi ruchami rąk coś mi przekazać. Postanowiłam nawet nie próbować zrozumieć tej nieprzewidywalnej istoty i od razu wyjść na zewnątrz. Gdy do niego podeszłam zaśmiał się:

- Myślałaś o swoim księciu?

- Co masz na myśli? - spytałam 

- Krzyczałem do ciebie, a ty tylko patrzyłaś się na lodówkę! - opowiadał coraz bardziej rozbawiony

- Tobie się nigdy nie zdarzyło zamyśleć? -przewróciłam oczami, otwierając drzwi samochodu

- Może... - wzruszył ramionami - O czym myślałaś?

- Chcesz być tym dentystą, Roger? - zapytałam się, gdy już chłopak odpalał auto

Blondyn posmutniał. Wiedziałam, że od zawsze wolał być kimś innym, niż tym za kogo brali go rodzice. Nie chciał skończyć jak oni, starzy... za biurkiem...

Roger nie lubił zasad. Uznawał tylko jedną:
"Zasady są po to, aby je łamać"

****************************

Gdy dojechaliśmy na miejsce, wszyscy już tam byli. John rozmawiał z Farrokh'em, a Brian się nerwowo rozglądał, jakby w poszukiwaniu czegoś.

Po zaparkowaniu Roger wysiadł z bryki i podbiegł do pozostałych.
Przed spotkaniem się z May'em chciałam sobie wszystko poukładać w głowie.
O co chodziło Taylor'owi z tą "Śpiącą Królewną"? I co miał do tego Brian? Może dlatego się tak rozglądał? I przede wszystkim... JAK ZNALAZŁAM SIĘ W MOIM ŁÓŻKU?! Nie mogłam sobie niczego powiązać, lecz nic nie mogłam sobie przypomnieć.

Gdy zeszłam z parkingu idąc w stronę moich przyjaciół, Brian podbiegł do mnie zamykając mnie w uścisku. Nie ukrywałam, mojego zdziwienia, ponieważ szok jaki przeżywałam był bardzo duży. Co nie zmieniało tego, że poczułam się bezpiecznie w jego objęciach.

- Coś się stało? - spytałam niepewnie

- Co?! - niemal wykrzyczał i puścił mnie natychmiast, jakbym go parzyła. Można nawet powiedzieć, że mną rzucił - Nie! Ja tylko pomyślałem, że mmmnnfff... - szczerze nienawidziłam, kiedy tak robił. Chłopak miał zwyczaj mamrotania, gdy coś mu się nie podobało, albo rozmowa się nie kleiła. 

- No bardzo interesujące, - złapałam się teatralnie za podbródek, udając zainteresowanie - aha, aha...kontynuuj...

Deacon i Rog parsknęli śmiechem, a Farrokh za bardzo nie wiedział, jak miał się zachować w tej sytuacji, ale byłam pewna, że jeśli z nami zostanie szybko przyzwyczai się do naszych koleżeńskich kłótni. Nie mając pojęcia, co zrobić podszedł do mnie i zagadał:

- Cześć, jestem Farrokh Bulsara.- przywitał się z uśmiechem ukazując swoje ... rozbudowane uzębienie.

- Tak, hej, - odpowiedziałam z równie pozytywnym wyrazem twarzy - Nazywam się Courtney.

- Courtney...jaka? - spytał Fred podnosząc brwi do góry

- Lee - wtrącił się do rozmowy Brian - nasza wokalistka, perkusistka, pianistka i gitarzystka w jednym. - mówiąc to, położył swoją dłoń na moim barku

- Oh, przestań, bo jeszcze się zarumienię - wyszczerzyłam się

- Dobrze, że nie potrafisz grać na basie - wtrącił się John

- To się okaże - zaśmiałam się - Mam jeszcze czas na naukę.

- Ja też gram na pianinie - oznajmił nowy

- O, fajnie! Może jakiś duecik? - zaśmiałam się

~perspektywa Briana~

Kurde, co mi odwaliło z tym przytulasem? Jezu...I to wszystko na oczach tego nowego.

Jakoś nie mogłem sobie wybaczyć tego, że tak zaniedbałem moją przyjaźń z Courtney. Zaczęło mi naprawdę jej brakować, nie do wiary jak jeden wieczór może zmienić twoje spostrzeganie o 180 stopni. Po ludzku za nią tęskniłem, nie mogłem uwierzyć, że przez pięć ostatnich lat praktycznie w ogóle nie rozmawialiśmy o książkach, filmach, kwiatach, niebie... Oboje musieliśmy się skupić na naszej edukacji - to naturalne, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zespół i obowiązki z tym związane... Po prostu zrozumiałem, że chcę mieć ją blisko. Przypomniałem sobie ile dzięki niej się kiedyś śmiałem, że sprawiała, że mój dzień stawał się lepszy tylko od patrzenia na nią. Ale czy na pewno to się zmieniło? Przecież tyle razy nasze spojrzenia się spotykają powodując, że na naszych twarzach pojawia się piekący rumieniec. Może jej też tego wszystkiego brakuje? 

Z moich zamyśleń wyrwał mnie głos Roger'a.

- Ok. mam pytanie... CZEMU SIĘ DZISIAJ TAK ZAMYŚLACIE? - krzyknął - Cholera, pasujecie do siebie. Patrz, jaki byłby romantyczny tytuł powieści o was: "Dwoje myślicieli"... - po tym, jak go uderzyłem w ramię, ogarnął się. - Chyba jednak się wyspała. - zachichotał

- Co? - westchnąłem jeszcze niezupełnie oprzytomniały z moich myśli. Musiałem serio wszystko sobie poukładać w głowie, jak mam do niej zagadać? I kiedy?

- No wiesz, dzięki tobie jest dzisiaj miła. - stwierdził blondyn - Chwała ci!

- Courtney? Tak, ona jest ...(piękna? zabawna? tajemnicza?)... miła.- moje myśli dawały mi tyle propozycji.

Nie miałem pojęcia dlaczego, ale od poprzedniego dnia myślałem tylko o tej brunetce. Spojrzałem na nią. Taka szczęśliwa, żywo gestykulowała rękoma nadając swoim słowom dobitność. W końcu John zaproponował, abyśmy weszli do środka I zapoznali nowego członka z sprzętem i z piosenkami.

**************************

Gdy wybiła szesnasta, postanowiliśmy się rozejść. Zobaczyłem, że Lee wsiada do białego samochodu Rog'a. Pod presją postanowiłem podbiec do niej i zagadać.

- Ej! - krzyknąłem - Courtney! Poczekaj!

Dziewczyna odwróciła się w moją stronę z wyrazem zadowolenia na piegowatej twarzy.

- Tak? - spytała, gdy już stałem na przeciwko niej

- Cóż...- zacząłem niepewnie - Chcesz gdzieś pójść? Ze mną? Dzisiaj? Teraz?

- Em...- chyba ją trochę zawstydziłem, ponieważ od razu spaliła buraka -Tak, jasne...tylko Roger? - spojrzała na blondyna, ten w odpowiedzi tylko poruszał znacząco brwiami i machnął ręką, na znak, że nie ma nic przeciwko.

Postanowiłem zabrać dziewczynę do pobliskiej kawiarni. Nie chciałem brać samochodu, aby mieć więcej czasu na rozmowę. Od dłuższej chwili szliśmy w ciszy, co nie było w planie.

- Tooo... Nadal lubisz czytać książki? - spróbowałem zacząć rozmowę.

- Tak. Aktualnie nie mam za bardzo czasu, bo ostatnio mam dużo nauki na studiach. Ale, owszem, nadal uwielbiam. Fajnie, że tak mnie zapamiętałeś. - uśmiechnęła się

- Wiesz... Nadal ciebie pamiętam jako taką małą dzikuskę z patykami we włosach, z całymi kolanami w plastrach. - powiedziałem - Ciebie i Rogera. Byliście strasznie do siebie podobni.

- Masz rację. - pokiwała głową - Strasznie pociemniały mi włosy

- Ładnie ci. - wypaliłem

Courtney ponownie się zarumieniła. Rumieniec ożywiał jej bladą twarz. Pod tym względem w ogóle się nie zmieniła, wiąż tak łatwo było ją wprowadzić w zakłopotanie. Gdy byliśmy małymi dziećmi, moja matka za każdym razem, gdy ją widziała powtarzała: "Oto idzie moja przyszła synowa" i nie raz musiałem powstrzymywać dziewczynę przed ucieczką z mojego domu lub schowaniem się za kanapą.
Gdy doszliśmy na miejsce i usiedliśmy przy stoliku, zapadła cisza, a ona nie była wskazana.

- Co sądzisz o naszym nowym znajomym? - zagadnęła

- Em...- zawahałem się, powiedzenie czegokolwiek nie na miejscu, skutkowałoby kłótnią. A tego nie chciałem. - Jeszcze chyba nie mam zdania. Za mało go znam.

- Ja mam podobne zdanie, ale wydaje się być sympatyczny. - oznajmiła dziewczyna pijąc herbatę. - To... z jakiej okazji tutaj jesteśmy?

- Umm, - no to wpadłem, kurde - Jakie książki aktualnie czytasz?

- Co! - wybuchła śmiechem
Aby nie wzbudzać podejrzeń ja także zacząłem się śmiać.

- No dobra... - Lee wzięła głęboki wdech - Jaki jest prawdziwy powód naszego, dzisiejszego spotkania?

Postanowiłem, że nie będę dalej owijać w bawełnę i powiem jej, wyznam moje wszystkie, dotychczasowe przemyślenia na jej temat. - Posłuchaj... Ostatnio zauważyłem, że nasz kontakt zanika. Praktycznie ze sobą nie rozmawiamy I to jest straszne... - spojrzałem w jej zielone tęczówki - Mi...chyba ciebie brakuje...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro