#10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Chłopak obudził się po kilku godzinach. Przez odpuszczenie sobie leków dostał ataku. Gdyby rodzina nie znalazła go tak szybko mógłby już nie żyć.

Przez cały ten czas siedziała obok niego młodsza siostra i rodzice. Dziewczynka nie rozumiała całej tej sytuacji.

-Mamusiu- zapytała w pewnej chwili- czy on umarł?

Kobieta nie wiedziała co powiedzieć.

-Nie umrze- ojciec przytulił swoje dziecko- on po prostu śpi.

-------------------------------------

W szkole okazało się, że Dylan nikomu nic nie powiedział, więc wszystko było po staremu. Molly jednak byla niespokojna. Nie wiedziała natomiast dlaczego. Nigdzie nie spotkała Dylana, ani nawet Patricka.

Lekcje mijały bardzo szybko, przez co dziewczyna dziwnie się czuła. Coś musiało się stać. Jest za spokojnie. Starała się nie zwracać na to uwagi, jednak nie dawała rady. Po szkole jak zwykle udała się do miejsca, w którym nikt jej nie usłyszy, nikt nie zobaczy. Był to sporej wielkości domek na drzewie przy jeziorze między polami. Nikt nie wiedział o tym miejscu. Taką przynajmniej miała nadzieję.

W tym samym czasie Dylan obudził się i bardzo żałował tego, jak postąpił. Na wstępie zauważył zniesmaczoną minę ojca. Zawiódł go. Nie chciał tego. Mama w odróżnieniu od mężczyzny była zmartwiona, ale jednocześnie krzyczała jaki on jest nieodpowiedzialny. Myślał, że da sobie radę bez leków. Myślał, że jest silny i sobie poradzi. Jednak się mylił.

-Stary co ty sobie kurwa wyobrażasz?!- krzyknął Patrick wchodząc do sali. Po chwili jednak przeprosił za słowa, widząc rodziców chłopaka. Dosłownie kilka minut temu dowiedział się, że jego najlepszy przyjaciel okłamywał go przez ostatnie kilkanaście miesięcy.

-To może my was zostawimy...- powiedziała kobieta i całą trójką wyszli.

Nastała cisza. Brunet stał oparty o koniec łóżka. Wpatrywał się w Dylana w ciszy oczekując aż ten coś powie. Gdy to nie nastąpiło zdenerwował się.

-Czy ty do jasnej cholery miałeś zamiar kiedykolwiek powiedzieć mi o twojej pieprzonej chorobie?!

-Nie - westchnął tylko. Było mu wstyd. Znał Patricka od zawsze, a nie był z nim szczery. 

-Świetnie! Po prostu cudownie!- ciemnowłosy zaśmiał się histerycznie i zaczął chodzić zdenerwowany po pomieszczeniu- Ty w ogóle jeszcze pamiętasz, że się przyjaźnimy?! Czy od początku miałeś to gdzieś?!

-Patrick to nie tak...

-A jak Dylan?! Jak?

Chory czuł się bezsilny. Wiedział, że to on zawinił. Bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę.

- Bo ja...

- Jeszcze ja kurwa z tobą piłem alkohol i zioło paliłem. Przecież ty mogłeś kopnąć wtedy w kalendarz!- chłopak przetarł dłońmi oczy.

-Dlatego właśnie ci nie powiedziałem.

- O czym ty mówisz?- Brunet wpatrywał się w przyjaciela zdezorientowany.

- O tym, że nie chciałem, abyś traktował mnie jak kalekę! Nie mogę pić, nie mogę palić, nie mogę grać w kosza! Nic nie mogę. Ale ja chcę! Mam gdzieś to, że mogę już się nie podnieść z boiska, gdy upadnę, a ty z pewnością nie zachęcałbyś mnie do grania.

- Jakim ty jesteś idiotom. Totalnym kretynem. Debilem nad debilami. - chłopak usiadł na krześle przy łóżku- Ty nie rozumiesz niemoto, że jesteś moim kumplem? Traktuję cię jak brata! Ty myślisz, że dałbym sobie radę, jakby cię zabrakło?! Myślisz tylko o sobie. Jesteś egoistą!

Wyszedł trzaskając drzwiami. Dylan westchnął. Właśnie tego się obawiał. Tego chciał uniknąć. Nie chciał litości, ale nie chciał również, aby jego najlepszy przyjaciel go skreślił. Traktował go jak brata, a stchórzył. Nie był szczery z osobą, która mu ufa.  Ważniejsze dla niego było to, aby mógł grać. Aby spełniał siebie w tym co robi jak najlepiej. Zapomniał o innych. Musi to zmienić. Musi go przeprosić. Jeśli Patrick go zostawi, to zostanie sam.

Z całej siły oderwał się z łóżka zrywając przy tym wszystkie kable, które łączyły go z przeróżną aparaturą. Poczuł kołowanie w głowie, ale nie zwracał na to uwagi. Wyszedł z sali. W poczekalni spotkał swoją rodzinę i przyjaciela. Spojrzeli na niego zszokowani.

-Dylan debilu, co ty robisz?!- krzyknął Patrick łapiąc chłopaka w szpitalnej koszuli, który gdyby nie on upadłby na podłogę.

-Patrick ja...- poczuł, że jest słaby- ja chciałem...

Nie dokończył, ponieważ stracił przytomność.

- Dylan, Dylan. Stary!- chłopak nie widział co zrobić. W mgnieniu oka przybiegła pomoc. Wzięli chłopaka i już po chwili leżał na łóżku. Przy nim siedzieli lekarze, pielęgniarki udzielając pomocy. Dlaczego? Dlaczego on to zrobił? Co chciał tym osiągnąć?

-Kurwa co ja zrobiłem?!- obwiniał się brunet. Co chwila ciągnąc za swoje włosy.

- Kochanie to nie twoja wina- powiedziała mama blondyna przytulając Patricka do siebie.

-Gdybym na niego nie nawrzeszczał, mogłem...

- Będzie dobrze. To nie jest pierwszy raz, gdy mdleje. Lekarz powiedział, że nic mu nie będzie.

- Jezu, dlaczego ja dowiaduję się ostatni? I to w takiej sytuacji?

Chłopak czując, że nie wytrzyma dłużej czym prędzej wyszedł ze szpitala. Musiał to wszystko przemyśleć. Czy Dylan tylko udawał? Przecież jakby był jego kumplem, jakby mu ufał nie zataił by takiego czegoś! Jest co przemyśleć.

-Kurwa! Zachowuję się jak baba!- krzyknął idąc po chodniku i kopnął w kamień zawadzający mu na drodze z ogromną siłą.

-Ał- usłyszał. Przerażony spojrzał w tamtym kierunku. Zobaczył dziewczynę, która siedziała na chodniku trzymając się na piszczel.

-Nic ci nie jest?- zapytał podchodząc do niej. Brunetka kiwnęła głową.

- Wszystko w porządku.

- Chodź pomogę ci- złapał ją pod rękę i prowadził kawałek w miejsce, gdzie mogła usiąść. Utykała na lewą nogę, ale cóż się dziwić. Kamień poleciał z ogromną prędkością.

- Nic mi nie jest- upierała się.

- Tak, przecież widzę. Przepraszam ci cię. Nie widziałem jak szłaś. Zamyśliłem się.

- O czym tak myślałeś, że nie zauważyłeś człowieka idącego na przeciw ciebie Patrick?- zapytała. Nie była pewna czy powinna, ale zaryzykowała.

- Skąd ty wiesz jak mam na imię?- spojrzał na nią- chwila. Ja cię znam. Jesteś... byłaś z Sam wtedy jak...Molly.

- Tak, to rzeczywiście ja- zaśmiała się.

Chłopak, ku zaskoczeniu dziewczyny mocno ją przytulił. Molly zdezorientowana nie odwzajemniła gestu.

- Jeju, Molly. Jak ja dawno z tobą nie rozmawiałem- zaczął odsuwając się od niej- było... Dawno.

- Tak, Patrick dawno.

- Przepraszam, że przestałem się odzywać. Nawet nie pamiętam co było tego powodem. Bardzo tego żałuję.

- Dobra, już przestań. Powiedz lepiej co się stało?

- Jezu, ciekawe ci powitanie zafundowałem. Nie ma to jak na początek kopnąć w kogoś kamieniem.

- Skończ.

- A tak. Bo...znasz Dylana?- kiwnęła głową- bo, to jest mój kumpel, znam go od zawsze, traktuję go jak brata, a on nie raczył powiedzieć mi nawet, że jest poważnie chory. Nie wiem co mam o tym myśleć. Ja mogłem go zabić, a nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Dziewczyna zaniemówiła. Dylan? Chory? Na co? Jak to możliwe? Przecież on był zawsze okazem zdrowia. Niemożliwe.

- Ja...

- Wiem wiem. Nikt nie wiedział. Jaki to jest idiota. Mam ochotę tak mu obić tę jego mordę, że własna matka go nie pozna.

- A może po prostu z nim porozmawiaj?- wtrąciła brunetka- skoro ci nie powiedział, to musiał mieć jakiś powód.

- Możliwe. Ale...

- Jeju zachowujesz się jak baba. Myślałam, że przyjaźń męsko-męska jest inna niż ta między kobietami.

- Daj mi już spokój.

Porozmawiali chwilę, po czym postanowili, że pójdą razem na jakieś ciastko i kawę. Poruszali się w bardzo wolnym tempie, ponieważ dziewczyna nadal czuła ból przechodzący przez jej nogę. Będzie siniak, jak nic- myślała. Nie spodziewała się, że będzie w stanie po takim czasie tak swobodnie rozmawiać z chłopakiem. Zastanawiało ją jedynie to, co się stało Dylanowi. Może to jej wina? W końcu ostatnim razem ona była u niego. Nie, niemożliwe. Zganiła się przez tą myśl i zaczęła zajadać pyszną babkę czekoladową, którą zamówiła.

--------------------------------

Wybaczcie mi, że nic nie dodawałem. Miłego. Piszcie komentarze odnośnie rozdziału!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro