Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Syriusz stał oparty o ścianę obok wejścia do Skrzydła Szpitalnego, wystukując palcami jednostajny rytm na framudze drzwi. Nigdy nie rzucał słów na wiatr, zwłaszcza względem przyjaciół. Tylko dlaczego tyle to trwało? Westchnął ciężko, zerkając na zegarek na prawym przegubie. Do ciszy nocnej została niewiele ponad godzina, a chciał być pewien, że w spokoju i bezpiecznie odeskortuje Remusa do Pokoju Wspólnego. Kiedy już zamierzał wejść do środka drzwi otworzyły się i stanął w nich Remus.
- Panie Pomfrey, naprawdę nic mi już nie jest. Nie zemdleję po drodze do pokoju. - W tym momencie zauważył Syriusza, który z rozbawieniem przyglądał się opędzającemu się od pielęgniarki brunetowi. - Widzi pani, Syriusz po mnie przyszedł. - Przyskoczył do chłopaka, a ten odruchowo objął go ramieniem w pasie, kiedy Lupin zachwiał się lekko po zbyt gwałtownym ruchu.
- Ja się nim zajmę. Pani się nie martwi, jest w dobrych rękach.
Pielęgniarka popatrzyła na nich sceptycznie, unosząc brwi.
- Jest pan pewien, panie Black?
- Oczywiście. Jak tego, że panią widzę - uśmiechnął się rozbrajająco, przyciskając Remusa mocniej do siebie w momencie, w którym chłopak chciał się wyrwać.
- No dobrze - westchnęła. - Ale żebym cię dzisiaj już nie widziała.
Pogroziła Remusowi palcem, jeszcze raz rzucając zaklęcie sprawdzające stan zdrowia.
- Oczywiście - powiedział Remus i pociągnął Łapę w sobie tylko wiadomym kierunku.
Kiedy kilka korytarzy dalej Lupin nadal nie zamierzał się zatrzymać, Syriusz osadził go w miejscu, obracając twarzą do siebie. Z niepokojem zauważył mocny rumieniec na jego policzkach i przyspieszony oddech.
- Ej, zwolnij. Gdzie tak lecisz?
- Jak najdalej stamtąd. Myślałem, że mnie już nie wypuści. - Zaczerpnął haust powietrza, podpierając się jedną ręką o ścianę i udają, że jest to jak najbardziej naturalne. Syriusz zmarszczył brwi.
- I tak bym tam zaraz wszedł. No bo ileż można czekać? - Udawanie, że niczego nie widzi szło mu zaskakująco dobrze. Zdawał sobie sprawę z tego, że Remus nie będzie chciał słuchać jego kazań, ani stosować się do rad dotyczących zdrowia. Zawsze wiedział lepiej.
- Łapo, ty byś tam stał jeszcze bardzo długo.
- A założysz się? - Syriusz wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Wiesz, że się nie zakładam. To o czym chciałeś porozmawiać?
Black momentalnie spoważniał.
- Chcę ci wybić z głowy te głupoty. Ile razy mam ci powtarzać, że nic nam się nie stanie?
- A jak się stanie?
- Luniek, nie chcę się kłócić, bo ostatnio nic dobrego z tego nie wynikło dla twojego zdrowia. - Zmierzwił mu pieszczotliwie włosy. - Wiemy w co się pakujemy i nie zostawimy cię w takim stanie. Zależy mi!
Remus popatrzył na Syriusza i zaniemówił. W oczach Blacka odbijała się całą gama emocji, od wiary i oddania do czegoś, czego nie mógł do końca zdefiniować. Wiedział, że Syriusz nie żartuje i wszystko, co mówi jest prawdą, a potwierdzał to płomienny wzrok, który teraz lustrował całą jego sylwetkę. Zadrżał lekko, zaciskając dłoń w pięść.
- Dziękuję. Ale i tak uważam to za głupotę.
- Ty wszystkie nasze akcje uważasz za głupotę.
Obaj się roześmiali.
- Też prawda. Ale obiecasz mi jedno? - Splótł palce swojej ręki, z ręką Syriusza. To był odruch nad którym chwilowo nie zapanował i już miał zabrać dłoń, kiedy ten widocznie zdezorientowany, ale i ucieszony uścisnął ją.
- A co?
- Naucz się chociaż kilku zaklęć uzdrawiających.
- Czy my właśnie nie skończyliśmy tej rozmowy?
- Ale tylko kilka, proszę. - Spojrzał na niego błagalnie, mocniej zaciskając palce.
Syriusz widząc proszące spojrzenie nie mógł odmówić.
- No dobrze, ale tylko kilku.
- Dziękuję. - Lunatyk uśmiechnął się. - Zawsze postawisz na swoim, Syriuszu. Do niczego więcej bym cię nie zmusił.
- Jakbyś ładnie poprosił - Łapa wyszeptał mu do ucha. Na tak bliski kontakt Remus zadrżał.
- Chodźmy już do dormitorium - wyszeptał cicho i ruszył dalej.

     Szli w kierunku Wieży Gryffindoru, kiedy w pewnym momencie Syriusz wpadł na kogoś skulonego w cieniu pod ścianą.
- O Smarkerus - zawołał i odruchowo wyciągnął różdżkę z rękawa. - Znów wtykasz nos w nieswoje sprawy?
Kiedy to powiedział, poczuł koniec różdżki na swoim gardle. Snape stał przed nim z włosami opadającymi na ziemistą cerę na twarzy i zaciśniętymi wargami.
- Daj mi tylko powód, a nie zawaham się – wyharczał cicho, jakby już od dłuższego czasu nie używał głosu.
- Severus, nie bądź głupcem - powiedział Remus.
- To zbyt głęboko siedzi w jego naturze - odwarknął Syriusz.
- Syriusz, bądź cicho!
- Zamknij się Remus![1]
Lunatyk machnął na wszystko ręka i stanął z boku, obserwując dwójkę chłopaków. Zbyt często ich potyczki miały miejsce, żeby przejmował się kolejną. Jedyne, co go ubodło to to, że Syriusz miał się zająć nim. Może to i egoistyczne, ale chciał choć przez chwilę być egoistą.
- I jak się teraz czujesz, Black? Miło, jak to ty jesteś ofiarą?
- Faktycznie, różdżka trochę uwiera mnie w gardło, ale ogólnie nie mogę narzekać na warunki. - Wzruszył ramionam, zerkajać kątem oka na stojącego dwa kroki dalej Remusa. - Bywało gorzej.
Na te słowa Ślizgon zaczął ciskać gromy z oczu, najwyraźniej zdenerwowany tym, że nic nie osiągnął.
- Ty wredny arystokrato. Myślisz, że jak jesteś czystej krwi to ci wszystko wolno?
- Nie, myślę, że wolno mi na tyle, na ile pozwoli mi mój spryt i opanowanie.
- Syriuszu...
- Nie wtrącaj się, Remmy.
- Kłócicie się jak stare dobre małżeństwo. Ale koniec tego. Tym razem ja...
Jednak nie dane mu było skończyć zapewne pięknej płomiennej mowy, która mogłą być całkiem interesująca, zdaniem Syriusza, ponieważ jego wywód przerwało zaklęcie.
- Experiallmus - warknął Remus. Obie różdżki zatoczyły ładny łuk i wylądowały w jego wyciągniętej dłoni. - Dość tego! Nie możecie chociaż raz nie skakać sobie do gardeł?
Dwójka chłopaków popatrzyła ze skonsternowaniem na Remusa.
- Luniek, wszystko dobrze? - W oczach Łapy można było zauważyć szczerą troskę, którą ten zwyczajnie zignorował.
- Bosko. Fantastycznie wręcz. - Oddał Severusowi jego własność, a sam chwycił Syriusza za nadgarstek i pociągnął za sobą z zaciętym wyrazem twarzy, nie przejmując się mamrotaniem Severusa za ich plecami.
Kiedy zatrzymał się kilka korytarzy dalej Syriusz wyjąkał:
- W-wiesz, chyba zaczynam się ciebie od dzisiaj bać.
- I prawidłowo. Tak powinno być już dawno.
- A ty znów swoje. Ale dzięki. - Uśmiechnął się i poklepał przyjaciela po plecach. - Bez twojej pomocy nie byłoby dobrze.
- Nie ma sprawy. Tylko jednego nie mogę ci zapomnieć. Jak mogłeś mnie uciszyć?!
- Oj, chciałem cię ratować. A przynajmniej odwrócić uwagę Smarkerusa. Mógł ci coś zrobić, nie wtrącając się miałeś większe szanse, że nie oberwiesz klątwą.
- Ja...
- Nie dziękuj. Nie zliczę ile razy ty nadstawiałeś za nas karku. To było nic. Poza tym miałem tę świadomość, że jakby co, to mnie uratujesz.
- Zadziwia mnie twoja wiara w moje zdolności, wiesz?
- Merlinie, wpędzisz mnie kiedyś do grobu.
- Nie wywołuj wilka z lasu.
Syriusz popatrzył na niego wyraźnie rozbawiony, unosząc brew do góry.
- Sądziłem, że moja osobowość robi to każdej pełni.
Lunatyk popatrzył na przyjaciela i kiedy dotarło do niego znaczenie tych zdań, roześmiał się głośno, kręcąc głową.
- Luniek, co powiesz na szybka wizytę w kuchni? - wypalił nagle Syriusz, muskając lekko jego dłoń. - Skrzaty na pewno zrobią nam gorącą czekoladę!
- Wiesz Łapo, twoje pomysły mają czasami ręce i nogi.

[1] Harry Potter i Więzień Azkabanu (Alfonso Cuarón, 2004)

Wybaczcie, obiecuję, że to ostatni tak krótki rozdział. Sama na się zła jestem, ale niestety studia mnie pochłonęły, a chciałam wstawić coś przed majówką, bo przez 4 dni będę odcięta od internetu. Także mam nadzieję, że mnie nie okrzyczycie, po wolnym wstawię coś dłuższego! 

Miłego długiego weekendu! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro