Rozdział 25.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Annie obudził głuchy stukot. W pierwszej chwili pomyślała, że się przesłyszała, jednak kolejne dwa identyczne dźwięki były dowodem na to, że wcale nie majaczyła. Wstała więc z łóżka, by wybadać źródło hałasu. Wyjrzała przez okno i zobaczyła ciemną postać, w której po chwili rozpoznała Todda.

— Co tu robisz o tej godzinie, Todd? — zapytała, gdy otworzyła drzwi.

— Mogę do ciebie przyjść?

Chłopak nie wyglądał najlepiej. Annie westchnęła ciężko i przesunęła się, by Todd mógł wejść do jej pokoju. Jak dobrze, że pomieszczenie mieściło się na parterze.

— Coś się stało? — zapytała znowu dziewczyna. — Jest już... — Spojrzała na zegar, włączywszy światło. — Jest już czwarta! Czemu jeszcze nie śpisz? Nie mów, że twoje problemy ze snem wróciły, proszę!

Todd tylko wzruszył ramionami. Schował ręce do kieszeni.

Annie ziewnęła przeciągle. Gdyby wiedziała, że nie musiała przejmować się przyjacielem, z pewnością poszłaby spać. Była jednak pewna, że nie mogła w tamtej chwili zostawić Todda. Musiała mu pomóc, choć nie wiedziała jeszcze w czym.

— Zgaduję: twój chłopak cię zdradził.

Anderson pokręcił głową.

— Ty go zdradziłeś? — zapytała Annie, mrużąc oczy.

— Zwariowałaś?! Nigdy w życiu!

— To już nie wiem! Pokłóciliście się czy co?

— Tak jakby zerwaliśmy...

Tak jakby? Co to w ogóle znaczy? — jęknęła Annie.

Todd ponownie wzruszył ramionami. Nie umiał i nie chciał tego tłumaczyć Annie. Ona by go nie zrozumiała. Nie przeżyła jeszcze czegoś takiego.

Lancaster westchnęła cierpiętniczo.

— Skąd wiesz, że zerwaliście? — zapytała.

— No... on odszedł. W sensie już się nie zobaczymy i to mnie dobija.

— Czekaj, żebym ja to zrozumiała. Przychodzisz tutaj i mówisz mi, że twoja miłość życia, najwspanialszy człowiek, przed którym mają klękać narody, nagle cię zostawia? A ty, zamiast próbować go zatrzymać, zwyczajnie dajesz mu odejść? Chcesz o tym pogadać?

— Nie wiem — powiedział Todd. — Nic już nie wiem! — jęknął.

Annie zauważyła, że usta chłopaka drżą, a w jego oczach zbierają się łzy. Nie myśląc wiele, przytuliła go. Todd ścisnął jej ramiona. Zaczął cicho płakać. Annie głaskała go po plecach, próbując go uspokoić.

— Todd, nie przejmuj się. Na pewno kiedyś jeszcze się spotkacie — powiedziała pocieszająco.

— Co, jeśli on sobie już kogoś znajdzie? Co, jeśli zapomni? — łkał Todd.

— To by znaczyło, że w ogóle nie był ciebie wart, Todd. I że jest dupkiem.

Chłopak uspokoił się nieco. Nie płakał zbyt długo, ale i tak było mu głupio. Nigdy nie lubił płakać przy Annie, ponieważ ona potrafiła zachować zimną krew, choć była dziewczyną.

On tego nie umiał.

To wcale nie tak, że było jej łatwo. Annie bała się okazywać emocje, przez myśl, że ktoś mógłby ją zranić. Dokładnie tak, jak jej matkę. Doskonale pamiętała ten uciążliwy czas po śmierci ojca. Wówczas wiele razy jako sześcioletnia dziewczynka widziała, jak jej matka zalewała się łzami, nawet nie przeczuwając, że uważne oczy dziecka widziały jej chwile słabości. Od tego momentu Annie postanowiła być oparciem dla swoich bliskich.

To ona pocieszała swoją matkę, próbując nie rozpaczać po śmierci swojego ojca. To ona pomogła kobiecie wyjść z dołka. To ona popchnęła kobietę w stronę kolejnego małżeństwa.

Próbowała też za wszelką cenę chronić Todda. Chciała walczyć z dręczeniem przyjaciela, jednak okazała się zbyt słaba. Kiedy Todd próbował się utopić, wiedziała, że nie mogła go zostawić. Nie mogła pozwolić, by jej przyjaciel umarł. To dlatego błagała matkę, by ta przepisała ją do Henley Hall, choć później okazało się, że nie mogła nawet przestąpić progu Akademii Weltona.

Cieszyło ją to, że Todd miał przyjaciół. Anderson nigdy wcześniej nie był szczęśliwszy niż wtedy. A kiedy zaczął chodzić z Neilem, emanował taką radością... Dlaczego to musiało się skończyć?

— Annie, czemu to musi tak boleć? — zapytał Todd. — On nawet ze mną nie zerwał...

Dziewczyna uśmiechnęła się z troską.

— Złamane serce zawsze boli najbardziej. Dopiero po czasie człowiek potrafi przyzwyczaić się do tego bólu, może nawet zobojętnieć. To nie tak, że to przestanie boleć — powiedziała spokojnie. — I nie próbuj mi ściemniać, że nie zerwaliście. Gdyby tak było, wtedy nie przychodziłbyś tutaj zapłakany.

Todd chciał zaprotestować. Nie mógł jednak nie zgodzić się z Annie. Miała rację. Gdyby Anderson wiedział, że wciąż jest z Neilem, nie szukałby pocieszenia.

Opadł ciężko na łóżko Lancaster.

Annie westchnęła cierpiętniczo. Gdyby wiedziała, że jego pierwszy związek tak się skończy, zamknęłaby Todda pod jakimś kloszem. Chłopak powoli zaczynał ją irytować.

Cierpiała jednak, widząc zapłakane oczy Andersona. Miał naprawdę ładne oczy, czemu chciał je tak psuć?

— Todd, wiesz, że cię uwielbiam, ale na miłość boską. Przestań płakać, bo oczy ci zapuchną — stwierdziła trzeźwo.

Todd zaśmiał się przez łzy.

— Co się tak przejmujesz moimi oczami? — zapytał.

Annie zamyśliła się nieco.

— No wiesz... Gdybym mogła, to bym ci je wyłupiła i wzięła dla siebie. Na pamiątkę. Niebieskie oczy są piękne, nie wiedziałeś? O, albo mogłabym je sprzedać i nieźle zarobić. Kto nie chciałby niebieskich oczu? Ja tak.

— Jesteś straszna — powiedział Todd teatralnie. — Wcale się mną nie przejmujesz!

Annie jedynie spojrzała na niego spod ukosa. Zaraz wskoczyła na łóżko i zaczęła łaskotać Andersona.

— Prze... przestań! — sapał Todd, śmiejąc się w głos.

Annie uciszała go, nie chcąc obudzić matki i ojczyma, jednak nieskutecznie. Wzięła więc jedną poduszkę i przycisnęła do jego twarzy.

— Jesteś okrutna — szepnął Todd.

Dziewczyna wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się szeroko. Nie mogła wytrzymać, widząc przyjaciela w rozczochranych włosach. Jego czerwona twarz była tylko gwoździem do trumny i wybuchła cichym śmiechem. Anderson zepchnął ją z łóżka. To on był górą, kiedy Annie leżała w szoku na podłodze.

— Masz szczęście, że nikt tego nie słyszał, kretynie — syknęła Lancaster w odpowiedzi na jego śmiech. — Inaczej bylibyśmy martwi. I to bardzo.

— Bardzo martwi? — zapytał Todd.

Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem.

— Ty podwójnie.

Neil chodził nerwowo po pokoju, podczas gdy Charlie zbierał się, by zadać to jedno najważniejsze pytanie.

— Kiedy zerwaliście?

Perry zatrzymał się na środku i zaczął nerwowo skubać skórki wokół paznokci. Zły nawyk obgryzania paznokci powoli do niego wracał, choć, gdyby mógł, wolałby zapalić.

— Parę dni temu, ale to nie było takie totalne zerwanie. Zwyczajnie się rozstaliśmy. Tyle — powiedział. — To po prostu nie przeszłoby mi przez gardło.

Usiadł na łóżku obok Charliego. Zacisnął usta i przetarł oczy.

— Co ja mogę zrobić? — zapytał bezsilnie.

Dalton wzruszył ramionami. Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, by wesprzeć przyjaciela. Zwykle problemem był pan Perry, więc Charlie często mówił, żeby nie dawał sobą pomiatać. To jednak nie była dobra okazja, by powiedzieć te słowa, toteż zwyczajnie milczał.

— Charlie, co ja mogę zrobić? — powtórzył Neil.

Dalton westchnął cierpiętniczo.

— Co masz zrobić? Nie wiem, Neil. Nie mam bladego pojęcia! Może powinieneś to przecierpieć, może olać zupełnie sprawę. A może desperacko próbować wrócić do tego wszystkiego — powiedział. — Słuchaj, to jest pierwszy raz, kiedy tak bardzo zaangażowałeś się w związek, więc ani ty, ani tym bardziej ja, nie wiemy, co masz zrobić.

Neil padł na łóżko. Patrzył nieprzytomnie w sufit.

— Ja go kocham. Boże, jak ja go kocham! — jęknął. Charlie jedynie obrócił się w jego stronę i spojrzał z troską na Neila. — I to jest najgorsze. To, że go kocham. To tak cholernie boli. Żadne pożegnanie tak nie bolało, jak to ostatnie.

— Wiesz, może poznasz tam dziewczynę? Może tłumy dziewczyn, które będą ustawiać się w kolejce, żebyś je rozdziewiczył — powiedział Charlie, chcąc odciągnąć przyjaciela od trosk.

Neil zaśmiał się bez cienia radości. Spojrzał na Daltona z uniesioną lewą brwią.

— Żadna z nich nie będzie Toddem. To już nie będzie to samo.

Charlie przewrócił oczami. Nie sądził, że po zerwaniu kiedykolwiek można aż tak rozpaczać. Todd mógł być jedną z wielu osób, z którymi Neil się spotykał, a później sam zostawiał. Anderson jednak był wyjątkiem. Był tak okropnym wyjątkiem, że Neil wolał nie wychodzić od trzech dni z domu, tylko leżeć w swoim łóżku i patrzeć pusto w przestrzeń.

To z pewnością nie był ten sam Neil, który zaraz zapomniałby o poprzednim związku. Jego relacja z Toddem była tak okrutnie szczera i prawdziwa, że teraz Perry musiał cierpieć.

Wiele razy mówił Toddowi, że go kocha i był o tym przekonany w stu procentach, jednak kiedy go stracił, zrozumiał, jak ważny był dla niego Anderson.

W tamtym momencie pomyślał, że nie będzie mógł wrócić do normalnego życia. Tego bez Todda u boku. Tego bez świadomości, że ktoś go kocha i wyczekuje ich kolejnego spotkania.

— Charlie, miłość jest do bani — powiedział. — Już nigdy się nie zakocham.

— Neil, nie mów tak. To przejdzie. Tylko potrzebujesz czasu — pocieszał Charlie. Zaraz wpadł na świetny w jego mniemaniu pomysł. — Wiem, co ci się przyda. Porządna dawka pornosów.

— Charlie, pierdol się.

— Sam się pierdol, cholerny smutasie — odparował Dalton.

Neil odwrócił się plecami do Charliego. Nie miał zamiaru oglądać z nim żadnych erotycznych obrazów. Żadna z tamtych nagich kobiet nie miałaby w sobie tego, co miał Todd.

— To moja wina — mruknął Perry. — Gdybym nie był tak głupi, może moglibyśmy być razem.

Skulił się na łóżku.

Postanowił, że to już ostatni raz, kiedy zrobi coś pochopnie. Nie mógłby pozwolić sobie na kolejne cierpienie spowodowane jego lekkomyślnością, nie tylko swoje, a również ważnych dla niego osób.

Dlatego obiecał sobie, że gdy po raz kolejny spotka Todda, powie mu, żeby nie czekał. Żeby Anderson żył własnym życiem i szedł dalej przez życie. Bez Neila. 

Nie mógł być aż tak samolubny. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro