Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Na początku bardzo proszę o włączenie piosenki do całego rozdziału - jest mega istotna!

Enjoy!  


     Po tym wydarzeniu Syriusz omijał go szerokim łukiem, a jeżeli już przebywali razem, to był bardzo grzeczny i uprzejmy. Za uprzejmy. To było aż nienaturalne, jednak Remusowi wydawało się, że widział szczery żal, skruchę i... troskę w jego oczach, kiedy zawieszał na nim wzrok. Choć równie prawdopodobne było to, że wszystko to było wytworem jego szczerego pragnienia, aby Syriusz także chciał mieć go koło siebie. W takim samym stopniu odczuwał brak i jakąś pustkę w życiu, jednak nie chciał robić sobie zbyt wielkiej nadziei. Sam miał aktualnie Gabriela, który pomimo zdawania sobie sprawy z jego nie do końca dobrego stanu wspierał go i nie dopuszczał, aby zbyt długo się smucił. Był troskliwym i spędzającym cały swój wolny czas przy nim chłopakiem, jednak nadal nie był Blackiem, a wieczorami Remusowi bardzo brakowało tego swoistego rytuału, który wytworzyli w czasie związku. Tego, że Syriusz przysiadał na jego łóżku, śmiejąc się z całego dnia i przytulając na dobranoc. A może to wszystko było winą świątecznej atmosfery, która zawitała w progi Hogwartu. Przez ostatnie tygodnie rozmowy na wielkich choinkach pojawiały się w coraz większych ilościach, z każdego miejsca w szkole zwieszały się kolorowe girlandy, a i czasem pojawił się jakiś śnieg, którego widok zawsze nastrajał pozytywnie na cały dzień. Black niedawno podobno rozstał się z Andym, o ile można wierzyć plotkom chodzącym po zamku. Black pilnował swojego zachowania, zwłaszcza wtedy, kiedy Lupin był w towarzystwie Gabriela, a to zdarzało się coraz częściej, ponieważ chłopak chciał go pilnować. Pod tym względem przewyższał nawet Natha, który po rozmowie z Luciferem więcej czasu spędzał z nim, niż z kolegami. No, ale teraz będą mieli trochę czasu, żeby nadrobić te dwa tygodnie. Wszyscy z Gryffindoru wyjeżdżali na święta, Gabriel zresztą też. Mieli spędzić święta tylko we dwoje i Nathaniel już obiecał, że nie zostawi go na pastwę samotności. Znaj łaskę pana dla jego poddanych. To tak idealnie pasowało wtedy do jego patetycznego tonu, że Remus nie mógł się powstrzymać i powiedział to na głos. Oberwał poduszką.


     Teraz siedział na łóżku, wpatrując się w stosik prezentów w jego nogach. Boże Narodzenie. Nathaniel już z szerokim uśmiechem siedział pośród porozrywanych papierów i poganiał go do otworzenia własnych paczek. Remus westchnął, ale rozbudzając się odrobinę, przeciągnął się i sięgnął po pierwszą z brzegu paczuszkę. Nie było to nic specjalnego. Zwyczajna koperta z wykaligrafowanym Dla Remusa na wierzchu. Zapewne coś od rodziców. Otworzył ją i z zaciekawieniem wyjął znajdującą się w środku kartkę.
I don't want a lot for Christmas
There's just one boy I need

I don't care about the presents
Underneath the Christmas tree.

Zamarł na łóżku. Carter widząc to, wskoczył na nie i zaglądając przyjacielowi przez ramię, przeczytał treść listu.
– Uuuu Remmy, masz wielbiciela. Całkiem urocze, co nie? – Szturchnął go w bok, oczekując jakiejś reakcji. Dopiero wtedy brunet się ocknął. Zgromił chłopaka wzrokiem, ściskając prezent w dłoni.
– Co? A tak... urocze, ale od kogo to?
Odwrócił kartkę, spodziewając się nadawcy. Zamiast tego przeczytał tylko: Poczekaj na sowią pocztę przy śniadaniu...
– Nie ma co, ma ktoś polot. – Nath klepnął go w ramię, wstając z materaca. Remus nie zwrócił na to większej uwagi, nadal pogrążony w myślach o krótkim liście. – To zbieraj się Julio, bo Romeo nie będzie wiecznie czekał. Śniadanie zaraz się zacznie.
– Tak, tak. Już idę. – Potrząsnął głową i zgramolił się z łóżka, kierując swoje kroki do łazienki. Dopiero kiedy ochlapał twarz wodą, dotarł do niego sens słów Gryfona.
– Nathaniel! Czy ty właśnie nazwałeś mnie Julią?!
Odpowiedział mu jedynie głośny śmiech i trzask zamykanych drzwi. Pokręcił głową z politowaniem. Zwariuje przez niego, ale przynajmniej w dobrym towarzystwie. Dokończył poranną toaletę i nie otwierając reszty paczek, zszedł na śniadanie.


     Kiedy kończyli jeść, maleńka sówka wylądowała obok jego talerza, trzymając w dzióbku list. Remus szybko go wyjął i dając jej coś do jedzenia, odesłał z powrotem. Ona też powinna sobie odpocząć, a nie dostarczać mu listy.
– Na co czekasz? Otwieraj! – Nathaniel podskakiwał na krześle, nie przejmując się tym, że siedzą obok nauczycieli. Dumbledore tylko uśmiechnął się na to i uniósł w ich stronę puchar. Remus miał wrażenie, że staruszek już wiedział o całej historii i dawał swoją aprobatę. Znał go na tyle, aby wiedzieć, że mało co może się przed nim ukryć. Skinął mu głową, otwierając kopertę.
I just want you for my own
More than you could ever know

Make my wish come true
All I want for Christmas is you.

Nauczony doświadczeniem, jeżeli takowym nazwać można jeden poprzedni list, odwrócił kartkę.
Jeżeli zjadłeś i moje listy Cię nie wystraszyły, przyjdź proszę do Pokoju Życzeń. Chcę Cię zobaczyć.
– Awwww. – Nathaniel uwiesił się na jego ramieniu, prawie wylewając na niego zawartość dzbanka, który stał na stole. – Idź tam, idź. Ja chcę wszystko wiedzieć!
Lunatyk roześmiał się i poczochrał mu włosy.
– Dobrze, napaleńcu. Już idę. – Wstał i żegnając się z nauczycielami oraz kilkoma Krukonami, wyszedł z Wielkiej Sali.


     Kiedy dotarł na siódme piętro, drzwi już czekały na niego. Zaintrygowany uchylił je i wszedł do środka. Widok, który tam zastał, wprawił go w osłupienie.
– Ty nie miałeś wyjechać?!
Na środku pomieszczenia stał Gabriel, wyciągając do niego rękę. Słysząc pytanie, uśmiechnął się lekko i podszedł bliżej, zamykając drzwi za chłopakiem.
– Miałem wyjechać i nawet to zrobiłem, ale... chciałem ci osobiście złożyć życzenia - pochylił się nad nim, muskając jego usta. – Wesołych świat, piękny.
Gabriel mruknął zadowolony, kiedy Lunatyk go nie odepchnął, ani nie zaprotestował w żaden inny widoczny sposób. Wiedział, że mógł w tym momencie go przestraszyć, ale liczył, że atmosfera świąt mu pomoże.
Remus zarumienił się, po raz pierwszy patrząc z tak bliska na Gabriela. Szare oczy wpatrywały się w niego z czułością, a ciepły oddech chłopaka owiewał mu twarz. Uniósł dłoń, wplatając ją w jego włosy na karku. Cóż, Syriusz to nie był, ale troszczył się o niego i był prawdziwym przyjacielem i wsparciem w ostatnich dniach. Starał się wyrzucić z pamięci Blacka, a to zdecydowanie było dobrym lekarstwem. W sumie co mu szkodzi, prawda? Przecież już i tak po szkole krążą plotki, więc...
Uniósł się lekko na palcach, przyciągając Ślizgona do pocałunku. Ten zamruczał cicho, oddając go z chęcią. Nie przypuszczał, że pójdzie tak łatwo, nie znali się zbyt długo, prawda? Ale skoro tak, to nie zamierzał narzekać. Wszelkie myśli uleciały mu w tej chwili z głowy, a świat skurczył się do ciepłych ust bruneta i delikatnych dłoni bawiących się jego włosami. Przygryzł lekko wargę Gryfona, na co ten jęknął cicho, uchylając usta. Rapid skorzystał z tego, pogłębiając pocałunek i wsuwając w nie swój język. Gabriel wzmocnił uścisk na jego biodrach i nie przestając całować chłopaka, popchnął ich w stronę kanapy. Zjechał pocałunkami na szyję Remusa, podgryzając mu skórę na niej. Ręce wsunął pod jego koszulkę, na co Gryfon wydał z siebie krótki okrzyk, kiedy zimne dłonie zetknęły się z jego skórą.
W tym momencie Gabriel oderwał się od niego, lokując się na drugim końcu mebla.
– Co... - Lupin popatrzył na niego, nie do końca wiedząc, dlaczego przestał.
– Nic, ale poprosiłem skrzaty o dostarczenie tu obiadu. Nie chciałbym, żeby zastały nas w... jednoznacznej sytuacji. – Posłał mu szelmowski uśmieszek, sięgając po jego dłoń. Pocałował go w nadgarstek i wstając, pociągnął za sobą. – Spodobało ci się.
To nie było pytanie. Remus zaczerwienił się jeszcze bardziej, o ile to możliwe, ale skinął głową. Faktycznie mu się podobało. Nikt nie był z nim tak blisko i sama to sprawiało, że czuł się wyjątkowo. Jedynym, co mu zgrzytało, była niepokojąca myśl o Syriuszu. Nie chciał myśleć o nim w takim momencie. Chciałby stworzyć z Gabrielem normalny związek i miał nadzieję, że po pewnym czasie były chłopak wyjdzie mu z głowy, bo już zrobił to w jakimś stopniu.
– Spodobało. – Ścisnął mocniej jego rękę i dał się posadzić przy stole. Chwile później znikąd zmaterializował się skrzat. Postawił przed nimi pachnące dania, ukłonił się i z trzaskiem zniknął.
– To smacznego – powiedział Gabriel, zabierając się za jedzenie.


     Po skończonym posiłku leżeli na sporej kanapie, która stała w kącie pokoju.
– Remmy? Kochasz go dalej?
Remus wzdrygnął się na te słowa i odwrócił głowę na bok, patrząc na profil chłopaka. Ten także odwrócił się w jego stronę i przejechał kciukiem po ustach.
– Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz. – Chciał zabrać dłoń, jednak Lupin nakrył ją swoją i splótł ich palce razem.
– Chcę tylko... sam nie wiem. Nie da się wyrzucić z głowy czterech lat zauroczenia i chociaż krótkiego, to niesamowitego związku. Kocham go i myślałem, że ze mną zostanie, że mnie nie opuści. Nie mam do niego żalu, w końcu sytuacja nie była normalna, ale gdzieś tam nadal jest w moim sercu i zapewne się go nie pozbędę. Rani mnie jego zachowanie, jednak zdaję sobie sprawę, że nic z tym nie zrobię, bo zwyczajnie nie mam takich możliwości, a przymuszanie go do tego nic nie da. – Skrzywił się nieznacznie, potrząsając głową, jakby chciał się pozbyć niewygodnych wspomnień. – Coś musiało być nie tak, że szukał pocieszenia u kogoś innego, że nie chwycił wyciągniętej dłoni Nathaniela, a mnie pozostało tylko na to patrzeć i nie okazywać za wiele.
Rapid wpatrywał się w niego z fascynacją. Po raz pierwszy ktoś tak szczerze mówił o uczuciach. Nie było połowiczne, ale silne i prawdziwe. Sam chciałby, żeby ktoś mówił o nim z taką pasją, z widoczną miłością w oczach, pomimo tego, że ta osoba jest zraniona. Właśnie po tej wypowiedzi doszło do niego, że na dłuższą metę ten związek nie ma sensu. Ale zamierzał korzystać, póki mógł.
– Jesteś niesamowity, Remmy. Ciesze się, że cię poznałem. – Przysunął się bliżej, całując go lekko.
Remus zamruczał cicho i uśmiechnął się. Było mu po prostu dobrze i nic więcej oprócz tego nie potrzebował.
– Nie wiem, czy powinienem ci to mówić. Przecież to...
– Ciii, mnie to nie przeszkadza, lubię cię słuchać.
- Za często mnie uciszasz.
Lupin wtulił się w niego, wzdychając. Miło było się mieć do kogo przytulić, skoro już od dawno nie miał osoby, która zgadzałaby się na to w każdym momencie. Nathaniel się nie liczył. Po scenach zazdrości wolał nie prowokować Lucifera.
– Kończymy to, co zaczęliśmy? – szept Gabriela rozbrzmiał w jego uchu i przeszedł go dreszcz. Poczuł, jak krew uderza mu do twarzy, ale skinął głową, patrząc się na radosną twarz chłopaka. Ten popchnął go na plecy, a sam zawisł nad nim, całując go w czoło.


     Remus siedział na blankach, wpatrując się w ciemne błonia. Chmury przesuwające się po niebie tworzyły wraz ze światłem księżyca fantazyjne wzory na niewielkiej warstwie śniegu, która pokrywała trawę. Potarł lekko ramiona, kiedy zawiał mocniejszy wiatr, przenikając przez jego sweter i przyprawiając go o dreszcze. Święta szybko się skończyły i trzeba było wrócić do szarej codzienności. Co prawda Gabriel wnosił odrobinę koloru do tej przestrzeni, zwłaszcza kiedy, tak jak dzisiaj, zaciągał go do nieużywanej klasy, ale czegoś mu brakowało. Przejechał ręką po malince na szyi, uśmiechając się lekko. Nie, uwagi mu nie brakowało. Rapid był idealny, jeżeli o to chodziło. Jednak wrócił Syriusz. Plotki o nim i o Andym okazały się jak raz prawdziwe i naczelna para plotkarzy hogwarckich zeszła z języków. No, prawie. Sam nie wiedział, co czuł, kiedy ta informacja do niego dotarła. Na pewno szczęście i... nadzieję. Za co się przeklinał. Przecież nie mógł narzekać na Gabriela. Był opiekuńczy, troskliwy i poświęcał mu swój czas. Każdy by za takiego zabił. No cóż. W ciągu dnia wszystko było idealne, jednak wieczorami zaciskał mocno zęby, starając się nie jęczeć z zawodu, kiedy kolejne kroki w pokoju nie kierowały się do jego łóżka. Widząc, jak Syriusz stara się go omijać nawet wzrokiem, coś w środku niego zamierało i myślał o tych wszystkich rytuałach, które stracił. O wieczornej herbacie, Syriuszu podśpiewującym mugolskie kawałki zaraz po tym, jak wślizgiwał się do jego łóżka, aby jeszcze przez chwilę poleżeć z nim przed snem, czy nawet o wspólnej nauce, do której Łapę trzeba było przymuszać w równym stopniu, co Jamesa. Popatrzył na księżyc. Zbliżała się pełnia, co już czuł w kościach i napełniało go to obawą. Pamiętał, co działo się w zeszłym miesiącu. Samotna przemiana była o wiele bardziej bolesna niż wcześniej. Nawet wyparła comiesięczny strach o to, że coś się im może stać, bo była dzika. Bardziej nieokiełznana i nie mógł zapanować nad wilkołakiem tak dobrze, jak robił to do tej pory. Ukrył twarz w dłoniach i westchnął głośno. No i co on ma zrobić?
W tym momencie drzwi za nim otworzyły się i czyjeś kroki zabrzmiały na kamiennej posadzce. Odwrócił się i zamarł. Na środku wieży stał Syriusz i wpatrywał się w niego ze zdziwieniem.
– Co ty tutaj robisz? – wyszeptał Remus, nie dowierzając własnym oczom. Przecież przyszedł tutaj, żeby nikogo nie musieć oglądać.
– Chyba mógłbym zapytać o to samo, ale znam odpowiedź. – Black podszedł bliżej i przechylił głowę. – Zawsze lubiłeś w samotności pomyśleć, prawda? Z niczym do nas nie biegałeś, a teraz znowu ja przybiegam z czymś do ciebie. Jak zawsze zresztą – zaśmiał się nerwowo, pocierając kark – Remmy, ja cię chciałem przeprosić. Za całe moje chamskie zachowanie i to, że traktowałem cię jak coś najgorszego, a to nie była twoja wina. Że okazałem się skretyniałym egoistą, który myślał tylko o swoim komforcie, a nie o tym, jak możesz się czuć. Za wszystko potem, kiedy na każdym kroku udowadniałem ci, że lepiej będzie, jeśli nie wrócisz do takiego sukinsyna, jak ja. A pomimo tego znów przyszedłem. Wróć do mnie, proszę. Wiem, że wygląda to zapewne źle, kiedy przychodzę do ciebie po zerwaniu z Andym, ale ja już nie daję rady bez ciebie. Dotarło to do mnie w święta, kiedy odruchowo odwracałem się, żeby ci coś powiedzieć, a ciebie nie było obok. Zabrakło mi tego, co długo wypracowywaliśmy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Proszę, wróć. – Ostatnie słowa wypowiedziane były tak cicho, że ledwo dotarły do Remusa, ale i nie były już nerwowym bełkotem, przerywanym głębokimi wdechami. Widząc Syriusza stojącego ze spuszczoną głową i słysząc jego słowa, coś w nim drgnęło. Chciałby, ale nie mógł. Teraz także coś go blokowało, choć jakaś jego część wyrywała się do tego, aby wtulić się w ciepłe ciało Blacka.


– Syriuszu ja chciałbym, ale przyszedłeś do mnie, kiedy zerwaliście z Andym. Co ja mogę o tym myśleć? I mam Gabriela, więc...
– Tego Ślizgona? Remmy proszę cię, przecież on prędzej czy później cię rzuci i odejdzie ze słowami: bawiłem się tobą.
W Lupinie zawrzało. Jak on śmiał mówić coś takiego?! Przecież Gabriel by mu tego nie zrobił. Z drugiej strony chciał przyznać mu rację. Chciał mieć wytłumaczenie na swój powrót, na wrócenie na miejsce. Nadal go kochał. Zacisnął dłonie w pięści i odchylił się odrobinę do tyłu. Solidarność i wdzięczność wygrały.
– Jak możesz?! Gabriel mnie nie wykorzystał i nie stwierdził, że mnie zostawi, bo nie miałem czasu. Zajmował się mną, był obok, a ty... brak mi słów! Jak zrobiło się odrobinę ciężej, to zwiałeś z podkulonym ogonem, jak jakiś kundel!
Syriusz skulił się, ale podszedł bliżej, z ciekawością patrząc na odsłoniętą teraz szyję Remusa. Kiedy zorientował się, co widzi, poczuł się, jakby oberwał czymś ciężkim w głowę.
– Co to jest?! – warknął.
Remus nie do końca wiedział, o co chodzi, ale po stalowym błysku w jego oczach mógł się domyślić. Podciągnął sweter wyżej, nieudolnie starając się zasłonić ślady, które pozostawił Gabriel.
– Nie twoja sprawa!
– A właśnie, że moja. Niech no tylko dorwę tego sukinsyna w swoje ręce... – Odwrócił się na pięcie i już miał otworzyć drzwi, kiedy zza pleców dobiegł go głos Remusa.
– Jeżeli stąd wyjdziesz, to skoczę.
Black odwrócił się i z przerażeniem patrzył na stojącego na krawędzi blanków Remusa. Serce mu stanęło i podeszło do gardła, kiedy Lunatyk zachwiał się niebezpiecznie, opuszkami palców przytrzymując się skraju wieży. Przełknął głośno ślinę, stawiając parę ostrożnych kroków w stronę chłopaka i starając się nawet za bardzo nie oddychać. Czuł, jak łzy zamazują mu obraz, jednak nie mógł nic na to poradzić. On nie mógłby skoczyć, nie.
– Nie zrobisz tego – wyszeptał drżącym głosem. Przecież nie był taki głupi. Zawsze cenił swoje życie.
– Nie? To patrz. – Cofnął się o krok i zniknął.
– Remmy! – Syriusz przyskoczył do końca wieży i spojrzał w dół. Łzy momentalnie zaczęły mu płynąć po twarzy, a zwierzęcy skowyt wydobył się z jego gardła, kiedy nie mógł z niego wydobyć żadnego słowa. Wybiegł na klatkę schodową, nie przejmując się hałasem, który narobił. Widok szkarłatnej plamy krwi na śniegu stał mu ciągle przed oczami, a łzy nie przestawały płynąć, choć starał się powstrzymać je choć na chwilę. Na tyle, aby dobiec do Skrzydła Szpitalnego, choć wiedział, że jest już za późno, że on już więcej się do niego nie uśmiechnie. Dlaczego Remmy? Pomyślał, pukając z łomotem w drzwi gabinetu pielęgniarki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro