"You learn to play it hard"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z profesjonalną powagą, bez żadnego uśmiechu czy drgnięcia brwi, przedstawił się wdowie po Morganie Sparksie, która roztwarciem drzwi zaprosiła go do środka domu, w którym umarł jej mąż. Na początku jego krótkiego wywiadu wypytywał o stosunkowo normalne rzeczy, ale kiedy zaczął zadawać pytania na temat chłodnych miejsc, szurania w ścianach czy też innych problemów z konstrukcją, kobieta nieco oniemiała, lecz stwierdziła, że nic nie wskazywało na to, iż mąż umrze pod stosem gruzu oraz zaprzeczyła spadkom temperatury na terenie całej posesji. Pytając czy mógłby odwiedzić grób pana Morgana powiedziała, że jest to niemożliwe, ponieważ mąż został skremowany, a prochy zostały rozrzucone nad oceanem. Z tą informacją Dean nie wiedział co czynić dalej, więc zapiął guzik od garnituru i wyszedł z pustką w głowie. Ich podejrzany za życia nie był materialistą, żył chwilą, co będzie to będzie, nie przejmował się, nawet po wypadku był wyjątkowym optymistą, a nawet jeszcze większym niż przed trafieniem na wózek.

− To nie mógł być on. − pomyślał Winchester, zatrzaskując za sobą drzwi Impali. − A co jeśli wszyscy nie są tylko powiązani niepełnosprawnością? Muszą mieć ze sobą coś wspólnego. − przeszukał kieszenie marynarki w poszukiwaniu telefonu, z którego zamierzał zadzwonić do łowczyni.

Po wewnętrznej stronie ubrania znalazł urządzenie i czym prędzej wstukał numer dziewczyny, która poprzedniego dnia dała mu kartkę z ciągiem liczb. Przyłożył słuchawkę do ucha i cierpliwie czekając na odzew, zaczął nucić rockową piosenkę pod nosem, ale gdy nie udało mu się dodzwonić drugi raz z rzędu postanowił, że szybciej będzie, jeśli to on ponownie sprawdzi dokumenty pacjentów. Lecz to nie był jedyny pretekst, aby czym prędzej dowiedzieć się kim był sprawca; przeczuwał, iż łowczyni znowu cierpiała z powodu napadu bólu lub potwór, na którego polował, zaatakował ją − człowieka − będącego pod jego ochroną.
To była jego obietnica, którą złożył sobie przed laty. Jego wewnętrzny obowiązek nakazywał mu opiekowanie się młodszym bratem, ale to mu nie wystarczyło, chciał pomagać większej ilości ludzi na świecie. Był zdeterminowany, aby ratować innych przed śmiercią, ponieważ wiedział jak to było umrzeć. Nie tylko w sensie fizycznym, życiowym, ale również mentalnym. Nie był perfekcjonistą, lecz miał cel, a człowiek z celem w życiu prędzej czy później osiągnie swoje arete, czyli upragnione szczęście.

Willow zaczęła rozmyślać nad tym, że to faktycznie nie musiał być duch tylko inne nadnaturalne stworzenie. Kto mógłby się mścić na ludziach, którzy wysiłkiem i trudem znów stanęli o własnych siłach na nogi? Zmiennokształtny? Ghoul? Wampir? A może wiedźma? Gdy zaczęła wszystkie myśli składać do kupy, wcześniejsze zdarzenia wydawały się mieć sens. Gdzie duch nie może tam wiedźmę pośle. − wyszeptała nagle łowczyni. Teraz jej nadrzędnym pytaniem stało się "kim była wiedźma"? Kto miałby chęć zemścić się na ludziach, do których należała?
Zręcznie chwyciła za kraniec teczki niemalże spadającej z drewnianego stołu, chcąc doczytać to, co za pierwszym razem umknęło jej oczom, lecz niestety zdążyła tylko przeczytać nazwisko pacjenta, ponieważ usłyszała dzwonek do drzwi.

Doniosłym głosem zapytała „kto tam?" i usłyszała znajomy głos doktora Colemana, więc zabrała leżące na stoliku kawowym klucze, którymi chwilę później otworzyła i uchyliła wejście do środka domu, a jej oczom ukazał się wysoki mężczyzna o karmelowej karnacji, z nonszalancko ułożoną czarną grzywką na bok, która delikatnie muskała brudne szkła okularów. Również spostrzegła się, że panująca pogoda za plecami wyedukowanego mężczyzny nie należała do słonecznych dni kwietnia, a była wręcz odwrotna − burzowe chmury spowiły całe niebo, dając wrażenie późniejszej pory dnia, niż w rzeczywistości była.

− Nie przyszedłem tu na miłe pogaduszki, panno Bennett. − energicznie podniósł dłoń, z której wyleciał strumień zimnego wiatru, zrzucając dziewczynę z wózka oraz popychając ją na przeciwległą ścianę, o którą uderzyła z pełną prędkością, co znacząco ją otumaniło. − Teraz poznasz ból, gorszy niż wczorajszego wieczora.

Dojazd do posesji znajomej po fachu zajął Deanowi więcej czasu niż się tego spodziewał, a było to spowodowane siarczystym deszczem, nad którym wycieraczki nie potrafiły nadążyć. Wszystko go dekoncentrowało, ponieważ nie lubił tej niewiedzy, która doprowadzała go do stanu wściekłości. Taka już była jego wewnętrzna natura łowcy, będąca nie do okiełznania przez niego samego. Nie potrafił sobie z tym poradzić i zdawał sobie z tego sprawę, ale jednocześnie chciałby móc nad sobą panować.
Teoretycznie rzecz biorąc to od momentu spotkania z dziewczyną czuł się inaczej. Pokazała mu wolę walki, którą sam zatracił, i ona w pewnym momencie też się zagubiła, ale zdał sobie sprawę z tego, jak proste słowa, czyny, potrafią zmotywować człowieka do dalszego działania oraz jak ból odbiera nadzieję na lepsze jutro. Musiał znaleźć złoty środek między tymi skrajnościami, chociaż wiedział, że w pojedynkę było to niemalże niemożliwe do wykonania. Całym sobą pragnął przywrócić wolę walki nie tylko sobie, lecz również jej − utopionej w beznadziejności Will.
Po zatraceniu się we własnych myślach znalazł się tam dokąd zmierzał, ale pewna rzecz mu nie pasowała. Srebrna Toyota stojąca na podjeździe do domu, a gdy tylko ją zobaczył to olśniło go, z czym miał, a właściwie mieli do czynienia. Nachylił się do schowka po stronie pasażera, omiatając ręką wszystkie jego tożsamości, zaczynając od strażnika leśnego, kończąc na wyższych służbach mundurowych aż wreszcie udało mu się znaleźć naboje służące do zabicia wiedźmy. W międzyczasie zastanawiał się kim mógłby być zabójca, skoro udało mu się wejść do środka mieszkania, ale nie było to zbytnio ważne. Liczyło się tylko to, aby sukinsyn pożegnał się ze światem raz a porządnie.

Zawsze dziwiło go to dlaczego nadnaturalne stwory, gdy polują w czyimś domu to prawie nigdy nie zamykały drzwi na klucz. Ale nie przeszkadzało mu to, a wręcz ułatwiało robotę do wykonania, którą miał i tym razem. Nacisnął na metalową klamkę, starając się nie narobić zbytniego hałasu, aby zyskać na przebiegłości i metodzie zaskoczenia wroga.

− Lubiłem cię dopóki nie zachciało ci się wrócić do funkcjonowania sprzed wypadku. − znajomy głos rozbrzmiał w uszach łowcy. Znał go, słyszał go dzień wcześniej. To ten mężczyzna wpuścił Winchestera do archiwów szpitala jakby gdyby nigdy nic, a teraz groził Bennett. − Przez was łowców, świat wiedźm w ostatniej dekadzie diametralnie się zmniejszył. Jako osoba o nie do końca pełnych siłach i możliwościach fizycznych, chciałem ci okazać odrobinę moralności i pozwolić ci tak żyć, ale kiedy zachciało ci się wrócić do formy, a co za tym by poszło, wrócenie do poprzednich zajęć, to nie mogłem zachowywać się tak biernie jak dotychczas. − wycedził przez usta, jednocześnie sprawiając, że nogi Will wydawały się płonąć bólem. − Taka ilość bólu wraz z adrenaliną zapewne doprowadzi do twojego szybkiego zgonu, a to wszystko będzie wyglądało na wypadek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro