Chapter 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Kiedy on przyjdzie? - jęknął zniecierpliwiony John

Umówiliśmy się w kawiarni, a Freddie spóźniał się już 15 minut. Nie widzieliśmy też żadnego menegera, ani łowcy talentów, o których mówił nam poprzedniego wieczoru. Napominał, o impresariach i innych agentach, a tu nic. Siedziałam obok Brian'a. Czułam się nieco niekomfortowo, po naszym wcześniejszym spotkaniu, gdy demonstrował swoje zdolności uwodzenia. Nieco dyskomfortowo było także, kiedy położył rękę na oparciu mojego krzesła. Niby drobny gest, ale to wszystko sprawiało, że nie byłam do końca pewna dokąd to wszystko zmierza.

W końcu po kwadransie czekania naszym oczom okazał się Fred. Ubrany w granatowy T-shirt i dość oryginalną białą kurtkę z cekinowymi dodatkami.

- Mieliśmy się przebrać? - spytał z uśmiechem John

- Trzeba zrobić dobre wrażenie, skarbie. - odpowiedział ciemnowłosy teatralnie obracając się, potrząsając przy tym połyskującym w słońcu kołnierzem.

- Wyglądasz jak rozwścieczony jaszczur. - zaśmiał się May

- Zazdrościsz? - Freddie zdjął swoje okulary przeciwsłoneczne I podniósł jedną brew

- Bardzo subtelnie. - stwierdziłam ze śmiechem

Śmiejąc się, nie zauważyliśmy, kiedy dosiadł się do naszego stolika niejaki meneger samego Johna Eltona. Gdy spostrzegliśmy, że do naszego grona dołączył ktoś inny, uspokoiliśmy się, spoważnieliśmy i przestaliśmy się śmiać.

Po interesującej rozmowie na nasz temat, kiedy łysiejący mężczyzna przestał o nas wypytywać, zgodził się na występ. I zapewnił, że w późniejszym czasie zorganizuje nam trasę koncertową po Japonii.

Zapoznał nas także z Paulem Prenterem. Chłopak nieco starszy, który zdawał się być bardzo sympatyczny. Odnosił się do nas z szacunkiem, co było miłą odmianą.

                     SKIP TIME

- Będziecie grać z PlayBack'u. - zawiadomił nas pewien producent BBC, tuż przed występem.

Mieliśmy zagrać nasz najnowszy przebój -  piosenkę pt. "Killer Queen". Systematycznie do niej ćwiczyliśmy. Praktycznie codziennie próby sprawiały, że utwór nam się już przejadł. Byłam bardzo podekscytowana, gdyż właśnie ta piosenkę napisałam, więc jak można się domyślać poczułam ogromny żal, gdy usłyszałam te słowa.

Mi osobiście nadal bardzo podobał się początek przyśpiewki. Te charakterystyczne pstrykanie palcami powodowało przyjemny dreszcz, za każdym razem, gdy tego słuchałam.

Chłopcy bardzo się oburzyli, słysząc, że nie będą mogli wykazać się swoimi muzycznymi talentami. Najbardziej Brian i Freddie to przeżywali. A najlepiej przyjął to John:

- Ulżyło mi. - powiedział - Żadnych wpadek.

Widać było, że May bardzo to ciężko to znosił. Więc podeszłam do niego i objęłam go jedną ręką. Przytulenie to coś znacznie większego, niż tylko bliskość ciał. Przytulając tych, których kochamy, uspokajamy się, wzmacniamy nasz układ odpornościowy, a nawet jesteśmy w stanie wyregulować nasze ciśnienie tętnicze.

- Oj, nie przejmuj się tak. - przyjacielsko szturchnęłam bruneta

- Mówisz do mnie jak do dziecka. - zaśmiał się, jednak nadal był zły

- A co w tym złego? - spytałam - Skoro tak się zachowujesz...

- Jak dziecko? - podniósł brwi

- Jak bachorek... któremu właśnie zabrano zabawkę. - loki chłopaka przyciągnęły moją uwagę. Takie sprężyste i miękkie...

- Ej! - śmiejąc się odganiał mnie ręką od swoich włosów - Byłaby kara, ale przynajmniej poprawiłaś mi humor.

- Do usług! - z uśmiechem zasalutowałam

Pokazówka była bardzo udana. Freddie posłuchał się rady Mary i tańczył w taki sposób, że nikt nie zwracał uwagi na to, że tak naprawdę poruszał ustami. Podobnie robili także John, Brian I Rog.

                        SKIP TIME

- No i nie odbiera. - oświadczył John, dzwoniąc z butki.

Próbowaliśmy się dodzwonić do Fred'a już z 3 razy. Za każdym razem nie odbierał. A nam powoli kończyły się monety.

- To... Dzwonimy jeszcze raz? - spytał Roger wkładając ręce do kieszeni - Ja już nie mam drobnych

- Ja też nie. - uśmiechnął się kwaśno Deacon.

-  U mnie też pusto. - powiedział May, szperając w kieszeniach

Cała trójka spojrzała się na mnie wyczekująco.

- Ja mam, ale szkoda mi wydawać. - wzruszyłam ramionami - Jedziemy...

- Dokąd? - spytał Deaky

- I czym? - dodał Taylor wciąż przeżywał stratę auta, pomimo tego, że równie dobrze mógłby kupić sobie następne.

- Jedziemy do Freddie'go, prawdopodobnie autobusem. - westchnęłam

Idąc w stronę pojazdu Rog wypominał nam kolejny raz sprzedaż jego samochodu.

- I co? - mamrotał pod nosem blondyn -  Było trzeba sprzedawać? Teraz trzeba tłuc się jakimś autobusem, zamiast jeździć sobie wygodnym autkiem. ALE NIE! Bo trzeba było nagrać piosenkę...

- Przynajmniej dbamy o czystość powietrza. - wzruszył ramionami Brian

Gdy dotarliśmy do nowego lokum Mercury'ego, zirytowany Roger od razu złapał za klamkę I otworzył drzwi.

- Wiesz, że można pukać, albo dzwonić? - zaśmiałam się

- Nadzwoniliśmy się już. - stwierdził wparowując do domu Fred'a.

Zastaliśmy go z Mary pod kocem z jakimś pudełeczkiem w ręku. Domyślałam się, że Freddie właśnie się oświadczał. Tylko czemu byli nadzy? Znaczy... Wiem, a raczej podejrzewam co tam się działo, ale to dziwna pora na oświadczyny. Przynajmniej moim zdaniem. Ale czy ja się znam? 

- Trochę nie w moment. - odparł chłopak nakrywając się kocem.

- To jest NAJLEPSZY moment. - Roger uderzył pięścią w stolik kawowy

- No chyba właśnie, tak nie zbyt. - stwierdził przyglądając się zaistniałej sytuacji John - Fred, czy ty jesteś nagi?

- Emm... - zacisnął wargi ciemnowłosy, zakrywając szczelniej swoje ciało. - A jaka jest przyczyna tej wizyty?

- Wiedziałbyś, gdybyś odbierał telefon. - wygarnął mu Brian.

- Przepraszam, no ale jak widzicie... - tłumaczył się, wskazując głową Mary -taka sytuacja ...

- Widzimy... I szczerze, wolałabym być ślepa na ten moment. - skrzywiłam się

- Dobra, - przerwała nam rudowłosa - To jaka jest, w końcu przyczyna tej wizyty?

- Jedziemy w trasę po Ameryce! - krzyknął Taylor

- Naprawdę? - Freddie rozejrzał się po naszych twarzach. - Brian?

- Dlaczego zapytał się akurat jego? - spytał się szeptem Deacon, gdy May opowiadał, w jaki sposób dowiedzieliśmy się o trasie koncertowej

- Nie wiem, - zaśmiałam się - Wiesz... Brian jest chyba najbardziej rozgarniętą osobą w tym zespole. Jest bardzo inteligentny, ma świetną pamięć, jest rozważny, wykazuje się ogromną kreatywnością...

- I ty go nie kochasz? - spytał sarkastycznie chłopak - Co jak co, ale TEGO, to ty mi nie wmówisz.

- Przestań. - szturchnęłam go w ramię

W odpowiedzi brunet tylko się zaśmiał.

Bardzo lubiłam May'a, ale czy go kochałam? Jak brata na pewno... Ale czy coś więcej? Uwielbiałam z nim spędzać czas, słuchać go, gdy opowiada o jakiś fizycznych pierdołach, jego głos, kiedy podśpiewywał pod nosem...

                     ....kurwa....

Faktycznie go kochałam... Podobał mi się... I to BARDZO. Był przystojny, mądry, zabawny.

Stałam w pokoju, z pięcioma osobami cieszącymi się z jakiejś błahej sprawy, gdy ja zdałam sobie sprawę z tego, co naprawdę daje mi szczęście.

Chociaż było głośno, nic do mnie nie docierało. Każde słowo skierowane do mnie, odbijało się i gdzieś znikało. Myślałam tylko o tym, jak bardzo szczęśliwa byłam, gdy rozmawiałam z May'em, lub kiedy po prostu był blisko mnie.

- Ej, Courtney! COURTNEY!  - ktoś do mnie krzyczał, machając dłonią przed moją twarzą - Courtney Bonham Lee!

Dopiero po wypowiedzeniu mojego pełnego imienia I nazwiska ocknęłam się. Okazało się, że leżałam na podłodze. Wszyscy mnie otoczyli, a Brian klęczał przy mnie, trzymając mnie za twarz i odgarniając moje włosy.

- Tak? - mruknęłam

- Nic ci nie jest? Już lepiej się czujesz? Wzywać lekarza? -zaczął zasypywać pytaniami

- Nie dzięki... Już jest lepiej. - powiedziałam, powoli się podnosząc

- Czyli nie dzwonić? - krzyknął John, stojący przy telefonie, już trzymając słuchawkę w ręku

- Nie, nie trzeba. - odkrzyknęłam, na co chłopak do mnie podbiegł i zaczął przepraszać:

- Ja serio nie chciałem... Ja nie wiedziałem, że tak na to zareagujesz... - jęczał Deaky - przepraszam...

- Ale nic się nie stało. - machnęłam ręką - Spokojnie...

- A co powiedziałeś? - zaciekawił się Roger

- NIC! - wywrzeszczał zestresowany John - Nic, nic, nic... Nic, a nic.

- Aha... - blondyn postanowił nie mieszać się

- No dobra, to skoro wszystko już wiesz, to my już pójdziemy. Dobrze, Freddie? - pożegnał się Brian

Gdy szliśmy w stronę swoich domów, May wciąż pomagał mi się przemieszczać, chociaż całkowicie tego nie potrzebowałam. Próbowałam mu to wytłumaczyć, no ale się uparł chłopak.

Podtrzymywanie mnie i tak było kompromisem. Brunet na początku chciał mnie zanieść.

Gdy dotarliśmy do charakterystycznej zielonej furtki, ostatni raz zapytał się, czy dobrze się czuję. Gdy potwierdzałam pożegnał się ze mną i odszedł powolnym krokiem. Zaczynało wtedy lekko mżyć.

Po przekroczeniu progu domu, od razu opowiedziałam rodzicom o trasie. Pomysł nie wiadomo, dlaczego im się nie spodobał. Matka zaczęła krzyczeć. Ojciec po chwili także. No tak, zapomniałam, żeby nic im nie mówić. Zapomniałam, że powinnam się nie odzywać. Zapomniałam, że jestem tylko śmieciem. 

Zaczęli wypytywać się o wszystko I o nic. A moje odpowiedzi jeszcze bardziej pogarszały sytuację. Praktycznie na każde, odpowiadałam "nie wiem". To miała być moja pierwsza trasa i nic o tym nie wiedziałam. A dowiedziałam się o niej dopiero rano. Milczałam. Może chcieli dla mnie dobrze, ale zbyt dobrze ich znałam, jedyne co mieli w głowie, to to aby mnie zniechęcić i mi ubliżyć. Było zbyt wiele takich sytuacji. 

Dolores zaczęła wykrzykiwać, że powinnam znaleźć pracę, a nie zajmowaniem się jakimiś pokazówkami. Zaczęła coś wspominać, o tym jak bardzo się na mnie zawiodła. Że czytała o takich dziewczynach, które jeździły z mężczyznami w trasy i źle się to skończyło, że przynoszę jej wstyd, nie wie co ma odpowiadać ludziom pytającym o jej córkę. Porównała mnie do mojego brata...

Miałam to wszystko w głębokim poważaniu. Nigdy nie potrafiłam dogadać się rodzicielką, ale to było już przesadą. Czepiała się mnie o byle co. Nie raz przez te kłótnie zamykałam się w pokoju I płakałam, pakując rzeczy do walizki, wiedząc, że kiedyś opuszczę rodzinny dom. Tylko miałam nadzieję, że nie w takich okolicznościach

A tego dnia...miarka się przebrała.

Wbiegłam do swojego pokoju I dokończyłam pakować walizki. Trzy właściwie. Starałam się spakować wszystko, aby już nie wracać do tego domu. Już wcześniej podczas takiej bardziej gorącej kłótni pakowałam walizkę. Więc zadanie miałam lekko ułatwione.

Wybiegłam z budynku, pomimo protestów ojca. Matka stała niewzruszona. Jeśli masz rodzicielka, która ma cię w poważaniu, tak jak ja, z łatwością pozwoli ci odejść. Naprawdę łatwo. Pod pewnymi względami zbyt łatwo. To naprawdę boli, jak łatwo pozwala ci odejść. Nie stara się cię zatrzymać. Czy naprawdę znaczyłam dla niej tak mało? Odpowiedź brzmi tak. Tak mało się liczyłam. W deszczu, krzyczałam jedno imię... Imię osoby, która mogła mnie zrozumieć, i której aktualnie potrzebowałam.

- Brian! - krzyczałam jak najgłośniej się dało - Brian!

Miałam nadzieję, że brunet nie odszedł za daleko. Odchodząc przemieszczał się dość mozolnie, więc może miałam możliwość dogonienia chłopaka.

I wtedy go zobaczyłam...

Mokre od deszczu, brązowe loki przysłaniały jego twarz. Odwracając głowę, lekko zdziwił się na mój widok. Pomimo tego...podniósł swoje ramiona.
W które od razu, po przybiegnięciu się wtuliłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro