Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Zaraz po wejściu do Pokoju Wspólnego poprosili Jamesa i Petera o pójście z nimi do dormitorium. Choć Remus nie był przekonany do obnoszenia się z ich związkiem, to przecież musieli powiedzieć przyjaciołom, w końcu we własnym pokoju nie zamierzali się kryć. Chłopcy niechętnie oderwali się od gry w szachy, ale widząc poważne spojrzenia pozostałej trójki szybko poderwali się do góry bez pytania o powód.
Kiedy tylko usiedli na podłodze Remus odchrząknął i powiedział:
- James, Peter - bo my jesteśmy razem.
Potter spojrzał na nich zdezorientowany.
- Ale że kto?
- Syriusz i ja.
- Ale w sensie, że jak? - Potter podrapał się po karku, nadal patrząc na nich, jakby spadli z choinki.
- Normalnie, Rogacz. Po prostu samo wyszło. - Uśmiechnął się lekko do Syriusza, który splótł ich palce razem.
Dopiero kiedy James spojrzał na ich dłonie błysk zrozumienia zagościł w jego oczach.
- CO?
James z wrażenia poderwał się do góry i omiótł dwójkę przyjaciół wściekłym spojrzeniem. Potem jego wzrok spoczął na Nathanielu, który oparty o kolumienkę łóżka uśmiechał się lekko.
- Ty wiedziałeś? - Wysunął w jego stronę oskarżycielsko palec.
Chłopak tylko wzruszył ramionami.
- Podejrzewałem, ale wiem od jakiejś godziny, nie więcej. C;mon James, przecież to było widać! Nie rób teraz dramy.
Potter głośno wypuścił powietrze z płuc i machając na nich ręką wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami. Remus chciał za nim pobiec, jednak Syriusz posadził go z powrotem na ziemi.
- Zostaw go, musi to sobie przemyśleć i poukładać.
Remus skinął głową i przysunął się bliżej Syriusza.
- Słodko razem wyglądacie, serio. To może buzi co?
- NATHANIEL! - krzyknęli obaj, na co chłopak tylko się roześmiał i uchylił przed lecącą w jego kierunku poduszką.
- No co? Nie dacie mi prywatnego pokazu? - Wyszczerzył się w ich stronę, katem oka rejestrując pozieleniałą twarz Petera i jego dyskretną ewakuację. To znaczy, według Petera dyskretną. Syriusz w tym czasie sztyletował go wzrokiem, a Lupin, lekko zarumieniony patrzył na niego szeroko otwartymi oczami.
- Zapomnij! - warknął Syriusz.
- Dobra, dobra... Znajdę sobie kogoś innego. - Rzucił im ostatni uśmiech i wyszedł za drzwi, zostawiając pozostałą dwójkę samą.
- Ty myślisz, że on tak serio? - spytał Remus.
- To jest Carter, Remmy. Jego nie zrozumiesz i nigdy nie wiadomo jaki szatański pomysł się zrodzi w jego głowie.
- Akurat na tym polu mu dorównujesz.
- Mhym... - zamruczał tylko i przyciągnął go do długiego pocałunku.

     Nathaniel przechadzał się korytarzami szkoły. A nuż wpadnie na kogoś ciekawego, prawda? Na przykład na... jego tok myśli został zaburzony przez zderzenie z wyższym osobnikiem. Chłopak poczuł tylko jak leci do tyłu i zamknął oczy, oczekując bliskiego spotkania pierwszego stopnia z podłogą. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Poczuł tylko czyjeś mocne ramiona oplatające go w pasie i już stał jako tako w pionie, przytulając się do czyjegoś torsu. Spojrzał w górę i zaniemówił. Wpatrywał się właśnie w swojego nauczyciela, wokół którego jeszcze przed sekundą krążyły jego myśli. 
- Emmm... - Odepchnął się trochę rękami od Lucifera i spróbował uspokoić oddech. - Dziękuję, panie profesorze. Ale może mnie pan już puścić.

- Nie ma za co - odparł, ale przyciągnął chłopaka bliżej. Tak szybko nie odpuszczał, a skoro sam wpadł mu w ręce...
- Naprawdę może mnie pan puścić, już dobrze.
- A jeżeli nie chcę? - wyszeptał mu do ucha i lekko je polizał. Właśnie złamał kolejną zasadę, której powinien przestrzegać w tej szkole. Jednak nie mógł nic poradzić na uczucie satysfakcji, kiedy poczuł, że Cartera przeszedł dreszcz.
- To zacznę krzyczeć!
Na to stwierdzenie Lucifer roześmiał się, ale puścił go wolno. Młody ma iskrę, tego nie można mu było odjąć. 
- Zadziorny. Leć już, ale to nie koniec.
Nathaniel cofnął się patrząc na nauczyciela z mieszaniną strachu jak i podziwu. Jednak otrząsnął się i kiwając mu głową rzucił się biegiem w druga stronę. Dopiero po kilku korytarzach zatrzymał się i zsunął po ścianie. "Co to do cholery było?!" - pomyślał, przykładając dłoń do serca. Sam nie wiedział czy waliło po tym szaleńczym biegu, czy to obecność Lucifera.

     James powoli wszedł do dormitorium, rozglądając się wokół. Zauważył Syriusza wiercącego się w swoim łóżku, Natha leżącego jak kłoda z lekkim uśmiechem na ustach i Petera chrapiącego z poduszką na głowie. Jednak nigdzie nie widział Remusa. Dopiero kiedy wszedł głębiej zauważył światło sączące się przez szparę w drzwiach łazienki. Zapukał.
- Wejdź - usłyszał głos Lupina.
Wszedł i zamknął za sobą drzwi. Remus stał nad umywalką i próbował zawiązać bandaż na prawej ręce.
- Daj, zrobię to.
Remus popatrzył na niego z wdzięcznością i wyciągnął rękę do przodu. James szybko zawiązał bandaż i stał na środku łazienki nie wiedząc co ze sobą zrobić.
- Chciałeś pogadać, prawda?
Spojrzał zdumiony na przyjaciela, ale skinął głową.
- Siadaj. - Osunął się na podłogę, czekając, aż James zrobi to samo. - No teraz słucham.
- Bo... bo ja nie wiem co o tym myśleć! Wy tak nagle...
- To nie było nagle, James. Przynajmniej nie z mojej strony. I sądzę, że z Syriusza też, choć nie mogę się wypowiadać za niego. Po prostu zdarzyło się coś, co jakoś to zapoczątkowało i tyle. A wiem, że przynajmniej część osób wiedziała, bo sam Lucifer życzył nam szczęścia. Nie powiem, żeby było to komfortowa sytuacja, ale cieszę się, że nic nie powie. Mam do niego zaskakująco wielkie zaufanie, jak na nowego nauczyciela.
Potter wytrzeszczył na niego oczy.
- W sensie, że Hayami? Nasz profesor?
- Tak, we własnej osobie. To jak, Rogacz? Jest dobrze?
Okularnik popatrzył na Remusa i wzruszył ramionami, sekundę później uśmiechając się szeroko.
- Pewnie, że tak, Luniek. Jesteście moimi przyjaciółmi. To był szok, ale...
- Nie musisz tłumaczyć - rozumiem. Cieszę się, że wszystko dobrze. A teraz chodźmy spać. - Podniósł się z podłogi i wyszedł do pokoju.
James przemył twarz wodą i z głośnym westchnieniem ruszył za przyjacielem. Nie chciał im przeszkadzać w związku, zwłaszcza, że wreszcie widział w oczach Remusa, że jest szczęśliwy. A to było coś, o co Nathaniel wiercił mu dziurę w brzuchu już od jakiegoś czasu. Bolało go to, że Lupin był jakiś przygaszony, ale teraz chyba cała sytuacja się wyjaśniła. Przynajmniej połowicznie.
Wsunął się pod kołdrę, wiercąc się, aż nie znalazł wygodnej pozycji. Zasnął, myśląc nad przyszłością całej ich paczki.

     Najbliższe dni mijały im w miarę spokojnie. James nie czepiał się więcej i oprócz złośliwych przytyków nie robił nic, co by mogło im zaszkodzić. Peter po prostu machnął na to ręką i nie zwracał uwagi. A Nath... Nath to nadal wielki perwers i wykorzystywał każdą okazję do podpuszczania ich do pocałunku, albo czegoś więcej. Przyzwyczaili się.
- Ale no prooooszę. - Nathaniel patrzył na dwójkę przyjaciół, którzy siedzieli na łóżku w dormitorium. - Ostatni raz, no...
- Nath, weź swoje cztery litery i znajdź kogoś, kto da ci prywatny pokaz, bo na nas nie licz. - Syriusz nie zamierzał ustąpić.
- Ale...
- Żadnego ale, spadaj!
- Jesteś sadystą - zawył i wybiegł za drzwi.
Chłopcy popatrzyli po sobie i wybuchnęli głośnym śmiechem.
- On jest bezbłędny. Chciałbym jeszcze raz zobaczyć tą minę - wykrztusił Remus.
- Wiele nie potrzeba, wystarczy mu znów odmówić - odparł Black, przyciągając chłopaka do pocałunku.
Po nim Remus wtulił się w jego ramiona i sięgnął po książkę, z której mieli na jutrzejszą Historię Magii przeczytać parędziesiąt kartek.
- Remmy – wyjęczał Syriusz, próbując wyrwać mu tomiszcze z ręki, jednak bezskutecznie. - Mieliśmy coś porobić razem.
- Robimy! Czytaj razem ze mną. O, tu jestem. - Palcem wskazał mu odpowiedni fragment, układając się wygodniej na Syriuszu.
- Ale Remusie!
- Zamknij się, królowo dramatu.
Black tylko wciągnął głośno powietrze i pokręcił głową. Nie wygra.

       - Zero zabawy z nimi. - Nathaniel przemierzał korytarze, mrucząc pod nosem wymyślne epitety na przyjaciół, co raz odrzucając do tyłu warkoczyk, który jak na złość nie chciał leżeć w jednym miejscu. - Przecież nie prosiłem, żeby się zaczęli pieprzyć, litości. Znajdź kogoś, kto da ci prywatny pokaz - przedrzeźniał Syriusza nie zdając sobie sprawy z tego, że od dłuższego czasu ktoś się mu przygląda.
- O jakim pokazie mówisz, Nathanielu - zza jego pleców dobiegł głos nauczyciela, który wywołał dreszcze na jego plecach. No jeszcze tego mu brakowało...
Obrócił się i spojrzał w oczy Lucifera, w których widać było rozbawienie. Poczuł, jak na policzkach pojawia się rumieniec i odruchowo zaczął przeczesywać włosy, żeby zająć czymś ręce.
- Bo to... Syriusz powiedział, ja tylko cytuję.
- Ale mówił to do ciebie, prawda? - Mężczyzna pochylił się w jego stronę, zmniejszając pomiędzy nimi dystans. Carter spojrzał na niego podejrzliwie. O co tu chodzi? Przecież nie mógł zauważyć.
- A to już nie pana sprawa!
- Mówiłem ci, że lubię wyszczekanych ludzi?
- Jakoś nie miał pan przyjemności. - Przewrócił oczami na ten tandetny tekst, cokolwiek profesor chciał nim osiągnąć.
- To mówię. - Zbliżył się jeszcze trochę i owiewając jego ucho ciepłym oddechem wyszeptał - A ty jesteś wyszczekany... i masz niesamowite oczy, mówił ci to ktoś?
Chłopak poczuł jak krew uderza mu do twarzy i do miejsca gdzie nie powinna się znaleźć w tych warunkach. Carter ogarnij się! To twój nauczyciel, który Merlin wie co chce osiągnąć takimi zagraniami. Ogarnij się! Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić.
- N-nie i dziękuję, ale muszę już iść. - Odwrócił się gwałtownie i prawie runął na posadzkę, zaplątując się w swoją szatę. No czemu mnie to nie dziwi? Tylko dlaczego znów on mnie musi ratować?!
Lucifer odruchowo złapał chłopaka, przyciągając go bliżej. Zaplótł dłonie na jego brzuchu i uśmiechnął się, słysząc jak ten gwałtownie wciąga powietrze.
- Carter, chyba potrzebujesz małej pomocy z lekcjami, prawda?
- Nie sądzę, żeby to było konieczne, p-panie profesorze.
- A ja sądzę. Dziewiętnasta u mnie w gabinecie. Nie spóźnij się. - Postawił chłopaka do pionu i odszedł, szeleszcząc cicho szatą przy każdym ruchu.
Nathaniel stał na środku korytarza płytko oddychając i zastanawiając się, czy ma skakać z radości, czy może już szykować trumnę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro