Rozdział 1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kątem oka dojrzał przytulającą się parę. Chłopak był odwrócony plecami do niego, więc brunet widział tylko dziewczynę. Była to ładna brunetka o ciemnych oczach. Wyglądała na przeszczęśliwą, uśmiechała się szeroko i płakała. Neil nie wiedział, dlaczego. 

Naraz zauważył, że chłopak się odwrócił i mógł dostrzec radosną twarz Todda. Blondyn próbował dostać się do Perry'ego. Przedzierał się przez tłum ludzi, krzycząc:

— Neil, to było wielkie! Byłeś świetny! 

Brunet tylko uśmiechnął się smutno. 

— Urządzamy przyjęcie! — obwieścił Knox. 

— Nie będę mógł przyjść — powiedział Neil zrezygnowanym tonem. 

Szedł potulnie za swym ojcem, mimo że chciał się wyrwać, uciec. 

Podszedł do niego pan Keating. Gratulował mu udanego występu, jednak chłopak nie słuchał. Pan Perry odepchnął nauczyciela i nakrzyczał na niego. Siedemnastolatek wsiadł do auta, które ruszyło podjazdem. 

— Neil! — krzyknął jeszcze Todd za odjeżdżającym pojazdem, czując, że kłamstwo nie ujdzie brunetowi na sucho. 

— Możemy wrócić na piechotę? — zapytał Charlie pana Keatinga. 

Nauczyciel pokiwał tylko głową. 

— Chciałabyś iść z nami? — zaproponował Todd brunetce. 

— Z miłą chęcią — odparła, uśmiechając się ciepło dziewczyna. 

Szli w ciszy. 

— To jest Annie Lancaster, moja znajoma z Balincrest — przedstawił brunetkę Todd, gdy wszyscy znaleźli się w grocie. 

Później nastąpiła krępująca cisza. Wszyscy mieli ponure miny, oprócz tylko jednego Knoxa, który wpatrywał się w Chris, jakby była jakimś bóstwem. 

Todd nie mógł przestać myśleć o tym, co chciał powiedzieć Neilowi. Wpatrywał się tępo w swoje drżące ręce. Annie złapała jedną z jego dłoni w geście pokrzepienia. Nagle blondyn zerwał się w zaczął bić w ścianę jaskini, aż na jego dłoniach pojawiła się krew. 

— Jeśli jeszcze kiedyś spotkam ojca Neila, to jak Boga kocham, zdzielę go po mordzie, nieważne co się ze mną stanie! — powiedział z pasją w głosie. 

— To nie byłoby zbyt mądre — zauważył Pitts. 

Blondyn zaczął chodzić nerwowo po jaskini. Nie wiedział, co dzieje się z Neilem, choć bardzo tego chciał. 


Neil był zrozpaczony. Wszedł do gabinetu ojca, gdzie czekali już rodzice. 

— Mamo... — zaczął chłopak, jednak ojciec spiorunował go wzrokiem. 

— Neil, od dłuższego czasu zastanawiam się, dlaczego tak bardzo chcesz sprzeciwiać się swoim rodzicom, co lub kto tobą kieruje. Jednak nie potrafię tego zrozumieć. Nie chcę, byś zrujnował sobie życie, dlatego jutro wypiszę cię z Akademii Weltona i przeniosę do Akademii Wojskowej Brandena. Później pójdziesz na Harvard i zostaniesz lekarzem. 

Neil czuł, jakby ojciec wbijał mu w serce sztylet. 

— To jeszcze dziesięć lat nauki. Prawie dożywocie! — krzyknął zrozpaczony chłopak. W jego oczach pojawiły się łzy. 

— Masz możliwości, o jakich nawet mi się nie śni. Nie pozwolę ci ich zmarnować — powiedział surowym tonem pan Perry, po czym opuścił pomieszczenie. 

Jego żona poszła w ślad za nim, zostawiając zrozpaczonego syna w gabinecie. Chłopak wybuchnął niepohamowanym płaczem. Domyślił się, że już nigdy nie zagra w teatrze, nie spotka swoich przyjaciół, nie spotka Todda, który znaczył dla niego najwięcej. Ale przecież widział, że Anderson był w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Była szczęśliwa, więc on pewnie też. Uśmiechnął się ponuro do swoich myśli, które już podpowiadały mu, co ma zrobić. 

Gdy jego przyjaciele, wraz z panem Keatingiem, Ginny, Chris i Annie czcili jego sukces, on siedział przy oknie w swoim pokoju. Na twarzy nie malowała się żadna emocja i tylko opuchnięte od płaczu oczy świadczyły o jego zranionych ambicjach. Tak bardzo chciał zagrać w wielu sztukach, zwłaszcza w jego pierwszej, Śnie nocy letniej, jednak przegrał. W jego głowie obijały się słowa jego ojca. Te przeszywające jego duszę słowa o opuszczeniu Akademii Weltona, której tak nienawidził. Nie pomyślałby nigdy, że będzie tęsknił za tą szkołą. 

Poszedł wolno w stronę gabinetu ojca. Nie bał się tego, co zamierzał zrobić. Wszystkie emocje zostały stłumione przez bezdenną rozpacz. Podszedł do biurka i, znalazłszy kluczyk do szafki, wyjął czarny rewolwer swego ojca. Przyłożył zimną lufę do skroni. Już miał nacisnąć spust, gdy pomyślał o Toddzie. Oczami wyobraźni widział jego uśmiech, słyszał jego śmiech, słyszał jego głos. Ten słodki, kochany głos. W oczach stanęły mu łzy. Zawahał się. Nie mógł opuścić tego świata ze świadomością, że nie pożegna się z Andersonem. Szybko znalazł czystą kartkę i ołówek. Nabazgrał drżącą z emocji ręką kilka linijek tekstu, po czym podpisał list. Nie pomyślał nawet o kopercie. I tak nie byłaby najważniejsza. Strącił z biurka rewolwer. Przez stukot zaklął pod nosem. Podniósł szybko broń. Znów przyłożył lufę do skroni. Trzymał spust, ogarnięty nagle strachem. 

— Przepraszam, Todd — powiedział jeszcze drżącym głosem. 

Zamknął oczy, gotowy do strzału. Nagle do pomieszczenia wpadł pan Perry. Zobaczył syna trzymającego jego rewolwer.

— Neil, odłóż ten pistolet — powiedział uspokajającym głosem, podchodząc do chłopaka.

— Dlaczego miałbym, skoro całe moje życie właśnie legło w gruzach?! Dlaczego miałbym żyć dalej ze świadomością, że nie będę mógł dalej grać?! Nie spotkam już moich przyjaciół, ani osoby, którą pokochałem! Jednak ciebie to nie obchodzi, bo nie obchodzi cię, co ja myślę! Jesteś egoistą! — krzyczał. Po chwili chłopakiem wstrząsnął szloch. 

— Neil, nie wypiszę cię z Weltona i będziesz mógł grać w teatrze. Tylko, na Boga, odłóż ten pistolet! — powiedział bezsilnym głosem pan Perry. 

Chłopak wciąż szlochał, więc ojciec podszedł bliżej i objął go. 

— Spokojnie, Neil, jestem tu z tobą, nic się nie dzieje — mówił uspokajająco. 

Zaaferowana matka dopiero teraz weszła do gabinetu. Słysząc krzyki, myślała, że ktoś włamał się do ich domu, więc teraz dzierżyła w dłoni patelnię. 

— Co się dzieje? — zapytała, zbita z tropu. 

— Nic, nic — odpowiedział drżącym głosem jej mąż, po czym zwrócił się do syna. — Neil, wracaj do łóżka. 

Chłopak wstał i opuścił pomieszczenie. 

— Powiesz mi teraz, co się stało? — ponowiła pytanie pani Perry. 

Mąż jednak nie chciał jej denerwować. 

— Mówiłem ci już, że nie jest to ważne. Chodźmy spać. 

Pan Perry wyszedł z gabinetu. Matka Neila znalazła jeszcze na biurku kartkę podpisaną imieniem i nazwiskiem Todda. Nie chciała wtrącać się w sprawy syna, jednak ciekawość przezwyciężyła. Przebiegła wzrokiem koślawe litery. W trakcie czytania do jej oczu napłynęły łzy. W liście bowiem zawarty był motyw niedoszłego samobójstwa Neila. Brunet pisał głównie, jak wdzięczny jest swoim przyjaciołom. Na końcu zauważyła krótki dopisek o treści:

PS. Jednego jednak żałuję, Toddzie Andersonie. Wiesz czego? Tego, że nie zdążyłem Ci powiedzieć, jak bardzo mi na Tobie zależy i jak bardzo zdążyłem Cię pokochać w ciągu tych trzech miesięcy naszej znajomości. 

Nie wiedziała, kim jest Todd Anderson. Wiedziała o nim tylko tyle, że jest kimś, kogo kocha jej syn. 


Wszedł do ich pokoju. Oparł się plecami o zamknięte drzwi i usiadł na podłodze. Miał ochotę krzyczeć ze szczęścia. Oddychał płytko, a w jego oczach stanęły łzy. Śmiał się, gdy łzy spływały mu po policzkach. Może uznano by go za wariata, albo faktycznie był wariatem, chcąc podejść do łóżka Todda i pocałować go w czoło. Zamiast tego stanął nad posłaniem blondyna i krzyknął, szturchając chłopaka:

— Todd, wstawaj, szkoła się pali! 

Przerażony Anderson czym prędzej wyskoczył z łóżka, by natrafić spojrzeniem na roześmianego bruneta. 

— Czy ty jesteś normalny?! — wykrzyknął Todd, po czym rzucił się na Perry'ego. 

Rozbudzeni i zaciekawieni hałasem i krzykami dobiegającymi z pokoju Neila i Todda chłopcy weszli do pomieszczenia. Zobaczyli Andersona, który próbował uderzyć Perry'ego, jednak brunet skutecznie go zatrzymywał, śmiejąc się przy tym beztrosko. 

— Co tu się dzieje?! — zapytał Cameron. 

— Walczę o swoje życie — powiedział Neil — bo Todd chce mnie zamordować. 

Zdając sobie sprawę z obecności innych chłopców, Todd odsunął się od Perry'ego. 

— Czemu tak krzyczycie? — zapytał Meeks, po czym ziewnął przeciągle. 

— Co powiedział twój ojciec? Możesz grać? — dopytywał Charlie. 

— Powiedziałem, co czuję i ojciec pozwolił mi grać, jeśli oczywiście nie zaniedbam nauki. 

Nie powiedział całej prawdy, ale chyba inni nie musieli wiedzieć, że był tak załamany, iż chciał popełnić samobójstwo. 

— To wspaniale! — powiedział szczerze Dalton. — Właśnie. Nie było cię na wczorajszym spotkaniu, więc będziesz musiał je nadrobić. 

— Co powiecie o jutrzejszym wieczorze? — zaproponował Perry. 

— Zaproszę Chris — powiedział Knox, gdy opuszczali pomieszczenie. 

Neil wpatrywał się w profil twarzy Todda. Na jego błądził słaby uśmiech. Zamknął blondyna w uścisku. Wcześniej nie odważyłby się na taki gest, jednak teraz to było jedynym, czego pragnął. Słyszał nierówny oddech Andersona. Nie widział jednak jego twarzy, która przybrała kolor dojrzałego pomidora. 

— Kocham cię, Todd — powiedział Neil ledwo słyszanym głosem. 

Anderson nie usłyszał jednak jego słów. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro