Rozdział 23.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Neil wymknął się z domu. Jak dobrze, że rodzice spali. Gdyby dowiedzieli się o jego ucieczce, z pewnością nie skończyłoby się to na reprymendzie. Z jednej strony było mu głupio, ale zaraz pomyślał o tym, że rodzice nie dowiedzą się o niczym.

Chciał dobrze się bawić. Nawet jeśli później miałby zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów. Tak czy inaczej, jego przyszłość była przesądzona.

Wsiadł na swój rower i pognał prostą drogą. Noc była ciepła. Gwiazdy i księżyc rzucały nikłą poświatę. Lampy uliczne oświetlały wszystko lepiej.

Był sam. Nikt nie przejeżdżał ani nie przechodził. Nie było to dziwne. Właśnie dochodziła pierwsza. Nie czuł jednak zmęczenia przez ekscytację, jaką napawała go myśl o spotkaniu z Toddem. Dlatego pędził, ile sił miał w nogach, by prędzej móc zobaczyć się z Andersonem.

Wcześniej nie pomyślałby, że kiedykolwiek będzie chciał tak bardzo się z kimś spotkać. Zastanawiał się, kiedy ich rendez-vous będzie można nazwać już randkami.


Todd czekał na niego na rozległej polanie. Wokół niego rozciągały się niskie pagórki. Z daleka wyładniały się wysokie drzewa, teraz ledwo widoczne. Ciemność w tym miejscu była jednocześnie przerażająca, jak i fascynująca. Tylko gdzieś w oddali widać było nikłe światła lamp ulicznych.

Todd rozkoszował się tym spokojem. Wiele razy wymykał się z domu, by pobyć w samotności. Wybierał w tym celu najmroczniejsze miejsca, ponieważ te obrazowały jego ówczesne uczucia. Jak on to kochał!

Annie wiele razy odradzała mu te nocne wypady, jednak on nie słuchał. Nie mógł oprzeć się magii tych zagadkowych w nocy miejsc. Jak miałby to zrobić, skoro przecież to uwielbiał?

Usłyszał chrzęst łamanej gałązki. Odwrócił się do źródła dźwięku i w poświacie księżycowej zobaczył ciemną postać. W pierwszej chwili chciał krzyknąć, kiedy osoba zbliżała się do niego, jednak gdy ta go przytuliła i mógł poczuć ten znany sobie dobrze zapach — już był spokojny.

— Tęskniłem — powiedział Neil.

Todd pokręcił głową, śmiejąc się cicho.

— Nie widzieliśmy się raptem dwa dni — zauważył.

— Znów to robisz — mruknął Neil.

— Co?

— Sprawiasz, że mam ochotę cię zabić za psucie chwili, Toddziu.

Anderson skrzywił się na dźwięk zdrobnienia. Perry doprawdy nie mógł wymyślić gorszej kary niż to.

— Błagam. Miałeś już tak do mnie nie mówić! — jęknął Todd.

Neil tylko parsknął śmiechem. Pocałował blondyna w policzek.

— Już tak nie zrobię. Obiecuję — powiedział.

Todd zrobił jeszcze naburmuszoną minę, której Neil nie zobaczył. Widząc, że jest to bezcelowe, Anderson zrezygnował z udawania obrażonego.

— Zaprosiłem cię tutaj, żeby coś ci pokazać — powiedział uroczyście, po czym usiadł na trawie.

Machnięciem ręki zachęcił Neila, by zrobił to samo. Położył się w trawie. Perry tuż obok niego.

— Widzisz? — zapytał Todd, pokazując niebo, które rozświetlało tysiące gwiazd.

Neil pokiwał głową. Nie rozumiał, dlaczego Todd pokazywał mu gwiazdy. Wierzył, że na świecie istnieje o wiele więcej ciekawszych rzeczy.

— Są takie piękne — powiedział Anderson w zachwycie. — Zastanawiałeś się, ilu ludzi zwyczajnie je ignoruje? Uważają, że świat jest brzydki i niewart uwagi. A tak nie jest. Gwiazdy nas w tym utrzymują. Pokazują, że ten świat nie jest brzydki i niewartościowy. To ludzie zniszczyli świat, nie świat ludzi.

Mówił to z powagą i lekkim wstrętem. Złapał Neila za rękę, a ich palce splotły się delikatnie. Perry spojrzał na blondyna, próbując wyczytać emocje z jego twarzy. Ten odwrócił głowę w jego stronę i uśmiechnął się lekko. Neil pocałował go bez chwili namysłu. Położył dłoń na policzku blondyna. Mruknął zadowolony, kiedy Todd wsunął język w jego usta. Zapomnieli całkowicie o gwiazdach, zbyt mocno pochłonięci sobą.

Dłoń Neila powędrowała z policzka Andersona do jego biodra. Oderwali się od siebie na krótką chwilę, by znów zatopić się w kolejnym pocałunku. Todd wszedł na bruneta, który, choć zdziwiony, wcale nie protestował.

— Dość — powiedział w końcu Anderson — bo znów nas poniesie.

— Niech nas poniesie — odparł Neil. — Carpe diem.

Todd przewrócił oczami.

— Jesteś beznadziejny.

— A ty twardy — zauważył Perry.

— Zboczuch — prychnął Todd.

— Ty kochasz tego zboczucha.

— Kocham tego zboczucha nie za bycie zboczuchem, a za bycie Neilem Perrym. —Anderson pocałował krótko bruneta. — I nic tego nie zmieni.

— Nawet jeśli ten zboczuch zrobi to? — zapytał Neil.

Zaraz przewrócił Todda na plecy. Teraz to on górował nad blondynem. Zaczął lekko całować jego szyję. Następnie kolejno jego żuchwę, skroń, czoło, nos. Zatrzymał się na ustach i delikatnie je musnął. Przerwał. Wrócił do pocałunku. Włożył w niego całego siebie. Todd sięgnął do krańca jego spodni.

— Ty szczwana bestio — wymamrotał Neil, chwytając nadgarstki Andersona. — A to niby ja chcę cały czas uprawiać z tobą seks.

Todd w odpowiedzi uśmiechnął się niewinnie, po czym pocałował Perry'ego z wielką czułością.

— To jest dobre miejsce i czas na seks. Nikt nas tu nie spotka, a nawet jeśli — przecież jest ciemno i nawet by nas nie zobaczyli.

Neil pokręcił głową. Uniósł brwi.

— Ty to wszystko ukartowałeś! — powiedział.

— Tak, to prawda. Możesz mnie nawet za to zamknąć w więzieniu.

— Teraz już nie będzie odwrotu — ostrzegł Neil. — Pamiętaj o tym.

Todd tylko pocałował Perry'ego. To była jego odpowiedź. Nie chciał marnować ani jednego spotkania. Zwyczajnie nie mógł na to pozwolić. Chciał robić to, co inne pary, a to nocne spotkanie miało być dopiero pierwszym z wielu.

Byli dwójką nastolatków z głowami pełnymi marzeń i planów na przyszłość, z buzującymi hormonami, wygłupiającymi się, śmiejącymi się z tych wygłupów.

— Masz jakiś koc albo coś? — zapytał jeszcze Neil. — Nie wiem, czy chcę robić to na gołej ziemi.

Todd pokręcił głową. Perry westchnął ciężko.

— Jakoś może sobie poradzimy — powiedział.

Klęknął na ziemi. Ściągnął spodnie Todda wraz z butami, które uprzednio musiał rozsupłać. Anderson usiadł okrakiem na udach bruneta. Wiercił się okropnie, ponieważ erekcja dawała mu się niemiłosiernie we znaki. Neil pocałował blondyna. Przytrzymał Andersona, gdy ten ściągał mu spodnie i bokserki.

— Jesteś gotowy? — upewnił się jeszcze Perry.

— Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak gotowy.

Kolejne pocałunki. Każdy z nich był pełen pasji i miłości. Oddechy chłopców stawały się coraz cięższe i płytsze. Todd stękał od czasu do czasu, gdy Neil zbyt mocno napierał swoim członkiem. Perry nie chciał jednak przesadzić i poruszał się tak powoli i delikatnie, jak podczas ich pierwszego razu.

Todd doszedł jako pierwszy, brudząc przy tym koszulkę Neila. Ukrył twarz w dłoniach.

— Przepraszam — powiedział cicho.

Perry przytulił go do siebie.

— Nie przepraszaj. To się spierze.

Ubrali się szybko.

Leżeli tak blisko siebie, jak tylko mogli. Trzymali się za ręce.

Todd był szczęśliwy, że było tak ciemno, gdyż Neil nie mógł zobaczyć jego czerwonej twarzy. Wierzył, że wyglądał okropnie z włosami lepiącymi się do mokrego czoła.

Perry patrzył na Todda nieobecnym wzrokiem, a na jego twarzy błądził lekki uśmiech. Gdyby wiedział, że skończą na jednej rundzie, może wziąłby ze sobą koc. Wtedy mogliby to robić choć odrobinę dłużej.

— Od kiedy interesują cię mężczyźni? — zapytał, nagle ogarnięty ciekawością.

Todd wzruszył ramionami.

— Chyba od zawsze. Odkąd tylko pamiętam, podobali mi się rówieśnicy. Przez długi czas podobał mi się Marlon Brando. To było jakąś obsesją. Mogłem mówić tylko o tym, jaki był przystojny. No i Elvis. On też jest niczego sobie, chyba to przyznasz?

Neil zamyślił się nieco.

— Hm... Nie zastanawiałem się nad tym nigdy.

— Czyli ciebie nie interesowali mężczyźni? — zauważył Anderson.

— Raczej nie. Od zawsze lubiłem kobiety. No bo... Wiesz... — Perry szukał odpowiednich słów. — Faceci jakoś nie są tak interesujący, jak laski. Nie mają takich kształtów, takich twarzy... Ale z tobą było inaczej. Najpierw myślałem, że po prostu cię lubię. Jak kumpla. Kiedy próbowałem się zabić, zrozumiałem, że nie jesteś dla mnie tylko przyjacielem. Chociaż to chyba zauważyłem nieco wcześniej. Myśl, że już cię nie zobaczę, nagle wydała mi się okropna. I nawet napisałem... list? Teraz się zastanawiam, co się z nim stało. Chyba gdzieś go po prostu schowałem.

— Chyba uwielbiasz pisać listy pożegnalne, Neilu Perry — zaśmiał się Todd.

Neil pocałował go krótko. Nie chciał przyznać, nawet przed sobą, jakim był tchórzem. Czuł się źle z myślą, że kiedykolwiek mógł opuścić Todda bez słowa pożegnania. Myślał, że Anderson przyjmie wiadomość o zmianie szkoły fatalnie. Już widział, jak zachował się przy spotkaniu z jego dawnymi znajomymi. Nie chciał należeć do grona osób, które skrzywdziły Todda. Nie chciał być okrutny, zostawiając blondyna na pastwę losu. Nie chciał nigdy, przenigdy go opuszczać. Tyle miał jeszcze planów, tyle pomysłów na przyszłość, jednak szara rzeczywistość była okrutna. Dlatego Neil postanowił zrobić coś jeszcze tej nocy. Pociągnął blondyna na wzniesienie. Usadził go na wilgotnej trawie.

— Przygotowałem dla ciebie coś specjalnego — powiedział z uśmiechem.

Todd nie rozumiał, o co chodziło. Przyglądał się Perry'emu ze zdziwieniem.

Neil zaczął niskim głosem:

Być albo nie być; oto jest pytanie.*

Recytował z pamięci cały wielki monolog Hamleta. Świetnie odwzorowywał zawahanie bohatera dramatu Shakespeare'a. Todd nie widział dokładnie twarzy bruneta, jednak czuł, że ten mocno wczuwał się w rolę. Perry sam miał podobne rozterki. Dokładnie jak Hamlet zastanawiał się, czy zostać na tym świecie i walczyć o wartości, może tylko żyć i ignorować zło tego świata, czy zejść z niego jak najszybciej się da.

Skończył. Odczekał kilka chwil, by zaraz zacząć dialog Romea i Julii. W kwestiach Capulet jego głos był tak piskliwy, że przedstawienie wyglądało bardziej jak parodia. Todd nie mógł powstrzymać śmiechu. Nie wzruszył tym Neila, gdyż był to efekt zamierzony.

— Czym jeszcze mnie zaskoczysz? — zapytał Anderson, gdy Neil ukłonił się nisko.

Perry pocałował go w czoło.

— Mam jeszcze jednego asa w rękawie, ale to już na inną okazję — powiedział Neil, widząc, że zaczyna świtać. — Teraz pora się pożegnać — dodał ze smutkiem.

Todd pocałował bruneta. Spojrzał na niego czule, po czym odszedł. Neil jeszcze patrzył za nim długo. Kiedy sylwetka blondyna zniknęła mu z oczu, postanowił, że również uda się do swojego domu.

Jakże to miłe określenie. Dom. Szkoda tylko, że w jego domu nie czekała miłość, a ciągłe rozczarowania i złość ojca. Gdyby tylko mógł żyć razem z Toddem, byłoby mu łatwiej.

Tak przynajmniej myślał.

                
*Początek monologu tytułowego bohatera Hamleta W. Shakespeare'a w przekładzie M. Słomczyńskiego

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro