''What are you waiting for?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

− Więc dlatego nie pozwalasz mi na szybką śmierć. Ale i tak jedno mnie zastanawia... − przerwała, gdy nadeszła kolejna fala rwącej boleści ze dwojoną siłą, przez co nie potrafiła się powstrzymać od ogłuszającego krzyku, w którym można było wyczuć błaganie o pomoc.

− Mogłabyś umierać trochę ciszej? − skocznie usiadł na oparciu kanapy, a przemoczone buty wytarł o leżącą na niej poduszkę.

− Zastanawia mnie dlaczego zabiłeś innych? Też byli łowcami?

− Nie, ale mogliby się nimi stać. − żwawo odpowiedział, bawiąc się zwisającym guzikiem ze swojej przemoczonej kurtki.

− Sadysta. − cicho wymruczała pod nosem, próbując oprzeć się plecami o ścianę, ale gdy wiedźma ponownie zacisnął swoją pięść, ból przeszedł również po jej kręgosłupie, przez co straciła panowanie nad swoim ciałem i ponownie osunęła ramiona na posadzkę.

− Gdybyś nie była taką wredną suką dla wszystkich, którzy cię otaczali, to może umarłabyś gdzie indziej... ale w ten sam sposób. − leżąc, pokrytą w łzach, twarzą skierowaną w długi hol, który znajdował się za plecami doktora Colemana, zauważyła delikatnie ruchy, przebłyski metalu. Jej oczy skrzyżowały się ze wzrokiem Winchestera, który przyłożył palec na usta.

− Może nie chciałam, aby inni cierpieli razem ze mną, hm? − podparła się przetartymi łokciami o podłogę, próbując ponownie oprzeć się. Ciągle patrzyła w dół, ale przez włosy zasłaniające ją od czubka głowy aż po szyję, uniemożliwiały stwierdzenie jaki grymas znajdował się na jej wymęczonej twarzyczce i jaki plan opanował jej myśli. Oraz czy takowy miała? − Pomyślałeś może o tym, że mam resztki sumienia i godności, aby odpychać ludzi dla ich własnego dobra?

− Od kiedy łowcy są tacy łaskawi? Ponoć wyzbywacie się wszelakich uczuć.

− Nie jesteśmy potworami. − resztkami sił założyła kosmyki włosów za ucho, ukazując wiedźmie nieśmiały uśmieszek, przez co ponownie poczuła jakby tysiące rozpalonych noży wkłuwało się wgłąb jej kości, przez co krzyknęła niemalże rozrywając swoje struny głosowe, ale po tym incydencie zaczęła się śmiać.

− Co cię tak bawi? − mężczyzna w okularach wybił się z kanapy i wykonał kilka powolnych kroków w stronę łowczyni.

− Ustawiłeś się perfekcyjnie, doktorku. − Dean zdołał uzyskać idealny, prosty strzał w głowę i kolejny w serce. Dla pewności.

Ciało wiedźmy zaczęło iskrzyć się pod skórą, a po zaledwie kilkunastu sekundach jego ciało zmieniło formę w popiół, rozsypując się po całym pomieszczeniu, przez co Dean zakaszlał. Nieco zdziwiło go to, że mężczyzna zwyczajnie zniknął.
A gdy dumnie przyglądał się wykonanej robocie przeniósł wzrok na leżącą nieopodal Will, która była skierowana plecami do niego, więc czym prędzej kucnął obok niej, obracając ją w swoją stronę. Oddychała, patrzyła na niego, a przede wszystkim dumnie się uśmiechała. Bez najmniejszego zawahania podniósł ciało z zimnej posadzki, po czym posadził na kanapie.

− Jak mogłam nie zauważyć, że to ten sukinsyn był odpowiedzialny za te wszystkie zabójstwa? A w sumie... nie obchodzi mnie już to. Jestem cała obolała i mam to w dupie, ot co.

− Całkiem nieźle nam poszło. Nie umarliśmy. − dodał na rozluźnienie atmosfery, aby rozweselić dziewczynę, ale również siebie.

− Widzę, że w międzyczasie zorientowałeś się z kim miałeś do czynienia.

− Z czym mieliśmy do czynienia. Pewnie nie zabiłbym go tak prędko, gdyby nie ty.

− Łowcy powinni sobie pomagać. − okropny ból oraz adrenalina opuściły jej ciało, przez co nagle poczuła się senna, ale nie na tyle, aby nie podziękować Deanowi. − Dzięki tobie, że znalazłeś tę sprawę, nie wącham kwiatków od spodu.

− Nie bolą cię nogi?

− Wszystko mnie pobolewa, ale nie na tyle, żeby krzyczeć. − leniwie obróciła się na lewę ramię, ukradkiem patrząc na kucającego przed nią mężczyznę. − Trzeba pozbyć się samochodu. − dodała, gdy jej powieki powoli zsunęły się na oczy.

− Zajmę się tym. − zauważając, że jego znajoma powoli zasypiała postanowił jednak, że zaniesie ją do wygodnego łóżka. Chociaż tak mogła odpocząć po takiej ilości cierpienia.

Mimo że były wczesne godziny popołudniowe, a Willow smacznie spała, Dean dzięki swoim umiejętnościom włamywacza dostał się do srebrnej Toyoty i odwiózł samochód pod najbliższy sklep. Przy okazji wszedł do niego kupując sobie zgrzewkę piwa dla relaksu, placek i gazetę, w której miał zamiar poszukać dla siebie kolejnej sprawy. Tak, sprawa zakończona sukcesem i na kolejny dzień miał zamiar ratować innych bezbronnych ludzi, ale coś mu w tym przeszkadzało, a raczej ktoś. Nie dawał mu to spokoju, musiał jej jeszcze w czymś pomóc, lecz nie wiedział jak.

Czym prędzej zdjął czarny garnitur, następnie przebrał się w wygodne jasne jeansy oraz ciemną koszulkę, na którą założył bordową koszulę, będąca uwieńczeniem jego stylu. Następnie usiadł wygodnie na fotelu w salonie, trzymając pod pachą gazetę a w dłoni odkapslowane piwo. Tygodnik nie zawierał ani jednej informacji, która chociażby trochę mogłaby przypominać nadnaturalne morderstwo, co trochę mu przeszkadzało, bo jeśli nie polował więcej niż dwa dni lub nie zajmował się jakąkolwiek sprawą, będącą odciągnięciem myśli od jego niesfornych uczuć popadał w dół alkoholowy. Kiedyś miał kogoś, kto odciągnąłby go od szklanki whisky czy kolejnego kieliszka wódki, ale ten ktoś... no właśnie co zrobił? Zniknął, zostawiając krótki list "Będę szukał szczęścia, ale bez ciebie". Gdy to czytał za pierwszym razem nie potrafił uwierzyć w te słowa, ale patrząc na zapisaną kartkę ponownie i ponownie czuł pustkę, jakby część jego życia uciekła bezpowrotnie. Nawet dzwonienie do Sama skutkowało damskim głosem w słuchawce, który mówił "wybrany numer nie istnieje", więc po prostu dał sobie z tym spokój. A co z Castielem? Poddał się wojnie w Niebie, nie dawał znaku życia, więc Dean popytał w anielskich okolicach i większość z nich stwierdziło, że Cass zdradził, aby móc być nowym, lepszym Bogiem. Mimo starań i prawie śmiercionośnych wyczynach Winchester doszedł do wniosku, że jego przyjaciel nie chciał być odnaleziony, bo najprawdopodobniej nie potrafiłby spojrzeć mu prosto w oczy.

Po rozdrobnieniu wszystkich tych wspomnień na części i szukanie w nich luk, brunet nie zdawał sobie sprawy, że otwierał już czwarte piwo, a zegar wybijał godzinę szóstą popołudniu. Wtedy usłyszał ciche skrzypienie nadchodzące zza jego pleców, przez co obrócił się i zobaczył Willow zmierzającą ku niemu.

− Już jutro mnie tu nie będzie. − żwawo wybił się z fotela, zbierając wszystkie szklane butelki ze stoliczka.

− Znalazłam ci sprawę niedaleko stąd. Prawdopodobnie wilkołaki. − odwróciła laptop na kolanach tak, aby mężczyzna mógł zobaczyć artykuł. − Morderstw dokonano kilka godzin temu, więc w gazetach nie będzie jeszcze o tym wzmianki.

− To wybiorę się tam już dziś.

− Nie, nie. Mam do ciebie prośbę, chociaż nie musisz jej spełnić. − gołym okiem można było zauważyć, że zaczęcie dla niej tego tematu było odrobinę trudne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro