#7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 7

-Luke!-krzyknęła Evelyn z dołu. Od tygodnia mieszka z nami i szczerze mówiąc; jest okropnie. Myślałem, że jak będziemy razem mieszkać będzie wszystko okey, ale jest wręcz na odwrót.
-Czego? Znowu...
-Telewizor się zepsuł. Napraw go.-rozkazała księżniczka tego domu.
-A co ja? Technik naprawczy?
-Nie, no ale czegoś Cię chyba uczą w tej szkole. Co ty techniki nie masz?-zapytała oschle.
-Mam. I jak mi się zdaje ty też miałaś, więc umiesz tyle co ja.-powiedziałem uśmiechając się sztucznie.
Dziewczyna pisnęła ze złości, łapiąc w ręce poduszką i rzucając ją znów na sofę.
Czasem chcę mi się śmiać z jej zachowania.
Ostatnio jak z nią rozmawiałem, wyżyła się na jajecznicy.
To było takie zabawne.
-Zachowujesz się jak dzieciak.-skomentowałem.
-A bo ty lepiej.
-Jak tak na ciebie patrzę sądzę, że; tak. Boże dziewczyno weź zadzwoń do serwisu.
-Nie mam numeru telefonu.-uspokoiła się trochę i znów usiadła na łóżku.
-No go znajdź.-powiedziałem oschle. Założyłem szalik i z kurtką w ręce wyszedłem z mieszkania. Schodząc po schodach kamienicy ubrałem ją na siebie zapinając niemal pod samą szyję.
Zimą.
Grudzień.
Jak ją nienawidzę tej pory.
Powoli zacząłem kierować się do parku, gdzie umówiłem się z przyjaciółmi.
Szedłem powoli, a płatki śniegu spadały na moją głowę. Jakby go nie było mało...
-Hej.-na miejscu powitał mnie Michael. Odpowiedziałem mu tym samym.
W końcu podeszła do nas uradowana blondynka.
-Jezu nie uwierzycie kto zaraz tu przyjdzie!-pisnęła, a jej energia i radość nie ustępowały. Też chciałbym się cieszyć razem z nią, ale nie potrafię. Mój strach blokuje każdą falę dobrej energii, a magazynuję tylko złą. Przez ostatni miesiąc, na moich ustach nie było cienia uśmiechu. Widać tak już musi być.
~*~
Po półgodzinie czekania na tajemniczą osobę, Martha zaczęła piszczeć patrząc na pewną sylwetkę. Gdy się zbliżyła mogłem dokładnie zobaczyć jak wygląda. Naturalne blond włosy z farbowanymi brązowym zalokowanymi końcówkami, opadły jej na ramiona. Lekki makijaż idealnie pasował do jej bladej skóry. Dziewczyną miała na sobie czarną kurtkę i nie pasującą do ubioru pomarańczową chustę, czarną spódnicę przed kolana oraz białe kozaki. Dziewczyny podbiegły do siebie z trudem. Mogłem się domyśleć, że są przyjaciółkami i to najlepszymi.
-Ashton!-krzyknęła nieznajoma podbiegając do chłopaka, który stał już z rozłożonymi rękoma. Następnie przywitała się z resztą.
-No tak. Luke to jest nasza przyjaciółka Brook. Brook poznaj Lucasa.
Podała mi rękę, na co ją się zawahałem. Nie znam jej. Nie wiem co przyjdzie jej do tej ślicznej głowy.
Po dłuższym czasie, gdy nie podałem jej dłoni, spojrzała na Marthe.
-Przepraszam. Coś się wydarzyło w jego życiu i po prostu się boi. A gdzie masz Jamesa?
-Poszedł do swoich kolegów. Wiesz po przylocie ze Stanów wypada przywitać się że znajomymi. Szczególnie, że nie wiedziało się ich ponad pół roku.
Dopiero teraz mogłem usłyszeć jej melodyjny głos, a nie same piski.
-No właśnie...jak było na tych twoich wakacjach?-wtrącił się Calum.
-Wiecie jak trudno opuścić Manhattan?-dziewczyna udała smutną.
-Ale czego się nie robi dla przyjaciół?-dopowiedział Michael.
Całą ich rozmowę postanowiłem siedzieć cicho. Nie znam jej. Cholera. Dlaczego akurat teraz musiała się tu pojawić. Telefon w mojej kieszeni zaczął wibrować. Dyskretnie spojrzałem na wyświetlacz. Ojciec. A niech go chuj jebnie.
Po co dzwoni? Nie może na mnie krzyczeć na żywo, to zrobi to przez telefon? Jakoś nie mam ochoty tego słuchać. Mam już tego dosyć. Znam każde słowo jego wypowiedzi na pamięć. Za każdym razem mówi to samo.
,,Jesteś najgorszym synem jakiego mógłbym mieć. Jesteś pieprzonym darmozjadem i gdyby nie pieniądze, które na Ciebie dostaje wyrzekłbym się Ciebie. Po co mi taki nieudacznik? Do niczego się nie nadajesz. Jesteś i zawsze będziesz nikim! Nikt nie będzie o Tobie pamiętał!"
Mogłbym normalnie dostać pięć i to z plusem za recytację...gdybym chodził do szkoły. Czasem zamykam się w pokoju i nawet tam nie wyjdę. Dzieje się to kiedy ojciec znów na mnie naskoczy, a takie akcje zdarzają się coraz to częściej.
Stan psychiczny?
Masakra...jest to najwyższy stopień depresji.
Depresja? Przecież spotykam się że znajomymi i gadam z ludźmi...no może.
Spotkam się z przyjaciółmi, których już od dawna tak nie nazywam, ale za każdym razem mówię coraz mniej.
Od tygodnia jest to zwykłe ,,część" oraz ,,pa".
Moje wypowiedzi nie są długie. Staram się odpowiadać krótko.
Nauczyciele zaczynają cię podejrzewać.
Pani psycholog znów zaczęła się wtrącać.
Wiecie co?
Czasem mam ochotę się zabić.
Świat byłby piękniejszy...o wiele piękniejszy.
-Ja już muszę iść.-powiedziałem widząc mojego ojca, który tracąc kontrolę nad równowagą chodził od prawej strony alejki do lewej.
Powiedziałem ciche ,pa, i ruszyłem w stronę wyjścia z parku.
Przeczesałem ręką włosy słysząc nawoływanie ojca i przyspieszyłem kroku.
Tylko nie teraz.
On nie może mnie teraz wyzywać i bić. Nie kiedy oni są w pobliżu.
-Gdzie Ci się tak spieszy? Za ojcem gówniarzu nie poczekasz?-dogonił mnie i mocno chwycił za ramię w wyniku czego cofnąłem się o kilka kroków.
Nie teraz.
Czy on nie może wyżyć się na mnie w domu?
Kilka metrów dalej siedzą oni.
To nie może się tak skończyć.
-Pójdziesz mi kupić piwo.
-Nie mam pieniędzy.-mruknąłem patrząc na swoje stare i zniszczone buty.
-To je zdobąc! Kurwa bankiem nie jestem!-wydarł się znów popychając mnie do tyłu.
-Skąd mam je wziąć?
-Odzywki do ojca potrafisz znaleźć, to pracę też!
-Nikt nie zatrudni nastolatka bez matury!
-Nie mój interes. Masz mi kupić, jasne? Chce widzieć te piwa do wieczora na stole, bo jak nie to wiesz co Cię czeka.-zagroził mi i zaczął kierować się w stronę domu.
-To co mi zrobisz? Znów mnie uderzysz?! Tylko na tyle Cię stać?
-Zamknij swój pysk, gówniarzu! Beze mnie jesteś nikim!-krzyknął uderzając mnie w twarz przez co upadłem na ziemię.
-Luke!-usłyszałem dziewczęcy pisk i już chwilę później Martha pomagała mi wstać.
-Idź stąd, proszę. Wracaj do chłopaków.
Powiedziałem widząc jak mój ojciec się na nią patrzy. On normalnie rozbierał ją wzrokiem.
Mój strach wzrósł jeszcze bardziej, i również zaczął obdarowywać Marthę, do której przecież straciłem zaufanie.
Bo straciłem, prawda?
-Jest pan nienormalny. Rzucać się na nieznajomych.-prychnęła dziewczyna.
-Nie powiedział Ci?-zapytał, a ją myślałem że go zaraz zabiję. Nie powie jej.
-Jestem jego ojcem.
Niech go chuj jebnie!
-C...co? Luke to prawda?-jej oczy osiągnęły największy rozmiar.
Patrzyłem to na dziewczynę to na pijaka nie wiedząc co mam powiedzieć. Przyznać się? Przyznać się do tylu lat nieszczęścia?
Szybko zaczęłem biec w stronę wyjścia. To nie mogło się zdarzyć.
~*~
Oparłem się o zimny mur powoli spadając na chodnik. Z moich oczu mimowolnie płynęły łzy, a świadomość utraty znajomego dobijała mnie jeszcze bardziej.
Jestem skończony.
Jedyne co mi zostaje to opcja ucieczki do ciotki i nadzieja, że jeszcze o mnie pamięta.
Zimny grudniowy wiatr uderzył z podwójną siłą.
Śnieg padał prosto w moje oczy, ale ja nie mogę nigdzie iść. Nie mam gdzie iść.
U ojca zostanę wyśmiany. Martha mnie zapewne nienawidzi, a nawet pomijając ten fakt to nie wiem gdzie ona mieszka. Chłopcy odpadają i to z tych samych powodów. Zostaje mi spanie na tej ulicy razem z czarnym kotem, który właśnie przykleił się do mojego boku.
Oczywiście nie uśmiecha mi się spanie w metrowych zaspach śniegu, ale co mi pozostaje?
Najpierw park, potem ulica.
Co następne?
Dworzec kolejowy?
-Luke?-usłyszałem krzyk. Odwróciłem głowę w lewo, pierwsze co zauważyłem to były to czerwone włosy, należące do Michael'a.
-Co ty tu robisz?-chłopak podbiegł do mnie. Dopiero z tej odległości mogłem zobaczyć jego zdezorientowaną minę.
Czyli Martha nic nie powiedziała, jestem jej za to bardzo wdzięczny.
Gdy już miałem otworzyć usta, by wydobył się z niego głos, który udzieli Clifford'owi odpowiedzi, on wyprzedził mnie mówiąc, że idziemy do niego.
Pierwsza reakcja...nieprzyjemne dreszcze na całym ciele.
Druga reakcja...chęć ucieczki, ale w tym przeszkadzała mi ręka Michael'a trzymająca moje ramie.
Oczywiście chciałem się wyrwać, ale chłopak okazał się silniejszym niż wygląda, no i jeszcze jest uparty na osioł, dlatego kilkanaście minut później siedziałem u niego w pokoju, nadal mając chęć na ucieczkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro