Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       Głośny, dziewczęcy pisk przedarł się przez hałas w Pokoju Wspólnym. Wszystkie głowy zwróciły się w stronę wejścia, przez które właśnie przechodził Potter z Lily na rękach. Dziewczyna próbowała się uwolnić i stanąć o własnych siłach, jednak gołym okiem widać było, że jej się to podoba, bo uśmiechała się szeroko, a na jej pokrytych piegami policzkach widać było rumieniec.
– Już zrobiłeś pokazówkę, James. Puść mnie. – Odrzuciła włosy do tyłu i dała chłopakowi całusa w policzek. Ogólnie nikogo zbytnio nie zdziwiło, że na początku roku szkolnego ta dwójka wylądowała razem. Podobno kto się czubi, ten się lubi i te sprawy, a Potter próbował zwrócić na siebie jej uwagę od lat. To nie mogło się skończyć inaczej, pomimo zapewnień Lilki, że „nic nie czuje do tego buca z przerośniętym ego". Teraz tworzyli szczęśliwą parę, jednak dość wybuchową. Dlatego, kiedy się kłócili, wszyscy sukcesywnie schodzili im z drogi. Dla własnego bezpieczeństwa oczywiście.
– James i nie zaprosiłeś nas na ślub?! – Nathaniel posłał współlokatorowi figlarny uśmiech, podnosząc głowę z kolan Remusa. Już kilka godzin ślęczał z nim nad eliksirami i ten krótki incydent pomógł oderwać się od monotonii tego, jakże pasjonującego, przedmiotu. – Skoro już przenosisz pannę młodą przez próg.
– Wolałem obyć się bez twoich wstawek. Wybacz Carter!
Nath tylko roześmiał się głośno, machając mu ręką. Pomimo tego, że do szkoły dochodziły plotki o wzmożonej działalności Voldemorta, wszyscy starali się żyć normalnie. I chyba właśnie to pozwalało im przetrwać. A tworzenie się takich związków, jak ten Jamesa i Lily tylko podnosiło wszystkich na duchu. Sam chciałby powiedzieć wszystkim o swoim szczęściu, ale musiał zaczekać jeszcze kilka miesięcy. Potem wszyscy jakoś się odnajdą, a jeśli nie... to od czego ma się dom Syriusza do wyzyskiwania? Choć to brał pod uwagę, jako ostateczność. Zdecydowanie wolałby, aby rodzice zaakceptowali Lucifera, bo to, że jego przyjaciele to zrobią, było czymś naturalnym. Nawet Lily zaczęła podejrzliwie patrzyć na niego, kiedy mijał Lucifera na korytarzu. Znając ją, już wiedziała całkiem sporo.



      Gabriel chodził w tę i z powrotem po Pokoju Życzeń i wystukiwał nerwowy rytm palcami. No przecież miał wrócić, a minęły już cholerne cztery dni. Warknął cicho i porywając torbę z podłogi, wybiegł za drzwi. Pieprzyć to wszystko, on sam już dłużej nie da rady. Ukrywa to od ponad roku, a dobrze wie, że tym samym naraża przyjaciół na wielkie niebezpieczeństwo. Obiecał, że będzie dzień później, jeszcze żadne spotkanie nie przeciągało się tak długo, był doskonale poinformowany. Bez pukania wpadł do gabinetu Lucifera i stanął jak wryty.
– Panie Rapid, ja wiem, że zgodziłem się na pewne ustępstwa, ale pukanie to chyba jeden z wymogów kultury osobistej i dobrego wychowania, nieprawdaż?
Gab zarumienił się i przestępując z nogi na nogę, starał się nie patrzeć na swojego nauczyciela, który półnagi, z rozpiętymi spodniami trzymał Nathaniela na kolanach i co rusz przejeżdżał nosem po szyi Gryfona, nie przejmując się obecnością Gabriela. Nath odchylił lekko szyję do tyłu, mrugając do przyjaciela. Ciepła ręka Lucifera wsunęła mu się pod koszulę, jednak chłopak chwycił ją i stanowczo odłożył na kanapę.
– Skończ to przedstawienie, Luci. Bo Gabriel jeszcze nam ucieknie, a chyba ma coś ważnego do zakomunikowania, prawda?
Ślizgon potrząsnął głową, starając się nie wyobrażać sobie, co ta dwójka robiła wcześniej, albo co właśnie zamierzała robić.
– T-tak, ale... mógłbym cię prosić na słówko? To jest...
– Jasne. – Zeskoczył z kolan Lucifera i dając mu przelotnego buziaka w policzek, wybiegł za Gabrielem z pokoju.


– No, co jest? – spytał, opierając się o jedną z ławek w sali. Szczerze, to wolałby zostać tam z Luciferem, bo zapowiadał się niezwykle intensywny wieczór, na który nie mogli sobie pozwolić już od dłuższego czasu, ale wyraz twarzy Gaba wyraźnie pokazywał, że to nie są przelewki.
– Bo Ben nie wrócił...
– Ale wyjechał cztery dni temu, z reguły jest co tydzień. Nie masz co panikować. – Położył mu dłoń na ramieniu, uśmiechając się lekko.
– Obiecał, że wróci najdalej po jednym dniu! Ja się o niego boję.
– Ale Gab, przecież on nie poszedł do Voldemorta, żebyś się bał, że go zabiją. – Z szerokim uśmiechem szturchnął go w ramię. Smutek i lekkie przerażenie na twarzy chłopaka sprawiły, że w jego głowie zapaliła się czerwona lampka. – Nie poszedł, prawda?
– Poszedł – wyszeptał Gabriel, spuszczając głowę. Ben go zabije, ale nie mógł tak dłużej, musiał komuś o tym powiedzieć, bo zwyczajnie nie dawał rady z tak wielką odpowiedzialnością. Ufał Nathanielowi, znali się już tyle lat, że wiedział, że chłopak nic nie powie, jeżeli go poprosi.
– Jak to poszedł?!
– Bo... to nie jest tak, jak ci się wydaje! Tom on... to znaczy Voldemort tak naprawdę nie jest... ja nie umiem... to Dumbledore – plątał się pod uważnym spojrzeniem przyjaciela i nie wiedział co powiedzieć. Przecież on go znienawidzi, jeżeli powie słowo za dużo. To nie było proste i przejrzyste, jak się wydawało na pierwszy rzut oka.
– Gab, co głupiego znów zrobiłeś. – Objął go i pogłaskał po plecach. Ten człowiek był niemożliwy, ale nie rozumiał jego nerwowej przemowy. – Przecież wiesz, że to Voldemort jest odpowiedzialny za to wszystko, a ty ślepo podążasz za Parkerem.
Starał się mówić spokojnie i nie podnosić na niego głosu, bo Ślizgon był już wystarczająco przerażony.
– Nie! To nie tak... ty... zrozumiesz w swoim czasie, a teraz mogę skorzystać z kominka Lucifera? Muszę się dowiedzieć, co się z nim stało. – Spojrzał na niego błagalnie. Nie wytrzyma tu długo, nie mając od niego żadnych wieści.
– Ale Gab, to niebezpieczne!
– Nath, proszę. – Carter, widząc łzy zbierające się w oczach przyjaciela, westchnął tylko głośno i odsunął go na długość ramienia.
– Dobrze... nie podoba mi się to, ale będę cię krył. Leć już. – Popchnął go w kierunku drzwi, a sam odsunął krzesło i usiadł na nim, wspierając głowę na rękach. Chciał wierzyć Gabrielowi, że wie, co robi, ale Voldemort napawał przerażeniem wszystkich w zamku i nie chciało mu się wierzyć, że rzeczywistość przedstawia się inaczej. Nie tak łatwo można zmienić swoje poglądy, poza tym Dumbledore nie mógł być tym złym. Nie wyda przyjaciela. Gabriel za wiele dla niego znaczył, ale musiał się mieć na baczności. I uważać na niego, żeby przez swoje zakochanie nie wpakował się w coś głupiego.



     – Wierzycie w to, że wychodzimy stąd ostatni raz? – Remus popatrzył się po piątce przyjaciół, która stała obok niego i uśmiechnął się. James obejmował Lily w pasie, a ta, cała w skowronkach, chłonęła widok wybiegających ze szkoły uczniów. Gdzieś z boku mignął mu spieszący na peron Gabriel i Severus, który nieudolnie próbował odgonić od siebie Lucjusza, który po niego przyjechał razem z Narcyzą. Snape zdecydowanie nie wyglądał na zadowolonego, ale w sumie on rzadko kiedy na takiego wyglądał. Nath przeczesywał wzrokiem tłum, żeby znaleźć Lucifera, ale na pytanie Remusa potrząsnął głową.
– Nie, Remmy, a ile się zdarzyło przez te wszystkie lata? Kto by pomyślał, że ten ciućmok w końcu ją zdobędzie, prawda? – skazał na parę zakochanych, w ostatniej chwili uchylając się przed pięścią Jamesa, który już zamierzał się, żeby go uderzyć.
– Carter, ostrzegam cię.
– Bo co, nie zaprosisz mnie na ślub?
Ponownie zrobił unik przed ręką Rogacza i uciekł jak najdalej, aby nie paść ofiarą jego brutalnych zamierzeń. Lupin tylko roześmiał się i odwrócił do zamku tyłem, ruszając w stronę stacji. Nie chciał opuszczać tego miejsca. Wiązało się z nim mnóstwo wspomnień. Tych dobrych i złych, jednak sentyment do każdego zostawał. Syriusz objął go ramieniem za szyję i pocałował w skroń.
– Będzie dobrze, Luniek. Przed nami całe życie. Wspólne życie.
– Masz rację, Łapo. – Wtulił się w niego, nie przejmując się nieprzychylnymi spojrzeniami i dziwnym piskiem ze strony Petera. Swoją drogą nadal nie wiedział, jakim cudem chłopak przez dwa lata się do tego nie przyzwyczaił. Chociaż Peter, to Peter i nic na to nie można poradzić.



     Z zadowoleniem spoglądał na uśmiechniętych Potterów, którzy odchodzili od ołtarza. To było tak wszystkim potrzebne w tych niepewnych czasach, kiedy każdy bał się jutra. Roześmiane twarze przyjaciół były wszystkim, czego oczekiwał od życia i nic więcej nie było mu potrzebne. Poczuł dłoń Syriusza na swoim biodrze i uśmiechnął się do niego. Może nie było idealnie, może się kłócili, a Łapa wyjeżdżał potem bez słowa na misje, które zlecił mu Dumbledore, ale wracali. Zawsze wracali i bez względu na wszystko oddaliby za drugiego życie.



     Nath podrzucał małego berbecia do góry, cmokając go w nos, kiedy lądował w jego ramionach. Dziecko śmiało się głośno, a Lucifer z czułością patrzył na swojego chłopaka. Carter momentalnie wczuł się w rolę wujka i dom Potterów tętnił życiem od momentu narodzin małego Harry'ego. Dzieciak rósł jak na drożdżach i nawet miał swoją własną miotełkę, którą podarował mu no kto inny, jak Black? Nawet kiedy nie obejmował już posady nauczyciela, musiał się z nimi użerać. Ale czego nie robi się dla miłości.
– Nath, musimy iść – zasugerował cicho. Widział zmęczenie na twarzy Lily, która najpewniej już by się chętnie położyła, jednak wytrwale towarzyszyła gościom. Jako jedyna kobieta w tym towarzystwie, musiała sobie radzić, a nie chciała narażać swoich przyjaciółek na niebezpieczeństwo, związane z odwiedzinami.
– Ale jeszcze trochę. – Spojrzał na niego błagalnie, siadając z Harrym na kanapie. Remus od razu skorzystał z okazji, zaczynając coś mówić do malucha.
– Już, wstawaj! – Klepnął go w ramię, sięgając po płaszcz. Miał jeszcze parę spraw do załatwienia, a ostatnio Nath ciągle nawijał o dziecku i nawet nie miał czasu porozmawiać z nim o czymś innym.
– Idę, no idę. – Z niechęcią oddał dziecko w ramiona Lily, która roześmiała się głośno, widząc naburmuszoną minę przyjaciela.


– Przecież tu wrócicie Nath, a daj się nim nacieszyć chrzestnemu, bo ciągle zabierasz prawa do dziecka. – Połaskotała Harry'ego, patrząc z uśmiechem na radosną buźkę maluszka. Był jej oczkiem w głowie i największą miłością wszystkich z ich otoczenia. Podbił nawet serce Lucifera, a o to było niezwykle trudno.
– Dziękujemy za gościnę Lily.
– Było nam bardzo miło, Luciferze. Wpadnijcie znowu.
– Nie widzę innego wyjścia przy tym narwańcu. – Pocałował Natha w czoło i splatając ich palce razem, wyszli za drzwi, żegnając się po drodze z Jamesem.
– No, teraz daj go mnie. – Syriusz wyciągnął ręce po chrześniaka, a ten ochoczo wtulił się w jego szerokie ramiona.
– Uroczo wyglądasz z dzieckiem. – Remus pogładził malca po główce, przytulając się do ramienia Syriusza. Mimo wszystkiego, co wyczyniał Voldemort tutaj czuli się bezpiecznie i mieli namiastkę normalnego życia. I to było najważniejsze i najcenniejsze dla nich wszystkich.
– Mówisz? To może sobie sprawimy takiego maluszka?
– Syriuszu!
– No przecież można adoptować – mruknął Black ugodowo.



     – Jak to ukryć?! Jaka, kurwa, misja?!
– Remmy, uspokój się.
– Nie będę spokojny! Czemu się zgodziłeś, do cholery?! Jesteś idiotą, kretynem i samolubnym egoi... – jego wywód został zagłuszony ustami Syriusza, który przyciągnął go do długiego pocałunku. Kąsając co chwila jego wargi, wplótł dłoń w miękkie włosy kochanka, przyciągając go bliżej.
– Kocham cię, Remmy – wyszeptał, tuż przy jego ustach, wpatrując się w miodowe oczy Remusa, w których już powoli zbierały się łzy.
– Nie zostawiaj mnie. – Lupin wtulił się w niego, ciesząc się znajomym zapachem. Nie chciał, żeby Syriusz wyjeżdżał. Coś się mogła stać, dlaczego akurat teraz Dumbledore gdzieś go wysyłał? I to ponownie musiał być Syriusz, jakby nie było innych członków Zakonu Feniksa. Już wolałby, aby posłał go z nim lub samego, ale nie kazał Blackowi jechać gdzieś samemu. On go potrzebował tutaj, właśnie obok, bo wariował, jeżeli nie było go w pobliżu.
– Wiesz, że nie chcę. Ale obiecuję ci, że wrócę. Masz Nathaniela w razie czego. Kocham cię. – Pocałował go ostatni raz i machając ręką, wskoczył na motor.
– Też cię kocham – wyszeptał Remus, patrząc za niknącym w oddali pojazdem. Oplótł się ramionami, zamykając drzwi. Nagle zrobiło się jakby zimniej.



     – Nie! – głośny wrzask rozdarł ciszę panującą w Dolinie Godryka. Syriusz klęczał na szczątkach domu swoich przyjaciół, bezskutecznie próbując powstrzymać łzy i głośny szloch, który wydobywał się z jego gardła. Na tę chwilę słabości pozwolił sobie, dopiero kiedy Hagrid zabrał bezpiecznie dziecko, kiedy wiedział, że choć mały Harry jest względnie bezpieczny. Czuł, jakby w tym momencie jakaś jego część umarła i miała nigdy więcej nie narodzić się na nowo. Przecież... przecież to niemożliwe! Oni specjalnie zmienili Strażnika, żeby mieć pewność. Uderzył pięściami w ziemię z bezsilnej złości. To niemożliwe, żeby oni nie... Peter!
Poderwał się do góry i z głośnym trzaskiem aportował. Jedyną myślą, która mu teraz przyświecała, było zabicie tego parszywego szczura, który wydał swoich własnych przyjaciół! W tym momencie jedyną rzeczą, jaka tłukła mu się po umyśle, była chęć zemsty na tym sukinsynie odpowiedzialnym za ich śmierć.



– Peter!
Dorwał go na ulicy pełnej świadków. Cudownie, wszystko będzie potwierdzone. Jednak to teraz nie było najważniejsze. Chciał jedynie zabić tego parszywego zdrajcę. Pettigrew odwrócił się w jego stronę, z rękami na plecach. Widać było w jego oczach czyste przerażenie, kiedy spoglądał na górującego nad nim Blacka, w którym aż się gotowało.
– Powiedz "papa" światu, ty zasrany sługusie Voldermorta.
– Sy-syriuszu... Lily i James... jak mogłeś! – wrzasnął głośno i wtedy wszystko potoczyło się bardzo szybko. Z różdżki ukrytej za plecami wystrzelił zaklęciem, które rozorało całą ulicę, uciął sobie palec i zmieniając się w szczura, uciekł do klatki ściekowej, nim Black zdążył chociaż mrugnąć. W tym samym momencie pracownicy ministerstwa pojawili się na ulicy i skierowali swoje kroki w jego stronę. Kiedy do Syriusza dotarł absurd całej sytuacji, roześmiał się głośno. Histeria, której nie dało się powstrzymać, opanowała jego ciało, kiedy urzędnicy podchodzili bliżej. Jedyne, co pozostało mu w tej sytuacji, to zaśmiać się, próbując jednocześnie spazmatycznie łapać powietrze, którego zdecydowanie brakowało w jego płucach.


Przecież... Veritaserum, przesłuchania pod wpływem tego eliksiru nie można było sfałszować. I Dumbledore... on go wyciągnie. Serce zatrzymało się mu na chwilę w piersi, kiedy wyrwali mu różdżkę i pociągnęli za sobą. To nie mogło się tak skończyć
... Remus... on tam został i... kto się zajmie Jamesem i Lili. I mały Harry. Łzy potoczyły się po jego policzkach, żłobiąc bruzdy w popiele, który osiadł na jego twarzy po wybuchu. To nie...
Jak przez mgłę pamiętał drogę do Ministerstwa, rozprawę, której nie było, a na pewno nie takiej, jaka powinna być.
To, co zapadło mu w pamięć to...
– ...Azkabanie!



     Remus klęczał nad grobem Lili i Jamesa, mnąc skromną wiązankę kwiatów w dłoni. Nie płakał, już nie. Wszystkie łzy, które miał wypłakał dawno temu w poduszkę, kiedy przeklinał świat, demolował sukcesywnie dom, aż nie zostało w nim nic, co mogło zostać odratowane bez pomocy magii, oprócz łóżka. Ich łóżka i poduszek, na których nadal pozostał jego zapach i których powolne rozrywanie dawało mu jakieś ukojenie. I bluźnił. Na Syriusza. Na dyrektora. Na swoją bezradność.
– Przepraszam was... za wszystko, za to, że byłem ślepy i do tego dopuściłem. Za to, że... nie mogę... – Czuł, że przez zaciśnięte gardło nie przejdzie ani jedno słowo więcej. Wstał z klęczek i delikatnie przejeżdżając dłonią po napisie na nagrobku, ruszył do wyjścia. Emocje targały nim od środka, nie dając spać ani jeść. Ból po stracie przyjaciół, ból po stracie Jego był ogromy. I do tego nadal nie wiedział, dlaczego Harry nie mógł zostać u jednego z nich?! Dlaczego Harry przeżył i czemu ktoś chciał zranić taką bezbronną istotę? To on prędzej zasługiwał na śmierć za to, że nic nie zauważył. Że nie powstrzymał Syriusza, kiedy jeszcze był czas. Miał chyba na tyle na niego wpływ, a teraz... teraz został sam. I na to nie mógł nic poradzić. Na to, że swoim zamknięciem rani Nathaniela, ale nie potrafił. Nie potrafił teraz bez niego funkcjonować w tym wszystkim. Nie cieszył się, klęska Voldemorta była mu całkowicie obojętna, bo nie miał, nie zostało mu nic. Nawet dom. Nie potrafił znów przekroczyć progu, popatrzeć na Artemisa, który ubiegał się o uwagę. NIE! Szarpnął parę razy za włosy, chcąc odeprzeć to wszystko. Może, jak zaboli.
Spojrzał w zasłonięte kłębami burzowych chmur niebo i jedna łza stoczyła się wolno po jego policzku, rozlewając się na półotwartych ustach.
– Syriuszu... dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego mnie tu zostawiłeś samego? Nie chcę Natha, nie chcę Lucifera... chcę ciebie. Tylko ciebie...

Pyszczki! 

Tym akcentem *ociera oczy chusteczką i pociąga nosem* tak, tym akcentem kończymy! Jeszcze rzucę tutaj epilog w dniu dzisiejszym i parę słów napiszę. 
Enjoy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro