Rozdział 18.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Marie poprosiła Priscillę, by ta przekazała Toddowi i Neilowi zaproszenie na jej imprezę urodzinową. Jej przyjaciółka jednak nie była zadowolona z tego pomysłu. Nie rozumiała, dlaczego Marie w ogóle chciała w swoim domu obcych ludzi.

Todd podchodził sceptycznie do całej imprezy. Nie przepadał za takimi skupiskami ludzi, z którymi i tak by nie rozmawiał — nie wiedziałby przecież o czym. Neil natomiast był bardzo uradowany perspektywą dobrej zabawy.

— Nie idziemy, prawda? — powiedział Anderson.

— Jak to? Nie pójdziemy chociaż na chwilę? Taką króciutką, króciuteńką.

Todd westchnął głośno. Skoro Neil aż tak bardzo chciał iść, to może mógłby się poświęcić ten jeden raz.

— No dobra, bo wiem, że i tak nie odpuścisz — powiedział, pamiętając początki Stowarzyszenia umarłych poetów. — Pójdziemy na chwilę. Ale tylko na chwilę.

Neil uśmiechnął się szeroko. Wiedział, że Todd nie da się długo prosić. Pocałował go krótko w usta w ramach wdzięczności. To sprawiło, że Anderson lekko się rozchmurzył.


Już na progu uderzyła ich muzyka dobiegająca z salonu. Chwilę stali w korytarzu, czekając na jubilatkę. Marie zjawiła się w pomieszczeniu cała w skowronkach. Można od niej było wyczuć zapach alkoholu.

— Prissy, już jesteś! — Padła przyjaciółce w ramiona. Tamta tylko poklepała ją po plecach, wiedząc, że tej nocy będzie musiała zostać w domu Marie. — Chodźcie, wszyscy już są!

Dziewczyna wyglądała niemal jak modelka z pomalowanymi na czerwono ustami i kręconymi czarnymi włosami, które co chwila zakładała za uszy, jakby jej przeszkadzały. Neil zlustrował ją szybkim spojrzeniem, a jego uwadze nie umknął fakt, że dziewczyna z zainteresowaniem patrzyła na Todda. Poczuł ukłucie zazdrości.

Przeszli do salonu, gdzie już bawiła się niemała grupa osób, przez co Todd spiął się lekko. Nigdy nie przepadał za zatłoczonymi miejscami. Miał ochotę po prostu wyjść i nie wracać, jednak obiecał Neilowi, że pójdą na chwilę. Mogłaby ona minąć w tej właśnie chwili.

— W kuchni możecie zrobić sobie drinki — poinformowała Marie.

Pozostała trójka tylko pokiwała głowami. Todd rozejrzał się szybko po pomieszczeniu i zauważył, że duża część zebranych zamierzała chętnie korzystać.

Zaraz dołączył do nich wysoki szatyn. Objął od tyłu Priscillę, zatrzymując dłoń na jej piersi. Dziewczyna oblała się rumieńcem.

— Jackson, przestań — szepnęła do chłopaka. Ten w odpowiedzi wzruszył ramionami, uśmiechając się szelmowsko.

Todd odwrócił głowę, nie chcąc patrzeć, jak Jackson obmacuje jego kuzynkę, nie zważając na świadków. Zwyczajnie brzydziło go takie dosadne okazywanie sobie przy kimś uczuć. Jak trzymanie się za ręce czy przytulanie mógł jeszcze zrozumieć, to nie mieściło się w jego głowie.

Obrzydliwe — pomyślał. Spojrzał na Neila. Brunet jakby nie zwracał uwagi na rozgrywającą się zaraz obok scenę.

— Może się napijemy? — zaproponował Jackson niskim szeptem.

— Chętnie — wciął się Todd.

Szatyn zmierzył go wzrokiem. Uniósł lewą brew. Spojrzał na Todda w taki sposób, by dać mu do zrozumienia, że jemu nic nie proponował. Anderson jednak to zignorował.

— To idziemy? — zapytał, uśmiechając się krzywo.

Neil wyratował go z tej sytuacji, prowadząc Todda do kuchni. Nie wiedział przecież, do czego Jackson byłby zdolny.

W pomieszczeniu oprócz nich były tylko dwie osoby. Były jednak zbyt zajęte sobą, by zwrócić uwagę na nowo przybyłych.

— Todd, rozumiem, że nie chcesz tu być, ale może mógłbyś nie pakować się w żadne kłopoty, co?

Anderson tylko spojrzał na Neila niewinnie. Wzruszył ramionami.

— Ależ ja nic nie zrobiłem. To ten koleś ma do mnie problem.

— Todd — jęknął Perry — to, że go nie trawisz, nie znaczy, żebyś się z nim bił.

— Biliśmy się? — zaśmiał się Todd. Widząc groźne spojrzenie Neila, uniósł ręce w geście zawieszenia broni. — No dobra, koniec z żartami.

Perry pokręcił głową. Czasem to on przejmował rolę tego bardziej odpowiedzialnego. Takiego Neila Todd nie lubił. Wolał, kiedy śmiał się czy żartował. To bardziej mu pasowało.

— Skoro już tu jesteśmy, to może się napijemy? — zaproponował Todd.

Neil zgodził się po krótkiej chwili. Kiedy miałby okazję znów zaszaleć jak nie tego wieczoru?

Jedna szklanka szybko zmieniła się w następną i jeszcze kolejną. Kiedy do kuchni zaczęło napływać coraz więcej osób, postanowili zniknąć wszystkim z pola widzenia. Impreza dopiero się rozkręcała, a w salonie coraz więcej par zaczęło czulić się do siebie.

Neil musiał na chwilę zostawić Todda, zaproszony przez jakąś dziewczynę do tańca. Anderson więc przyglądał się z boku, jak partnerka Neila niemalże miotała nim po podłodze w rytm muzyki rock-and-rollowej.

Nagle podeszła do niego Marie. Alkohol płynący w jej krwi dodał jej odwagi, by wreszcie się do niego odezwać.

— Masz może dziewczynę? — zapytała, nie siląc się nawet na lekkie wprowadzenie do tematu.

— Nie, mam... — Todd w ostatniej chwili ugryzł się w język.

— Więc nie masz — ucieszyła się dziewczyna.

Todd przygryzł dolną wargę.

— To nie tak — zaczął tłumaczyć. — Już kogoś mam...

Marie przerwała chłopakowi, kładąc palec na jego ustach. Uśmiechnęła się szeroko. Toddowi przeszły ciarki, widząc wyraz jej twarzy. Jeszcze bardziej się do niego zbliżyła.

— Ale nikogo tu nie widzę. Żadna z tobą nie przyszła. A jeśli nie ma tej twojej dziewczyny tutaj, to możesz się trochę rozerwać.

— Ja taki nie jestem...

— Każdy, choć odrobinę taki jest — szepnęła dziewczyna.

Niemal skoczyła na Todda i go pocałowała. Próbowała wsunąć w jego usta język, jednak chłopak jej na to nie pozwolił. Polizała więc tylko jego wargę. Liczyła jednak na więcej i nie zamierzała poddać się tak szybko. Pocałowała go ponownie, co znów spotkało się z oporem Andersona.

Jej ręce zaczęły sunąć od szyi coraz niżej, aż w końcu zatrzymały się na jego penisie, który, na nieszczęście Todda, od razu stał się twardy. Tego było już za wiele.

— Widzisz? Podoba ci się to — szepnęła Marie.

Zaraz jednak stała się rzecz nieoczekiwana. Neil, który już od jakiegoś czasu przyglądał się tej jakże uroczej scence, postanowił działać. Zaprowadził Todda na górę do jednego z pokoi gościnnych i zamknął drzwi na klucz. Przez chwilę stał przy nich, próbując się uspokoić.

— N... Neil...?

— Coś ci zrobiła? — zapytał szybko Perry, podchodząc do Todda i łapiąc go za ramiona, po czym go przytulił.

Milczeli dłuższą chwilę. Neil delikatnie całował szyję Todda. Anderson śmiał się cicho, gdy wargi Perry'ego dotykały jego skóry.

— Nie wiem, co bym zrobił, gdyby ona się do ciebie dobrała — szepnął Neil, opierając głowę o ścianę.

— Nie martw się. Za nic bym się z nią nie przespał.

Perry parsknął śmiechem. Wiedział, że Todd nigdy by go nie zdradził. Anderson nie był takim typem osoby.


Wrócili do pozostałych. Większość gości była już pijana, niektórzy wciąż tańczyli, a niektórzy postanowili zabawić się w pokojach gościnnych. Toddowi już było żal osoby, która musiałaby sprzątać cały ten bałagan.

Neil kątem oka dostrzegł dwie dziewczyny stojące pod ścianą i chichoczące do niego. Zignorował je jednak. Te nieszczególnie się przejęły, tylko wciąż się śmiały.

Usiedli na kanapie w towarzystwie kilku par, które nie szczędziły sobie czułości. Todd już nie chciał tam być, jednak wstydził się prosić Neila o powrót do domu wujostwa. Nigdzie również nie było Priscilli, a to z nią mieli wrócić.

Zaraz pomiędzy chłopami usiadła bardzo ładna blondynka. Wyglądała na nieźle pijaną. Neil odsunął się od niej lekko, a ta zaśmiała się cicho, myśląc, że chłopak urządzał jakieś podchody. Zbliżyła się więc do niego bardziej niż wcześniej.

— Jesteś zajęty? — wymamrotała, lustrując go od stóp do głów.

— Tak. Jestem zajęty — odparł szybko Neil.

Dziewczyna jakby straciła dobry humor. Naburmuszyła się lekko, jednak nic więcej nie powiedziała.

Biedny Todd w tym czasie musiał słuchać jęków siedzącej koło niego dziewczyny, której chłopak jak gdyby nigdy nic ściskał jej piersi.

— Koleś, zaraz jej te cycki wyrwiesz — wyrwało mu się na tyle głośno, że chłopak usłyszał.

— Masz do mnie jakiś problem? — zapytał więc.

Todd tylko wzruszył ramionami.

— Mógłbyś chociaż iść z tym do pokoju gościnnego jak większość.

Tamten prychnął zirytowany. Jego dziewczyna, drobna szatynka, wydawała się rozbawiona całą sytuacją.

— Jim, może pójdziesz po coś do picia? — zaproponowała.

Jim odszedł więc do kuchni, posławszy Toddowi groźne spojrzenie brązowych oczu. Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie do Andersona.

— Chyba nie jesteś tutejszy — zauważyła. — Nie wyglądasz mi znajomo.

Todd pokiwał głową. Utrzymywał rezerwę, mając na uwadze to, co działo się jeszcze niedawno. Tamta dziewczyna nie wydawała się jednak być pijaną.

— Jestem Diana — przedstawiła się, wyciągając do Andersona dłoń. Ten ją uścisnął.

— Todd.

Pewnie mieliby okazję zamienić więcej słów, gdyby w tym momencie nie wrócił Jim, niosąc wodę dla dziewczyny i piwo dla siebie. Diana szepnęła mu coś na ucho, a ten pokiwał głową, choć w jego oczach widać było nieufność. Zaraz poprosiła Todda do tańca. Anderson początkowo odmówił. Jim zachęcająco klepnął go między łopatkami, a kiedy Todd spojrzał na niego, zwyczajnie wzruszył ramionami.

— Tylko ostrzegam, że totalnie nie umiem tańczyć.

Diana nie przejmowała się tym drobnym szczegółem. Po prostu wybrała prostsze do wykonania figury taneczne.

Neil obserwował, jak Todd popełniał liczne błędy, nadeptywał na stopy partnerki, jednak ta dobrze się bawiła. Anderson również, rozluźniony przez alkohol, jakby nie przejmował się swoimi pomyłkami. Zatonął w magii chwili. Już tak dawno nie tańczył, że trochę się za tym stęsknił. Musiał kiedyś spróbować przekonać do tego Neila.

Kiedy obydwoje zeszli z parkietu, Jim porwał ich do kuchni. Todd wypił o wiele za dużo, niż powinien. Tak swobodnie rozmawiało mu się z tą nowo poznaną parą, że aż zapomniał o swoim własnym chłopaku, który zniknął już chwilę temu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro